Redakcja Bieganie.pl
Powyższy fragment „Białej flagi” zespołu „Republika” oddaje w pewien sposób specyficzny charakter więzi pomiędzy zawodnikami. Poza bieżnią w większości przypadków kumple, na bieżni rywale, towarzysze doli i niedoli. Znają smak zwycięstwa i porażki, znają smak bólu. Inaczej niż przeciętny człowiek odczuwają mijające sekundy – kochają je lub wręcz nienawidzą, gdy te każą nieubłaganie cierpieć. W miarę upływu czasu ubywa kolejnych „bojowników”, często niezauważalnie, niepostrzeżenie schodzą z bieżni. Co się z nimi stało? Dlaczego złożyli broń? Sami również są ciekawi jak radzili sobie koledzy, którzy pozostali. Jak potoczyły się ich dalsze kariery?
W grudniu 1992 roku czasopismo „Lekkoatleta” zamieściło obszerny artykuł p.t. „Stan posiadania. Grono redakcyjne owego tekstu składające się z takich znakomitych postaci jak Andrzej Radiuk, Andrzej Lasocki, Henryk Piotrowski, Jerzy Skucha i Zbigniew Szczypior poddało analizie ówczesny lekkoatletyczny potencjał. Panowie podzielili się pracą, rozkładając na czynniki pierwsze poszczególne bloki: wytrzymałości, sprintu, rzutów, skoków i wielobojów. Analiza dotyczyła właściwie dwóch podstawowych kwestii – możliwości zawodników wiodących aktualnie prym oraz zaplecza, które przejmie pałeczkę.
Od publikacji tego artykułu mija dokładnie17 lat. Okres ten jest wystarczająco długi, aby móc prześledzić losy bohaterów tejże analizy. Jest wręcz idealny, aby sprawdzić czy pokładane nadzieje miały swoje późniejsze odzwierciedlenie w wynikach i zajmowanych pozycjach. Dlaczego idealny? Otóż kilku zawodników, którzy w roku ’92 byli młodzi i perspektywiczni, bardzo niedawno kończyło karierę…
Zacznijmy jednak po kolei. Jako pierwsi poszli pod lupę „średniacy”:
800 – 1500m
Zdecydowanym liderem jest nadal Piotr Piekarski, który miał świetny początek sezonu w czerwcu tego roku. Zawiódł na Igrzyskach Olimpijskich w Barcelonie. Przyczyną nieudanego startu w Barcelonie jest skrócenie pobytu na zgrupowaniu w Font Romeu – 12 dni zamiast 21 jak planował zespół szkoleniowy. Piotra Piekarskiego stać nadal na udane występy na takich imprezach jak ME, MŚ czy IO, ale pod warunkiem konsekwentnej realizacji procesu szkoleniowego i startowego.
Słabszy sezon Karola Dudija spowodowany był niekontrolowanymi startami w maju we Francji oraz wcześniejszy niż planowano wyjazd na zgrupowanie do Font Romeu. Jest kilku młodych, utalentowanych zawodników m.in. Dariusz Trudnowski, Andrzej Jakubiec, Robert Szych Andrzej Gromadziński. Jedną z przyczyn słabszych wyników w tej konkurencji jest to, że trener kadry Włodzimierz Wegwert nie mógł uczestniczyć w pełnym wymiarze we wszystkich zgrupowaniach organizowanych przez PZLA ze względu na swą pracę na uczelni w Poznaniu
Wspaniały Piotr Piekarski, w momencie opracowywania powyższego tekstu miał na koncie brązowy medal Mistrzostw Europy (Split ’90) oraz piąte miejsce Mistrzostw Świata (Tokio ’91). Mimo nie rewelacyjnej „życiówki” na 800m 1:45,20 był niezwykle skuteczny i stosunkowo stabilny (6 startów poniżej 1:46,00 w karierze). Ówczesny wiek – 28 lat pozwalał jeszcze upatrywać w nim kandydata do finałów najważniejszych imprez. Niestety Piotr nie nawiązał już do wymienionych wcześniej sukcesów, które pozostały największymi w jego karierze. Startował później na Mistrzostwach Europy w Helsinkach 1994 roku, jednak odpadł w eliminacjach uzyskując 1:48,50. Rok później mając 31 lat zszedł jeszcze poniżej 1:46 – 1:45,87, jednak było to już po Mistrzostwach Świata w Goeteborgu. Sezon 1996/97 był jego ostatnim w długoletniej karierze sportowej.
Głód wynikający z braku międzynarodowych sukcesów na dystansie 1500m, chwilowo zaspokajały pojawiające się promyki nadziei. Nie inaczej było z Karolem Dudijem, który jako 21-latek dał taką nadzieję wynikiem 3:38,18 (do dziś 9 czas w historii polskiej LA). Zaliczył nawet międzynarodową imprezę – MŚ w Tokio, gdzie zajął ósme miejsce w eliminacjach. 800m biegał, jako 20 latek w 1:47,25. Niestety kolejne lata stały pod znakiem regresu. Dudij zszedł jeszcze poniżej 3:40 – 3:39,46, jednak na pewno nie tego się spodziewał biegając już szybciej. Zakończył karierę mając lat 25.
Dariusz Trudnowski zniknął bezpowrotnie, zapewne już w trakcie redagowania „Stanu posiadania”, gdyż po ’92 roku brak o nim jakichkolwiek wzmianek. A wcześniej uwagę swą zwrócił uzyskując 1:48,44 na 800m jako 20-latek.
Andrzej Gromadziński, uczestnik Mistrzostw Świata Juniorów, czasem którym na ową imprezę awansował – 3:44,59 zamknął swą progresję wyników na 1500m. Wydawało się iż skutecznie się przedłuży , gdyż rok później pokonał „piątkę” w 14:09,42. To było jednak ostatnie słowo, jeżeli chodzi o wyniki na bieżni. Później Andrzeja można było obserwować tylko na biegach ulicznych. Około roku ’98 słuch o nim zaginął w biegowym światku.
Rówieśnik Gromadzińskiego – Andrzej Jakubiec był rewelacyjnie zapowiadającym się średniodystansowcem. Jako junior legitymował się rekordami – 1:48,57 na 800 i 3:44,73 na 1500m. Na Mistrzostwach Europy Juniorów w 1991 roku odpadł w półfinale zajmując ostatnie miejsce z czasem 1:51,93. W latach ’92 i ’93 wygrywał Mistrzostwa Polski Seniorów odpowiednio na 800 i 1500m. Do pewnego momentu Jakubiec nie czynił jednak postępu biegając cały czas na tym samym poziomie. Błysk nastąpił w wieku 23 lat, kiedy to przebiegł 800m w Lille w 1:47,15. To jednak był ostatni akcent jego kariery gdyż rok później zakończył przygodę ze sportem. Jarosław Cichocki, kolega Andrzeja z ich macierzystego klubu „Orlę” Szczecinek tak po latach wspomina jego rozstanie się ze sportem:
Nie widział dla siebie perspektyw w bieganiu pod względem sportowym jak i zarobkowym. Po skończeniu studiów w Stanach wrócił do Polski napisał kilka ofert o pracę, zaczął pracować i tak się skończyła jego przygoda ze sportem.
