Redakcja Bieganie.pl
„W Rytmie Biegania” to 25 odcinkowy program, tworzony we współpracy z eobuwie.pl, w którym gwiazdy sportu, celebryci i trenerzy będą opowiadać o biegowej pasji. Wiedza treningowa, motywacja, nowinki, ale również niezliczona ilość anegdot i biegowych historii dostępne będą na najpopularniejszych platformach streaminogwych w każdą środę w formie podcastu i videocastu!
To, co dodatkowo czyni podcasty i videocasty Bieganie.pl wyjątkowym jest to, iż wychodząc naprzeciw czytelnikom portalu bieganie.pl, są one przygotowywane również w formie pisanej transkrypcji. Dzięki temu każdy może wybrać najlepszą formę dla siebie.
Adam Kszczot: Dziś w składzie Adam Kszczot & Maciej Kurzajewski będziemy rozmawiać z wyjątkowym gościem o tym, jak zmienił się sport przez ostatnie lata.
Maciej Kurzajewski: Udzieli nam również wskazówek co do tego, jak biegać. Na pewno ma przygotowane kompendium wiedzy na temat podstawowego treningu właściwie dla każdego biegacza. Połączy wszystko: siłę biegową, elastyczność, ale też powie nam o tym, gdzie jemu najlepiej się biegało, w jakim miejscu na świecie i podczas jakiej imprezy. A tych imprez lekkoatletycznych on przerobił bardzo dużo, nawet chyba więcej niż Adam Kszczot.
Adam Kszczot: Głos sportu w Polsce – Przemysław Babiarz
Przemysław Babiarz: Dzień dobry Panowie, tak bardzo przyjemnie mnie zapowiedzieliście, że nie wiem, czy sprostam. Rozmowa w towarzystwie mojego przyjaciela i kolegi Macieja Kurzajewskiego, wspaniałego profesjonalisty, który w bieganiu ma o wiele większe ode mnie doświadczenie, bo o wiele więcej przebiegł ode mnie maratonów na różnych kontynentach, a Adama Kszczot, który jest profesorem biegania, którego znam doskonale z widzenia „na bieżni”. Kiedy on zdobywał swoje największe sukcesy, ja miałem zaszczyt to komentować i uczyć się całej tej taktyki biegania.
Maciej Kurzajewski: Państwo się przekonają, że mieć takiego kumpla jak ja, właśnie w osobie Przemka Babiarza w redakcji TVP Sport, to jest po prostu skarb w czystej postaci.
Adam Kszczot: Rozmowę zaczniemy tradycyjnie od quizu. Drogi Przemku, mam dla Ciebie cztery pytania zamknięte, dwa pytania otwarte. Pierwsze pytanie gdybyś miał wybrać: możesz zostać rekordzistą świata w maratonie czy na 100 metrów?
Przemysław Babiarz: Na 100 metrów.
Adam Kszczot: 2 pytanie. Buty: nowe technologie/karbonowe. Czy może buty tradycyjne?
Przemysław Babiarz: Tradycyjne.
Adam Kszczot: 3 pytanie. Izotonik czy woda podczas biegania?
Przemysław Babiarz: Woda.
Adam Kszczot: 4 pytanie. Mniejsze zło: czwarte miejsce czy poza finałem?
Przemysław Babiarz: Czwarte miejsce.
Adam Kszczot: Pytanie otwarte: Biegam, bo?
Przemysław Babiarz: Bo nie chcę stracić tej sprawności. Od pewnego momentu w życiu człowiek już tylko podtrzymuje pewne sprawności. I przerwa w młodości niewiele znaczy. Ale przerwa w wieku, nazwijmy to dojrzałym, to już czasami brak możliwości powrotu.
Adam Kszczot: Bardzo głęboka myśl… Kiedy myślisz o bieganiu, to…?
Przemysław Babiarz
Myślę o wysiłku, który daje radość, zwłaszcza po zakończeniu tego wysiłku.
Maciej Kurzajewski: Czyli tradycjonalista, który zawsze chce więcej.
Adam Kszczot: To nam się podoba, bo w tym klimacie będziemy prowadzić tą rozmowę, czyli pozytywów, bo sport jest piękny, daje nam niesamowite emocje i zastrzyk endorfin, ale nie tylko. Ja się cieszę, że mogłem dorastać w duchu sportu razem z Tobą, słuchając Ciebie. I tu taka niespodzianka. Jesteś człowiekiem, z którym zjadłem najwięcej pestek dyni niż z kimkolwiek innym.
Przemysław Babiarz: Bardzo mi bardzo miło. To szalenie zbliża.
Adam Kszczot: Historia ta ma swoje podstawy w zimowych skokach narciarskich, kiedy właśnie pestki dyni są taką ulubioną moją przekąską do oglądania i do słuchania tych bajecznych komentarzy, którymi raczysz słuchaczy.
Adam Kszczot: Jakim biegaczem jest Przemysław Babiarz?
Przemysław Babiarz: Ja jestem typem sprintera i skoczka, który do biegania tego dłuższego właściwie został trochę przez kolegów namówiony. Bo to jest tak, że ten cały jogging w latach 90 miał wielu popularyzatorów, a ja wtedy byłem 30 latkiem, który myślał sobie „dajcie spokój”
Maciej Kurzajewski: Czyli Tomaszowi Hopferowi – największemu popularyzatorowi biegania, nie uległeś?
Przemysław Babiarz: Nie uległem. Zwłaszcza że wtedy studiowałem w szkole teatralnej, a kiedy on zaczynał, to jeszcze byłem w liceum, a tam startowaliśmy w skoku w dal na 100 metrów, w skoku wzwyż, w trójskoku. To wszystko oczywiście bez jakiegoś treningu specjalistycznego, ale startowałem w zawodach między szkolnych i tam czasami coś udawało mi się wygrać albo zająć miejsce w trójce. Natomiast w kwestii długich biegów – raz nam kazali pobiec jedno okrążenie wokół stadionu. Po 300 metrach zszedłem.
Adam Kszczot: Kapitulacja?
Przemysław Babiarz: Kapitulacja. Dlatego, że ja tak sobie trochę wmówiłem, że nie da rady długiego wysiłku w moim przypadku, że jestem po prostu takim zającem, a nie, antylopą.
Maciej Kurzajewski: Czyli nie lubisz długo biegać?
Przemysław Babiarz: Nie lubię długo biegać. Lubię zerwać się szybko do biegu niczym gepard, ale nie żeby to trwało i trwało. Trochę musiałem odejść od tej zasady w trakcie treningów karate. Miałem 15 – 16 lat i tam od nas wymagano długiego wysiłku, biegania pod górę. I pamiętam, że tam umieraliśmy i biegliśmy dalej. Padaliśmy i biegliśmy dalej. I to właściwie był taki moment w życiu, kiedy nauczyłem się trochę przekraczać swoje możliwości tzn. Przekraczać próg bólu, bo to było wymagane. Inaczej po prostu nie istniało się na tym treningu. Trzeba było przekraczać próg bólu i to z odłożonym skutkiem 30 lat później mi się przydało. Kiedy już zacząłem biegać, najpierw biegał Maciek Kurzajewski, a ja podpatrywałem – Maciek o 10 lat młodszy, to myślałem sobie „to oni muszą, a ja jeszcze nie muszę”
Maciej Kurzajewski: Długo nie czekałeś. Ja zacząłem biegać w 2003 roku, a Ty masz swój pierwszy start w 2004.
Przemysław Babiarz: I jeszcze nasz wspólny wyjazd do Aten na igrzyska, gdzie biegaliśmy wokół obozu policyjnego, gdzie nas zakwaterowano jako dziennikarzy w upiornym słońcu, skwarze straszliwym. I tam truchtaliśmy…
Maciej Kurzajewski: Greckie słońce nas ukształtowało na kolejne lata.
Adam Kszczot: A czy to greckie słońce i to bieganie wyjazdowe, powiedz mi takie najbardziej charakterystyczne miejsca, a może takie, które najbardziej Ciebie zaskoczyło wśród wyjazdów komentując to po całym świecie, podczas imprez absolutnie mistrzowskich.
Przemysław Babiarz: Takie miejsce, które komentowałem i mnie tak jakoś zachwyciło? dopytując się jednocześnie błyskawicznie analizuje to wszystko. Dla mnie wielkim wydarzeniem były Ateny, dlatego, że to były moje pierwsze letnie igrzyska olimpijskie. Ja tam wprawdzie nie komentowałem lekkiej atletyki, tylko pływanie, ale pozwolono mi tam komentować maraton.
Przemysław Babiarz: Maraton kobiet i mężczyzn. Paula Radcliffe z jednej strony, a z drugiej strony Stefano Baldini i ten Brazylijczyk, który został napadnięty i potem dobiegł trzeci do mety (Vanderlei de Lima – red.) i ten stadion Panathinaikos zrekonstruowany w 1896 roku.
Przemysław Babiarz: Z Markiem Troniną to komentowaliśmy we dwóch. Raz, że te n epizod w trakcie maratonu mężczyzn to był maraton, nie pętlowy, tylko z miejsca do miejsca.
