Redakcja Bieganie.pl
Trzy pracujące dziewczyny, trzy mamy, trzy amatorskie biegaczki. Amatorskie, traktujące jednak bieganie całkiem serio i ich wyniki nierzadko ocierają się już o naprawdę dobry poziom. W każdym razie są w stanie wygrać z większością mężczyzn. Jak to się stało, że wszystkie zaczęły poprawiać swoje rekordy biegowe po urodzeniu dzieci? Jak ich biegowe życie zmieniło się po urodzeniu dzieci? Jak trenują? Jak znajdują czas na wszystko? Przeczytajcie.
Jak duże i ile macie dzieci?
Ewa: Mam cudowną 10 miesięczną córeczkę Lusię i w brzuchu 12 tygodniowy cud- prawdopodobnie to Wiktor 🙂
Dominika: Mam prawie 9 miesięcznego synka. Urodził się w Prima Aprilis 😉
Kasia: A ja mam dwójkę: Wisia skończy niedługo 5 lat, a Wit ma niecałe półtora roku. Jak ten czas leci…
Jak szybko po urodzeniu dziecka zaczęłyście biegać i jakie były to dystanse?
Kasia: Treningi zaczęłam w 4 tygodniu, czyli po 3 tygodniach (byłam przekonana, że bez biegania wytrzymałam 4 tyg.) i wyglądały one tak: Wit urodził się 3 sierpnia, w 4 tyg.: poniedziałek, wtorek, czwartek po 20min truchtu w tempie 8’/km (po 2,5km) w 5tyg: poniedziałek, piątek po 30 min truchtu, niedziela START 5.7 km -26:30 (ok. 4:40/km) Otwock – pierwsze wygrane zawody po ciąży, w 6 tyg.: poniedziałek 35 min, środa 40 min w tempie 6’/km (po ok. 6 km). Wcześniej były spacery i gimnastyka.
Dominika: Zaczęłam biegać tydzień po porodzie, choć miałam chęć wyjść na trening już trzeciego dnia… Mój organizm rwał się do aktywności, pomimo że do końca ciąży ćwiczyłam (ale w ostatnim trymestrze była to już tylko joga i gimnastyka dla ciężarnych).
Pierwszy jogging to było15 minut truchtu, około 2km. Codziennie dokładałam kilka minut. Kolejne dni to 20, 24, 25, 32 minuty. Nie mierzyłam dystansu. Trzy tygodnie po porodzie biegałam już godzinę. Trzynastego dnia poszłam też na pierwszy aerobik. Ruch sprawiał, że moje ciało bardzo szybko wracało „do siebie”. I nie chodzi tylko o wagę, bo przytyłam 11,5 kg, także wiadomo było, że po 4-6 tygodniach będę ważyć tyle, co przed ciążą. Wracała mi sprawność, kondycja. Hormony, dziecko i ruch – to wszystko sprawiało, że mój stan można by nazwać euforią poporodową…
Ewa, Ty z waszej trójki byłaś przed ciążą stosunkowo najmniej "rozbiegana" – nie miałaś chyba jakiegoś parcia na wyniki? Co się stało teraz, po urodzeniu dziecka? Biegasz tak szybko jak nigdy przed tym.
Ewa: Po pierwsze przed urodzeniem Lusi nie miałam konkretnego planu, założeń treningowych. Zawsze w czerwcu był Rzeźnik, a poza tym nie było konkretnych planów. Po drugie nie wierzyłam, że mogę biegać szybko. Byłam tancerką i nagle po wielu latach zawodowego tańczenia zmieniłam całkowicie "dyscyplinę" sportową. Wszystkie dystanse biegałam tak samo – zarówno 10km, jak i maraton. Takie nudy jak flaki z olejem:). Głowa mówiła, że szybciej się nie da. Nogi chyba też nie potrafiły się szybko kręcić. Po trzecie miałam nieuregulowaną astmę, przez co często podczas biegania łapała mnie zadyszka, ale wynikająca nie ze słabej wydolności, a właśnie z choroby. Po czwarte chyba najważniejsze – miałam parcie, ale na dziecko. Przez kilka lat staraliśmy się z mężem o potomka i miałam nawet zakaz "mocnego trenowania". Ostatni rok przed ciążą to już nie był właściwie trening, tylko całkowicie rekreacyjne bieganie. Cała ciąża też zupełnie nie biegowa.