Mimo iż przez 3 kolejne lata Robert Szych wykazywał progres, zapewne nie spełnił pokładanych w nim nadziei. Wynik 3:41,78 uzyskany w wieku 24 lat był jego najbardziej wartościowym rezultatem. W późniejszych latach pokazywał się czasami na zawodach ligowych biegając rekreacyjnie w stosunku do poziomu, który prezentował. Szych „bawił” się w sport jeszcze stosunkowo niedawno, przed trzema laty uzyskał 1:57,22 na 800m.
5000 – 10000m
Niekwestionowanym liderem jest Michał Bartoszak, czyniący systematyczne postępy: 5000m – 13:38,62 – 1991 rok, 13:29,71 – 1992 rok. Bartoszak ma szansę w ciągu najbliższych dwóch lat znaleźć się w czołówce światowej. Warto odnotować wynik Krzysztofa Filusza – 13:42,24 – 5000m, który dotychczas specjalizował się na 1500m.
Posiadamy grupę młodych zawodników, u których progresja wyników przebiega jednak zbyt wolno: Grzegorz Gajdus, Piotr Prusik, Mirosław Plawgo, Andrzej Krzyścin. Interesującymi zawodnikami są Krzysztof Bałdyga i Piotr Gładki. Sławomir Majusiak miał nieudany sezon , lecz jest on nadal zawodnikiem o dużym potencjale.
Na temat Michała Bartoszaka napisano bardzo wiele. W ciągu ostatnich trzech lat zamieszczałem wątek Michała w kilku artykułach, ukazał się również obszerny wywiad autorstwa Adama Kleina z tymże zawodnikiem. Myślę jednak, że warto przypomnieć sobie jak wyglądał rozwój, a następnie koniec kariery tego niezwykle perspektywicznego w roku ’92 zawodnika.
Niezaprzeczalnie Michał Bartoszak był zawodnikiem eurpejskiego formatu. Jako jedyny zbliżał się do wynikowych osiągnięć najlepszych polskich biegaczy z Bronkiem Malinowskim na czele. Gigantycznie zapowiadająca się kariera była raczona co jakiś czas wstrząsami ze strony PZLA. Oto młody 22-latek uzyskuje w roku olimpijskim13:29,71 (5-ty wynik w historii polskiej LA) na 5000m. Patrząc na dzisiejsze tabele wynik niebotyczny. Tak nie biegał w historii naszego kraju żaden młodzieżowiec, do dziś wynik ten figuruje, jako Rekord Polski właśnie w kategorii U-23. Nasuwa się automatycznie pytanie, – co Bartoszak zdziałał na Igrzyskach Olimpijskich w Barcelonie? Na próżno przeglądać komunikat końcowy z XXV Letnich Igrzysk Olimpijskich w celu poszukiwania wyników młodego biegacza. Nie bacząc na wiek zawodnika i uzyskane minimum olimpijskie 13:35,00 PZLA zacieśnił gardło kwalifikacyjne i żelazną ręką ustanowił własne, betonowe minimum 13:27,00. I cóż było robić? Pewnie nie jeden zawodnik myślałby o końcu kariery, ale nie Michał. Konsekwentnie podążał swoją drogą zaliczając Mistrzostwa Świata w Stuttgarcie i Goeteborgu, krzepnąc w międzynarodowym towarzystwie. Kolejna olimpijska szansa pojawiła się w roku ’96. USA było gospodarzem Igrzysk w Atlancie. Bartoszak postanowił szukać swojej szansy na 3km z przeszkodami.
Poniżej strona 40 z biuletynu PZLA wydanego w sierpniu ’95 na rok przed XXVI Igrzyskami Olimpijskimi.
Ciekawe, w jakim celu PZLA przedstawiał powyższe minima? 8:30,00 było wynikiem, jaki Michał uzyskiwał na zawołanie w samotnym biegu. Związek poszedł jak zwykle dalej i wyśrubował normę kwalifikacyjną do poziomu 8:21,00. W książce p.t. „75 lat Wielkopolskiego Związku Lekkiej Atletyki” można odnaleźć fragment opisujący tą sytuację:
„Do tych, którzy mieli w Pile potwierdzić swe olimpijskie aspiracje należeli m.in. Michał Bartoszak (Olimpia Poznań) i Szymon Ziółkowski[…]. W znacznie gorszej sytuacji znalazł się Bartoszak. Wskaźnik PZLA dla niego (3000m prz.) wynosił 8:21,00. Wiadomo, że taki wynik można uzyskać jedynie w bardzo silnej konkurencji, a w Polsce takowej nie ma, więc nic dziwnego, że zawodnik ten wymaganego wskaźnika nie uzyskał. Po biegu mówił przez łzy: ‘W mitingu w Hengelo, w bardzo niekorzystnych warunkach – w chłodzie 8stC, przy niekorzystnym wietrze, a jeszcze na dodatek uderzony boleśnie w stopę przez Niemca uzyskałem czas 8:22,84, o niespełna dwie sekundy gorszy od minimum PZLA. W Pile miałem osiągnąć 8:21,00. Prowadziłem bieg samotnie od startu do mety (8:28,32), w zimnie, bez zająca, bo Mariusz Kiełpiński nie był w stanie mnie ciągnąć. Mam żal, że z taką aptekarską dokładnością kwalifikuje się do olimpijskiej reprezentacji, nie patrząc na warunki, w jakich uzyskuje się wyniki”.
Otrzymał, zatem Bartoszak kolejny kubeł zimnej wody, ale nawet ta porcja nie ostudziła jego zapału do dalszej wytężonej pracy. Przeszkody biegał jeszcze przez 3 sezony, zaliczając m.in. ateńskie MŚ i budapeszteńskie ME. W październiku ’99 wystartował po raz drugi w życiu w maratonie (debiut – 2:14:26 – ‘96). Osiągnął wartościowy rezultat 2:12:21. W kolejnych sezonach była stabilizacja – 2:12:37; 2:12:59, aż wreszcie w roku 2004 – 2:13:31. Dlaczego wreszcie skoro wynik któryś z kolei w maratońskim życiorysie? Ano, dlatego, że uzyskany we właściwym czasie i właściwym miejscu – podczas Mistrzostw Polski w Maratonie, które były równocześnie kwalifikacjami olimpijskimi. Przybiegł Michał drugi za Waldemarem Glinką uzyskując tym samym upragniony paszport na Igrzyska Olimpijskie.
