8 sierpnia 2009 Redakcja Bieganie.pl Lifestyle

Z 43 kilometra – List do Trenera


Trenerze Drogi!

Przemyślałem sobie bardzo dosadnie, co mi Trener powiedział o trenowaniu Mistrzyni Polski. Najbardziej spodobał mi się ten fragment przygotowań, kiedy Trener planował treningi z jedno- dwu- dniowym wyprzedzeniem, w zależności od postępów.

Trener sobie wyobraża, że ci wszyscy ‘ambitni’ amatorzy, to przeważnie biorą z mniej lub bardziej niewiadomego źródła, plan zajęć na DWA MIESIĄCE do przodu? Pewnie Trener wie, w końcu sam Trener parę takich planików sprokurował, na których sobie różni tacy zęby łamią. Po prawdzie, to i mnie niewiele do takiego obrotu spraw zabrakło. Jedyne, co mnie uratowało, to tzw. ‘okres przygotowawczy’, który należało przed realizacją planu wykonać. O te 2-3 miesiące biegania na 70-75% tętna maksymalnego się sprawa rozchodzi.

Ja tam nie wiem, o czym Trener myślał jak to pisał, ale na pewno nie o grupie docelowej. Może i zawodowcy tak trenują, ale z amatorami rzecz jest zgoła insza. Amatorzy (z tych co ich znam osobiście), dzielą się na dwie odrębne grupy: tych, co specjalizują się w ‘okresie przygotowawczym’, i tych, co lubują się w ładowaniu akcencików. Te pierwsze, są przeważnie bardziej uśmiechnięci na co dzień, ino po zawodach lamentują. Te drugie odwrotnie; ale takiego amatora, coby jedno i drugie robił, to ja jeszcze nie spotkałem. No więc tak sobie umyśliłem, że te wszystkie plany dla amatorów, które zakładają okres przygotowawczy, to o przysłowiowy kant … trzasnąć.

Uzbrojony w celną refleksję, przeanalizowałem sobie parę spraw. Po normalnemu, to okres przygotowawczy robi tzw. Bazę tlenową. Ja okres przygotowawczy do maratonu poczyniłem ‘au reboir’ – czyli na wspak, jak to mówią po naszemu. Aż mnie ten cholerny tartan obrzydł zupełnie od interwałów i krążowników (cruise intervals; pomysł Jacka Danielsa, takie dłuższe – ni to ciągły, ni to interwał). Postanowiłem się jednak pod Maraton Poznański za bardzo nie pozbawiać podstawowej męskiej przyjemności treningowej: pizgania w opór. Wymyśliłem więc prosty trening, jak z RanersWurlda – albo innych kolorowych pisemek. 3 x 30km, coby trójeczkę (3h w maratonie) koniec końców połamać, a jak rodzina i praca pozwolą na cztery treningi tygodniu, to i czwóreczkę (4min/km).

Póki co, jest cymesik; z treningu wracam złachany jak tralala, do zaleceń Trenera tyczących tempa stosuję sie sumiennie – i wielcem ciekaw co się z tego nabiega. Trener mi beczkę miodu na serce wylał, jak Trener powiedział, że 2:50 powinno z tego pójść. Ja tu jeszcze planuję łyżkę dziegciu dodać, coby się Trener za bardzo w autorytecie nie utwierdził. Syn mój narodzony o godzinie 22.47, numer słupka granicznego na Wołowcu w Taterkach, gdziem mało życia kiedyś nie postradał to W2249, więc czas w maratonie sobie zaplanowałem 2:47:49.

Ale co Trener myśli o tych głupotach, com tu powypisywał?

Zawsze wierny pater familias
Rassija

Możliwość komentowania została wyłączona.