Maciej Kurzajewski: Ja rok wcześniej, w 2003 roku na próbie przedolimpijskiej. Właśnie tę trasę pokonałem i to był mój pierwszy maraton zresztą pobiegliśmy tam wspólnie z Markiem Troniną, z którym rok później, komentowałeś te igrzyska. Marek miał to w miały palcu i przerobione na własnym organizmie
Maciej Kurzajewski: I dla mnie też uważam, że były absolutnie fascynujące, jeśli chodzi o zakochanie się w bieganiu i całe ta historie związana z antyczną historią maratonu i Filippidesa i stadion, na który wbiegało się kończąc sam maraton. Wtedy, miałem świadomość, że rok później będą tam wbiegać maratończycy podczas olimpijskiej próby.
Przemysław Babiarz: Cały epizod z Vanderlei de Lima, któremu Baldini potem chciał oddać złoty medal, a ten powiedział, że brązowy w zupełności mu wystarczy. Mebrahtom Keflezighi, który zajął drugie miejsce, o którym nikt nie pamięta… Ale my właśnie tutaj przypomnimy. Ale o co chodzi? Przekonuje się człowiek, że wydarzenie tak potrafi zaskoczyć.
Przemysław Babiarz: Kiedy patrzyliśmy w ekranik na stadionie i widzieliśmy co się dzieje na trasie. Ale nagle, kiedy ten dziwnie ubrany człowiek wyskoczył z tłumu, to wydawało mi się, że to tak ma być.
Przemysław Babiarz: Facet prowadził w maratonie, ma przewagę. Nie pamiętam, przypuszczam, że kilkadziesiąt sekund nad drugim, czyli nad Baldinim, i on go nagle wciąga w tłum. Jacyś ludzie uwalniają go, on wraca do biegu. Osłupieliśmy tam z Markiem. Konsekwencja wybicia z rytmu jednak była bardzo poważna. Mimo że to było, jeżeli dobrze sobie przypominam, koło 30km tamta trasa już zaczyna powoli schodzić w dół.
Maciej Kurzajewski: To już były Ateny
Przemysław Babiarz: Wydawało się, że de Lima ma szansę dociągnąć do końca, a jednak nie. To jest takie szarpnięcie organizmem, który już jest przecież napięty do granic wytrzymałości. Baldini, mówiąc w sposób popularny zmłucił. Dobiegł, wyprzedził, ale dobiegł do mety.
Przemysław Babiarz: I przekonałem się, bo zaraz mi stanął w pamięci z historii czytany maraton londyński z 908 roku, kiedy Dorando Pietri pada na stadionie, hi wstaje, pada i wstaje. Wreszcie pada i nie wstaje. I Artur Conan Doyle z następcą tronu przenoszą go przez linię mety. I myślę sobie Holender, taka historia i dzieje się teraz na naszych oczach w 2004 roku. I to rzeczywiście było chyba najbardziej, jeżeli chodzi o biegi długie. Najbardziej oryginalnym przeżyciem w moim doświadczeniu.
Maciej Kurzajewski: Nasi słuchacze i widzowie wiedzą, że każde pytanie, nawet prywatne o przeżywanie biegania Przemek skończy historią sportu światowego i chyba nikt nie może mieć żadnych wątpliwości. Natomiast pewnie Adam też pytał o to i miał na myśli, zadając to pytanie, czy też podchodziłeś do biegania w ten sposób – wyjeżdżając i komentując z różnych miejsc na świecie – że to bieganie, które jest najprostszą formą ruchu i najbardziej dostępne, jest czymś takim, co pozwala ci się bardzo szybko zorientować w miejscu, do którego trafiłeś.
Maciej Kurzajewski: Dla mnie te wszystkie wyjazdy, gdzie towarzyszyło mi bieganie, były właśnie czymś takim. Wychodziłem rano z hotelu i miałem na przestrzeni godziny tego porannego biegania udokumentowaną całą tę najbliższą okolicę. Już później nie musiałem spacerować tak jak koledzy długo i poznawać, bo ja to zrobiłem dwa razy szybciej. Powiedzmy jak nie trzy.
Przemysław Babiarz: Ja mam takie doświadczenie związane z maratonem nowojorskim, bo ja wtedy, w 2010 roku przyjechałem do Nowego Jorku jeszcze z zamiarem zrobienia reportażu, którego autorem był Zbyszek Rytel. A ja miałem być takim przewodnikiem po tym maratonie: jak uczestnik maratonu nowojorskiego przyjeżdża, jak przychodzi na targi. Ja kupuję sobie buty, bo rzeczywiście kupowałem tam buty, które do dzisiaj mam i w tych nowych butach biegłem maraton.
Maciej Kurzajewski: Cała ta otoczka jest bardzo istotna, bo do Nowego Jorku przyjeżdża się przebiec oczywiście przez 5 dzielnic maraton, ale też doświadczyć tego wszystkiego, co już dotyka Cię na samym lotnisku, kiedy podając powód swojego przylotu mówisz, że przyjechałeś na maraton i ludzie od początku zachwycają się Tobą.
Przemysław Babiarz: Jesteś już bohaterem.
Przemysław Babiarz: I później pamiętam, że Ato Boldon podpisywał autografy, a ja starałem się zrobić krótkie wywiady z tymi wówczas mniej znanymi. Nie interesowały mnie gwiazdy – z punktu widzenia reportażu – chociaż wiedziałem, że Haile Gebrselassie biegnie w tym maratonie, zresztą nie dobiegł do końca.
Przemysław Babiarz: I myśmy przejechali, wynajmując jakieś taksówki, 5 dzielnic poprzednich dni. Zimno, bo to początek listopada, więc zmarzliśmy trochę robiąc reportaż. Ja robiłem standupy z różnych miejsc, opowiadając różne historie. I powiem wam szczerze, że kiedy już przyszło do samego maratonu, to już byłem trochę zmęczony.
Przemysław Babiarz: Przygotowywałem się w rytm treningu, którymi Rafał Wójcik przygotował reprezentant Polski w maratonie, a kiedyś świetny biegacz na 3 kilometry z przeszkodami. Nie byłem w stanie zrealizować całego planu Rafała zabrakło mi troszeczkę do realizacji.
Przemysław Babiarz: Zrealizować może 70% tego planu. A plan był taki, żeby złamać cztery godziny w maratonie. I kiedy już przyszedł dzień maratonu, to dotarcie na miejsce na trzy godziny przed startem, zimno niesamowicie.
Maciej Kurzajewski: Nowojorski Maraton – jest zawsze w pierwszą niedzielę listopada.
Przemysław Babiarz: Tak. Trochę uratowali mnie sponsorzy, bo przez sponsorów zostałem wzięty do namiotu i mogłem się tam trochę wygrzać, bo tam ludzie tam dwójkami, trójkami się owijali kocami. Wiadomo, że to, co masz na sobie, musisz potem zrzucić w jednym miejscu.
Maciej Kurzajewski: Albo stoisz w namiotach obok siebie tak, żeby wzajemnie się ogrzewać.
Przemysław Babiarz: To jest Wspólnota!
Przemysław Babiarz: No i po tych trzech godzinach człowiek nie do końca ma doświadczenie co ma ze sobą zrobić. W ogóle ten czas startowy, to ty Adamie, wiesz o tym doskonale, że to od tego call roomu to czasami decyduje, co się stanie na bieżni. Dla amatora to są trzy godziny i ten amator może właściwie całą swoją pracę zniweczyć w ciągu tych trzech godzin. Albo wymarzając, albo za dużo pijąc, albo za mało pijąc, albo się rozpraszając, albo właśnie tkwiąc w jakimś napięciu strasznym. Ja myślę, że zrobiłem tam z 20 podstawowych błędów.
Adam Kszczot: A to jest właśnie ciekawe, bo najczęstszym pytaniem zadanym przez biegaczy amatorów jest to, co mam zrobić przed startem, żeby pobiec lepiej. I co byś absolutnie poradził pytającym? Co mają zrobić przed maratonem, żeby pobiec lepiej?
Przemysław Babiarz: Ja oczywiście mówię o maratończykach amatorach, którzy biegają 4 godziny i więcej. Absolutnie nic nie wiem o tych, którzy biegają dużo szybciej. Nie chcę się na ten temat wypowiadać.
Maciej Kurzajewski: Ale mówisz największej grupie.
Przemysław Babiarz: Otóż chodzi o to, żeby zrobić stretching, natomiast żeby broń Boże, poza tym się nie dogrzewać jakoś nadzwyczajnie. Dogrzewajmy się z stretchingiem, drobnym impulsem. Troszkę wypijmy, tylko broń Boże, nie za dużo, bo zwłaszcza jak jest zimno, to się skończy tak jak w moim przypadku, staniem w kolejce toalety. Bo na trasie nie wolno w naturę iść, tylko trzeba do WC, inaczej dyskwalifikacja. Tak jest w Nowym Jorku i to mnie np. na tej trasie troszkę zgubiło. Gdybym ja nie nawodnił troszkę nadmiernie organizmu i nie biegałbym do tych WC, to zrealizował bym plan biegnięcia – bo od początku biegłem wyznaczonym rytmem na 5:42/kilometr – na 4 godziny, ale jak raz 3 minuty straciłem przy WC, drugi raz 1.5 minuty, to już musiałem ścigać ten wynik i źle się to skończyło. Pobiegłem, ale już 4:13, a nie 4: 00. Także, żeby się nie rozgrzewać, bo czasami ludzie godzinę przed zaczynają truchtać, biegać dookoła.