Kariera Bartoszaka początek swego zmierzchu miała w roku 2005. Mimo iż biegacz miał cały czas motywację i chęci, na przeszkodzie stanęły kłopoty zdrowotne. Michał biega cały czas, jednak robi to dla siebie i szerokiego grona swoich podopiecznych. Jest zdecydowanie biegowym idealistą, mimo iż przez lata związek ten idealizm próbował w nim zniszczyć. Po zdobyciu medali Mistrzostw Europy Weteranów opowiadał o iście juniorskich doznaniach, o radości związanej z czystą, sportową rywalizacją.
Przebieg kariery M.Bartoszaka:
Rok/ 1500/ 3000/ 5000/ Maraton/ 3km prz.
88/ 3:48,98/ 8:11,27/ 14:27,56/ ———/ ———
89/ 3:43,68/ 8:12,49/ 14:04,26/ ———/ ———
90/ 3:40,47/ 8:05,30/ 13:55,52/ ———/ ———
91/ 3:38,21/ 7:56,64/ 13:38,62/ ———/ ———
92/ 3:39,33/ 7:50,42/ 13:29,72/ ———/ ———
93/ 3:38,39/ 7:47,68/ 13:31,78/ ———/ ———
94/ 3:40,38/ 7:49,56/ 13:35,21/ ———/ 8:34,42
95/ 3:44,91/ 7:50,98/ 13:53,57/ ———/ 8:25,94
96/ 3:41,39/ 7:47,54/ 13:41,50/ 2:14:27/ 8:22,84
97/ 3:44,72/ 7:52,26/ 13:40,29/ ———/ 8:24,26
98/ 3:50,12/ ———/ ———–/ ———/ 8:28,13
99/ 3:49,05/ 8:06,85/ 13:53,69/ 2:12:21/ 8:33,85
00/ ———/ 7:54,49/ ———–/ 2:12:37/ ——–
01/ 3:47,86/ 7:54,95/ ———–/ 2:12:59/ ——–
02/ ———/ 8:05,97/ 14:08,39/ 2:18:28/ ——–
03/ ———/ ———/ ———–/ 2:16:21/ ——–
04/ ———/ ———/ ———–/ 2:13:31/ ——–
Igrzyska Olimpijskie:
– Ateny 2004 – maraton – 2:20:27 – 36m
Mistrzostwa Świata:
– Stuttgart 1993 – 5000m – 13:52,95 – eliminacje – 8m
– Goeteborg 1995 – 3000m prz. – 8:29,14 – półfinał – 6m
– Ateny 1997 – 3000m prz. – 8:47,01 – eliminacje – 11m
Mistrzostwa Europy:
– Budapeszt 1998 – 3000m prz. – 8:45,70 – eliminacje – 11m
– Mistrzostwa Europy Juniorów:
– Varazdin 1989 – 5000m -14:11,65 – 4m (poniżej wyniki)
1. Carsten Eich GDR 14:00.76
2. John Mayock GBR 14:11.05
3. Jon Dennis GBR 14:11.18
4. Michal Bartoszak POL 14:11.65
5. Nabil Ayari FRA 14:15.77
6. Francisco Cortés ESP 14:18.31
7. Tamás Kliszek HUN 14:18.92
8. Francesco Bennici ITA 14:19.69
9. Stefano Baldini ITA 14:20.63
10. Ion Avramescu ROM 14:21.06
11. Viktor Ivshin URS 14:24.08
12. Hans Ulin BEL 14:28.22
13. Santtu Mäkinen FIN 14:29.14
14. Pedro Cunha POR 14:31.63
15. Teodoro Cuńado ESP 14:41.54
16. Jens Joppich GDR 14:58.95
Mistrzostwo Polski:
-5000m
Kielce 1991 – 14:10,68
Warszawa 1992 – 14:04,00
Kielce 1993 – 14:21,93
Bydgoszcz 1997 – 13:48,96
– 3000m prz.
Piła 1996 – 8:28,32
– 1500m (hala)
Spała 1994 – 3:45,86
– 3000m (hala)
Spała 1994 – 8:06,17
– Cross
Poznań 2002
Wspomniany po Bartoszaku, Krzysztof Filusz – Mistrz Polski na 1500m sprzed 19 lat niestety nie sprawił kolejnej niespodzianki jaką był wynik 13:42,24 na „piątkę”. Rok później biegał o blisko minutę wolniej (14:34,35) kończąc w wieku 26 lat karierę.
„Grupa młodych zawodników z wolno przebiegającą progresją”, kariery na bieżni nie zrobiła. Cała wymieniona czwórka realizowała się wyśmienicie na najdłuższym dystansie olimpijskim.
Piotr Prusik jeszcze przez 3 lata forsował życiówki na bieżni (13:49.84 5km, 29:10,77 10km) aby w kwietniu ’95 roku zadebiutować w maratonie. Był to debiut niezwykle udany. Prusik odniósł zwycięstwo w Wiedniu mijając metę w 2:15:23. Oto, co mówił po biegu:
Najbardziej obawiałem się upału. W porze startu, mimo że była to godzina 9:30 termometry wskazywały 25 stopni. Dlatego postanowiłem biec w takich warunkach spokojnie, równym tempem, na wynik mniej więcej 2 godziny 15 minut, chociaż „zające” wśród których był Mirek Gołębiewski , ciągnęły czołówkę na 2 godziny 9 minut. Zwyciężył, zatem zdrowy rozsądek, chociaż ktoś może stwierdzić, co to za czas 2:15:23. Faktycznie nie jest rewelacyjny, ale mało, kto osiąga w upale lepsze wyniki. Kenijczyk Sammy Martim , który prowadził na półmetku z przewagą ponad minuty nade mną, a linię mety minął jako szósty, narzekał na upalną pogodę. Następny start jesienią. Gdzie? Jeszcze nie wiem, uzgodnię to z moim trenerem Ryszardem Marczakiem…
Niestety Piotr tego wyniku już nie poprawił. Przez pewien czas nie było go widać w biegowym światku. Z początkiem XXI wieku biegał maraton na poziomie 2:22-28. Biega do dziś, w zeszłym roku startując w Dębnie przede wszystkim w MP Policjantów uzyskał 2:31:05 mając lat 40.
