Bartłomiej Falkowski
Biegacz o wyczynowych aspiracjach, nauczyciel wychowania fizycznego i wielbiciel ciastek. Lubi podglądać zagranicznych biegaczy i wplatać ich metody treningowe do własnego biegania.
Emilia Mazek to zawodniczka na co dzień mieszkająca i trenująca w Warszawie. Pochodzi z Garwolina i tam stawiała pierwsze biegowe kroki. W tym roku poprawiała się już na dystansach od 5000 metrów do maratonu. Przed Emilią Maraton Warszawski, gdzie zamierza powalczyć o jeszcze bardziej wartościowy wynik, a póki co podczas wczorajszego Półmaratonu Praskiego uzyskała znakomity wynik 1:14.55, zajmując drugie miejsce. O tym jak łączy pracę z treningiem oraz jak wychodząc ze sportu amatorskiego, bez przeszłości lekkoatletycznej, doszła do wyników m.in. 35:15 na dychę i 2:43:54 w maratonie z Emilią Mazek rozmawiał Bartek Falkowski.
Swoją przygodę z bieganiem zaczęłaś od startu na dziesięć kilometrów namówiona przez znajomego. Na tym biegu musiałaś trzy razy przejść do marszu. Było to w 2011 roku kiedy to w Garwolinie pobiegałaś 51:19. Jak to się robi, że z wyniku 51:19 dochodzi się do 35:15? Czy rozwój był stopniowy? Były jakieś kamienie milowe, które doprowadziły Cię do obecnego poziomu?
Zaczęłam od 10 km w 51:19, ale to było z marszu. Tego dnia byłam po weselu, bieg był w czerwcu, w samo południe. Było chyba milion stopni. Wystartowałam i już po dwóch kilometrach chciałam schodzić, ale walczyłam dalej. Obiecałam sobie, że zatrzymam się tylko trzy razy, ale gdy stawałam, było jedynie gorzej. W tym czasie nie trenowałam. Dopiero rok później zostałam namówiona na regularne zajęcia przez szkoleniowca Wilgi Garwolin Stanisława Busztę. Wtedy nabrało to kształtu, zaczęłam trenować trzy razy w tygodniu. Pobiegałam przez miesiąc i znowu wystartowałam w Garwolinie na 10 km, ale tym razem uzyskałam 49:20, więc to też nie był jakiś duży skok. Następnie jednak przyplątała się kontuzja. Miałam rok przerwy, bo doznałam zmęczeniowego złamania kości piszczelowej, więc ledwo się zaczęło i już był problem. Nie mogłam biegać przez 10 miesięcy. Później powoli zaczęłam wracać i w tym samym czasie rozpoczęłam studia na SGGW na kierunku technologia żywności.
Trenowałam raz w tygodniu, bo… miałam jedne buty do biegania i zostawiałam je u rodziców. Nie chciało mi się ich wozić, więc biegałam tylko, jak byłam na weekend w domu. I w zasadzie takim bieganiem raz, dwa razy w tygodniu doszłam do poziomu około 44 minut na 10 km. Biegałam też tylko, jak było ciepło. Stwierdziłam, że zimą jest za zimno, więc – jak widzisz – nie byłam jakimś przykładnym biegaczem. Stawałam się jednak coraz szybsza. Z każdym startem trochę się poprawiałam i pomyślałam, że fajnie byłoby zobaczyć trójkę z przodu, a więc złamać 40 minut na dychę. Zaczęłam więcej trenować – trzy razy w tygodniu, czasami więcej. Ale były to głównie rozbiegania, bo nawet jak trener rozpisywał mi przebieżki, to często ich nie robiłam. To nadal nie był nie wiadomo jaki trening, ale mimo to powoli zbliżałam się do złamania 40 minut i im bardziej się zbliżałam, tym bardziej chciało się trenować i realizować te treningi tak, jak rozpisał trener od deski do deski. W końcu nastał ten dzień – było to na Biegu Niepodległości w 2016 roku (39:44). A wcześniej też pobiegłam w Białymstoku półmaraton 1:33:30.
No tak, ale dalej łamanie 40 minut, a wynik 35:15 to jest duża różnica, więc musiały nastąpić dalsze zmiany.