Maciej Kurzajewski: A każdy kwant energii jest istotny.
Przemysław Babiarz: No Jasne, już nie odzyskasz tego chłopie, to tak jakbyś już godzinkę biegał na 10 km.
Maciej Kurzajewski: To jest też chyba tak, że nie ma takiej możliwości, żeby przeczytać książkę „Bieganie Maratonów w Weekend”, żeby się nauczyć tego w weekend, że można oczywiście zrobić podbudowę teoretyczną, przeczytać mnóstwo podręczników, bo takie są tyczących się biegania, maratonów czy w ogóle biegania. Cudownie, jak ta podbudowa teoretyczna zostanie w twojej głowie. Ale doświadczenie, które wyniesiesz z biegu, ale również i z tego czasu poprzedzającego bieg, jest bezcenne. Po prostu trzeba to przerobić na własnym organizmie metodą prób i błędów. Absolutnie inaczej się.
Przemysław Babiarz: Zgadzam się z tobą. I to w ogóle wsłuchiwanie się w swój organizm. Znaczy bieganie z wielkim poznawaniem swojego organizmu. Treningi, start oczywiście też, bo start jeszcze to jest dodatkowo pewne zadanie, chociaż na treningach też sobie człowiek stawia zadania.
Przemysław Babiarz: Ale to jest wielkie samo poznanie, można powiedzieć, takie bieganie. Jak człowiek zaczyna biegać, mając 40 lat, tak jak ja zacząłem to, to poznawanie swojego organizmu jest niezwykle cenne, bo nagle później zaczynasz wiedzieć o sobie takie rzeczy na przykład: wiesz, kiedy nadchodzi kryzys. Potem uczysz się tego, jak uniknąć tego momentu, kiedy ten kryzys nadchodzi. Co to znaczy biec w komforcie biegowym, jak nie wolno przekroczyć tego komfortu? Jak nie pobiec za szybko, na początku.
Maciej Kurzajewski: Ile sobie możesz pozwolić
Przemysław Babiarz: Pamiętam, pierwszy start w półmaratonie. W dodatku to był start na Starym Mieście w Warszawie spod Kolumny Zygmunta. Półmaraton Warszawski i oczywiście niesie nas emocja. Biegniemy za szybko.
Maciej Kurzajewski: Pierwsze 10 kilometrów jest fascynuje, zbiegamy z góry.
Przemysław Babiarz: A tu trzeba właśnie wtedy wyłączyć się. Pozwolić innym biec do przodu, a samemu ledwie nóżką obracać, jakby jeszcze drzemać, żeby w tej drugiej dziesiątce włączyć całą swoją wolę i wszystkie swoje możliwości. A ja już włączyłem i wyprzedzałem wszystkich, miałem radość. Opowiadam taką anegdotę zwykle, jak to w tym momencie wyprzedzania. Przecież tam się stoi na starcie i gdzieś z tyłu wyprzedzam jakiegoś starszego mężczyznę. Nazwałem go sobie żartobliwie drepczącym staruszkiem. Ja go takimi wielkimi krokami wyprzedziłem, a on tam został tyłu. Minęło dziesięć kilometrów, zaczął mnie brać spory kryzys. Człowiek odczuwa w ten sposób, że to centrum jego organizmu, to jego mentalne centrum się coraz bardziej obniża. Tak jakbyśmy głowę mieli coraz niżej.
Maciej Kurzajewski: Zapadasz się w sobie.
Przemysław Babiarz: Zapadasz się w sobie tak do poziomu mniej więcej splotu słonecznego.
Adam Kszczot: Absolutnie się zgadzam.
Przemysław Babiarz: I w pewnym momencie nagle słyszę takie kroki z prawej strony. To ten staruszek tym drobnym krokiem do mnie dobiega i przebiega dalej i odbiega w siną dal.
Maciej Kurzajewski: To nie jest drobny krok, wtedy widzisz jakby Pendolino Ciebie mijało. I to jest druzgocące dla psychiki. Kiedy widzisz starsze osoby dużo starsze od siebie, które właśnie nie wiem, na dziesiątym czy jedenastym kilometrze półmaratonu, w maratonie, to pewnie od 25 w górę, mijają Cię mając mnóstwo siły. Przynajmniej Tobie się wydaje, że mają mnóstwo siły, biegnąc bardzo równo, zdecydowanym krokiem, a ty modlisz się o to, żeby zobaczyć metę.
Adam Kszczot: Tak, wyobrażam sobie, co ten staruszek mógł mieć w głowie mijając Ciebie, co mógł sobie pomyśleć. Zostaje mi w sumie tylko jedna myśl: Dzieciaku…
Przemysław Babiarz: Chyba tak! Obserwowałem wielu takich ludzi starszych, często z nimi rozmawiałem. Pamiętam taki maraton krakowski, w którym zaczepił mnie pan, który z moim stryjem gdzieś się zetknął na AWFie. Mój stryj rocznik 1926 ma 96 lat, a ten pan był z 1927 i teraz ma 95. Natomiast wtedy miał 86-87 lat jak biegliśmy i pamiętam, to był taki mężczyzna wyprostowany jak struna, obcięty na jeża. W ogóle wyglądał jak taki wojskowy, ale w najlepszym tego słowa znaczeniu. I on mi opowiadał, że zdarzało mu się w swojej kategorii wiekowej powyżej 80 lat wygrywać klasyfikacje w maratonach. Jeździł do Niemiec Zachodnich i rozmawialiśmy przez 10 kilometrów tego maratonu krakowskiego. Potem ja trochę przyspieszyłem, potem związałem buty i rozeszliśmy się i już więcej nigdy go nie spotkałem, ale to właśnie było spotkanie ze starszym mężczyzną. Wtedy ode mnie on był starszy 40 lat i to była taka rozmowa, i wtedy sobie pomyślałem gdybym ja dożył tego wieku i był w takiej formie jak on, ale to pewnie niemożliwe. I teraz przyznaję, że chyba niemożliwe. Nie wydaje mi się, żeby mając lat 80. Jakoś byłbym w stanie tak biegać jak ten pan. On był jednak jakimś w swojej kategorii fenomenem.
Adam Kszczot: Tacy ludzie zdarzają się na trasach wielu biegów. I to są piękne historie. Historie wysoko motywujące, dające kompletnie inny obraz człowieka w podeszłym wieku. Ja liczę, że to będzie bez względu na możliwości dotyczyć nas wszystkich. I to byłoby piękne.
Maciej Kurzajewski: Ja myślałem, że Przemek pójdzie jeszcze w kolejną stronę związaną z rozmowami na trasie, że dość często zdarza się, że ktoś podbiega do nas, rozpoznając nas i zaczyna z nami rozmawiać. I to jest dopiero wyzwanie.
Przemysław Babiarz: To jest wyzwanie, bo bardzo często już na tych dalszych etapach trasy słuchanie, czyli skupienie uwagi na słuchaniu kogoś zaczyna boleć, ponieważ tak bardzo nasz mózg zaczyna redukować te nasze funkcje, które mogą pobierać energię niezbędną do biegania.
Maciej Kurzajewski: A czasem pojawia się wymiana zdań.
Przemysław Babiarz: To już kompletnie nie wchodzi w grę. Dlatego najczęściej dla lepiej wytrenowanego od nas mocniejszego biegacza, to jest swoboda. A dla nas, powiedzmy, że to jest koło 20 km zaczyna się już kontemplacja zmęczenia, walka o każdy krok i wtedy to boli. Ja w ogóle zaobserwowałem coś takiego, że ten peleton biegaczy przez pierwsze dziesięć kilometrów jest szalenie gwarny, a potem stopniowo zaczyna ściszać i jeszcze przez następne 10 kilometrów. Te rozmowy się pojawiają, a później jest cisza. Zapada cisza, wszyscy są już w ciszy. Ci, którzy biegną na wybitne wyniki, to w ogóle są w ciszy, a Ci którzy biegną na jakieś w ich przedziale dobre wyniki też, bo każdy już walczy. W pewnym sensie to jest samotność długodystansowca, jak w powieści Alana Sillitoe.
Maciej Kurzajewski: Tylko cicha muzyka butów w rytmie biegania.
Maciej Kurzajewski: Wspominałeś o tym, że to był debiut w roku 2004. Natomiast jakbyś zdradził sekret, jaki był twój pierwszy trening? Czy ty w ogóle wspominasz te pierwsze doświadczenie biegowe? Już nam zdradziłeś arcy ważną część historii, że nie czułeś się jako biegacz dystansowych, sprinter, skoczek. Dynamika, strzał, krótki wysiłek, ale taki bardziej jak z procy.
Przemysław Babiarz: Jak z procy.
Adam Kszczot: To jak wyglądał ten pierwszy trening?
