Anna Kiełbasińska: Żeby dobrze biegać na 400m trzeba mieć kawał mocnej psychy
O niedawnych Mistrzostwach Świata w Eugene i planach na mistrzostwa Europy w Monachium opowiada nam srebrna medalistka olimpijska oraz ósma zawodniczka wspomnianych Mistrzostw Świata – Anna Kiełbasińska z New Balance Team Elite.
Jak wspominasz niedawno zakończone mistrzostwa świata w Eugene?
Generalnie chcę pamiętać tylko jedną rzecz – finał mistrzostw świata. Jest to na pewno coś, co zapamiętam na całe życie, bo teraz jeszcze jest tak, że jestem cały czas „w biegu” i nie mogłam tak naprawdę i nawet nie chcę jeszcze usiąść i zadowolić się tym, co było. To nie o to chodzi. Sezon trwa i są jeszcze ważne rzeczy przede mną, przede wszystkim mistrzostwa Europy, a później kilka startów w Diamentowej Lidze. Dla mnie też jest to nowością tak naprawdę w tym sezonie, że mogę startować praktycznie na każdym mityngu tej rangi.
Mam jeszcze pewne aspiracje wynikowe, więc jestem ciągle „w grze”. Myślę, że dopiero jak zakończę sezon, to sobie tak usiądę i odsapnę, by o wszystkim pomyśleć: jak w tym roku było. Wiadomo, że finał mistrzostw świata był dla mnie – co nawet można było widzieć w telewizji – ogromnym wydarzeniem. Osiągnęłam kolejną rzecz, na którą pracowałam całe życie. Przecież tyle lat kariery sportowej za mną i raczej nie byłam nigdy nawet bliska tego, żeby myśleć o sobie, że mam realne szanse na dostanie się do indywidualnego finału na 400 m. W końcu po tylu latach, po tylu przejściach, kiedy niektórzy w ogóle już nawet nie trenują, udało mi się to zrobić.
Dodatkowo w konkurencji sprinterskiej, co jest dla mnie jeszcze bardziej takie znamienne, bo zdaję sobie sprawę z tego, ilu ludzi na świecie uprawia sprint. Ponadto wcale niełatwo załapać się na same mistrzostwa i przejść przez wszystkie rundy, by w końcu być w ósemce najlepszych na świecie. Dla mnie jeśli masz taką świadomość i znasz trochę ten sport, to wiesz, że jest to wysokie osiągnięcie. Nie oznacza to, że jestem nieskromna i mówię o sobie: jakie to duże osiągnięcie, bo dla niektórych to było „tylko” ósme miejsce. Dla mnie jest to naprawdę dużo i wiele to dla mnie znaczy. Uważam, że będzie to jedno z najważniejszych osiągnięć w moim życiu.
Pomiędzy mistrzostwami świata i Europy są zaledwie około 3 tygodni. Jak przebiegały przygotowania pomiędzy tymi imprezami i czy udało Ci się do tej nietypowej sytuacji zaadoptować?
Najtrudniejszy był ten pierwszy tydzień. Przede wszystkim musiałam przyzwyczaić się do nowej strefy czasowej. Zastosowałam więc program do Jetlagu, który mój trener przekazał mi i wypisał. Najgorsze były pierwsze 2–3 dni, ale potem jakoś to poszło. Jest to na pewno duży wstrząs dla organizmu, przede wszystkim dla całej gospodarki hormonalnej, bo nagle wszystko jest dosłownie „odwrócone do góry nogami”. Pierwszy tydzień był dla mnie takim momentem „powrotu do żywych”. Kiedy rozmawiałam z wieloma zawodnikami, którzy też stamtąd wrócili, to mówili, że czuli się dokładnie tak samo. Że ten pierwszy tydzień to jest codziennie badanie, czy jesteśmy w stanie zrobić jakiś normalny trening, czy trzeba jeszcze zrobić rozruch. Bo to też trzeba umieć zdecydować.
Więc to był na pewno taki tydzień, który z jednej strony był bardzo ważny, bo trzeba było się w tym czasie „podładować” przed mistrzostwami Europy, a z drugiej strony zależało mi, żeby odpocząć po Eugene. Więc było to trudne zadanie. W moim przypadku wszystko opierało się na planie treningowym wypisanym przez mojego trenera, ale kilka pierwszych dni niestety musieliśmy zmodyfikować, bo nie byłam po prostu w stanie normalnie trenować. Do tego dochodzi sfera mentalna, żeby umieć odpowiednio się nastawić. Kiedyś tak tego nie postrzegałam, a od ostatniego roku, od igrzysk olimpijskich zobaczyłam, ile takim dużym imprezom i takim zawodnikom bardziej świadomym przysparza to emocji. Może presja to nie jest najlepsze słowo, ale masz z tyłu głowy, że pracowałeś na coś tyle czasu, poświęciłeś tyle rzeczy, zainwestowałeś w to wiele czasu i energii, żeby tam być. Wiesz, że już jest dobrze i że to jest ten dzień. I albo dzisiaj, albo nigdy.