Pierwszą aktywność sportową miałam 9 dni po cesarskim cięciu. Były to narty biegowe. Bieganie 11 dni po zabiegu. Pierwszy trening na nartach biegowych – 30min, następnego dnia 60min, bieganie 5km. Od 12 dnia pilates i ćwiczenia na brzuch i kręgosłup, po porodzie bardzo bolał mnie kręgosłup.
Po urodzeniu Lusi "Urosły mi skrzydła". Dziecko bardzo mnie mobilizuje. Jestem w pełni szczęśliwa:-). Mobilizuje mnie też mąż, który pomaga mi przy dziecku jak chcę pobiegać, wspiera mentalnie, układa trening. Uwierzyłam, też że mogę szybko biegać. Głowa mi na to pozwala a nogi same sie kręcą. Uregulowałam astmę. Tylko czasami miewam duszności. Sporo schudłam i jest mi lżej. Mam mało czasu, więc zarówno podczas treningów, jak i na zawodach biegnę szybciej, żeby zobaczyć moją królewnę. Tak do końca nie rozumiem, dlaczego tak szybko biegam. Na ostatnim treningu aż się zdziwiłam i myślałam, że Garmin się popsuł.
Dominika: Na początku chęć powrotu do dziecka była niezwykle silna. Wychodziłam biegać, by na chwilkę uwolnić się od macierzyństwa, ale moje myśli cały czas były przy Małym. Z dnia na dzień tempo biegu było coraz szybsze – tylko w ten sposób mogłam pokonywać dłuższe dystanse. Czas na bieganie miałam ograniczony, a głód biegania ogromy. WIELKI GŁÓD! To było niesamowite – każdy dzień pozwalał wejść po drabinie formy na kolejny stopień.
I niezwykle ważna sprawa – biegałam dla siebie, bez konkretnych planów, celów. Czułam, że „biegam bo chcę, bo lubię, bo to mnie uszczęśliwia – a szczęśliwa mama to skarb dla dziecka”. Ten pierwszy okres to bieganie na żywioł – czyli to, co często zatracamy wykonując schematy treningowe.
Kasia: Fakt. Najpierw się ucieka od dziecka, a potem pędzi do niego. Wreszcie narodziny dziecka są takim cudem, że nic inne nie jest niemożliwe. Po pierwszej ciąży w ciągu półtora roku zrobiłam olbrzymi skok wynikowy z 3:35 na 3:07. Bieganie było efektem ubocznym lepszego życia – bardziej zaplanowanego. Gdy pojawiło się dziecko z jednej strony starałam się wszystko robić jak najlepiej z drugiej strony nie byłam spięta, nie miałam potrzeby udowadniania sobie czegokolwiek. Po urodzeniu Wita poprawiłam się z 3:06 na 2:59.
Ale jak sobie radzicie z organizacją czasu? Biegacie z dziećmi czy same? Jeśli same to, kto zajmuje się dzieckiem w trakcie treningu? Czy domownicy się nie buntują?
Kasia: Z organizacją czasu sobie nie radzę – zawsze są pilne rzeczy, które choć powinny być dawno zrobione ciągle czekają na swoją kolej i już prawie pogodziłam się z tym. Staram się robić tyle ile jestem w stanie, niestety czasem nawet więcej…i godzić się z tym, że doba ma tylko 24h, czyli przynajmniej o połowę za mało. Jeśli coś robię staram się to robić najlepiej jak potrafię – wtedy nawet jak się nie uda mam czyste sumienie. Po złamaniu 3h czułam się mocna. W okresie roztrenowania nie dostrzegałam potrzeby zadbania o siebie- za dużo pracowałam, za mało spałam, jadłam nieregularnie i śmieciowo. Wtedy mój organizm się zbuntował. Kiedy biegałam dużo i intensywnie przygotowując się do jesiennego maratonu i miałam mniej chaotyczne życie – nie miałam żadnych kłopotów ze zdrowiem. Dziś jestem już całkiem zdrowa, bogatsza o nowe doświadczenia. Wiem, że nie jestem niezniszczalna. Uczę się godzić z własnymi słabościami i ograniczeniami, a także doceniać swoje osiągnięcia zarówno życiowe, jak i biegowe.