Przemysław Babiarz: Ja przede wszystkim musiałem się przekonać do tego, żeby biec o wiele wolniej, niż wydaje mi się, że powinienem biec, bo m.in. dlatego fiaskiem kończyły się moje wcześniejsze próby. Pamiętam, jak to kiedyś z córeczką jeszcze uczyliśmy się jeździć na rowerku i ja tam biegłem za nią i pamiętam, że po dwóch kilometrach byłem nie żywy. Wreszcie ona na drugi dzień nauczyła się jeździć. A także był jakiś plon tego. Ale ja zawsze zaczynałem ten trening żwawo, bo byłem jeszcze żwawym człowiekiem i wydawało mi się, że ja tak będę mógł przez wiele minut. Tymczasem po dwóch kilometrach już było trudno. Ja musiałem przekonać się do tego, żeby biec bardzo, bardzo wolno, że to jest dla takiego człowieka w sile wieku takie trochę upokarzające.
Przemysław Babiarz: Dlaczego ja tak mam truchtać? No ale mówisz tak? Tak, wszyscy mądrzy ludzie doradzają ci, więc biegnij bardzo, bardzo wolno. I rzeczywiście tak było. Zacząłem biegać bardzo wolno i wtedy okazywało się, że mogę biec najpierw przez pół godziny, potem przez 40, 50 minut i wreszcie swobodnie mogę biec przez godzinę.
Maciej Kurzajewski: A tę przyjemność biegania zyskałeś w którym momencie? Jak długo musiałeś na to czekać?
Przemysław Babiarz: Wiesz, przyjemność zyskałem wtedy, kiedy czułem, że udało mi się po raz pierwszy tak rozłożyć siły, że kiedy przychodziły decydujące kilometry, to mnie niesie. Ja często biegałem za kobietami. Noblesse oblige – moje nazwisko zobowiązuje. To były panie, w podobnym wieku, poznaliśmy się na takich biegach w Lesie Kabackim i potem, jak je spotykałem na trasie np. Biegu Niepodległości, to mówiłem: będę biegł za tobą! I rzeczywiście to dużo dawało, bo one mnie mobilizowały. To mnie motywowało. I druga sprawa to bardzo specyficzna jest konstrukcja tej dawnej trasy Biegu Niepodległości. Teraz już jej nie ma, ale kiedyś biegaliśmy od kolumny Zygmunta do Wilanowa. To było ponad 11 kilometrów. I konstrukcja tej trasy jest taka, że po tych pierwszych trzech kilometrach mniej więcej następuje zbieg. I to jest ważna rzecz, bo ona się idealnie układa do bicia swoich rekordów.
Adam Kszczot: Czyli trasa ma jednak znaczenie?
Przemysław Babiarz: Ma wielkie znaczenie. Ja pamiętam, że udało mi się wreszcie tam w ten sposób pobiec. Wspominam ten taki Bieg Niepodległości, w którym ja już byłem dobrze przygotowany. Pierwsze trzy kilometry ledwie mieliłem nóżką. Potem był ten bieg na luzie, absolutnie nie zaangażowałem się. I wreszcie, kiedy przebiliśmy piąty kilometr, powiedziałem Ruszaj.
Maciej Kurzajewski: To jest ten moment.
Przemysław Babiarz: Wtedy zacząłem biec po 4.5 min/kilometr i wyprzedziłem wszystkich, których mogłem wyprzedzić oczywiście. Dziesięć kilometrów pokonałem w 47min z kawałkiem i to, 11km. Wyszło mi 51 minut. Zdaje sobie sprawę, że ja już nigdy w życiu nie zbliżę się do tego wyniku, że teraz tę trasę pokonałbym w 1:10 minut prawdopodobnie, ale wtedy tak mnie niosło. Jeszcze Staszka Snopka dogoniłem mniej więcej na 500m przed metą! On kiedyś w młodości biegał tam 1500 metrów w granicach czterech minut, więc to był poważny biegacz. I pamiętam, że 500 metrów przed metą dobiegłem Stacha, a ja? Ja szedłem na euforii i ostatnie 200 metrów biegłem po prostu na cały gaz i udało mi się wyprzedzić.
Maciej Kurzajewski: Przemku, mówisz, że jesteś zadaniowy w podejściu do biegania. Zdarzyło ci się zejść z trasy, bo zadanie było nie do wykonania?
Przemysław Babiarz: Zdarzyło mi się, zdarzyło.
Maciej Kurzajewski: I co Tobą kierowało wtedy?
Przemysław Babiarz: Wiesz co?
Maciej Kurzajewski: Ja się zawsze nad tym zastanawiam, bo biegamy na poziomie amatorskim i dla mnie doczłapie się do mety. Nawet gdybym musiał, trudno byłoby mi podjąć taką decyzję, że jednak przerywam bieg i schodzę z trasy, odpuszczam sobie.
Przemysław Babiarz: Ja często biegałem maraton, że trzy czy cztery razy w życiu biegałem Cracovia Maraton. Bardzo lubię Kraków. Wiele jest przyczyn. Do huty i z powrotem przez Stare Miasto niekiedy w zależności od wariantu trasy. Ja pamiętam, że podczas jednego z maratonów krakowskich. Nie wiem, czy to nie był mój ostatni, bo tak zdarzało mi się, że ja w trakcie biegu na chwilkę szedłem, a nie biegłem, ale jakoś biegałem do mety. Docierałem. Natomiast wtedy dobiegłem do Plant? Nie, do Błoń krakowskich. A tam była taki finisz, że trzeba było je obiec raz i dopiero za drugą pętlą był finisz. I od trzydziestego kilometra zacząłem kuleć. Jedna mnie noga zmęczeniowo bolała, żadna kontuzja, jak się później okazało. Ale i takie zesztywnienie w niej nie postępujące. I pamiętam, że mogłem się dowlokłem się do tych Błoń i jak zobaczyłem, że tu jest finisz to zszedłem z trasy. To tak jak bokser, który raz zostanie mocno trafiony, znokautowany, już zawsze będzie miał w sobie ten lęk przed nokautem. I tak maratończyk, który zejdzie z trasy, nie dojdzie choćby, bo ja nie mówię, że dobiegnie, ale nie dojdzie do mety. To jest taki troszkę trafiony.
Maciej Kurzajewski: Czyli zostaje to w głowie?
Maciej Kurzajewski: Tak, zostaje. Niestety, tak.
Adam Kszczot: No właśnie, bo tak troszkę mówimy o pewnych granicach, granicach, które niewątpliwie każdy z nas gdzieś posiada. Ale w sporcie próbowano udowodnić metodami naukowymi, ilościowym, że nie da się pewnych rekordów pobić. A ja mam wrażenie, że one ciągle padają. I ty, Przemku, jako komentator, znawca, wyjątkowy mówca oraz człowiek encyklopedia.
Adam Kszczot: Ile tych rekordów miało nie paść? One miały zostać niepobite. Naprawdę, jak wspominam 800 metrów, to od tak wielu lat się mówiło, to jest niemożliwe, żeby poprawić Sir Sebastiana Coe. Przyszedł David Rudisha i zrobił to. Dziś mówi się o tym, że kobiecy rekord na 800 metrów nie może zostać pobity. A ja w tym sezonie twierdzę, że Ating Mu będzie tego bliska i tego jest naprawdę dużo.
Przemysław Babiarz: Jest dużo, zwłaszcza u kobiet, dlatego, że niektóre rekordy były bite w sytuacji, kiedy ta kontrola antydopingowa jednak pozostawiała wiele do życzenia. Przepuszczała mnóstwo, zwłaszcza z takiego dopingu hormonalnego testosteronowego, więc w gruncie rzeczy mieliśmy do czynienia z takimi kobietami, które przekraczały warunki organizmu kobiecego. Ponieważ ich nie złapano te rekordy oczywiście trwają. U mężczyzn te granice były pokonane, bo jeszcze między Sebastianem Coe, a Rudishą był przecież Wilson Kipketer, który z kolei pobił rekord Sebastiana Coe. To się wydawało, że długo, długo nikt tego nie zrobi. A jednak złamano 1:41 pobiegł David Rudisha i wszystko jest świetnie. Wydaje się, że ten rekord Marity Koch na 400 metrów, 47:60, że Karmila Kratochvílová na 800 metrów naturalnie, że to są takie bardzo trudne biegi. Pojawiły się na początku lat dziewięćdziesiątych Chinki. Jadły zupę żółwiową po prostu lały tak cały świat, że żal było patrzeć, w jakiej.
Adam Kszczot: W jakiej technice osobliwej również.
