Kiedy ze sceny zbiec?
Czerpać przyjemność z biegania może każdy – bez względu na wiek
Bieganie
jest sportem dobrym dla ludzi w każdym wieku. Nie ma wyraźnie określonej
granicy kiedy można zacząć, a kiedy skończyć. Teoretycznie bieg towarzyszy nam
przez całe życie, odkąd się tylko człowiek nauczy chodzić, aż do momentu, w
którym jako mocno posunięty w latach staruszek ma siłę by podbiec na
autobus. Inaczej sprawa wygląda gdy z biegania czynimy naszą pasję i
przestajemy je traktować tylko w kategorii elementarnej części naszej motoryki,
a zaczyna być dla nas wyuczonym i codziennym rytuałem. W tym przypadku wszelkie
granice wyznacza przede wszystkim zdrowy rozsądek lub też szereg czynników
determinujących sposób percepcji biegania jako integralnej części naszej
codziennej aktywności fizycznej. Wśród nich przeważa motywacja, jasno określone
cele, chęci, determinacja oraz pewne losowe i niespodziewane ograniczenia (np.
choroby, zmiana uprawianej dyscypliny).
Oczywiście punktem wyjścia do wyżej
wymienionych rozważań jest biegacz amator. W przypadku zawodowców sprawa
jest o tyle prosta, iż koniec ich kariery zazwyczaj wyznacza utrzymujący się
przez dłuższy czas wynikowy regres. Wtedy też następuje moment, w którym można
dokonać jasnej weryfikacji czy owy zawodnik traktował bieganie tylko i
wyłącznie zarobkowo czy też robił to z pasji, wkładając serce. Łatwo tego
dokonać obserwując jego dalszy sposób życia. Jeżeli po zakończeniu kariery
biegacza zawiesił buty na kołek i już dożywotnio nie wyszedł nawet potruchtać, to można pokusić się o stwierdzenie, że bieganie to nie była jego bajka tylko
świat, do którego wkroczył być może dzięki uporowi, być może dzięki talentowi,
ale na pewno bez pasji. Wyjątkowym przypadkiem jest tylko ciężka, przewlekła
kontuzja, która wówczas nie predestynuje nas do snucia jakichkolwiek osądów, bo
byłoby to wręcz niemoralne. Godnymi uznania zawodnikami w Polsce są m.in. Jerzy Skarżyński, Andrzej Krzyścin czy Michał Bartoszak, którzy pomimo, iż mają już
lata swej wynikowej świetności za sobą nadal potrafią cieszyć się bieganiem. Trenują,
udzielają się w sportowym świecie, pomagają innym, a nawet startują w zawodach,
często nadal osiągając czołowe miejsca, choć już w zawodach mniejszej rangi. I
chociaż na pewno nie raz patrzą na swoje czasy przez pryzmat wyników jakie
osiągali przed laty (Bartoszak biegał przecież 7:47 na 3000 m, a Sobańska 2:26:08
maraton – będący do dziś rekordem Polski), to jednak potrafią oni z dystansem i
rozsądkiem podchodzić do kwestii swych ,,emerytalnych’’ poczynań. Taki sposób
podejścia na pewno jest czynnikiem ułatwiającym pokonanie tęsknoty czy też żalu
za utraconym statusem gwiazdy sportu.