(Na zdj. Andrzej Krzyścin)
Znacznie lepiej radził sobie o rok starszy Andrzej Krzyścin, w tamtym czasie aktualny Wicemistrz Polski na 10000m (za G.Gajdusem). Również w ’92 roku zaliczył maratoński debiut kończąc „Berlin” z czasem 2:18:10. W kolejnym sezonie zanotował znaczny progres poprawiając się o blisko 5 minut na tej samej trasie. Upodobał sobie stolicę Niemiec na kilka lat, ustanawiając wartościowe rekordy życiowe na dystansie o połowę krótszym – 62:53 i 62:44 odpowiednio w ’94 i’95 roku. Ten ostatni wynik jest na dzień dzisiejszy ósmym w polskiej historii tego dystansu. Andrzej był zawodnikiem niezwykle stabilnym, organizatorzy maratonów, w których startował mogli być zawsze pewni, że dostają solidną, niezawodną markę. Zwycięstwami w Koszycach (’98), pierwszej edycji maratonu w Poznaniu (’00), Cleveland (’02) potwierdzał swoją skuteczność. Wątkiem w karierze Krzyścina zasługującym na oddzielny rozdział są maratony w amerykańskim Austin. Wyniki ze stolicy Teksasu są bardzo niesłusznie traktowane z przymrużeniem oka, ze względu na różnicę wzniesień startu i mety. Podaje się iż spadek trasy wynosi 137 metrów przy dopuszczalnej normie 42m. Pierwsza myśl, która się nasuwa – maraton z górki. Nic bardziej mylnego. Trasa maratonu w Austin jest niezwykle skomplikowana, ciężko, więc dyskutować na temat zbawiennego wpływu tych 137 metrów. W 2001 roku Krzyścin uzyskał drugi wynik w historii tego maratonu i równocześnie swój rekord życiowy – 2:11:42, przybiegając 28 sekund za aktualnym rekordzistą trasy. Kolejne 3 lata stały pod znakiem zdecydowanej dominacji Andrzeja. Triumfował z wynikami – 2:12:10; 2:12:40; 2:14:18. Ten ostatni występ zanotował mając już 37 lat. Dwa lata później, jako pace maker zameldował się na linii mety z czasem 2:19:28. Andrzej Krzyścin biega do dziś, radząc sobie wyśmienicie wśród weteranów. Przed rokiem w wieku 41 lat po raz kolejny odwiedził swoje Austin, potrzebując 2 godzin 26 minut na pokonanie tamtejszych 26 mil.
Rocznik ’67 „wypuścił” poza Krzyścinem ponadprzeciętną rzeszę mocnych maratończyków. Zbigniew Nadolski – 2:11:57, Piotr Sękowski – 2:15:21, Bogdan Jarosz – 2:16:08, Mariusz Kamiński – 2:16:21, Adam Szanowicz – 2:16:29, Aleksander Ziobro – 2:16:36, Jarosław Pesta – 2:17:23.
Do tej „stajni” należy również jeden z najpotężniejszych w historii. Grzegorz Gajdus. Malkontenci oczywiście zarzucą brak medali, czy wysokich miejsc na imprezach mistrzowskich. Jednak maraton rządzi się swoimi prawami. Tutaj jest podobnie jak w tenisie ziemnym z turniejami wielkoszlemowymi – ogromny prestiż dają sukcesy w maratonach komercyjnych. A Gajdus jako jeden z nielicznych mężczyzn w historii naszego kraju takie sukcesy na koncie ma. Zdecydowanie największym było trzecie miejsce w Maratonie Londyńskim (2:11:07) pół roku po ukazaniu się omawianej analizy. Oto co mówił Grzegorz po biegu:
Wystartowałem z myślą, żeby tylko ukończyć bieg, miałem wysoką gorączkę, zawalone gardło, bardzo źle spałem. Przez 2 dni brałem aspirynę i ssałem neoangin… A wszystko przez to, że po przylocie do Londynu zachciało mi się lodów…
Rok później zawodnik powrócił do Londynu, plasując się tym razem dwa miejsca za podium jednak z czasem odbiegającym tylko o 8 sekund od ówczesnego rekordu Polski – 2:09:49.
Gajdus awansował tym wynikiem do światowej elity (pamiętajmy o tym, iż 15 lat temu nie było jeszcze takich zastępów zawodników czarnoskórych). Potwierdzał swój poziom biegając w kolejnym sezonie 2:10:06 w Wenecji. W 1996 roku dostąpił zaszczytu bycia olimpijczykiem. Wystąpił w maratonie podczas olimpijskiego boju w Atlancie jednak wypadł tam znacznie poniżej swoich możliwości, wynik 2:23:41 i odległa 61pozycja. Igrzysk miał zasmakować również w Atenach, jednak postąpił bardzo honorowo, nie jadąc na tą najważniejszą imprezę sportową z powodu kontuzji (w przeciwieństwie do niektórych sprinterów, którzy pojechali na wycieczkę zatajając dolegliwości). Kolejny raz zbliżył się do rekordu Polski w Wiedniu ’98 roku. Tym razem zabrakło jeszcze mniej – 5 sekund. Wydawałoby się, że sprawa rekordu jest już zamknięta, a jednak w jesieni swojej kariery ta sztuka udała się w Eindhoven. Gajdus poprawił rekord Polski o 18 sekund. 2:09:23 jest do dziś najlepszym osiągnięciem czasowym Polskiego maratończyka. Wyczyn ten był pięknym ukoronowaniem długoletniej kariery Grzegorza. Jeszcze w 2005 i 2006 roku wygrał maratony w Warszawie (2:14:50) i Gdańsku (2:19:40). Obecnie rekordzista Polski z powodzeniem zajmuje się trenerką.
Najlepsza „10” maratonów Grzegorza Gajdusa:
2:09:23 – 2003 Eindhoven
2:09:45 – 1998 Wiedeń
2:09:49 – 1994 Londyn
2:10:06 – 1995 Wenecja
2:10:49 – 2002 Eindhoven
2:10:51 – 1998 Eindhoven
2:11:07 – 1993 Londyn
2:11:27 – 1996 Eindhoven
2:11:37 – 1998 Lake Biwa
2:12:37 – 1992 Carpi
Zanim obecny rekordzista Polski na 400m p.pł. zaczął zyskiwać sławę, lekkoatletyczna Polska kojarzyła nazwisko Plawgo z zupełnie inną konkurencją biegową. Mirosław Plawgo wówczas młodzieżowy mistrz Polski na 10000m (29:08,24) zaczął dość szybko realizować się w maratonie. Mając zaledwie 23 lata nabiegał w Berlinie 2:13:47. W początkowych latach kariery utrzymywał bardzo wyrównany poziom – 2:13:05 w Berlinie ’94, 2:13:03 w Eindhoven ’96, 2:13:53 we Wrocławiu ’96. Ten ostatni wynik równał się ze zdobyciem tytułu Mistrza Polski. Po roku ’96 Plawgo zniknął na 2 lata z powodu kłopotów zdrowotnych. Wiele osób zapomniało przez ten czas, że w ogóle istniał taki zawodnik. A on wrócił i zrobił to w wielkim stylu. W upalnej pogodzie, podczas nietypowo rozgrywanego w maju Maratonu Warszawskiego, sięgnął po swój drugi tytuł Mistrza Polski z wynikiem 2:15:57. Szczyt formy nadszedł jednak rok później kiedy to w Dębnie czasem 2:12:27 zdobył trzeci już złoty medal MP. Wicemistrza Polski Krzyścina wyprzedził o 3 minuty. Kolejne 3 lata Mirek biegał na poziomie 2:17-2:18. Zakończył karierę w 2006 roku.