Przemysław Babiarz: Od 1500 metrów poprzez 3 kilometry, płaskie 5 do 10km wszystko to zostało zmiecione. Pamiętam Sonię O’Sullivan, wybitną w końcu biegaczkę, która na mistrzostwach świata w Stuttgarcie biegnie za trójką biegaczek chińskich. I one tak odbiegają od niej, że właściwie są te trzy Chinki i ta reszta świata, na czele której stoi Sonia O’Sullivan. I wydawało się, że te chińskie rekordy są nie do pobicia i one wszystkie zostały pobite i na 1500 metrów, i na 5 kilometrów, i na 10 kilometrów. Pamiętam osłupienie jak w Rio de Janeiro. Almaz Ayana bije rekordy nadziei, ponieważ to był bieg mimo wszystko w ciepłym miejscu, mimo że to zima brazylijska, ale taka zima, że daj Boże nasze lato, i biegnie Ayana raczej przyglądają się komentatorzy – ja tego nie komentowałem wtedy, Włodek z Markiem to komentowali – Ja to oglądam w jakimś centrum prasowym i patrzę na między czasy. I zaraz, ale przecież ona biegnie zdecydowanie poniżej 30. Ona musi paść. Taki rekord za chwilę osłabnie, zasłabnie… Nie, nie zasłabła. dobiegła, zmiażdżyła ten rekord. Takie osłupienie był ten 2016 rok. Potem to jeszcze było poprawiane. Pamiętam, jak pobiegła na 3km z przeszkodami Gulnara Samitova-Galkina. Od początku, od startu w 2008 roku w Pekinie biegła sama. Złamała 9 minut. Tam było 8:58 i też wydawało się, że nikt tego nie ugryzie. To już mamy poniżej 8:50. Coś niesamowitego.
Maciej Kurzajewski: WAYDE VAN NIEKERK na 400 metrów, gdzie rekord szalenie wyśrubowany. Carlsen Warhol – niejeden biegacz na płaskim dystansie 400 m, by nie powstydził się wyników, jakimi on w zasadzie się tytułuje z płotkami.
Przemysław Babiarz: Powiem wam szczerze, że rozmawiamy dużo z Markiem Plawgo, Sebastianem Chmarą z Alkiem Dzięciołowskim jak jeździmy razem na duże imprezy. I ten Warhol jest jakiś niewiarygodny, bo wtedy, kiedy biegał Edwin Moses, kiedy o fenomenalnych warunkach fizycznych przy długim kroku, przecież niektóre z rzędu z płotków pokonywał na 12 kroków. Nikt później już nawet nie spróbował takiego takiej sztuki, a tu nagle jakiś Norweg, nie niebotyczny, nie dwumetrowy, tak miażdży ten rekord świata? Nie wiem, nie wiem, jak on to robi. Ja wiem, że jest nowe obuwie, że jest inne podłoże, że to obuwie oddaje lepiej. Ale żeby tak pobiec na 400 m? No teraz mamy Mclaughlin, która już trzeci raz biją własny rekord świata na 400 m przez płotki. No, teraz ten rekord wynosi tak, że na płaskie u kobiet 51:40 pobiec, to dziękuję bardzo. A ona tak przez płotki.
Maciej Kurzajewski: Do jakich wniosków zatem dochodzisz? Że nie ma tej granicy, że postęp jest nieunikniony, że on zawsze będzie, czy gdzieś tam z tyłu głowy masz tę myśl?
Przemysław Babiarz: Myślę, że jest postęp technologiczny w tej chwili i że on wchodzi troszkę w grę. Zwłaszcza gdzie sprężystość jak w biegu rytmowym na niskich płotkach odgrywa. Nie darmo akurat i w kobiecych, i męskich płotkach te fenomenalne rekordy zaczęły padać od momentu wprowadzenia tego obuwia.
Adam Kszczot: Rekordy, o których mówimy, dostarczają mnóstwa emocji pozytywnych, szalenie skrajnych, takich, które dosłownie wyrywają dech z piersi. I mam wrażenie, są momenty, w których często nawet postronni ludzie przy komentarzu sportowym na chwilę zamierają, po prostu zamierają, nie są w stanie poskładać tych faktów, przyjąć ich takimi, jakie są, bo taka zresztą rola komentatora to pokazać wzniosłość sytuacji. No ale czy doping technologiczny? Bo trochę wchodzimy w to pole, które mieliśmy w pływaniu, mieliśmy w rowerach. Dziś – czy nowe obuwie w biegach, czy to już zakrawa o doping technologiczny, bo strasznie duża dyskusja nastąpiła w momencie, kiedy zaczął rywalizować co prawda niepełnosprawny zawodnik na dystansie 400 metrów i były…
Przemysław Babiarz: Pistorius.
Adam Kszczot: Dokładnie i były bardzo duże domniemania tego, gdzie zaczyna się doping technologiczny. A ja tę sytuację chciałbym tak troszeczkę prześwietlić. Czy to już jest doping technologiczny nowe buty, które zresztą tutaj w studiu mamy!
Maciej Kurzajewski: Co rozumiesz, przez doping?
Przemysław Babiarz: To znaczy, że obuwie dostarcza Ci czegoś, czego absolutnie – bo kiedyś but traktowano ochronę stopy przed otwarciem, jak bieg Kusociński na igrzyskach w Los Angeles ’32 roku, no to to obuwie chroniło go przed otwarciem na bieżni żużlowej. On i tak otarł sobie nogę, bo ten ból był jakiś taki. Wylał podobno łyżkę stołową krwistych butów, jak skończył bieg i nie mógł pobiec na piątkę, gdzie był jeszcze mocniejszy, bo on raczej w kierunku pięciu kilometrów był biegaczem niż dziesięciu. Wygrał dziesięć. Mógłby dublet zdobyć, nie zdobył. I później. No i teraz tak jest. Pytanie za doping. Określiłbym wszystko to, że mamy taki punkt, bez którego za nic w świecie tych milimetrowych często zysków, ale przy liczbie kroków liczmy te milimetry, dają one możliwość po prostu dłuższego kroku.
Maciej Kurzajewski: To trwa od lat.
Przemysław Babiarz: Trwa od lat. Tylko że jest to tak jak w skoku wzwyż. Był taki moment, że zaczęto robić specjalne buty, które były tak wysokie. Miały tak grubą podeszwę nogi odbijającej, że zawodnik nie skakał 2:30, tylko 2:27, bo trzy z okładem centymetrów to były te buty. Więc właściwie jest właściwie jaki był ten efekt. Sprzeciwiono się temu, określono pewną minimalną czy maksymalną grubość podeszwy, itd. Druga sprawa dla amatora, kiedy mamy grubą podeszwę, to ona powoduje, że mamy dobrą amortyzację, natomiast ona pochłania naszą energię, czyli w zbyt grubej podeszwie.
Maciej Kurzajewski: Bardziej dla zdrowia, nie dla wyniku.
Przemysław Babiarz: Bo przecież ten but, który tutaj leży u nas w studiu, jest cieniutki i leciuteńki. I chodzi o to, że to nie jest. Tu nie o to chodzi, żeby nas kolana nie bolały czy kręgosłup. Tu chodzi o to, że on jakoś tak kumuluje energię, że następnie – ja to sobie tak wyobrażam – że następnie ten krok staje się tu jeszcze. Jest przecież bardzo istotny moment, bo pięta piętą, ale to tutaj jest Carbon.
Maciej Kurzajewski: Karbon, który niesamowicie wzmacnia sztywność buta. Od 2015 roku prosiłem firmę Nike, żeby zrobili sztywniejsze kolce, co zresztą nastąpiło i model jest tam jeden z tych modeli mniejszych jest na półce niżej i to jest finalny produkt wielu lat starań. Alfha testów, które się odbywały, są naprawdę sztywne. Ja zawsze marzyłem o tym, żeby buty były na wyższym podbiciu i sztywne, dosłownie jak sprinterskie, z bardzo prozaicznych względów. Sztywniejszy but, większe wykorzystanie energii przetaczającej się stopy. Tu jest kapitalny profil, więc te buty mają ogromne znaczenie. Takie jest moje zdanie i to są buty, które zmieniają wyniki.
Przemysław Babiarz: A na twoją kontuzję, bo ty też ze ścięgnem podeszwowym się borykałeś?
Adam Kszczot: Nie, ja nigdy nie doznałem kontuzji znaczącej.
Przemysław Babiarz: Zastanawiam się, czy one są sposobem na to, żeby unikać tych rozcięgien podeszwowych?
Adam Kszczot: Wręcz przeciwni, dlatego sugerowałem, że buty muszą być dostarczone sezon wcześniej i były dostarczane przez firmę Nike sezon wcześnie dla zawodników kluczowych, to akurat tak nastąpiło, żeby nie byli kontuzjowani w sezonie olimpijskim.
Adam Kszczot: Zmiana biomechaniki zawsze jest bronią obosieczna, bo pozwala osiągnąć lepszy wynik, ale trzeba się dostosować do nowej biomechaniki. I to jest ciekawe. Natomiast czy to jest już doping, czy jeszcze nie, na pewno nowe technologie zmieniają wyniki i tego sam doświadczałem, obserwowałem i uczestniczyłem.
Maciej Kurzajewski: I obserwując to, też tego doświadczamy w tym sensie, że możemy to oglądać. Natomiast pytanie dla kogo i wobec kogo ten doping technologiczny jest nie fair?
Przemysław Babiarz: Podstawowy rożnik byłby taki, gdyby ktoś miał dostęp do sprzętu, do którego ktoś inny nie ma i to jest podstawa, bo nie ma równości szans.
