Noc rekordów: 14:06.62 Gidey i 26:11.00 Cheptegeiego
Niesamowita noc rekordów w Walencji! Wieczorem 7 października na kameralnym mitingu najpierw na pierwsze miejsce listy wszech czasów długim krokiem wbiegła Etiopka Letesenbet Gidey, która pokonała 5000 m w 14:06.62. Niedługo potem jej sukces przyćmił nieco Ugandyjczyk Joshua Cheptegei wykręcając na 10000 m niesamowite 26:11.00. Obydwa rekordy świata z wielu powodów robią piorunujące wrażenie, a sama impreza wpisuje się w nowy trend w światowej lekkiej atletyce.
NN Valencia World Record Day zorganizowano praktycznie w kilka tygodni. Trenerzy i szefowie profesjonalnej grupy NN Running zarządzanej przez Josa Hermensa i jego GSC – po tym, jak Joshua Cheptegei pobił rekord świata na 5000 m w Monako postanowili wykorzystać świetną formę Ugandyjczyka. I to on był głównym bohaterem starannie wyreżyserowanego spektaklu, którego kulminacją miała stać się próba pobicia kolejnego World Record, tym razem, na 10000 m.
To miała być noc Cheptegeiego na malowniczym Estadio de Atletismo del Turia, ale o mały włos całe show skradłaby mistrzowi świata w crossie i na 10000 m – 22-letnia Etiopka.
Gidey płynie dwumetrowym krokiem
Gdy o 21.33 na starcie 5000 m pojawiło się 8 zawodniczek, kamery dłużej skupiły się na Letesenbet Gidey. To na jej szczupłych barkach spoczął obowiązek rozgrzania publiczności, zanim na scenę wejście główny aktor spektaklu. Jednak ani tegoroczny wynik 14:26.57, ani życiówka 14:23.16 nie zwiastowały, by wicemistrzyni świata z ostatnich MŚ w Dosze mogła w ogóle myśleć o zaatakowaniu 12-letniego rekordu świata należącego do Tirunesh Dibaby (14:11.15).
Po wystrzale startera Gidey zajęła pozycję za pacemakerkami, którym pracę wybitnie ułatwiał system świetlny Wavelight wskazujący różnicę w stosunku do zakładanego rekordowego tempa. Zarówno Hiszpanka Esther Guerrero, która pokonała 3 okrążenia, a tym bardziej kenijska rekordzistka przeszkód Beatrice Chepkoech – z której nogami zrymowały się na dłużej nogi Gidey – wykonały zadanie niemal perfekcyjnie.
Letesenbet została sama na placu boju po 3 km, które minęła w 8:31.85, czyli około 0.7 poniżej matematycznego planu na World Record (zarazem zaledwie 0.16 wolniej od wartościowego rekordu Polski Lidii Chojeckiej na 7,5 okrążenia).
Afrykanka biegnąc sama nadrabiała cały czas kilkanaście, kilkadziesiąt centymetrów w stosunku do zielonych światełek. Nadal jednak trzeba było pamiętać, że w rekordowym wyścigu w Oslo ostatni kilometr Dibaba pokonała w 2:42, a dotychczas (jak na MŚ w Dosze) nagle zrywy tempa nie wychodziły Gidey na dobre. Pozostała jednak skoncentrowana i, na ile ten frazes oddaje stan faktyczny, udało jej się wręcz płynąć po niebieskiej bieżni na ostatnich trzech okrążeniach wyścigu. Na każdej setce długonoga zawodniczka wykonywała nadal około 50 kroków, co jest osiągnięciem naprawdę niezwykłym.
Wybiegała się do ostatka. Ostatnie spojrzenie na goniące światełka rzuciła za siebie na 200 m do mety. Na ostatniej setce walczyła już z grymasem na, dotychczas posągowej, twarzy. Ostatnie okrążenie pokonała w 1:06. Zatrzymała zegar na 14:06.62, czyli niemal 5 sekund szybciej, niż jej legendarna rodaczka.
Po biegu lekko speszona, nie najlepszą angielszczyzną, udzieliła krótkiego wywiadu, w którym starała się podziękować organizatorom niecodziennych zawodów. Wydawało się to dla nieśmiałej Etiopki równie wymagającym zadaniem, co wcześniejsze pokonanie 12,5 okrążenia w epokowym czasie.
Trzeci rekord jak w zegarku
W Walencji mają patent na rekordy. Na szybkim asfalcie miasta w ostatnich 12 miesiącach ustanawiano m.in. dwa rekordy świata na 10 km. W styczniu tego roku Rhonex Kipruto pobiegł 26:24, bijąc poprzedni World Best 26:38 uzyskany w grudniu 2019 przez… Joshuę Cheptegeiego. Ugandyjczyk, który szalał już w minionym sezonie, zdobywając tytuły mistrza świata w crossie i na 10000 m, szybko otrząsnął się po zabranej przez Kipruto koronie. Mimo pandemii i zaledwie dwóch okazji w tym roku – został rekordzistą globu na uliczne 5 km (16 lutego w Monako) oraz stadionowe 5000 m (14 sierpnia również w Monako). Skuteczność godna pozazdroszczenia.
W równie przyjaznym mu hiszpańskim mieście przedłużył niesamowitą passę zwycięstw i dołożył do nich w środę przełomowe 26.11:00 na 10000 m. Garstka kibiców na stadionie (głównie zaproszonych lekkoatletów i trenerów), jak i większa, niepomna zagrożenia epidemicznego grupa widzów tłocząca się na zabytkowych murach obronnych sąsiadujących ze stadionem Turia – oglądali świetne widowisko.