Bardzo słusznie, jako „interesujących zawodników” grono redakcyjne wymieniło Piotra Gładkiego i Krzysztofa Bałdygę. Zawodnicy ci urodzeni w tym samym 1972 roku prezentowali zbliżony poziom w jednym momencie. Faktycznie można było na nich stawiać w perspektywie kariery na bieżni tym bardziej, że rywalizacja dwóch krajowych rówieśników jest budującym czynnikiem. Mając 22 lata Gładki uzyskał na „piątkę” 13:36,50, Bałdyga był o 3sek wolniejszy. Na 3km sytuacja była odwrotna – Bałdyga 7:55,23, Gładki 7:57,74. Ich kariery po tych wynikowych osiągnięciach bardzo przyhamowały, jednak wróciły do swego poziomu 4 lata później. W roku 1998 Piotr i Krzysztof „przypomnieli” sobie jak się biega, Gładki uzyskał wynik o 2sek gorszy od życiówki na 5000m, Bałdyga dobrze zaczął sobie radzić na dystansie dwa razy dłuższym – 28:49,02. Na Mistrzostwach Polski we Wrocławiu Gladki wygrał „piątkę”, drugi był na 10km. Bałdyga sięgnął po złoto na „dychę” i brąz na 5km. Z reguły naturalną koleją rzeczy jest przeobrażenie się długodystansowca w maratończyka. Tym tropem poszli Krzysiek i Piotrek. Ten pierwszy miał już swój wczesny debiut za sobą, biegając 2:18:31 w’95 roku. Jest to właściwie życiówka Bałdygi, gdyż 2:16:24 uzyskane 6 lat później nie mogło być oficjalnym wynikiem ze względu na fakt „produkcji” tegoż we wspomnianym Austin. Był to właściwie ostatni przyzwoity sygnał ze strony tego biegacza. Można jeszcze czasem dojrzeć nazwisko Bałdyga w maratońskich komunikatach. 2 lata temu przebiegł maraton w Little Rock w 2:27:28…
Znacznie lepiej zapowiadał się Gładki, który w 2000 roku rekordem Polski w półmaratonie 61:35 dał znać iż mierzy wysoko. 3 tygodnie po tym wyczynie debiutując na 42km195m w Hamburgu zwyciężył i przebiegł ten dystans w wyśmienitym czasie 2:11:06. Jest to nieoficjalny rekord Polski debiutantów. Należy zaznaczyć, iż Piotr pomylił wówczas trasę, więc wynik byłby na pewno lepszy. Dzięki temu występowi Gładki otrzymał olimpijską kwalifikację do Sydney, gdzie niestety maratonu nie ukończył. Dwa lata później powrócił do Hamburga. Ocierając się o rekord życiowy pobiegł tylko 10sek wolniej od niego. 4 miesiące później reprezentował Polskę na Mistrzostwach Europy w Monachium gdzie z czasem 2:17:19 zajął 17 miejsce. Nie wiadomo jak potoczyłaby się dalej kariera Gładkiego. Rankiem 28 maja 2005 roku biegową Polską wstrząsnęła wiadomość o tragicznej śmierci Piotra. Zginął dzień wcześniej wracając z biegu w Białośliwiu. Miał 33 lata.
Zespół ekspertów nie wiedział, że „duży potencjał” Sławomira Majusiaka, nie zostanie już nigdy spożytkowany. Rok 1992 był ostatnim w karierze 28-letniego wówczas zawodnika. Majusiak zapisał się w historii LA niespodziewanym brązowym medalem Mistrzostw Europy. Nikt na niego nie stawiał, a on w Splicie wskoczył na podium biegu na 5000m, czasem 13:22,92 zbliżając się do rekordu Polski Malinowskiego. Poza tym Majusiak do dziś dzierży rekord Polski juniorów na 3000m – 7:57,4. W tejże kategorii wiekowej i na tym właśnie dystansie zdobył brązowy medal Mistrzostw Europy. Po zaciętej walce przekroczył metę w czasie 8:03,69 tracą 0,51s do złota..Po tym wydarzeniu Sławek przeszedł do „Oleśniczanki” mając nadzieję, że w ówczesnej kuźni długodystansowców poczyni kolejne postępy. Pech chciał, że dopadła go bardzo niemiła przypadłość w postaci gronkowca. Przez trzy lata nie istniał dla sportu. Powrót przebiegał bardzo mozolnie, jednak rok ’90, w którym Majusiak zdobył wspomniany brąz ME na „piątkę” był rewelacyjny. Na dystansie dwa razy dłuższym uzyskał 28:11,50, na 3km 7:51,54. Wydawało się, że kariera w końcu nabiera rozpędu, Sławek był cały czas młodym zawodnikiem. Rok później na Mistrzostwach Świata w Tokio odpadł w eliminacjach. W kolejnym sezonie odbiegając znacznie od swych najlepszych wyników (14:04 na 5 i 8:08 na 3km) postanowił zakończyć przygodę ze sportem.
Maraton
Jest to najmocniejsza konkurencja bloku wytrzymałości w kategorii mężczyzn. Trzech zawodników brało udział w Igrzyskach Olimpijskich w Barcelonie: Jan Huruk – 7 miejsce, Leszek Bebło – 20 miejsce, Wiesław Perszke – 21 miejsce. Niewiele ustępuje im Sławomir Gurny – 2:11:45. Jest to perspektywiczna i eksportowa konkurencja posiadająca zaplecze. Interesujący, młodzi zawodnicy to przede wszystkim Jacek Kasprzyk i Dariusz Wieczorek.
Powyższy opis z dzisiejszej perspektywy brzmi wręcz niewiarygodnie. Pomijając fakt, iż pierwsza czwórka to faktycznie doskonali maratończycy, były to zupełnie inne czasy niż obecnie. Jak już wcześniej wspominałem nie było jeszcze całej armii zawodników z czarnego lądu. W samym 1993 roku mieliśmy czterech Polaków w pięćdziesiątce najlepszych maratończyków świata: (14)Bebło 2:10:22; (21)Gurny 2:10:38; (37)Gajdus 2:11:07; (41)Perszke 2:11:15.
