„Byłoby mi wstyd nie ukończyć” – Jarosław Kuźniar o swoim NYC Marathon
Są maratony i jest New York Marathon. W najbliższą niedzielę odbędzie się 51. TCS New York Marathon, z tej okazji zapraszamy do relacji dziennikarza, podróżnika i przedsiębiorcy Jarosława Kuźniara, który w 2019 roku razem z grupą polskich biegaczy i marką New Balance wybrał się na ten bieg i przebiegł królewski dystans ulicami Nowego Jorku.
To mi się też przydało w przygotowaniach do Nowego Jorku. Niezależnie od tego, czy biegam w Polsce, czy w jakiejś prowincji w Australii – rano zakładam buty i ruszam w miejsca, których bym nie znalazł ani odwiedził w ciągu dnia. Potem wjeżdżam tam z klientami albo kamerą. To moje bieganie przy tempie pracy i licznych obowiązkach jest czymś, co zyskałem. Do tenisa trzeba dwojga, a tu wystarczam sam sobie…
Masz dużo zajęć: organizujesz komercyjne wyjazdy, jesteś dziennikarzem w kilku mediach, kierujesz swoją agencję kreatywną. Bieganie jest więc bardziej przydatne w Twojej pracy, czy ma być prozdrowotne?
Wiem, że bez dania organizmowi szansy, by się zmęczył i wyrzucił z siebie złe napięcia, daleko nie zajdę. Mam szansę się dotlenić, przygotować do intensywnej pracy w podróży czy przed kamerą. Bieganie traktuję zdecydowanie profilaktycznie.
Po 26 latach pracy w mediach wychodzę z założenia, że jeśli chcemy opowiedzieć historię i mądrze wpisać w nią markę, która jest związana z imprezą, a której jestem ambasadorem – to inaczej niż większą produkcją nie da się tego osiągnąć. Filmiki Instastories będą trwały chwilę i znikną, zatrzymają ludzi na sekundę. W przypadku Nowego Jorku trzeba było złożyć historię w połowie własną, w połowie dokumentalną, bo każda dzielnica, każde miejsce, każdy uczestnik wreszcie, są tam inni. Uznaliśmy, że trzeba będzie użyć większej techniki, by pokazać to w dużym obrazku.
Nie zwiedzasz w filmie miasta, ale zmierzasz się z legendą jego maratonu. Udało Ci się coś zweryfikować odnośnie swoich wyobrażeń?
Potwierdziłem samemu sobie, że nic, co słyszałem na temat tego maratonu, nie było przejaskrawione, przesadzone. Ale wiesz, uznałem, że jadę tam jako reporter, który biega, ale biega totalnie amatorsko. Chciałem sprawdzić, czy to, co słyszałem od wszystkich – że to zupełnie inne miasto, inne emocje – czy to naprawdę działa. Biegłem może i ja, ale przy okazji przygotowywałem jedno, drugie, trzecie ujęcie dla swojego operatora, który mógł sobie później z tego coś poskładać. W Nowym Jorku byłem z żoną i córką. W trakcie maratonu dzwoniłem do nich i ekipy, próbując określić, gdzie i kiedy będę przebiegał. Wbiegając na metę trzymałem w ręce telefon i robiłem przez ostatnie dwa kilometry relację live. Przebiegłem całość bardzo skupiony, by w pełni oddać emocje swoje i innych. Choć przyznam, że trudno mi było przez te 5 godzin z hakiem skupić się na sobie.
Ale przygotowywałeś się do biegu fizycznie? Trenowałeś?
Najdłuższe dystanse, na jakich dotychczas startowałem, to warszawskie półmaratony. Raz też udało mi się zrobić prawie 30 kilometrów w ramach przygotowań. Wiesz, one nie były regularne, ale wiedziałem, że muszę swoje wybiegać. Znajomi mówili, że mogę nie układać sobie jakichś skomplikowanych treningów, ale muszę wybiegać większą liczbę kilometrów. Nie ma z tym co dyskutować. Jedyny problem, że przed Nowym Jorkiem miałem zdjęcia w Somalii, gdzie z uwagi na bezpieczeństwo byłem na zamkniętym terenie. Więc to był moment, gdy miałem dużo wyciszenia, zero biegania, ale jakoś poszło.
Nie mam czasu, by mieć trenera, który mnie pokieruje. Działałem wiele lat w mediach i takie podejście mi się zawsze w jakimś sensie sprawdziło. Wiem, gdzie jest moje miejsce i nie udaję profesjonalisty tam, gdzie nim nie jestem. Staram się za to albo rozmawiać, albo podglądać, albo czytać tych, którzy się na tym znają. I z ich zachowania, komunikowania wyciągać wnioski. Przez to wiedzieć, co mi wolno, czego nie. Bardziej podglądanie i wyciąganie wniosków dla siebie, niż regularne spotkania i realizowanie czyjegoś planu.
A czego się o sobie dowiedziałeś?