Było przygotowane pod Ugandyjczyka, który zagrał pewnie, wręcz koncertowo. Nic dziwnego, zarówno trener Addy Ruiter, jak i sam Cheptegei zapowiadali, że wysoka forma z Monako jeszcze zwyżkuje.
Przez pierwsze kilometry jako prowadzący, idealnie obok zielonych światełek (a więc planu organizatorów), biegł Holender Roy Hoornweg, potem Australijczyk Matthew Ramsden (EDIT) – który na 3000 m osiągnął, w innych okolicznościach świetne, 7:52.79. Dołożył do tego nadplanowe 200 metrów, a po jego zejściu na czele pozostał ostatni pacemaker, biegnący jako jedyny w stawce w czarnym stroju adidasa.
Kenijczyk Nicholas Kipkorir Kimeli to biegacz, który w tym sezonie pokonał już piątkę w 12:51, a niecały tydzień temu wygrał na piątkę prestiżowy memoriał Kipa Keino w Nairobi. Przez moment urwał się występującemu w białej koszulce i w sięgających do połowy uda lycrach Cheptegeiemu na 2-3 metry. Ale luźno biegnący, lekko pochylony Ugandyjczyk bez trudu zniwelował niewielką stratę.
Dwójka pokonywała kolejne 400-tki jak chronometr, w granicach 62.5-63.1 sek. Linię 5000 m osiągnęli odrobinę wolniej od zapowiadanego 13:05 (około 13:07), ale i tak w tempie nieco szybszym niż prędkość Bekelego z rekordowego biegu z Brukseli (sierpień 2005). Kimeli zakończył robotę po 13 okrążeniach, próbował przez chwilę wejść na koło sąsiada zza miedzy, ostatecznie bieg ukończył z czasem 27:12.98. Jako jedyny w stawce uchronił się przed dublem.
Z zachowaniem dystansu społecznego opowiedział potem dziennikarzom, jak wielką sprawą był dla niego ten wyścig i podziękował hiszpańskim organizatorom za pomoc w spełnieniu swojego snu. Wcielił się też w, zarezerwowaną dotychczas dla Eliuda Kipchogego, rolę mentora, mówiąc o pozytywnym wpływie biegania na ludzi oraz napominając, by niektórzy nie zachowywali się lekkomyślnie w obliczu pandemii COVID-19. Pozował też później w koronie, jak przystało na nowego króla długich dystansów na bieżni.
Który diament piękniejszy?
Ranga wyczynu Gidey oraz Cheptegeiego jest podobna. Obydwoje poprawili rekordy świata, które jeszcze kilka lat temu wydawały się być nie do ruszenia. W wirtualnym wyścigu zdecydowanie pokonali Dibabę i Bekelego – ikony biegów długich, zarazem przesuwając granice wyobraźni. Dokonali tego z sezonie, w którym trzeba było na bieżąco modyfikować cele startowe oraz trening, a niepewność i brak docelowych imprez na pewno nie były nikomu na rękę (no, może poza dopingowymi oszustami, którzy rzadziej poddawani byli kontrolom). Udowodnili jednocześnie, że wiele rekordów świata pada nie w trakcie zażartych pojedynków, ale wówczas, gdy główny pretendent nie czuje na plecach oddechu rywali i może zaryzykować w pełni bieg powyżej swoich dotychczasowych możliwości.
Wydaje się, że skoro środowy rezultat Gidey jest o 4,5 sekundy lepszy od rekordu Dibaby, a Cheptegei urwał z WR Bekelego nie 9, a „tylko” 6,5 sekundy, to Etiopka zasługuje na więcej braw. Natomiast trzeba zaznaczyć, że damskie 14:06.62 w tabelach porównawczych IAAF jest przeliczane na 1269 punktów – tyle co np. 7.30 m w skoku w dal, 48.45 na 400 m lub 2:16.35 w maratonie. Tymczasem męskie 26:11.00 daje aż 1306 punktów, co odpowiada m.in. 57:21 w półmaratonie, 3:25.77 na 1500 m i 6.14 m w skoku o tyczce. Tutaj szala przechyla się więc nieco na stronę Ugandyjczyka. Na nim też ciążyła 7 października większa presja.
Można spekulować, czy technologia Wavelight nie stanowi znacznej pomocy w kontrolowaniu tempa biegu i czy dotychczasowi rekordziści świata nie powinni się czuć nieco pokrzywdzeni, że nie biegali w towarzystwie inteligentnych światełek. Można boczyć się, że NN Valencia World Record Day dała szansę na zabłyśnięcie tylko dwójce bohaterów. Sceptycy mogą zastanawiać się przewrotnie, czy w innym, bogatszym w starty i rozmaite procedury kontrolne sezonie – do spokojnego przyszykowania takiej niesamowitej formy w ogóle by doszło.
Dwie rekordowe serie w Walencji pokazały jednak, że niestrawne dla przeciętnego kibica biegi długie na bieżni – można ciekawie oprawić. Gdy ma się na składzie takie diamenty jak Gidey i Cheptegei, pozostaje tylko ostatni szlif.
Pisząc coś o sobie zwykle popada w przesadę. Medalista mistrzostw Polski w biegach długich, specjalizujący się przez lata w biegu na 3000 m z przeszkodami, obecnie próbuje swoich sił w biegach ulicznych i ultra. Absolwent MISH oraz WDiNP UW, dziennikarz piszący, spiker, trener biegaczy i współtwórca Tatra Running.