Tak, to duża różnica. Jak przygotowywałam się do złamania 40 minut, to stwierdziłam, że już szybciej się nie da, więc wtedy zakończę karierę (śmiech). Ale już dzień po tym, gdy pobiegłam 39:44, wiedziałam, że da się szybciej. Byłam przekonana, że nawet tamtego dnia mogłam pobiec szybciej. Napędzały mnie życiówki, z każdym kolejnym biegiem chciałam więcej i nadal tak jest. W moim przypadku naprawdę trudno powiedzieć, jak wyglądał ten rozwój, ponieważ miałam dużo przerw z powodu kontuzji. Trenowałam 1-2 miesiące, a potem miesiąc w ogóle nie biegałam.
Teorie dotyczące kontuzji są sprzeczne. Jedne mówią, że trening sprawnościowy i zabiegi fizjoterapeutyczne mogą zapobiegać kontuzjom, inne twierdzą, że nie ma to wpływu na pojawianie się kontuzji. Czy masz czas na fizjoterapię i trening uzupełniający?
Jeśli chodzi o trening dodatkowy czy rozciąganie, to niestety nie. Jak sobie pomyślę, że miałabym przez kolejną godzinę jeszcze ćwiczyć i potem przez tydzień mieć zakwasy, to już wolę sobie poleżeć. Czasami wyciągnę matę i się porozciągam, ale systematyczność kończy się po dwóch tygodniach, bo tego czasu mam naprawdę mało. Może jakbym miała inny system pracy, to byłoby łatwiej o takie aktywności.
Właśnie, przejdźmy do pracy i tego jak łączysz ją z bieganiem. W Sklepie Biegacza pracujesz od pięciu lat. Czy ze względu na Twoje bieganie polowałaś na pracę w sklepie biegowym, czy po prostu przypadkowo zauważyłaś ogłoszenie i zgłosiłaś się, bo biegasz?
Skończyłam studia, chciałam znaleźć coś na chwilę, na wakacje. I tak trafiłam na Sklep Biegacza. Zaczepiłam się tam i zostałam na dłużej. Ta praca i codzienny kontakt z biegaczami pomogły mi w rozwoju i motywowały do treningów. Wcześniej często po prostu mi się nie chciało. A tak poznałam innych zawodników, wtopiłam się w środowisko i było łatwiej się zmobilizować. Odzwierciedleniem tego były też coraz lepsze wyniki, chociaż dalej nie omijały mnie kontuzje.
A możesz opowiedzieć jak wygląda system pracy i jak łączysz ją z treningiem?
Z reguły pracuję w godzinach 10-20, ale nie codziennie. Zazwyczaj wychodzą dwa, czasem trzy dni wolne w tygodniu. Grafik układam sobie mniej więcej pod plan treningowy. Jak mam jakieś mocniejsze jednostki, to zgłaszam, że chcę mieć w taki dzień wolne i tak się dzieje. Ale cały etat wciąż jest do wyrobienia. Momentami jest trudno, bo jak pracuję trzy dni z rzędu po 10 godzin, to nie ma czasu na nic. Bez przerwy jestem na nogach. W dni, gdy pracuję, biegam rano, bo wychodzę z założenia, że lepiej nie mieć siły na pracę, niż na trening. Niedawno miałam koszmarny dzień, bo biegałam akcent 8×2 kilometry. Wstałam o piątej, wyszłam o szóstej, ale to było straszne. Nie mogłam się rozbudzić. Po każdym powtórzeniu obiecywałam sobie, że to już ostatnie, ale jakoś dotrwałam do końca. Szybki prysznic i do pracy. A tam przez pierwsze trzy godziny czułam się jak zombie, nogi bolały przeokropnie. Ale cieszę się, że zrobiłam ten trening i to w dzień pracy, bo jakbym miała wolne, to pewnie cały dzień leżałabym i nie miała na nic siły.
Kilka razy zauważyłem w mediach społecznościowych, że biegałaś mocne treningi z chłopakami. Z Danielem Żochowskim i Radkiem Gromkiem. Często biegasz z mężczyznami, czy masz też jakieś koleżanki do treningu? Chyba ciężko znaleźć dziewczynę na Twoim poziomie?
Większość treningów robię sama, bo nikt nie chce biegać o szóstej rano, nie wiem czemu… Umawiam się czasem na bardziej wymagające jednostki z Radkiem Gromkiem. On mi pomaga, nie myślę wtedy o tempie tylko o tym, żeby biec za nim. A z dziewczynami z Warszawy się nie umawiam, ponieważ nikogo za bardzo nie znam na podobnym poziomie.
