Karolina Obstój
Z wykształcenia prawniczka, a z zamiłowania ambitna biegaczka amatorka, spełniająca się w biegach górskich, choć od asfaltu nie stroni. Trenerka biegania i organizatorka obozów biegowych. Więcej o mnie znajdziesz na Instagramie.
Chcesz pobiegać po Alpach Julijskich, Parku Narodowym Triglav, zobaczyć oszałamiające jezioro Bled, cieszyć się widokami największej góry Słowenii Triglav i oczywiście pięknym alpejskim otoczeniem Kranjskiej Gory? Julian Alps Trail Run by UTMB będzie do tego świetną okazją. Zobacz, jak wspominają te zawody biegacze z Polski, którzy co roku licznie przyjeżdżają na “Juliana”.
Kiedy?
Gdzie?
Jaka pogoda?
Jakie dystanse?
Jak zawody wspominają polscy biegacze?
Aleksandra Cieciorowska – startowała w JAT Sky Trail w 2024 r.
Bieg na dystansie JAT Sky Trail czyli 53 km i ponad 2700 m przewyższenia zaczynał się w małej miejscowości Žirovnica i prowadził granią Alp Julijskich aż do Kranjskiej Gory. To na co trzeba zwrócić uwagę, to profil trasy, ponieważ 1500 m przewyższenia pokonuje się na pierwszych 15 km. I to daje w kość. Podbieg na początku nie jest stromy, prowadzi zalesioną szeroką drogą, natomiast po około 7 km zaczyna się stroma wspinaczka po wąskiej ścieżce, która mieści dosłownie jedną osobę. Przy takiej ilości osób zapisanych na bieg (z tego co pamiętam około 800) robi się sznur osób maszerujących ostro pod górę krok w krok. Po około 12 km osiąga się najwyższy punkt całego biegu i ukazuje się przed nami piękna panorama Alp, których szczyty są już w okresie końca września w śniegu. Temperatura około 2 stopni Celsjusza, a my biegniemy dalej, tym razem szeroką ścieżką. Kolejne kilometry trasy to raczej delikatne podbiegi i zbiegi. Powierzchnia w większości nie jest bardzo trudna technicznie. Są momenty gdzie na zbiegu trzeba uważać, bo podłoże jest osuwające się, skaliste. Czasem gdzieś trzeba się wspiąć, ale większość trasy odbywa się po ładnej, odsłoniętej ścieżce, więc na widoki można liczyć. Dla mnie monotonna była końcówka biegu, po 38 km trasa się wypłaszcza, wiedzie ścieżkami rowerowymi po pobliskich wioskach. Przy zmęczeniu, ma się już trochę dość.
Ogólnie oznakowanie trasy jest bardzo dobre. Podczas całego biegu, nie musiałam patrzeć na tracka i zastanawiać się, czy dobrze biegnę, mimo że są to góry których w ogóle nie znałam. Na trasie były cztery punkty odżywcze i jak to bywa na górskich biegach były bogate w lokalne produkty😂. Górskie sery, szynki, kiełbasy. Oprócz tego można było znaleźć typowe dla biegaczy banany, pomarańcze, orzeszki, żele i oczywiście woda i cola. Bieg był dla mnie trudny, na ten profil trasy trzeba być przygotowanym. Trzeba być ostrożnym, aby na początku nie poniosły nas emocje i aby umieć tak rozłożyć siły by dać radę przebiec nie tylko pierwsze 15 km mocno pod górę, ale także resztę. To co zauważyłam u siebie i nie tylko, to problemy żołądkowe, które mogły wynikać właśnie z profilu trasy. Mocny podbieg, a potem 35km zbiegu…i żołądek, jelita mogą nie wytrzymać. Niestety był to jedyny bieg na którym zaobserwowałam tak dużą ilość ludzi wymiotujących i z problemami żołądkowymi. Ja też miałam trudność na koniec z przyjmowaniem pokarmów. Mimo wszystko powtórzyłabym bieg.
To co przyciąga to piękne widoki przez większość biegu. Panorama gór, Triglav, czy jezioro Bled, czyli wszystko, co warto obejrzeć w tej części kraju. Organizacja biegu była świetna. To drugi raz, kiedy na nim byłam i na pewno nie ostatni. Ani razu nie miałam problemów przy odbiorze pakietu, zostawieniu depozytu, na starcie i na mecie. Nie było żadnych opóźnień, wolontariusze na punktach byli bardzo mili, a atmosfera na trasie nie do opisania. W wioskach było pełno kibiców, a także wśród biegaczy nie raz ktoś zagadywał, czy rzucał jakimś żartem. Jeżeli ktoś jeszcze nigdy nie był w Słoweńskich Alpach, to bym się dwa razy nie zastanawiała.
Mateusz Walkosz – startował w JAT Kranjska Gora w 2024 r.