Nieprzypadkowo 20 listopada b.r. Jan Huruk został wyróżniony tytułem „Najlepszego zawodnika 90-lecia PZLA” w swojej koronnej konkurencji. Podczas redagowania „stanu posiadania” był już utytułowanym zawodnikiem, bardzo cenionym na świecie. W 1991 roku osiągnął duży sukces zajmując trzecie miejsce w rozgrywanym w ramach Maratonu Londyńskiego maratońskim Pucharze Świata. Był to dobry prognostyk przed zbliżającymi się Mistrzostwami Świata w Tokio. W stolicy Japoni przybiegł jednak na metę czwarty, tracąc 11 sekund do brązowego medalu:
1.Taniguchi 2:14:57
2.Salah 2:15:26
3.Spence 2:15:36
4.Huruk 2:15:47
Rok później z rozbudzonymi nadziejami na olimpijski medal jechał Jan do Barcelony., Ukończył jednak rywalizację na siódmej pozycji, goniąc bezskutecznie w końcowej fazie maratonu prowadzącą grupę.
1.Hwang 2:13:23
2.Morishita 2:13:45
3.Freigang 2:14:00
4.Nakayama 2:14:02
5.Bettiol 2:14:15
6.Kokaich 2:14:25
7.Huruk 2:14:32
Posiadał również w swoim życiorysie sportowym przez pół roku rekord Polski. Historia tego osiągnięcia ma na swój sposób charakter symboliczny. Wcześniejszy rekord – 2:10:26 posiadał Bogusław Psujek, który zginął tragicznie 21 kwietnia 1990 roku. Dzień po tym smutnym wydarzeniu Huruk poprawił ten wynik na 2:10:16…
Sukcesy odnosił w maratonach na całym świecie, również tych najbardziej prestiżowych jak Londyn gdzie zajmował drugi i trzeci stopień podium. Poza tym był drugi w Wiedniu, trzeci w Tokio, czwarty w Pekinie, piąty w Otsu, szósty w Berlinie.
Po olimpijskim roku ’92 Janek jeszcze przez parę lat prezentował wysoki poziom. Między 33, a 36 rokiem życia uzyskiwał wyniki poniżej 2:12:00, zajmując „po drodze” 13 miejsce na Mistrzostwach Europy w Helsinkach ’94. Jeszcze mając 39 lat podczas Mistrzostw Polski w półmaratonie rozgrywanych ostatni raz w Brzeszczach Huruk dobiegł z czasem 65:59.
Oto miejsca zajmowane przez Jana Huruka w tabelach światowych:
1989 – 93m – 2:13:12
1990 – 12m – 2:10:16
1991 – 12m – 2:10:21
1992 – 17m – 2:10:07
1993 – 67m – 2:11:57
1995 – 55m – 2:11:25
1996 – 96m – 2:11:58
Godnym następcą Huruka okazał się młodszy o 6 lat Leszek Bebło. Przygodę z maratonem zaczął on w wieku lat 24 w Palermo debiutując cyframi 2:17:07. Już 2 lata później osiągnął stabilny poziom, biegając dwukrotnie o 6 minut szybciej. To pozwoliło mu zakwalifikować się na Igrzyska Olimpijskie. 20 Miejsce barcelońskich igrzysk należy uznać za przyzwoity wynik zważając na pozycję w czwartej dziesiątce na świecie przed olimpijską batalią. Rok później było jeszcze lepiej – Bebło odnosił zwycięstwa w Paryżu i Reims potrzebując na pokonanie morderczego dystansu odpowiednio 2:10:46 i 2:10:22. Zajmował siódme miejsce w Nowym Jorku ’94 roku. Wreszcie kolejny sezon przyniósł mu… wyrównanie rekordu Polski! Sytuacja niesamowita, uzyskać identyczny wynik na tak długim dystansie, gdy ważą się losy przejścia do historii. W każdym razie czas 2:09:41 przez lata figurował na równi z wynikiem Niemczaka, który dokonał tego wyczynu 5 lat wcześniej. Rok później Leszek dołączył do ekipy olimpijskiej po raz drugi. Leciał do Atlanty, jako zawodnik okrzepnięty i doświadczony. Awansował tam o 3 „oczka” wyżej w stosunku do poprzednich igrzysk. 17 pozycja i czas 2:17:04 to przyzwoity występ, jednak Bebło miał wyższe aspiracje. Biegacz bardzo długo nie odpuszczał poziomu, na którym się zadomowił. Pod koniec XX wieku notował bardzo dobre występy w Paryżu 2:10:42 i 2:10:59 . Jeszcze w 2003 i 2004 roku dopisał do krajowej, medalowej kolekcji srebro i brąz Mistrzostw Polski w maratonie. Kariera Leszka trwała do 39 roku życia kiedy to po zwycięskim maratonie w Poznaniu (2:17:07) Bebło odszedł na zasłużoną sportową emeryturę.
Rówieśnik Jana Huruka – Wiesław Perszke jest jednym z najbardziej długowiecznych zawodników w historii naszego kraju. Jeżeli dziś ktoś się zapyta czy Wiesiek skończył karierę, odpowiedziałbym „nie wiem”. Jednak, jeżeli byłoby to dwa lata temu, odpowiedziałbym z pełnym przekonaniem „nie”! Perszke jeszcze w 2007 roku rywalizował w kategorii masters osiągając jak na swój wiek fenomenalne wyniki. W poczcie maratońskich Mistrzów Polski figuruje, jako najstarszy zdobywca tego tytułu. Uczynił to w roku 1998 we Wrocławiu wynikiem 2:18:13 mając 38 lat. Oprócz krajowych osiągnięć jak m.in. złoto MP w półmaratonie bywał również na mistrzowskich, międzynarodowych „salonach”: 21 miejsce Igrzysk Olimpijskich w Barcelonie ‘92, 34 miejsce Mistrzostw Europy w Helsinkach ‘94, 24 miejsce Pucharu Świata w maratonie ’91.