Adam Kszczot: A to jest ciekawostka, bo to jest zapisane od zeszłego roku, może dwa lata. W regulaminie światowej federacji lekkoatletycznej, że buty muszą być ogólnodostępne, nie mogą wyjść poza rynkiem.
Przemysław Babiarz: I kiedy pływanie wprowadzało te swoje poliuretanowych kostiumy, to pierwsze igrzyska – bo to tylko dwa lata, one były dozwolone – to do igrzysk w Pekinie i na igrzyskach. Moim zdaniem to zostało zakłócone. Nie wszyscy mieli dostęp do tej samej technologii. Przez same igrzyska już były trochę…
Maciej Kurzajewski: Wypaczone.
Przemysław Babiarz: Wypaczone. Ale teraz znów przechodząc od pływania do lekkiej atletyki i porównując tam jest kwestia przy tamtych kostiumach leżenia wyżej ciała w wodzie o pół centymetra. To już wystarczy, żeby zawodnik pewnego typu, bo to chodzi o to, że ten technologiczny doping, jak go w przybliżeniu nazywamy, to to nie jest określenie prawne także błagam, żebyśmy nie mieli żadnych procesów, nie, my swobodnie dyskutujemy, używamy pewnego pojęcia, ale nie w sensie prawnym. I teraz tak pewien typ zawodnika w pływaniu zaczęło to preferować, mianowicie kogoś silnego i umięśnionego. Dotąd pływanie raczej na rzadkie mięśnie stawiało, bo rzadkie mięśnie=wyższe leżenie w wodzie. I teraz taki Biedermann, który do dzisiaj ma rekordy świata na 200 i 400 dowolnym. Idealnie czuł się właśnie w takim kostiumie. Troszkę wyżej leżał, gdzie normalnie leżał niżej i zasuwał ogromną mocą swoich ramion. I teraz wracam tu. Mnie się wydaje, że może tak być z rekordzistą świata na 400 metrów Warholmem.
Maciej Kurzajewski: Że się idealnie wpasował?
Przemysław Babiarz: On się wpasowuje dokładnie w ten opis. To jest bardzo mocny fizycznie chłopak. Rozbudowana obręcz barkowa, ale mniejsza o obręcz. Chodzi o to, co się dzieje z jego nogami. On jest silny i wydaje mi się, że jemu te buty leżą wyjątkowo.
Adam Kszczot: Tak właśnie może być, a skoro mówimy o dzisiejszych czasach, to tak bym chciał szybko, sprytnie przeskoczyć do tego, co działo się nie tak dawno, bo od lat 80, od maratonu pokoju, gdzie sport kompletnie ewoluował. Przede wszystkim amatorski, bo w Polsce przeszliśmy przemianę od tego, jak ja jeszcze w 2007 roku wspominam momenty, kiedy biegacze w lajkrach byli pokazywani palcami na ulicy do momentu, w którym znajdujemy się dziś, tu i teraz, w roku 2022, w którym bieganie jest, no cóż, jedną z piękniejszych pasji co najmniej 15 milionów Polaków.
Maciej Kurzajewski: Tu nie możemy mówić o ewolucji. Na naszych oczach wydarzyła się rewolucja.
Przemysław Babiarz: Rewolucja, zresztą z Maćkiem pamiętamy, bo byliśmy przy tym, kiedy rodziła się nowa jakość w Maratonie Warszawskim.
Maciej Kurzajewski: Przejęcie sterów przez Marka Troninę.
Przemysław Babiarz: To było kluczowe, dlatego że to było dojście do głosu młodych ludzi pełnych pasji, żeby urządzać imprezę nowocześnie, żeby zachęcać, promować bieganie. Nie tylko organizujemy imprezę, przyjdźcie albo nie przyjdźcie, tylko robimy edukację, popularyzację, robimy imprezy, które stanowią pewien pomost, przygotowania do po prostu.
Maciej Kurzajewski: Zupełnie nowy model funkcjonowania.
Przemysław Babiarz: I nagle przekroczyło się to tysiąc biegaczy i dwa tysiące. I potem to tak szło, aż do tego rekordowego, w którym po raz pierwszy w bieganiu na Stadion Narodowy i w tej chwili nie przypomnę sobie jest to rekord Polski frekwencji na mecie w maratonie. Nie chciałbym, miałem to opanowane, ale gdzieś mi to uciekło. W tej chwili nie chciałbym fantazjować, ile ten rekord wynosi, ale rzeczywiście to zostało stworzone w ciągu kilkunastu lat, więc niecałe jedno pokolenie przeszło te Rewolucje.
Maciej Kurzajewski: Rewolucję, ale tutaj idealnie, bo dążyliśmy za tymi trendami przechodzącymi z Zachodu i ta moda, która tam była nakręcona, już od lat dużo wcześniej niż u nas się wydarzyła. My jej w końcu ulegliśmy, i to w takim stopniu, o który byśmy pewnie nigdy siebie nie podejrzewali.
Przemysław Babiarz: I naszą specyfiką stały się te biegi pamięci przeróżne, czyli właśnie Bieg Niepodległości. Bieg Powstańców, bardzo interesujące. W Krakowie jest Bieg Kopców Krakowskich…
Maciej Kurzajewski: Organizatorzy zaczęli szukać patentu na uatrakcyjnienie samego biegu, stworzenie z tego widowiska wydarzenia, poniekąd pikniku. Tak, żeby nie tylko biegacze mieli z tego satysfakcję, ale i wszyscy ci, którzy pojawią się z nimi na starcie, a później będą czekać na nich na mecie. I myślę, że ta formuła się bardzo sprawdziła
Przemysław Babiarz: Bardzo się sprawdziła. Ale też chciałbym powiedzieć o takim zjawisku, które dotyczy właśnie biegaczy w średnim wieku i starszych. Bo bardzo ważne jest, żeby człowiek rozum był przy młodości, ale żeby przynajmniej może nie tyle starość, co wiek średni już go miał. Chodzi o to, że nie wolno stawiać swojemu organizmowi zadań, które go przerastają, nie przerastają go może w tym jednym biegu, który sobie akurat zaplanowaliśmy, ale jeżeli będziemy permanentnie przekraczali te możliwości, to tak jak są wśród sportowców wyczynowych kontuzje zmęczeniowe, to tak samo one się zdarzają wśród biegaczy amatorów, dlatego że te kości już są troszkę odwapnione, dlatego że elastyczność naszych ścięgien i mięśni nie jest taka jak w młodości.Ja spotkałem się z wieloma bardzo dobrymi biegaczami amatorami, którzy mieli kontuzje, właśnie typowo zmęczeniowe kontuzje, które powodowały, że na pół roku przestawali biegać.
Maciej Kurzajewski: Odnosisz wrażenie, spotykając kogoś takiego, że on chce w wieku lat trzydziestu awansować do kadry olimpijskiej polskich maratończyków?
Maciej Kurzajewski: Nie potrafię tego zrozumieć. Wiem, że radość biegania może przybrać ogromne rozmiary, ale przede wszystkim trzeba myśleć o własnym zdrowiu. To zdrowie powinno być dla nas wyznacznikiem tego, dlaczego biegamy.
Przemysław Babiarz: Jest piąte przykazanie nie zabijaj.
Adam Kszczot: To jest daleko posunięta opinia.
Przemysław Babiarz: To jest wyostrzone. Ale to tak jest. To, że zdarzały się w czasie długich biegów na świecie i w Polsce śmierci biegaczy.
Maciej Kurzajewski: Ale to nawet nie jest to…
Adam Kszczot: To już jest odpowiedzialność uczestnika, czy on jest przebadany, czy jest gotowy.
Maciej Kurzajewski: Jest nadal bardzo źle. My na każdym kroku podkreślamy, że bieganie powinno się zaczynać od przebadania własnego organizmu.
Adam Kszczot: Z tego miejsca apelujemy do wszystkich absolutnie, którzy nas słuchają, oglądają. Pamiętajcie, jeżeli marzycie o tym, żeby bić kolejne rekordy, to raz w roku zaglądamy do lekarza, pytamy się, czy wszystko jest w porządku. Lekarz swoją fachową wiedzą doradzi wam, czy wszystko u was gra.
Adam Kszczot: Echo serca powinno być obowiązkowe, a wiemy o tym doskonale, bo jestem po dwóch zabiegach na serce.
Maciej Kurzajewski: Echo serca, badania krwi, podstawowe badania, ale musimy to robić, a nie robimy nawet tych zupełnie podstawowych.
Przemysław Babiarz: I wykonujmy treningi jak się da jednak w lesie. Oczywiście, że jeżeli ktoś chce wystartować w maratonie, a to będzie uliczny maraton, to musi odbyć też szereg treningów na asfalcie. Niemniej ja ze zdumieniem obserwuję, jak ludzie, którzy mają wybór, bo obok mają las, biegną po ścieżkach rowerowo biegowych i to kilometrami wzdłuż tras. Ja rozumiem, że to noga lepiej oddaje i że to jest troszkę łatwiej…
Maciej Kurzajewski: Wynik potrafi być bardziej satysfakcjonujący.