Trasa jest bardzo szybka i biegowa, bez jakichś dużych trudności. Było kilka fragmentów w lesie gdzie, wystawały korzenie, kamienie i trzeba było bardziej uważać. W większości to szerokie szlaki, drogi polne i asfalt, którego było dużo. Dlatego, można było pozwolić sobie na bardzo szybkie i przyjemne zbieganie. Najbardziej zapamiętałem dwa długie podbiegi. Jeden, to asfaltowy, który ciągnął się dość długo krętymi drogami. Kolejny, to podbieg na stok narciarski. Bardzo stromy, miękki i śliski przez mokrą trawę. Był takim niemiłym zaskoczeniem na końcówce biegu. Nawierzchnia po jakiej się biegnie, to w większości las. Niestety wybiegaliśmy tylko na wysokość 1100 n.p.m i nie przekroczyliśmy linii lasu. Trasa była super oznakowana, nie musiałem praktycznie w ogóle korzystać z tracka, a w newralgicznych miejscach stali wolontariusze. W okolicy 21 km myśli się już o mecie i nawet widać prostą ścieżkę do mety, ale wolontariusz pokazuje żeby skręcić na stok. Ta ściana robi wrażenie, a wspinaczka na nią boli.
Kilka dni przed zawodami wydawało się, że to będzie mała, kameralna impreza. W dniu odbierania pakietów miasteczko zaczęło żyć. Zawody przyciągnęły ludzi z całego świata i topowych zawodników, których można było spotkać przez kilka dni w miasteczku. Było bardzo dużo ludzi z Polski, więc to pokazuje, że warto tam przyjechać. Organizacyjnie wszystko było super. Myślę, że jak ktoś szuka fajnego biegu zagranicznego z cyklu UTMB, to z pewnością Julian Alps mogę polecić. Warto też zarezerwować kilka dodatkowych dni, żeby zwiedzić Słowenię, bo jest przepiękna. Chętnie jeszcze kiedyś tam wrócę, ale z pewnością na dłuższy dystans, żeby pobiegać po Alpach Julijskich.
Elżbieta Rutkowska – startowała w JAT Lake Bled w 2024 r.
Biegłam trasę 80 km, ale w związku ze zmianami, jakie wprowadził organizator trudno odnieść się do “oryginału”. Przez warunki pogodowe trasa została „pozbawiona” przebiegania przez najwyższe jej szczyty. Po zmianach, trasę określiłabym jako mocno biegową. Pamiętam ok 3-4 dłuższych, liczących 2-3 km, stromych podejść. Reszta była na tyle krótka lub na tyle płaska, by poradzić sobie z nimi biegowo. Zbiegi, w większości, pozwalały na puszczenie nogi. Między 50 a 60 km jest ku temu okazja na 5-kilometrowym szutrowo-asfaltowym odcinku. Zdarzyły się zbiegi po większych skałach między krzakami, ale przyznam, że to nie one stanowiły największe wyzwanie, lecz konieczność omijania tam biegaczy z innych tras: 50 i 120 km. Na żwirowych single trackach robiło się to dość nieprzyjemne, bo noga potrafiła się osunąć, kiedy stanęło się poza ścieżką. Nie można natomiast narzekać na brak uprzejmości, większość fajnie reagowała na „on your left/right” i robiła miejsce, kiedy chciałam wyprzedzić. Co się nakrzyczałam, to moje. Jeżeli zdarzyło nam się biec po odcinku, na którym niewidoczna była ścieżka, w ziemię były powbijane dobrze widoczne chorągiewki. Dość żmudna okazała się końcówka, gdzie biegło się po płaskim, asfaltowym odcinku między 70 a 80 km. Większą część trasy pokonuje się w cieniu. Zdarzyło się, że słońce przyprażyło, ale w czapce nie stanowiło to większego problemu. Trasa była bardzo dobrze oznaczona, raczej nie było opcji się zgubić.
Alpy Julijskie nie zaskoczą nikogo, kto zna Beskidy, Bieszczady i Tatry. Kiedy biegłam, myślałam sobie o górach, w których byłam w Polsce w tym roku i widziałam tam ich zlepek. Myślę, że to bardzo fajna pozycja do debiutu w serii UTMB – przynajmniej dla mnie taka była. Polacy są tam mile widziani, fajnie się wspieramy. Na trasie było bardzo dużo Polaków – kibicowaliśmy sobie nawzajem, co było bardzo miłe, szczególnie, gdy mijasz osoby, z którymi się znasz i nie znasz z Internetu 😊. Widoki były przednie, zdjęcia z tras bardzo ładne. Nieraz trzeba było się bawić w szermierkę, żeby nie “zarobić” w oko, bo biegacze nie składają kijków, biegają z „ostrymi” częściami do tyłu. Przy takim tłumie jest to wybitnie kłopotliwe. Słyszałam trochę narzekania na temat punktów odżywczych, ale sama biegłam na żelach i własnym izo, więc na punktach potrzebowałam tylko wody i bananów. Punktów było dużo, co poprawia poczucie bezpieczeństwa. Zawsze łatwiej myśleć o odcinkach 10-kilometrowych niż o 80 km wyrypie .