Na pewno wiele to kosztuje. Staram się tak nie myśleć, ale gdzieś tam masz to w podświadomości i jest to na pewno mocno stresujące. Do tego ten wyjazd do Stanów Zjednoczonych był bardzo długi, bo siedzieliśmy tam ponad trzy tygodnie, więc trochę się to nagromadziło. Przez tyle czasu nie jest to takie „normalne życie”, tylko wszystko jest wtedy nastawione na wynik. Mamy klapki na oczach i tylko skupiamy się na tym, co zaraz będzie. Więc jest to wykańczające psychicznie. Potrzebowałam czasu właściwie do tego weekendu [6–7 sierpnia – przyp. red.], żeby się znowu tak mentalnie podbudować, nastawić, naostrzyć. Nie da się być cały czas na takich wysokich obrotach, bo nie da się tego wytrzymać psychicznie. Wiedziałam, że potrzebuję tego czasu, żeby się teraz wyciszyć i na nowo „nakręcić” na mistrzostwa Europy. Bo bardzo mi na tym zależy. To jest jeden z moich celów na ten sezon, a ten jeszcze się przecież nie skończył.
Program mistrzostw Europy dość mocno się różni od tego na mistrzostwach świata. Jak to postrzegasz i na co się nastawiasz?
Jest rzeczywiście inaczej. Dla zawodników startujących w Monachium w biegach sprinterskich z pierwszej dwunastki rankingu europejskiego jest to korzystny program, ponieważ jesteśmy zwolnieni z biegu eliminacyjnego. Wchodzimy od razu do półfinałów, co jest – zwłaszcza na 400 m – dużym przywilejem, bo nie będzie tego jednego biegu więcej w nogach, co jest bardzo ważne. Więc pod tym względem, gdy zobaczyłam program, to jest on bardzo OK. W porównaniu do tego, na co się szykowałam na Eugene, czyli na jakieś 6–7 biegów, to jest to nic, w porównaniu do tego, co miało być. Liczę na to, że mój udział w mistrzostwach Europy skończy się na więcej niż dwóch biegach.
Od dwóch lat współpracujesz w grupie Laurenta Meuwly, a w Warszawiez Jarosławem Skrzyszowskim. Jak ją oceniasz?
Dla mnie to jest współpraca-marzenie. Nawet mam takie dni, w których sobie myślę: „Boże, czemu ja wcześniej czegoś takiego nie miałam”. Bo teraz wiadomo, że jestem realistką i wiem, że raczej mniej niż więcej tego czasu w sporcie jest przede mną. Jest to przede wszystkim współpraca dla mnie wyjątkowa. Obaj trenerzy to prawdziwi profesjonaliści, z „otwartymi głowami”, z otwartością we wszystkim: na rozmowę, na konsultacje. Ta współpraca między nami jest faktycznie współpracą. Wszyscy nawzajem traktujemy się jak partnerów, co jest bardzo ważne, bo jestem dorosłą kobietą i uprawiam sport z własnego wyboru, a nie dlatego, że ktoś mi każe. Fajnie, że wszyscy to rozumiemy i dlatego tak do tego podchodzimy. Mamy wspólne cele i wspólnie do nich dążymy.
Myślę, że też nawzajem jesteśmy właściwie dumni, że ze sobą możemy współpracować. Mamy też do siebie bardzo duży szacunek, co powoduje, że ta współpraca jest fajna. Jeżeli wszystkie trzy strony czują, że są zadowolone z tej relacji, to właściwie mam wrażenie (a przynajmniej ja mam takie odczucie), że jesteśmy szczęśliwi z tego, że w pewnym momencie na siebie wpadliśmy. Dzięki takiemu podejściu mamy w grupie dobre emocje, dobrą energię, wierzymy w duże rzeczy. Jeżeli dwóch trenerów przy tobie wierzy w to, że jesteś w stanie robić wielkie rzeczy, to ty też zaczynasz wierzyć. Jak widzisz, że są profesjonalistami z olbrzymią wiedzą, to wszystko przychodzi łatwiej. Jarosław jeszcze nie, ale Laurent ma olbrzymie doświadczenie, bo wychował sobie niejedną taką zawodniczkę. To jeżeli widzisz, że taki człowiek w ciebie wierzy i ma wysoki cel z tobą związany, to automatycznie tobie też jest łatwiej w to wszystko iść i wierzyć, że się ułoży. Myślę, że to też jest kluczem do sukcesu.
A jeśli chodzi o trudność, to chyba nie jest specjalnie łatwiej. Wspominałaś kiedyś, że musisz mieć więcej niż 9 żyć, które mają koty, bo zdarza ci się „umierać” na treningach i zawodach wiele razy.
Nie ma treningu do 400 m, który mógłby być delikatny. Do jakiego trenera byś się nie zwrócił, to on każdego zawodnika na 400 m trenuje bardzo wymagająco. Nikt o sobie nie powie, że trenuje delikatnie, bo to jest zawsze bieganie na bardzo wysokim zakwaszeniu. Jeżeli do tego zakwaszenia się nie przyzwyczaisz i nie będziesz budował tej tolerancji na nie, to nie możesz liczyć, że będziesz się poprawiał. To tylko o to chodzi, żeby przesuwać cały czas swoje granice. Jeżeli nadszedłby moment, że zaczęłabym akceptować ten kwas mlekowy, że nie robiłby na mnie wrażenia, to byłoby to równoznaczne z tym, że nie przesuwam swoich granic.