Że muszę się bardziej pilnować. Dotychczas biegałem sam, ale zdarzyło mi się niedawno na biegu w Bergen, gdzie okolica jest ładna, ale nie jest płasko – mocno przesadzić. Po raz pierwszy pomyślałem wtedy, że nie mogę biec za kimś na siłę. Powinienem pilnować tego, co wiem o swoim tempie, bo inaczej to się źle skończy.
Jak zniosłeś maraton fizycznie? Bolało?
Bolało w tym momencie, w którym podobno miało boleć. Poza tym, że byłem tam w pracy, koncentrowałem się też na tym, żeby nie przynieść sobie… wstydu. Jeśliby przyjechał na maraton do Nowego Jorku anonimowy człowiek i nie ukończył go, to pewnie by go to tak bardzo nie bolało, jak mnie, gdy chcę wszystko ludziom pokazać, do tego zabieram tam swojego operatora, fotografa. Więc myślałem, że jeśli nie dam rady, to będzie mi po ludzku, ale też po „zawodowemu” wstyd.
Mimo wszystko byłem zdziwiony jedną rzeczą na mecie – że nawet gdyby była przesunięta o 10 kilometrów, to moje płuca, organizm jako taki „od pasa w górę” nie miałby z tym żadnego problemu. Natomiast ciężar nóg, to, że trudno mi jest zgiąć nogę w kolanie – to mnie zaskoczyło. Wiesz, nie walczysz z tym, czy płuca wytrzymają, czy dasz radę mentalnie, tylko czy będziesz powłóczyć nogą, czy podniesiesz ją do góry. Musiałem prostować co chwila kręgosłup i pilnować się, by biec prosto. Ból na trasie był spory. Tak jak mówię na filmie – amator zabiera się za dystans królewski, więc ma parę problemów, parę niespodzianek po drodze. Moim celem było to, żeby przebiec linię mety, a nie ją przejść. Żeby też nie iść nigdy poza punktami nawodnienia. Zaraz po tym, jak wyrzucałem kubek, kontynuowałem bieg. To było takie moje zwycięstwo, że nigdy nie zdarzył mi się kryzys, bym musiał się zatrzymać albo spacerem pokonać kilometr, dwa, trzy.
Masz apetyt na więcej? Na jakiś kolejny, w pełni własny, maraton?
Na mecie w listopadzie powtarzałem sobie, że ten jest ostatni… ale już wiem, że nie był. Powiedziałem za metą ostatnie zdanie do kamery i znalazłem żonę i córkę. Najpierw mieliśmy jakieś 2 kilometry do wyjścia, szukaliśmy miejsca, by coś zjeść. Wszystkie miejsca były zajęte, bo takich jak ja było 53 tysiące. Myślałem, że pójdziemy do hotelu i po drodze coś znajdziemy – nie udało się. W którymś momencie mijaliśmy Times Square: ja nadal w stroju startowym, córka z moim medalem na szyi. W pewnym momencie zaczął mi bić brawo starszy mężczyzna. Córka, myślała, że skoro w Polsce jestem osobą publiczną, to może ten pan mnie znał… To był mały epizodzik, bo w Nowym Jorku po przekroczeniu linii mety każdy ci gratuluje. Następnego dnia, kiedy ludzie wymieniają strój sportowy na garnitury, zawieszają sobie medale na szyję i idą, czasem na wyprostowanych nogach, do roboty. Widzisz ich w metrze, na ulicy. Poniedziałek staje się wielkim świętem dla tych, którzy mają medal w kształcie jabłka na szyi.
Drukowane są też nazwiska wszystkich „finisherów” w prasie. Szukałeś siebie w New York Timesie?
Nie (śmiech)… Szukałem raczej mojego operatora, żeby dograć ewentualnie jakieś materiały. Ale wiesz, byłem zdziwiony też tym, że w dniu biegu nogi bolały mnie bardziej niż nazajutrz. Wydawało mi się, że ból po maratonie wychodzi na jaw na następny dzień. Byłem pokręcony, poobijany zaraz po przekroczeniu mety, ale następnego dnia nie było tak źle.
Zacząłeś od The New York City Marathon. Trudno już będzie znaleźć mocniejszy bodziec w kolejnym starcie…
Tokio wydaje mi się fajnym miastem, żeby przebiec tam maraton. Choć nie jestem osobą, która startując zwiedza świat i dąży do korony maratonów. Chciałbym jeszcze spróbować tego dystansu, ale na innych zasadach. Tutaj miałem wiele adrenaliny, obowiązków, jakiegoś przymusu, by maraton ukończyć dla innych. Pytanie brzmi, czy by mi się to udało, gdybym musiał to zrobić tylko dla siebie.
Pisząc coś o sobie zwykle popada w przesadę. Medalista mistrzostw Polski w biegach długich, specjalizujący się przez lata w biegu na 3000 m z przeszkodami, obecnie próbuje swoich sił w biegach ulicznych i ultra. Absolwent MISH oraz WDiNP UW, dziennikarz piszący, spiker, trener biegaczy i współtwórca Tatra Running.