Byłaś niedawno na obozie w Jakuszycach. Był to drugi obóz w tamtych rejonach. Byłaś tam z trenerem Januszem Wąsowskim. Po pierwszym obozie w Szklarskiej był start w Wiedniu z wynikiem 2:43:54. Czy teraz w Maratonie Warszawskim będzie wreszcie złamane 2:40 tak jak to miało być wiosną w Austrii?
Tak, był to obóz dwuosobowy – ja i trener. Biegałam sama pod jego okiem. Co do wyniku w maratonie, to 2:40 miało być już w kwietniu…
Czyli teraz będzie szybciej?
Tak! Nie chcę mówić o konkretnym czasie, ale ma być naprawdę szybko.
Czy w Twoim obecnym planie treningowym jest jakiś schemat, który się powtarza? Jak w ogóle wygląda współpraca z trenerem Wąsowskim? Czy trening jest wymagający? Na Stravie widziałem kilka tygodni temu zapisek, że „przedawkowałaś bieganie”. Miałaś późnej trzy dni wolne. Co się działo?
Można dopatrzyć się pewnego schematu. We wtorki przeważnie mam siłę na podbiegach lub skipach. W środy lub czwartki odcinki tempowe, a w niedzielę bieg długi, albo jakąś inną mocną jednostkę. Co do przedawkowania treningu – lipiec był trudny, bo miałam dużo godzin w pracy. Robiłam nadgodziny, by nie wykorzystać całego urlopu na obóz. Do tego trener zapytał, czy dam radę biegać dwa razy dziennie, więc spróbowałam. Źle to sama ułożyłam. Biegałam rano, potem byłam w pracy i szłam na drugi trening. Wytrzymałam tak pierwszy tydzień. Było tam 151 km. Drugi tydzień też dałam radę, a w trzecim coś się zaczęło psuć. Opowiadałam wszystkim, że moja lewa noga nie chce biegać, ale ją namawiam. Wytrzymałam tak do piątku. Miałam wtedy już 90 km w tygodniu i umówiłam się z Radkiem Gromkiem na jakieś dwójki. Byłam po rozgrzewce i mówię mu, że coś jest nie tak. Zrobiłam przy nim przebieżkę i wtedy on mi doradził, żebym nie biegała, bo to źle wygląda. Zadzwoniłam do trenera i ten zarządził przerwę na weekend.
Okazało się, że miałam problem z mięśniem biodrowo-lędźwiowym. Po dwóch dniach wolnych już była poprawa, ale czułam niepewność. Po prostu boję się biegać, jak coś się dzieje, mam obawy, że pogorszę tylko sprawę i wszystko stracę. Bardzo długo wychodzę przez to z kontuzji, bo jestem ostrożna. Wolę zrobić trochę mniej niż za dużo. I tu też tak było – potrzebowałam trochę czasu, żeby dojść do siebie fizycznie i psychicznie. Miałam też takie myśli, że to już koniec, że nie będzie maratonu jesienią i nigdzie nie wystartuję. Bieganie dwa razy dziennie i praca to był taki eksperyment, do którego na razie postanowiliśmy z trenerem nie wracać. A odnośnie kontuzji – już jest okej. Ból był do momentu, jak trener zaplanował mi 30 km. Wtedy umówiłam się z Danielem Żochowskim, pobiegłam trzydziestkę i wszystko wróciło do normy. A chwilę później wyjechałam na obóz.
A jak oceniasz Jakuszyce? Jest to mekka polskich biegaczy, ale umówimy się, efekt przebywania na wysokości 800 metrów jest raczej znikomy. Dlaczego pojechałaś tam na obóz? Czy nie lepiej po prostu zostać w domu, spać w swoim łóżku i biegać na miejscu?
Jeśli chodzi o miejsce, to zadecydował trener. On lubi tam jeździć, zawsze tam jeździł. Dlaczego nie zostałam w domu i nie trenowałam w Warszawie? Bo nie umiem usiedzieć w miejscu. Jakbym była w domu, to wszystko bym wysprzątała, codziennie chodziłabym na zakupy, gotowała i robiła masę innych rzeczy. W Jakuszycach nie było nic. Choćby sklepu. Nawet w Szklarskiej Porębie – jak byłam tam w marcu – to z nudów między treningami chodziłam do supermarketu. A w Jakuszycach nie robiłam nic poza bieganiem i okazało się, że można pokonać 180 km w tydzień i nic nie boli. Dlatego lepiej jest wyjechać i nie martwić się codziennymi sprawami.