Perszke rok po roku:
Wiek Czas Miejscowość
29 2:14:07 Monachium
30 2:14:53 Amsterdam
31 2:12:00 Berlin
32 2:12:18 Fukuoka
33 2:11:15 Otsu
34 2:11:52 Hiroszima
35 2:17:18 Londyn
36 2:16:32 Wrocław
37 2:14:58 Tokio
38 2:16:14 Karlsruhe
39 2:16:33 Edynburg
40 2:18:50 Minneapolis
41 2:21:09 Duluth
43 2:23:52 Hartford
44 2:27:48 Hamburg
45 2:26:42 Austin
47 2:32:19 Austin
Dość enigmatyczną postacią w historii polskiego maratonu jest Sławomir Gurny. Można zaryzykować twierdzenie, iż jest najbardziej zapomnianym zawodnikiem, prezentującym kiedyś światowy poziom. Brak jakichkolwiek wzmianek na temat Gurnego jest niewątpliwie przykrym faktem. Ciekawość dotycząca tego biegacza podsyca szósty czas w krajowej historii maratonu. Sławek karierę zaczynał, jako przeszkodowiec, zajmując na Mistrzostwach Europy Juniorów w ‘83 roku 6 miejsce na 2km prz. z czasem 5:38,99.
W pierwszym roku zmagań wśród seniorów pokazał się z dobrej strony przebiegając już klasyczny dystans z przeszkodami w 8:25,09. W kolejnych dwóch sezonach zablokował się jednak na poziomie 8:31, co skłoniło go pewnie do podjęcia decyzji o „przedłużeniu” się.
W maratonie zadebiutował mając lat 26. Uzyskane w Berlinie 2:13:30 na pewno dawało nadzieję na awans do światowej elity. Już rok później odniósł Sławek sukces stając na najniższym stopniu podium Maratonu Berlińskiego. Wynik 2:11:45 umiejscawiał go na 47 pozycji najlepszych maratończyków świata. Na życiowy sezon czekał Gurny jeszcze tylko 2 lata. Z początkiem ’93 roku poprawił się o 25 sekund zajmując piąte miejsce w Paryżu. Jesienią, swoim występem we francuskim Reims dołączył do światowej czołówki. Przybiegł na metę po 2 godzinach 10 minutach i 38 sekundach. Rok później było jeszcze przyzwoicie – 2:12:31 i siódma pozycja w Rotterdamie. Jednak w kolejnych dwóch sezonach Gurny był cieniem tego zawodnika, który rywalizował z najlepszymi na świecie. 2:18:38 i 2:18:57 nie były raczej potknięciem, a bolesnym upadkiem. Po tym upadku Sławomir Gurny już się nie podniósł kończąc karierę w wieku 32 lat.
Przedstawieni powyżej maratończycy byli 17 lat temu ukształtowanymi zawodnikami z ugruntowaną pozycją w Polsce i na świecie. Dwójka następnych została wymieniona, jako „interesujący, młodzi zawodnicy”. 22 Letni wówczas Jacek Kasprzyk zwrócił na pewno uwagę swoim występem w Maratonie Warszawskim, kiedy to, jako młody debiutant odniósł zwycięstwo bijąc przy okazji rekord Polski młodzieżowców (aktualny do dziś) 2:17:38. Dwa lata później w Pekinie przebiegł maraton w 2:11:52! Jakaż wspaniała kariera rysowała się przed 24-letnim biegaczem! Jak potoczyły się losy Jacka dalej? Oto fragment wywiadu, który przeprowadziłem w czerwcu tego roku z Edwardem Stawiarzem – autorem sukcesów Kasprzyka:
…nie każdemu zawodnikowi niestety, Bozia dała równocześnie zdrowie i rozum. Bez głowy zawodnik nie będzie zawodnikiem. Jednak fizycznie Kasprzyk był nie do zajechania. O tym, jakim Jacek jest „koniem” świadczy to, iż miał zerwanego achillesa dwukrotnie i do tej pory biega. I nie przebywał w jakiś specjalistycznych klinikach, tutaj u nas w szpitalu wojskowym był zszywany. Nie przechodził nigdy po tym żadnej rehabilitacji, koń był nie do zdarcia. Tylko główka nie ta. Jak on mi pojechał i nabiegał te 2:11:52, ja go chciałem przyhamować, a on na jeden bieg mi ucieka, na drugi , tu półmaraton tam 10km. Ja mu dałem ostrzeżenie, że bez mojej wiedzy nigdzie nie startuje. Powiedziałem mu „Jacek tą metodą to my daleko nie zajdziemy”, na co on „ja muszę zarabiać pieniądze”. Ja to oczywiście rozumiałem, ale mówię „Jacek ja bardzo chcę żebyś ty zarabiał pieniądze, ale duże pieniądze i chcę żebyś po skończeniu kariery był w pełni zdrowym człowiekiem”. Niestety ten czarny scenariusz sprawdził się bardzo szybko. Dowiedziałem się, że za moimi plecami załatwił sobie start w Beppu. To było zimą, gdzie my zaczynaliśmy dopiero pracę treningową. Próbowałem mu tłumaczyć, że to nie ma sensu, ale on dostał spore startowe i nie dało się go przekonać. Poleciał tam 2:17 (2:16:36 przyp.Ł.Panfil), ja byłem w szoku, bo nabiegał to właściwie z niczego. Ale na zdrowiu na pewno się odbiło, tym bardziej, że do 17km leciał z grupą na poziomie jego rekordu życiowego, a później doczłapał się do mety. Powiedziałem mu wprost „Jacek to był ostatni twój wyjazd, o którym ja nic nie wiedziałem”. Dowiedziałem się chwilę później, że jedzie na połówkę do Berlina i to był koniec. Powiedziałem „cześć, życzę ci powodzenia, 10 lat ze mną trenowałeś i źle na tym nie wyszedłeś.
Czy to był rzeczywiście koniec? Nazywając to bardziej precyzyjnie – początek końca. Zanotował jeszcze Jacek dwa przyzwoite występy – 2:15 i 2:14 w Berlinie i Hanowerze. Później kilka lat nie było o nim słychać w biegowym świecie, po powrocie był jak ptak z podciętymi skrzydłami. Nie wrócił już nawet do poziomu pierwszej klasy sportowej.
Drugim „młodym, interesującym” był o rok starszy Dariusz Wieczorek. Zadebiutował w wieku Kasprzyka, jeszcze, jako młodzieżowiec również w Warszawie. Stosując bardzo rozsądną taktykę, awansował z odległej pozycji na półmetku na trzecie miejsce za linią mety. Osiągnięty czas 2:20:50 w tym wieku dawał podstawy na myślenie o większych sukcesach.
Rok później Wieczorek zdobył brązowy medal na Mistrzostwach Polski w maratonie za Ławickim i Kazaneckim. W kolejnych latach następowała drobna progresja wyników, jednak przebiegała zbyt wolno, aby myśleć o międzynarodowych sukcesach. Darek „łamał” kilkakrotnie 2:20:00 jednak w odniesieniu do jego wyników 64:41 w „połówce” czy 44:42 na 15km, maratońskie 2:17 nie wyglądało rewelacyjnie. Zaskakujące było to, że na krótszych dystansach Wieczorek walczył jak równy z równym z zawodnikami znacznie mocniejszymi od siebie, często zresztą nad nimi triumfując. Oto jak dziś z perspektywy czasu ocenia swoje maratońskie możliwości:
W maratonie czuję się niespełniony, przede wszystkim uważam ze miałem za słabe nogi. Wydolnościowo na pewno byłem w stanie biegać około 2:14 lecz niestety nogi mi nie wytrzymywały. Siły biegowej robiłem naprawdę sporo jednak moja technika biegu nie była ekonomiczna.. Zbyt wysoko skakałem i faza lotu była zbyt długa, to moje subiektywne zdanie.