Skupmy się
jednak na amatorach, ponieważ u nich to zjawisko kształtuje się jeszcze
ciekawiej. Tutaj bowiem sportowej kariery nie stanowią wielkie sukcesy tylko
ciągła aktywność treningowo-startowa, której kres jest indywidualną kwestią
każdego organizmu i wspomnianych już wyżej predyspozycji psychofizycznych. Mamy
więc do czynienia z biegaczami, którzy potrafią stracić zapał i motywację w
wieku powiedzmy 50 lat, tłumacząc się natłokiem spraw rodzinnych, zawodowych i
idącym za tym spadkiem mobilizacji. A mamy też i takich, którzy biegają lub
truchtają do końca życia, oczywiście coraz wolniej, ale z pasją i
zaangażowaniem, które nie zmieniło się mimo upływu lat. Widać to chociażby na
pierwszych lepszych zawodach, kiedy przychodzą dekoracje zawodników z kategorii
M60, M70 itd. bądź też na mistrzostwach weteranów, gdzie niejednokrotnie
krzepcy staruszkowie dają popis sprawności i kondycji, jakiej wielu młodych
mogłoby im tylko pozazdrościć. To oczywiście organizmy, których posiadacze
zapewne oprócz determinacji i motywacji mają również znakomite predyspozycje
genetyczne, które oddziałują na spowolnione etapy starzenia. Trudno bowiem
uwierzyć, by ponad stuletni Hindus, Fauja Singh, biegał maratony napędzany tylko
siłą woli podobnie jak Kanadyjczyk, Ed Whitlock, który w wieku 70 lat pobiegł
maraton poniżej 3h. To są oczywiście przypadki wyjątkowe, które niejako przeczą
prawom ogólnoświatowej medycyny, jednak pokazują ten ważny czynnik w bieganiu
jakim jest genetyka. Wobec takich przykładów nadzwyczaj absurdalne wydają się
tłumaczenia niektórych osób, które przygodę z bieganiem zakończyły już koło 50
tłumacząc się ograniczeniami wynikającymi z wieku. Być może dlatego słynne
stwierdzenie ,,ja też kiedyś biegałem’’ wywołuje tak często uśmiech na twarzy
biegaczy, zwłaszcza gdy wypowiada je ktoś komu daleko jeszcze do wieku
Withlocka.
Bieganie w
porównaniu do innych sportów ma tę przewagę, że stwarza amatorom możliwość,
jeśli nie współzawodnictwa, to przynajmniej współuczestnictwa z najlepszymi
zawodnikami z elity. Zawodów z tej dyscypliny sportu nieustannie przybywa,
biegi organizowane są w coraz mniejszych miejscowościach co stwarza doskonałe
warunki ku temu aby właśnie z biegania uczynić swoje hobby. Tych zalet jest
jeszcze sporo lecz nie ma sensu wszystkich wymieniać, bo najważniejszym
czynnikiem decydującym o popularności i dostępności tego sportu jest właśnie
brak ograniczeń wiekowych. O ile większość regulaminów ustala minimalny wiek
startujących na poziomie 16-18 lat, o tyle górna granica nie istnieje, co powoduje że na
trasie możemy niejednokrotnie spotkać zawodników, którzy współzawodniczą ze
sobą, a dzieli ich pół wieku różnicy. To jeden z fenomenów biegania, które w
porównaniu do wielu innych dyscyplin nie odrzuca swych wielbicieli z powodu
nadmiaru lat. Wyobraźmy sobie sytuację, w której podczas Ligi Mistrzów na meczach
część z piłkarzy stanowiliby 80-letni dziadkowie lub też zawody w gimnastyce,
gdzie równie posunięci wiekiem panowie i panie próbują swych sił na wszelkiego
rodzaju kozłach, kółkach, trampolinach, itd. Prawda jest taka, że w
konfrontacji ze swymi młodszymi kolegami wyglądaliby dosyć komicznie i
niezdarnie. W bieganiu jest odwrotnie. I nie piszę tego, ponieważ jestem
zagorzałym miłośnikiem tego sportu. Piszę z własnych obserwacji, które ukazują
mi nieustannie, że gdy rozgrywany jest bieg, w którym biegnie ktoś starszy to
nie jest on już postrzegany jako dziwak, ktoś znacznie gorszy czy stanowiący
komiczny element rywalizacji. To pełnoprawny zawodnik, walczący jak każdy inny
i posiadający taki sam cel jak większość czyli ukończenie biegu, zwłaszcza gdy
jest on bardziej wymagający pod względem kilometrażu. A gdy do tego dołączymy
element rywalizacji w kategorii wiekowej to można śmiało określić, że jest to
już rywalizacja typowo sportowa, a to że nie odbywa się ona na prędkościach
jakimi operuje elita – no cóż, piszemy w odniesieniu do amatorów a od nich się
tego przecież nie wymaga.