Bieganie z dziećmi? Z wózkiem wypełnionym dwójką dzieci zdarzało mi się biec na dworzec PKP (1,5km). Bieganie jest dla mnie wypoczynkiem od dzieci i codziennych obowiązków, więc zabieranie na nie dzieci trochę się kłóci z tą ideą. Jednak, gdy nie miałam, z kim ich zostawić zdarzało mi się biegać na 200-400m pętelkach – wtedy jedno dziecko spało w wózku, a drugie bawiło się w piaskownicy, ale to nie to.
Gdy biegam najczęściej dziećmi zajmuje się mój mąż. Nie buntuje się, bo żona potem spokojniejsza…, a poza tym jest moim trenerem. Gdybym nie biegała odbijałoby się to kosztem rodziny. Tylko szczęśliwa mama jest w stanie wychować szczęśliwe dzieci.
Dominika: Ogólnie z organizacją czasu nie mam problemu, ale nie zawsze to, co zaplanuję podoba się mojej rodzinie…
Przez pierwsze sześć miesięcy problemem było oddanie Bartka pod opiekę na dłużej niż godzinę. Mały był super grzecznym dzieckiem, ale miałam świadomość, że tatuś nie będzie umiał go utulić tak jak ja, że babcie trochę boją się takiego maluszka. Nie mogłam biegać rano, bo karmiłam piersią, a po całej nocy moje piersi były nabrzmiałe od pokarmu. Siłą rzeczy porą biegową stał się wieczór, ale gdy Mały płakał, nie miałam serca zostawić go tatusiowi, który także był zmęczony całym dniem pracy.
W trakcie wakacji sprawdzało się rozwiązanie w postaci biegania po położeniu dziecka spać. Niestety coraz szybciej robiło się ciemno. Tym samym niebezpiecznie- i mówię raczej o dziurach, pędzących po osiedlowych uliczkach samochodach, niż o zagrożeniu ze strony psychopatów. Las w nocy odpada 🙁 Już raz "nadziałam" się na dzika. Nie było przyjemnie.
Teraz, jeżeli mam biegać po ciemku, to idę na bieżnię mechaniczną. Nudne to, ale lepsze niż nic.
Dodatkowo w szóstym miesiącu część treningów zaczęłam robić z joggerem. Niestety to bardzo siłowe bieganie i więcej niż 2 razy w tygodniu nie dawałam rady. Teraz, gdy zima dokoła, to rozwiązanie w ogóle odpada.
Przez pierwsze 6 miesięcy chodziłam też na aerobik- takie zajęcia "mama w formie", gdzie przychodzi się z dziećmi. Część ćwiczeń, np. na mięśnie brzucha można wykonywać z obciążeniem w postaci malca. Na początek było to niezłe rozwiązanie, ale po czasie okazało się, że te ćwiczenia nic już mi nie dają. Aktualnie raz w tygodniu prowadzę zajęcia ogólnorozwojowe na hali lekkoatletycznej. Przy okazji sama ćwiczę.
Ewa: Nie jest łatwo. Oprócz biegania, to ja już od dawna pracuję. Właściwie 2 tyg. po porodzie przyjmowałam już znajomych. Wtedy Andrzej brał Lusie i siedział z nią w gabinecie, albo jak byli to bardzo dobrzy znajomi, to Lusia była z nami w gabinecie. Pierwsze wyjście na bieganie było z mężem – w razie jakby zrobiło mi się słabo. Potem Andrzej zostawał z Lusią, albo teściową. Były to tak krótkie wyjście, że Lusia, nawet nie poczuła, że mnie nie było. Była nakarmiona, przewinięta. Po 6 tyg. biegłam półmaraton i poprosiłam przyjaciółkę, żeby przyjechała na Plac Zamkowy i zajęła się młodą. Miałam ściągnięte mleczko. Tego dnia była zmiana czasu i Ola spóźniła się. Byłam gotowa zrezygnować, ale przejęli dziecko już kilka chwil po stracie i mogłam pobiec.