Cel główny jesienią to maraton. To będzie Twój czwarty maraton. Czy jesteś w stanie porównać trening, który realizowałaś wiosną do maratonu w Wiedniu z obecnymi przygotowaniami? Czy były jakieś korekty, a może schemat był bardzo podobny? Na jakiej podstawie monitorujecie z trenerem czy idziecie w dobrą stronę? Robicie zestawienia np. tempa na treningach i widzicie, że jest lepiej niż wiosną?
Jest to trudne pytanie, bo u mnie to trener odpowiada za monitorowanie. Ja tylko wykonuję trening, dzwonię do niego, wszystko recenzuję i od razu zapominam o tym, co biegałam. Jednak trudno porównać oba cykle. Teraz miałam problem z mięśniem biodrowo-lędźwiowym, więc to wpłynęło na przygotowania. Przed Wiedniem na pewno biegałam mniej, bo około 100 km tygodniowo, chociaż wtedy było to dla mnie dużo, bo to był moment, gdy zaczęłam biegać codziennie.
A jak wyglądał trening przed Twoim debiutem maratońskim. W Orlen Warsaw Marathon 2019 pobiegłaś 2:55:23. Wiemy już jak biegasz teraz, a ile razy w tygodniu i ile kilometrów robiłaś w pierwszym przygotowaniach do maratonu?
Przed pierwszym maratonem wyjechałam na obóz-wycieczkę do Calpe w Hiszpanii. Spędziłam tam 10 dni i pokonałam wtedy lekko ponad 100 km, więc nie były to duże liczby. Później biegałam sześć razy w tygodniu. Pojawiły się dłuższe jednostki – dwie trzydziestki, ale wolne, truchtane. Wychodziło około 80 km w tygodniu, poza tym urlopem w Calpe. Wtedy chciałam tylko złamać trzy godziny.
To wyszło z zapasem!
Lubię mieć zapas. Zawsze jak biegnę, to liczę, jak bardzo mogę zwolnić, żeby wykonać założenia. Więc jak czuję się dobrze, to robię zapas.
Na Maratonie Warszawskim będziesz miała zająca. Ufasz Radkowi tak by nie kontrolować tempa i po prostu trzymać się jego pleców? W ogóle biegłaś już kiedyś z takim prywatnym pacemakerem?
Nie myślałam jeszcze o tym, ale mam nadzieję, że Radek będzie pilnował całości. Ale na pewno będę sprawdzać, czy wszystko idzie zgodnie z planem. Wspólnie wykonaliśmy dużo treningów i dobrze mi się z nim biega. Wcześniej nigdy nie miałam takiego prowadzenia.
Łączysz trening wyczynowy z pracą na etacie. Czy w takim treningu masz jeszcze czas na coś poza bieganiem i pracą? Znajomi, inne zajęcia?
Mało jest tego czasu, ale nie czuję się niewolnikiem treningu. Spotykam się ze znajomymi, mam dla nich czas. Mogę przytoczyć taką historię, która miała miejsce dwa tygodnie przed maratonem w Wiedniu: trener rozpisał 35 km, a ja miałam poprzedniego dnia wieczór panieński mojej koleżanki. Ogarnęłam temat, każdy wiedział, że następnego dnia mam mocny trening i udało się połączyć tę uroczystość z mocnym bieganiem.
Zbliżając się do końca. Jakie plany po maratonie i ogólnie na resztę przygody z bieganiem? Kiedyś myślałaś, że już szybciej niż 39 minut na dychę nie da się biegać. Czy teraz też stawiasz sobie jakiś długoterminowy cel i taki sufit jak wtedy z łamaniem 40 minut?
Po maratonie podobno wreszcie doczekam się roztrenowania. Będę biegała mniej, około czterech razy w tygodniu. Wyjadę też na wakacje. Pod koniec października wrócę do szybszego biegania, żeby poprawić dyszkę, a potem znowu będzie trzeba zaplanować jakiś maraton. I tak wygląda cały ten biegowy cykl. Teraz wiem już jednak, że nie mam żadnego sufitu. Trener otworzył mi głowę, okazało się, że mogę i chcę biegać szybciej. Nie mam wyznaczonej żadnej granicy. Wierzę, że będzie się to przesuwało wraz z moim postępem. Dopóki chce mi się biegać i mam z tego satysfakcję, to myślę, że wszystko dalej będzie szło do przodu.
Na Stravie można śledzić jak trenuje Emilia. Udostępnia tam swoje jednostki, często dodając opis jak przebiegały i jakie są jej odczucia. Wszystkich ciekawych jaką pracę trzeba wykonywać by być nn takim poziomie zapraszam na profil Emilii.