W roku ’99 dorzucił drugi krążek z MP, uzyskując we Wrocławiu ostateczny rekord życiowy 2:17:04. Rok później biegnąc w upalnej, ulubionej pogodzie, w swoim rodzinnym, stołecznym mieście zdobył trzeci brązowy medal Mistrzostw Polski. Wygrał Plawgo przed Pobłockim. Dziś chorąży Wieczorek na sportowej emeryturze biega dla siebie. Czasami startuje, dając często lekcje pokory młodszym, żądnym sukcesów zawodnikom.
3000m prz.
Trudno wiązać nadzieje z zawodnikami starszymi (Bogusław Mamiński na czele tabeli najlepszych w Polsce). Przyszłość należy do zawodników młodych, szczególnie juniorów, którzy w tej konkurencji startowali na Mistrzostwach Świata Juniorów w Seulu.
Bogusław Mamiński jeszcze w kolejnym sezonie, mając 38 lat zdobywał Mistrzostwo Polski na przeszkodach z wynikiem 8:38,74. Pisząc o młodych zawodnikach uczestniczących wówczas w MŚJ w Seulu, panowie mieli zapewne na myśli Grzegorza Pustułkę i Adama Dobrzyńskiego. 19-Letni Pustułka awans do stolicy Korei Południowej wywalczył wynikiem 8:51,95. O rok młodszy Dobrzyński zakwalifikował się pokonując ten dystans w 8:58,31. Na Mistrzostwach Świata w finałowym biegu zajęli jednak odległe pozycje, zresztą nawet wyrównanie rekordów życiowych na niewiele by się zdało. Pustułka znacznie odbiegając od swego poziomu minął metę w 9:27,59. Dobrzyński pobiegł przyzwoicie uzyskując wynik 9:05,24. Podium zajęli Kenijczycy rozdzieleni przez Etiopczyka Ayele Mezgebu, 5 lat starszego brata słynnego Assefy. Cała trójka nie zrobiła w latach późniejszych kariery, podobnie zresztą jak nasz Grzegorz Pustułka, o którym już rok później słuch zaginął.
Inaczej było z Adamem Dobrzyńskim. Rok później zawodnik ten pobił Rekord Polski Juniorów na swym koronnym dystansie. Rekordowy wynik 8:43,06 miał tutaj na pewno znaczenie symboliczne, ponieważ Adam odebrał go wielkiemu Bronisławowi Malinowskiemu w jego Grudziądzu. Dwa miesiące później zmiażdżył rywali podczas finałowego biegu na Mistrzostwach Europy Juniorów w San Sebastian:
1.Dobrzyński Adam POL 8:44,71
2.Ciallella Stefano ITA 8:51,46
3.Garin Pascal FRA 8:52,68
Zapowiadało się, iż będzie to godny następca Mistrza Olimpijskiego Moskwy. Rok 1997 był rewelacyjny, Dobrzyński doprowadził życiówkę na „belkach” do poziomu 8:24,09 (13 czas w historii polskiej LA), awansując tym samym na Mistrzostwa Świata w Atenach. Podczas Mistrzostw Polski wybrał jednak najdłuższy wariant dostępny na bieżni. Pokonując 10000m w 28:39,33 uległ o 6 sekund tylko Janowi Białkowi. Ateński czempionat zaliczył, odpadając w trzecim biegu eliminacyjnym (8:31,69). Uzyskane w tamtym roku wyniki dawały spory promień nadziei na większe sukcesy. Kolejne 2 lata nie przynosiły jednak postępu, oprócz rekordu życiowego 13:53,00 na 5km w sezonie ’98, Adam notował regres zwłaszcza na 3km z przeszkodami. W roku 1999 Dobrzyński biegał z dokładnością szwajcarskiego zegarka, jednak czasomierz ten wskazywał regularnie wynik o 20 sekund gorszy od najlepszego osiągnięcia życiowego. 8:44 na Memoriałe Bronisława Malinowskiego w Bydgoszczy, 8:44 na Mistrzostwach Polski w Krakowie, 8:45 na mitingu Grand Prix PZLA w Białogardzie. Dobrzyński dał sobie spokój z przeszkodami i zaczął się „przedłużać”. Okazało się, iż proces ten wychodzi mu skutecznie. Rok po frustrujących zapewne doświadczeniach z koronnym dotąd dystansem, Adam zadebiutował w maratonie. W stolicy Czech zajął szóstą lokatę z obiecującym czasem 2:13:54. W roku 2001 zdobył złoto na MP w półmaratonie (63:18), a tuż po tym sukcesie przebiegł maraton w Berlinie w 2:12:29. Dobrzyński prezentował stabilny poziom uzyskując w latach 2002 i 2004 odpowiednio 2:12:53 i 2:12:35 na trasie koszyckiego, najstarszego maratonu w Europie. Mniej więcej od 2007 roku Adam Dobrzyński zaczął luźniej traktować bieganie zaliczając znaczną ilość maratonów. Oto te sprzed roku: Toruń 2:23:19 – 1m, Łódź 2:21:19 – 2m, Lębork 2:35:04 -1m, Gdańsk 2:21:29 – 2m, Poznań 2:18:24 – 6m. Zwłaszcza ten ostatni wynik pokazuje, że Dobrzyński jeszcze tak zupełnie nie spoczął na laurach.
Powyższe skompresowane życiorysy sportowe dają nam niewielki obraz jak różnie mogą toczyć się kariery. Od błyskotliwych osiągnięć po mozolne, długotrwałe dochodzenie do sukcesu. Od chwilowych istnień do stania się za żywota sportowego legendą. Od spełnienia do wiecznego już niedosytu. Suma talentu, pracy, kontuzji, przypadków losowych i szczęścia pomnożona przez czas da nam wynik będący odpowiedzią na pytanie czy zawodnik stoi po latach w cieniu, czy może oświetla go blask chwały. Nie zapominajmy, że to pozostanie wyłącznie naszym odczuciem, a rzeczywistą odpowiedź znają sami zainteresowani. To oni pamiętają, jakie mieli plany i to, co nam się może wydawać porażką, dla nich jest cudownym wspomnieniem i realizacją wcześniejszych marzeń.