Na początku, a była to mroźna zima, biegałam w ciągu dnia. Potem, jak dzień zrobił się dłuższy wieczorami. Czasami udaje mi się zrobić trening z mężem- wtedy młodą zajmuje się moja mama lub teściowa. Niestety to już krótko- Lusia tak biega, że nasze wiekowe mamy (Andrzeja ma 80 lat, moja 78), nie dadzą rady. Trzeba będzie pomyśleć nad opiekunką, ale nie wiemy jak zareaguje pies. On nie znosi obcych- nawet rodziny 🙁
Właściwie do czerwca treningi miałam nieregularne- nie zawsze udało się wyjść pobiegać i trzeba było się z tym pogodzić. Jak robimy trening na Agrykoli to zabieramy Lusię- jak była mała to spała i robiliśmy sobie okrążenia podpatrując, co dzieje się w wózeczku. Kilka razy siadała na kocyku na trawie i bawiła się a my na zmianę robiliśmy okrążenia. Teraz też czasami się nie udaje. Pracuję już codziennie, do tego wiele spraw do załatwienia. Czasami też jestem tak strasznie zmęczona, że odpuszczam.
Generalnie jednak jestem bardziej zdyscyplinowana i biegam więcej. Trening jest uporządkowany. Pomaga mi bardzo mój mąż. Każdej kobiecie życzę takiego fantastycznego faceta, który rozumie, że ja też mam potrzebę biegania. Teraz mamy już joggera i robimy wolniejsze treningi z wózkiem. Dzięki temu możemy biegać razem z mężem. Czasami zazdroszczę dziewczynom, że mają urlop macierzyński i nie myślą w ogóle o pracy. Z drugiej strony ja swoją pracę bardzo lubię i mnie pasjonuje. Szkoda tylko, że dzień jest taki krótki.. Znam też wiele młodych mam, które pomimo tego, że nie pracują nie mogą się zorganizować, żeby cokolwiek zrobić dla siebie, wiele zaś nie wierzy, że można wrócić szybko do biegania.
Zabawne – mi wydawało się, że po urodzeniu Lusi, to już będę bardzo wolno biegać- przecież lat przybywa a poza tym po dziecku Tak jak Kasia- ciągle mam wiele spraw, które czekają na zrobienie. Robię sobie plany- co mam zrobić i… wiele rzeczy zostało jeszcze niezrealizowanych z maja. Jestem, więc w "niedoczasie". Na początku strasznie mnie to frustrowało, teraz staram się nie przejmować. Wszystko wynagradza mi córeczka, której poranny uśmiech (często mimo niedospania), wywołuje we mnie łzy wzruszenia. Kocham ją nad życie i jestem wdzięczna jej i mężowi, że pozwalają mi na realizację moich pragnień i marzeń.
Jakie i czy macie plany biegowe – te bliższe i dalsze?
Kasia: Celem najważniejszym jest cieszenie się bieganiem przez długie lata. Takim codziennym bieganiem po lesie i łąkach. Dla mnie start w zawodach jest takim małym świętem, a kolejne życiówki oczywiście cieszą (a mam nadzieję jeszcze z 10 lat je powolutku poprawiać) jednak nie są one najważniejsze. Chciałabym kiedyś wystartować w jednym maratonie z mężem i moimi dziećmi i mam nadzieję, że nieźle mi włoją, choć tanio skóry sprzedać nie zamierzam. Jakby jeszcze wtedy pobiegł mój tata… Trzy pokolenia to by było coś.