Przemysław Babiarz: Rozumiem, że być może wszystkie przypadki, w których widziałem tych ludzi, to były przypadki tego właśnie treningu niezbędnie adaptacyjnego do biegania po asfalcie, ale gdyby tak nie było, to naprawdę po pierwsze w lesie natleniamy się tam jest bogatsze w tlen powietrze o wiele bardziej wilgotne, nasze płuca i cały nasz organizm nie tylko wysila się, ale od razu inaczej się regeneruje, mniejsza operacja słońca. Tysiąc argumentów za tym, żeby biegać w lesie.
Adam Kszczot: Ja już zobaczyłem to oczami wyobraźni i na pewno nasi słuchacze i nasi widzowie też to widzieli. Jest w psychologii taka nowa koncepcja, która pozwala wejść w głęboki relaks. Jest to powiązane ze światłem. Jak leżymy na ziemi, pod koroną drzewa w lecie, gdzie światło przebija się lekko po błysku je. To jest taki efekt bardzo porównywalny wiecie do jakiej czynności? do prowadzenia auta na autostradzie, gdzie pionowe bariery oddzielające drogi oddzielają nas od świateł aut znad przeciwka, żeby auto na zakręcie z naprzeciwka nas nie oślepiło nocą. To pobłyskiwanie światła nas zawsze relaksuje, nawet na autostradzie, chociaż to jest niefortunne i niekoniecznie dobre miejsce do takiego rozluźnienia i relaksu. Natomiast to, o czym mówisz, to niejednokrotnie w lato przeżywałem biegnąc w lesie, kiedy promienie światła delikatnie muskały i stworzyły tak niezapomnianą atmosferę, tak głęboko relaksującą, tak oddającą dosłownie wzniosłości wydarzenia treningu.
Przemysław Babiarz: A ja jeszcze mam pasję do biegania w nocy po lesie z tym, że w nocy nie używam czołówki.
Maciej Kurzajewski: No to jesteś naprawdę hardcorowcem.
Przemysław Babiarz: Po pierwsze, wbrew pozorom w lecie w lesie jest widno. W zimie jest widno, bo jeżeli leży śnieg, to jest odbicie, ale nawet w lecie, kiedy jest księżyc, nawet nie w pełni. Przynajmniej w połowie.
Maciej Kurzajewski: To nie jest to zupełna ciemność…
Przemysław Babiarz: Wzrok się przyzwyczaja. Czołówka strasznie oddziela. Ja nie lubię czołówek, bo bardzo często mi się zdaje, że biegnę naprzeciw kogoś, kto jedzie na rowerze z czołówką i to światło na 200 metrów. Nie wiem, po co mu coś takiego w lesie, na 200 metrach. A mnie bolą oczy. Natomiast chodzi mi o to, że czołówka odcina. Wszystko jest na oku naokoło czarne, a my jesteśmy oświetleni.
Przemysław Babiarz: Właśnie to ten blask delikatny, daje o wiele większy relaks, większą siłę. Poza tym, tak jak biegamy w nocy, musimy delikatnie kłaść stopy. Mnie się nigdy nie zdarzyło skręcić nogi. Jakoś udaje mi się. Biegnę delikatnie.
Maciej Kurzajewski: Ale to zwiększa też twoją czujność podczas tego treningu niewątpliwie.
Przemysław Babiarz: Raz zdarzyło się wprawdzie, że coś straszliwie ryknęło z krzaków. Nie wiem, co to był za zwierz. Wszystkie ciarki po prostu przeszły przez całe ciało, ale pobiegłem śmiało dalej i raz zdarzyło mi się obić o masywne zwierzę wysokości takiej mniej więcej do połowy uda. Myślę, że mógł być to dzik, bo na pewno nie wilk ani sarna.
Maciej Kurzajewski: Horror.
Adam Kszczot: Ale kto był bardziej zdziwiony?
Przemysław Babiarz: Właśnie, ja się bardziej odbiłem od tego zwierzęcia i pobiegłem. Mnóstwo dzików teraz jest więc taka hipoteza, że to dzik, jest hipotezą prawdopodobną. Końcówka biegu, kiedy biegniemy do świateł, gdzieś tam bardzo daleko. Kiedy już człowiek ma resztki sił to jest przeżycie nieomal mistyczne.
Maciej Kurzajewski: Ładnie, o bieganiu nocą.
Maciej Kurzajewski: Zdarzało mi się niejednokrotnie biegać nocą. Ale zawsze wybierałem jednak czołówkę po doświadczeniach swoich skręconych kostek, choć teraz mam okazję pobiegać wolniej i spróbować wedle wskazówek, bo to będzie na pewno ciekawe, miłe doświadczenie.
Adam Kszczot: I tak omówiliśmy to, jak sport się zmienił po dziś dzień od popularności, od tego, jak wyglądają tego anturażu samych wydarzeń sportowych, które to nie jest już tylko świętem biegaczy dla biegaczy. Tylko jest to święto rodzin biegowych dosłownie, bo często jedna osoba w rodzinie biega zaparczywie, natomiast reszta często jest obserwatorami lub po prostu zażywa biegania nieco rzadziej, w sposób troszeczkę inny.
Adam Kszczot: Ale sport mam wrażenie i tak jest w moim przypadku, gdzie zapał do wygrywania urodził się dzięki Przemkowi i oglądaniu ceremonii wręczenia medali igrzysk w roku 2000. Tam się narodziła u mnie myśl i to wychowało mnie jako sportowca, jako człowieka. Dziś, już po zakończonej karierze, ale ciągle przed oczami mam ten obraz wchodzących na podium zawodników, którzy określeni twoim komentarzem byli wyjątkowo atrakcyjni.
Adam Kszczot: Sport wychował pokolenia.
Przemysław Babiarz: Absolutnie zresztą wiesz co, bo przed chwilą rozmawialiśmy o tym przeżywaniu rekordów jako czegoś takiego nadzwyczajnego i mnie jako klasyka pod tym względem zapadnie w pamięć. Rekord Michaela Johnsona w Atlancie w 96 roku. Włodek to komentował z Markiem Jóźwiakiem. No ale Włodek już prowadził ten bieg do końca i trzech ludzi pobiegło fenomenalnie. Johnson 19:32 i pamiętam, że to, jak Włodek to skomentował, to rzeczywiście była inspiracja i pozostaje na wieki. I widzisz, to był taki rekord, że wydawało się, że nikt tego nie pobije. Pojawił się Usain Bolt. Najpierw 19:30, potem 19:19 i okazało się, że nawet ten rekord wydaje się pobić, ale Włodek zrobił z tego jakiś rodzaj takiego objawienia, coś, w tym jest nadzwyczajnego. Muszę też przyznać, to jest inspirujące. Tak jak Włodek opowiadał, że dla niego inspiracją był bieg Krzyszkowiaka w Rzymie – Włodek miał wtedy, powiedzmy 11 lat – po złoty medal na 3 z przeszkodami. Musiał to słyszeć z komentarzem przypuszczam, Bogdana Tomaszewskiego i to po tym natychmiast wybiegł na ulicę i zaczął biegać, bo to jeszcze taki odbiór w radiu, kiedy się tego nie widzi.Nie wiem, czy on to widział w telewizji. Były już wtedy telewizory, ale czy to możliwe? W każdym razie, że każdy ma taką transmisję, która go inspiruje już na całe życie. Również komentatorzy.
Maciej Kurzajewski: Włodek Szaranowicz bardzo często powtarza takie zdanie, że sport uszlachetnia. I genialnie jest, kiedy dostrzegamy tę szlachetność zbudowaną na przestrzeni lat u sportowca. A ja myślę sobie, że mówiąc o bieganiu, też możemy powiedzieć, że bieganie uszlachetnia, że naprawdę stajemy się po prostu lepsi, biegając. I myślę tu nie tylko o tej fizyczności, o sprawności organizmu, ale też o mentalnym czynniku, który zyskujemy.
Przemysław Babiarz: Jest jeszcze drugie powiedzenie Włodka, mianowicie, że pośpiech upokarza, ale zwrócił uwagę, że one wydają się działać równoważnie przeciwstawne sport uszlachetnia, pośpiech upokarza. Co to znaczy? Że nawet kiedy podejmujemy wysiłek fizyczny, kiedy biegniemy na granicy swoich możliwości, że również wtedy powinniśmy zachować jakąś harmonię, że ten organizm, zwłaszcza u nas amatorów, bo wiadomo – wyczynowcy – Adam przekraczał granicę możliwości.
Maciej Kurzajewski: Też wychodzi poza strefy komfortu, ale nie wbrew organizmowi.
Przemysław Babiarz: Ale nie poza strefę, która jest zastrzeżona wyłącznie dla wyczynowców.
Adam Kszczot: To jaka jest najlepsza twoja rada, która przychodzi po tej pięknej naszej rozmowie? Jak zachować radość biegania, bo to chyba wydaje się istotne. Sam się przysłuchuje temu, co tutaj padło i radość biegania naprawdę przebija się wyjątkowo mocno.
Maciej Kurzajewski: I czy ty nadal biegasz?
Przemysław Babiarz: Ja nadal biegam. Wprawdzie już teraz tylko na 5 kilometrów. Mam taką ulubioną trasę w Przemyślu, do którego często przyjeżdżam, gdzie biegnę z góry, w dół, potem pod górę ostro kilometr, potem wypłaszczenie, zwrotka ostro w dół i pod górę. I to jest naprawdę niewiele, ale to około 40 minut mi to wszystko zabiera.