No dobrze,
w takim razie kiedy przychodzi czas, gdy należałoby z tej biegowej sceny zejść?
Trudno o jednoznaczną ocenę, bo tak jak wyżej wspomniałem ludzie różnią się w
tej biegowej materii pod wieloma względami. Biegania, truchtania czy
jakiejkolwiek innej aktywności fizycznej każdy ma prawo doświadczać przez całe
życie. Gdy jednak tą aktywność przenosi się na grunt rywalizacji, startując w
zawodach, to warto się zastanowić i ocenić wedle własnego samopoczucia i
możliwości czy czasem nie przynosi ona więcej szkody niż pożytku. Na
przeróżnych zawodach można zauważyć dwie grupy weteranów – tych, którzy mimo
wieku biegną całkiem sprawnie i bez większych problemów docierają do mety oraz
tych, którzy przeraźliwie wychudzeni, z cierpiącymi grymasami na twarzy, często
utykając, biegną jakby resztkami sił próbowali przed czymś uciec. To może dosyć
drastyczny opis, jednak chciałbym poprzez niego zwrócić uwagę na to, iż takie
wysiłkowe bieganie w pewnym wieku może przynieść naprawdę spore spustoszenie w
organizmie, zwłaszcza gdy się człowiek starzeje w normalnym tempie. To
naturalna sprawa, jednak nie wszyscy są to w stanie zaakceptować. Trudno jest
bowiem tak po prostu zrezygnować ze startów jeśli robi się to od kilkunastu czy
kilkudziesięciu lat. To uzależnienie od emocji towarzyszących zawodom, od tych
endorfin, adrenaliny i mocy jaką się wtedy czuje. Jednak nadchodzi czasem
moment, gdy górę powinien wziąć rozsądek i wtedy zamiast wyruszać na trasę
kolejnego biegu, na którym ,,dobiegamy’’ do mety gdy już jest ona zwijana,
lepiej potruchtać czy pospacerować spokojnie, dając organizmowi o wiele więcej
pożytku. W Polsce znane są przypadki zawodników i zawodniczek, którzy – brutalnie
rzecz ujmując – nie mają już siły żeby regulaminowo ukończyć bieg, jednak
organizatorzy robią czasami ukłon w ich stronę i pozwalają na późniejsze
ukończenie lub rozpoczęcie np. godzinę wcześniej, aby ukończyli ,,w limicie’’jak
inni. Oczywiście można mieć do tego różny stosunek, można uznać, że to
szlachetne zachowanie wobec starszych biegaczy, docenienie ich starań i
wysiłku. I jest w tym sporo racji z takiej typowo ludzkiej perspektywy. Jeżeli
jednak ideą biegania w zawodach oprócz propagowania zdrowego stylu życia ma być
również sprawiedliwa i zdrowa rywalizacja, to takie sytuacje chyba jednak nie
powinny mieć miejsca, gdyż umiejscawiają tych, którzy nie mieszczą się w limicie
czasowym w panteonie zawodników, którzy w tym limicie się zmieścili. Pewnie
łatwo mi pisać skoro do wieku mastersa jeszcze sporo mi brakuje, jednak gdy
widzę siebie, kiedyś, jako staruszka, który już swoje w życiu przebiegł to
chciałbym docierać do mety tak jak inni, zawsze w regulaminowym limicie czasu.
A gdy zauważę, że nie daję już rady. a mój bieg bardziej przypomina chód, to
przeniosę się do parku robiąc miejsce młodszym kolegom. A zawody pewnie z łezką
w oku będę oglądał z perspektywy kibica, ciesząc się jednak w głębi duszy, że
swoje życie przebiegałem, a nie przesiedziałem. No chyba, że będę jak Fauja
Singh – wtedy nie odpuszczę nigdy.