Ewa: Plany zostały zrealizowane w 200 procentach – życiówka na 5km w Biegu Powstania Warszawskiego. Potem jednak decyzja o maratonie, który biegło mi się wspaniale. Myślałam o zmianie planów dwa tygodnie przed Maratonem. "Jeśli pobiegnę Maraton , to w tym roku już nie uda mi się nic osiągnąć"- myślałam. 1,5tyg przed maratonem poszliśmy z mężem na trening o 22 – zrobiliśmy półmaraton w 1.40 i to zupełnie na luzie. Wtedy podjęłam decyzję, że jednak biegnę. Nie powiedziałam mężowi, że zmieniłam też plany tempa podczas maratonu. Teoretycznie przygotowywałam się na 3.30, stwierdziłam, że spróbuje na 3.20. Andrzej dowiedział się o tych planach z gazety Wyborczej, w której udzielałam wywiadu o moim bieganiu. Był bardzo zaskoczony. Myślę, że nie wierzył, że mało kto wierzył, że jest to osiągalne po tak długiej przerwie od biegania i tylko półrocznym treningu. Biegło się wspaniale. Niewidzialna siła niosła mnie przez ulice Warszawy. Nawet przez chwilę nie myślałam, że nie dam rady, nic mnie nie bolało. Pewnie mogłabym mocniej.. ale nasz zając na 32km zrezygnował i nie umiałam utrzymać tempa, a samotność pod koniec Wisłostrady i długi podbieg, na który nie byłam przygotowana, wybił mnie z rytmu. Udało się. 3.20. Uważam, że to wspaniale. Nigdy nie myślałam, że przebiegnę maraton w takim czasie. Jestem z siebie niezwykle dumna.
Ostatnim startem było Biegnij Warszawo. Mój mąż z Lusią w joggerze był moim zającem. Bieg wspaniały – 42 min. Miała być jeszcze życiówka w Biegu Niepodległości i w półmaratonie Radomskim (bo w półmaratonie nie udało mi się zrobić życiówki- jedyny, który biegłam w tym roku to w Sochaczewie i to z Lusią w wózku i przygodami. Zabrakło wtedy minuty do życiówki, ale życiówka jest inna 🙂 To nasz cud – jestem w ciąży i nie kryję ogromnego wzruszenia. Planowaliśmy w styczniu powrót po nasze mrozaczki a tu taka niespodzianka. Jednak to prawda, że ciąża wiele rzeczy leczy.
Jakie plany? Donosić zdrowego dzidziusia i urodzić go w czerwcu, a potem…..? Nie umiem tego zaplanować :).
Dominika: Założyłam sobie po urodzeniu Bartusia, że w 2011 padną wszystkie życiówki, w tym ta najważniejsza – maratońska.
Tymczasem forma wracała znacznie szybciej niż oczekiwałam. Już 2 miesiące po porodzie zafixowałam się na rekord na 5 km jeszcze w 2010. Udało się w Biegu Bemowa, choć trasa była trudna (zakręt gonił zakręt), bieg samotny i do maksimum możliwości wiele brakowało. Świadczy o tym fakt, że niedługo potem pobiegłam w identycznym tempie na dystansie 10 km. Aktualnie mój rekord to 36,54 na trasie z atestem. W Półmaratonie udało się wybiegać pierwszą klasę sportową, czyli 1:23:07. I był to w mojej percepcji nadzwyczaj wolny bieg.
Przez pół roku po porodzie wygrałam dwa półmaratony, dwie dziesiątki, a moim najgorszym miejscem za zawodach było czwarte, czyli tuż za podium. Należy to uznać za wielki sukces.
Jak na amatorkę, młodą mamę – biegam szybko. Powoli udaje mi się rywalizować z coraz lepszymi zawodniczkami i nie czuję już tremy.
Jak przedstawiają się plany na 2011? Chyba skupię się jeszcze na szybkości i postaram poprawić na „piątkę” i „dychę”. Jeżeli złamię 36 minut, to na pewno wystartuję w maratonie.
Maraton poniżej 2:50 to cel numer jeden. Nie wiem jednak, czy już na przyszły rok. Zobaczymy jak ułoży się życie. Wiem na pewno, że chcę biegać. Że lubię biegać 🙂