Niektórzy mówią: dobra, to już tyle lat biegasz, że już pewnie jesteś przyzwyczajona. Nie, bo w każdym kolejnym roku chcesz iść jeszcze bardziej do przodu, co wiąże się z tym, że musisz zrobić krok do przodu również w treningu. A za tym idzie też duże zmęczenie. Żeby biegać dobrze na 400 m, trzeba mieć kawał mocnej psychy i dobrego zdrowia, dbać o każdy aspekt regeneracji, bo to jest praca 24 godziny na dobę. Jeśli ludziom się wydaje, że my tylko chodzimy na 2 godziny na ten trening w ciągu dnia, a reszta to jest czas wolny i generalnie możemy sobie żyć jak chcemy, to są w błędzie. Jeżeli się nie zregenerujesz, zwłaszcza w moim wieku, to nie dałabym rady wykonać kolejnego treningu i następnych. Zaczęłoby się to nawarstwiać i wiązałoby się to z tym, że zaczęłabym gorzej biegać. A ja chcę lepiej biegać. Nawet nie lubię zwrotu „poświęcać się”, bo uważam, że to nie jest poświęcenie, jeśli coś ci sprawia radość i jesteś tak mocno w to wkręcony, to nie czujesz, żeby to było poświęcenie, raczej powiedziałabym, że inwestycja w siebie i sport.
A czy stosujesz przygotowanie w wysokich górach?
Jeżdżę tylko do Potchefstroom i to w zasadzie na mnie bardzo dobrze działa. Zauważyłam to już od pierwszego razu, kiedy tam byłam bodajże w 2010 r. Po obozie tam mam taki „odpał”, że od razu czuję wzrost formy. Na mnie faktycznie to bardzo dobrze działa i dlatego też przy tym zostajemy. Wysokość w Potchefstroom to tylko 1400 m n.p.m. To nie jest aż tak wysoko, co może być plusem. Moje doświadczenia związane z tym miejscem są wyłącznie pozytywne.
Teraz pytanie, które pewnie wszyscy ostatnio zadają. Niedawno Natalia Kaczmarek połamała barierę 50 sekund na dystansie jednego okrążenia. Kiedy kolej na Ciebie i czy nastawiasz się, że uda się to w najbliższym czasie?
Cały czas się nastawiam, że to zrobię. Oczywiście, że tak. Myślę, że obydwie do tego dążyłyśmy, obie chciałyśmy. Cieszę się, że Natalia to zrobiła, bo to pokazało, że jesteśmy w stanie to zrobić. Przed tym, jak Natalia pobiegła ten wynik [49,86 w Chorzowie podczas Diamentowej Ligi – przyp. red.], między nami było tylko 10 setnych sekundy różnicy, co nie było jakąś olbrzymią różnicą. Więc nawet teraz, jakbym dodała do jej wyniku, to byłoby to poniżej 50 sekund, choć wiem, że to głupie i absolutnie tak się nie liczy – ale jest to pewien punkt odniesienia.
Od dawna wiem, że jestem w stanie to zrobić, tylko na to musi się złożyć wiele rzeczy. Wiem, że fizycznie jestem w stanie to zrobić, tylko teraz muszę to zrobić (śmiech), co jest najtrudniejszym zadaniem. Fajnie, że Natalia i Femke to pobiegały, bo pokazały, że to nie jest tylko takie gadanie, ale to już jest fakt i są w stanie to zrobić. Gdy zobaczyłam na tablicy w Chorzowie dwa wyniki poniżej 50 sekund, to miałam taką radość sportową, że tak, to się da zrobić! Że to jest wykonalne, jest coraz bliżej. To na pewno dodaje otuchy. Poza tym to są naprawdę niesamowite wyniki i Natalii, i Femke. Gdy jesteś fanem sportu i kochasz to, co robisz, to jak widzisz takie rzeczy, a nawet bierzesz w nich udział, to w ogóle jest to wydarzenie, które na pewno zapamiętam na całe życie. Wiadomo, że ja też bym chciała. To jest normalne, po to trenuję i też liczę na to, że niedługo dołączę do tej – nazwijmy to – elitarnej grupy.
Dziękuję za rozmowę i życzę powodzenia w dalszej części sezonu i złamania 50 sekund!
Były chodziarz, który nieustannie dokądś zmierza (wielokrotny reprezentant Polski i dwukrotny olimpijczyk – z Pekinu i Rio). Współautor biografii Henryka Szosta, Marcina Lewandowskiego i Adama Kszczota oraz książki „Trening mistrzów". Doktor nauk medycznych i nauk o zdrowiu. Pracownik Uniwersytetu Jana Długosza, a także trener lekkoatletycznych klas sportowych w IV L.O. w Częstochowie. Działa też jako sędzia i organizator imprez, nie tylko sportowych.