9 maja 2019 Redakcja Bieganie.pl Lifestyle

nieznośna lekkość bytu


Wiele razy słyszałem, że żyjemy w ciężkich czasach. Mówiły o tym przekupki na miejskim bazarze, przebąkiwali ludzie w pociągu, oznajmiała ciotka podczas rodzinnego spędu. Żyjemy w ciężkich czasach – twierdzili jak zaczarowani.

Niezmiennie zastanawia mnie, w jaki sposób można dojść do przekonania, jakoby XXI wiek, w naszej szerokości geograficznej to były  – ciężkie czasy. Ale okej. Brnijmy dalej w ten dowcip.

Ech, żyjemy w ciężkich czasach… nie to co kiedyś (wzdycham w zadumie). Gdzie się podziały te wspaniałe wychodki za chałupą? Gdzież ekscytujące łapanki i godzina policyjna? Czemuż już nie nabijają na pal? Nie palą na stosach filozofów? A niewolnicze plantacje bawełny? Komu to przeszkadzało? I jeszcze defenestracje praskie. Spektakularne, zupełnie niedzisiejsze. Najazdy tatarskie, tak egzotyczne i odważne. Tramwaje „Nur für Deutsche”, epidemie dżumy, pańszczyzna, gułagi, jeżdżenie Matizem jako przejaw dobrobytu. To były czasy! A dziś?!

Najgorsze są zmywarki. Wkładasz naczynia, zamykasz, wciskasz guzik i to się samo myje. Zgroza! A kaloryfery? Diabelski wynalazek. Przekręcasz kurek i jest ciepło. Coś strasznego. W zachodniej Europie już dawno żaden kraj nie napadł na drugi. Nuda fest. I jeszcze te otwarte granice. Przerażające. Jak chce się jeść, trzeba pójść do sklepu. Dramat. Co gorsza, jeśli akurat mamy niedzielę wielce prawdopodobne, że sklep będzie zamknięty. Przykrość okropna. Prawda, że ciężko? A to dopiero pierwszy akapit.

Internet. Prawdziwe przekleństwo. Dziś prawie wszystko można załatwić bez wychodzenia z domu. Zakupy, PIT, bilet do kina, do czego to doszło?! Być może w przyszłości lodówka zamówi mleko, a samochód złoży zapotrzebowanie na płyn do spryskiwaczy. Trzymajcie mnie, bo nie przetrzymam takiej udręki! Przeszczepy twarzy, leczenie raka, podgrzewane sedesy, chińskie pociągi Fuxing zdolne osiągnąć prędkość 420 km/h… dokąd ten świat zmierza?!

A teraz na poważnie. Czasy nie są ciężkie. Wręcz przeciwnie. Żyję w czasach ociekających komfortem i to jest właśnie mój największy powód do zmartwień. Żyję w czasach, w których wszystko mam podstawione pod nos. W których moim podstawowym zadaniem jest klikanie po klawiaturze. Żyję w czasach, które rozleniwiają. W świecie, który pozwala na mówienie wszystkiego bez żadnych konsekwencji. Który promuje ucieczkę. Wspiera rezygnację. Z rodziny, przyjaciół i ideałów. Chodzę po świecie, który nie ma wobec mnie szczególnych wymagań. Powtarzając za Biszem: „Jedyne czego chcą – twych mięśni i godzin. A to, kim jesteś? Bądź poważny (…) kogo to obchodzi?”

I chyba właśnie dlatego kilka lat temu zacząłem biegać. Intuicyjnie wyczuwając, że jeśli nie podejmę jakiegoś dobrowolnego i regularnego wysiłku, nie zrozumiem, kim naprawdę jestem. Bieganie stało się dla mnie antidotum na tę nieznośną lekkość współczesnego bytu. Prostym sposobem na sprawdzenie, jak dużo mogę znieść dla jakiejś większej sprawy. Imitacją bojowych warunków. Namiastką wyzwań, z jakimi mierzyli się moi przodkowie w czasach, które rzeczywiście były ciężkie.

Bo przecież bieganie to nie rurki z kremem. Bieganie to deszcz i wiatr, skwar, grad i błyskawice. To wstawanie w ciemny zimowy poranek i wywinięcie orła na nieposypanym solą fragmencie chodnika. To wojna wypowiedziana samemu sobie. To zobowiązanie. Strach i wątpliwości. Bieganie to samotność. Żmudne starania o wynik, który może nigdy nie nadejść. W bieganiu nie ma remisów. Ktoś zawsze musi przegrać. W bieganiu nie ma kompromisów. Założenia treningowe muszą być wykonane. Bieganie boli, piecze i uwiera. Sprawia, że brakuje tchu. Bieganie to chłodna głowa i gorące serce. Godzenie tego, czego nie da się pogodzić. Naprawianie tego, co w zupełnej ruinie. Bieganie hartuje. Uczy jak przyjmować porażki i celebrować zwycięstwa. Bieganie karze za butę. Nagradza za pokorę. Poszerza perspektywę.

Bieganie bywa autentycznie ciężkie. I całe szczęście, bo sprawia, że jestem bliższy prawdy o sobie.

 

____________________
Krzysztof Brągiel – biegacz, tynkarz,
akrobata. Specjalizacja: suchy montaż i czerstwe żarty. Ulubiony film:
„Pętla”. Ulubiony aktor: Marian Kociniak. Ulubiony trening: świński
trucht. W przyszłości planuje napisać książkę o wszystkim. Jeśliby się
nie udało, całkiem możliwe, że narysuje stopą komiks. Bycie niepoważnym
pozwala mu przetrwać. Kazał wszystkich pozdrowić i życzyć miłego dnia.

Możliwość komentowania została wyłączona.