5 marca 2007 Redakcja Bieganie.pl Lifestyle

Latarnik


W zeszłym tygodniu w czasie mojego porannego biegu trafiłem do Łazienek.
Świt w tym parku jest miłym doświadczeniem. Jest w zasadzie pusto. Czasem tylko
można spotkać przypadkowego przechodnia, a spacerowiczów po prostu nie ma. Do 10
rano można tam biegać, co często wykorzystuję, urozmaicając nudne trasy biegowe
warszawskiego dolnego Mokotowa.

Tego ranka zauważyłem osobę, która gasiła latarnie uliczne na pobliskiej
Agrykoli. W Warszawie pozostało naprawdę niewiele ulic oświetlonych latarniami
gazowymi. Latarnie takie dają niewiele światła, ich utrzymanie jest drogie, bo
gaz jest droższy od prądu i wymaga zatrudnienia latarnika, który codziennie
zapala i gasi każdą lampę. Mam tylko nadzieję, że traktowane będą jako obiekty
zabytkowe i nie znikną z tych nielicznych miejsc, w których można je jeszcze
spotkać.

Gdy przebiegałem obok latarnika, poczułem atmosferę jak z baśni Andersena i
choć latarnik nie miał ani staroświeckiego kapelusza, ani nawet czarnego
wełnianego płaszcza, to nie byłbym wielce zdziwiony, gdybym zobaczył za chwilę
za rogiem, skuloną, siedzącą na krawężniku dziewczynkę z zapałkami.

Czas upływa, a ja coraz częściej sięgam pamięcią wstecz. Przypominam sobie
stare miejsca i zdarzenia. Coraz częściej o czasach sprzed wielu lat zaczynam
myśleć i mówić: "stare, dobre czasy". Stare, dobre czasy to nie tylko czasy bez
ulicznych korków, czy z wolniejszym tempem życia, ale też czasy, gdy ludzie byli
sobie chyba bardziej przyjaźni. Jako biegacze jesteśmy szczęśliwcami, bo to
chyba jedno z nielicznych już środowisk, w którym czuje się jakąś jedność. Gdy
spotykam człowieka i w rozmowie okazuje się, że regularnie biega, jakimś
sposobem od razu nawiązywana jest między nami nić porozumienia. I dzieje się tak
mimo oczywistych różnic w wykształceniu, czy statusie społecznym.

Dobrze, że tak jest i oby nasze środowisko takim pozostało.

Możliwość komentowania została wyłączona.