Maciej Kurzajewski: Fantastycznie.
Przemysław Babiarz: Ale to jest tak trudna trasa, ale ja ją kocham. Po prostu mam ją, obeznaną. W każdym niemal kroku mam pomierzone, w którym miejscu byłem poprzedniego. Ja nigdy nie biegam codziennie przede wszystkim. Zawsze przynajmniej jeden dzień przerwy mam, a często dwa dni. Oczywiście mam podtrzymywać sprawność. Z czasem to podtrzymywanie daje, po przerwie trzy czteromiesięcznej, ta forma wzrośnie, ale bardzo, bardzo wolno. Ja po tej trasie góra dół, jak przychodzę i biegnę w Lesie Kabackim, to te nogi się łatwiej kręcą, bo już nie muszę biegać pod górę. I to jest podtrzymywanie pewnej sprawności.
Maciej Kurzajewski: Ale masz świadomość, że na samym bieganiu życie i świat się nie kończy, że trzeba do tego dołożyć inne działania związane z naszą fizycznością, żeby to bieganie było pełniejsze, żeby przynosiło właściwe efekty, nawet jeśli ma to służyć tylko i wyłącznie podtrzymaniu pewnej formy.
Przemysław Babiarz: Dlatego ja codziennie ćwiczę.
Maciej Kurzajewski: Legendarny jest ten drążek Twój.
Przemysław Babiarz: Rzeczywiście, natomiast przede wszystkim codziennie uprawiam stretching naciąganie i do nogi położonej na jakiejś poręczy. U mnie to akurat jest pralka, mam tak pralkę usytuowaną z taką nad budową, że ona jest idealnie, żeby składać się do nogi i w dół, i w nogę, i w dół, dlatego że to jest właśnie przypomnienie tym mięśniom i temu systemowi nerwowemu, że to potrafisz i masz to cały czas potrafić. Druga rzecz to jest taki stretching, który się robi na ścięgno Achillesa, czyli w pewnym pod pewnym kątem opieramy się i trwamy przez powiedzmy do 20 sekund – jedna noga, druga noga – potem są jakieś pompki, potem jest wałowanie, jak to tak nazywam wałowaniem pleców przy pomocy rollera. Dosyć uważnie to robię i długo, bo to też wzmacnia mięśnie brzucha, bo żeby się po tym przesuwać, to musisz mieć brzuch zrobiony. Potem jest podciąganie, potem jest krokodyl. I to jest taka poziomka, której nauczyłem się, trenując karate przed laty, jak miałem 16 lat, mianowicie chodzi o to, żeby podkładając łokcie pod splot słoneczny i obracając dłonie, wyprostować się w pionie, żeby zawisnąć. I to tak można zrobić przez 10 sekund, jest całe ciało napięte straszliwie, ale właśnie przyzwyczajasz, że masz taką zdolność napięcia. Później po jakimś czasie robisz to drugi czy trzeci raz i przypominasz sobie, że to wszystko może pracować. Po czym to się rozluźnia, potem się jeszcze jakoś troszkę podciągasz i to wystarczy. Sprawność fizyczna plus bieg, bo z kolei bez biegania, zupełnie bez biegania, no to twoje serce zaczyna mięsień sercowy nie jest przyzwyczajony do żadnego wysiłku. Nie jest natleniony. Mięśnie nie są natlenione i stajesz się z kolei takim człowiekiem, który po schodach nie wbiegnie czy nie wejdzie. Takie są moje doświadczenia z obecnym uprawianiem sportu.
Adam Kszczot: To jest kompletne kompendium treningowe, bazy treningowej. W zasadzie dla każdego.
Adam Kszczot: Sparafrazuje to co powiedziałeś – to jest trening siłowy, trening ogólny, wytrzymałościowy, z elementami siły, bo jednak te podbiegi, ten ostry podbieg pod górę naprawdę robi robotę. Gibkość ciała, sprawność to jest kwintesencja sportu.
Przemysław Babiarz: Mój stryj, który ma 96 lat, jeszcze do niedawna wykonywał takie ćwiczenie, bo on między innymi pracował na AWFie gdańskim, prowadził zajęcia ze studentami i nie wiem, czy teraz jest w stanie to wykonać, bo tam jednak kolana go bolą. Ale kiedy miał jeszcze siedemdziesiąt parę lat, to potrafił, trzymając się za jedną nogę na drugą, zejść tak nisko, że zębami podnieść pudełko zapałek z podłogi. I nikt ze studentów nie potrafił tego wykonać, więc natychmiast wykładowca buduje swój autorytet. Ja też próbowałem. Nigdy nie dogoniłem Stryja pod tym względem absolutnie. On był zresztą bardzo zdolny ruchowo. Był w kadrze na Melbourne w pięcioboju nowoczesnym. Ostatecznie tam nie pojechał z przyczyn wypadku. No ale był takim bardzo wysportowanym mężczyzną, bardzo wszechstronnie uzdolnionym sportowo. I taki to dla mnie, dla mnie też trochę wzorzec, żeby do późnych lat utrzymywać jakąś sprawność, mieć jakieś jedno wybrane takie ćwiczenie, jak to mówią czasami wuefiści. Mój drugi stryj opowiadał, że uczył WFu w jakiejś szkole zawodowej. Jak zaimponować Wielkim osiłkom? No pchnięciem kulą. Kula piątka powiedzmy, bo to jednak szkoła średnia. I on poprzez technikę, bo studiował też na AWFie potrafił pchnąć tą kulą pod 13 metrów, a oni wielkie chłopy pchali dziewięć i mieli natychmiast szacunek do pana. Miałem takiego pana od WFu, który nauczył nas dużo elementów akrobatyki. Kiedy byliśmy w czwartej klasie szkoły podstawowej, to był taki mężczyzna pamiętam, że kiedy przechodziliśmy nawet z SKS, on leżał na ławce i wydawało się, że drzemie. Po czym mówiliśmy dzień dobry, panie profesorze, jesteśmy. A on tak wstawał i robił stójkę na tej ławce, momentalnie tak ją ciągnął. Potem pokazywał parę ćwiczeń, jakiś wychwyt z rąk, z głowy i wiedzieliśmy, że to jest jakiś mistrz. I trochę jak sami robiliśmy mostek czy jakiś scyzoryk, to wiedzieliśmy, kto to lepiej od nas robi. Potem w szkole teatralnej miałem takiego nauczyciela od niemal wszystkich ruchowych sportów. Wtedy to był mężczyzna około 50 letni, postawny, mocny, który potrafił wykonać wszystkie fiflaki, potrafił jakąś tzw. chorągiewkę zrobić.
Maciej Kurzajewski: Szalenie trudne.
Przemysław Babiarz: Szalenie trudne. On to wszystko. Myśmy potrafili, ale on nas też bardzo wiele nauczył. Zawsze mówił: małą łyżeczką, rozciągamy się codziennie, piętnaście minut wystarczy.
Maciej Kurzajewski: I na taką złotą radę naprawdę liczyłem, bo to jest chyba najważniejszy moment. Nie wiem, czy się ze mną zgodzisz, ale jeżeli miałbyś udzielić jednej złotej rady każdemu, kto dopiero planuje, zaczyna lub jest już po rozpoczęciu swojej przygody biegowej, to jak ona by była.
Przemysław Babiarz: Małą łyżeczką, cierpliwie i regularnie, obojętnie, czy to będzie regularność, raz na trzy dni i raz na dwa dni, dwa razy w tygodniu czy trzy razy w tygodniu, ale żeby była regularność, takie nagłe zrywy, a potem odpuszczania, to takie zaczynanie wszystkiego od nowa. Natomiast regularność, cierpliwość, cierpliwość i jeszcze raz cierpliwość stosunku do swojego biednego, nieco już wymęczone życiem organizmu.
Maciej Kurzajewski: Czyli weekendowy wojownik brzmi dobrze, ale jednak regularność zwykłego robotnika, robotnika biegowego chociażby jest najbardziej istotna.
Przemysław Babiarz: To stara anegdota. Dziś już mamy koparki, ale kiedyś bardzo popularne było takie szuflowanie np. sypkich produktów węgla. I to zawsze było tak, że przychodził młody do rozładowywania wagonów, bo na tym można było trochę dorobić. A tam byli tacy właśnie mężczyźni koło pięćdziesiątki. On przychodził raz, dwa, trzy. Po półgodzinie był skończony, a on i tak przez 8 godzin, oczywiście z przerwami i wolnym rytmem. Ale potrafili szuflować i rozładować ten wagon z piętnastoma tonami węgla.
Adam Kszczot: I to jest właśnie ta przewaga. Doświadczenie małą łyżką i to, o czym wspominałeś wcześniej, że na miarę własnych możliwości. Bo wydaje mi się, że kluczem w szczęściu biegowym jest to, żeby umieć, co jest szalenie trudne. I teraz to, co już padło akurat w zerowym odcinku naszego podcastu w rytmie biegania, zdradzę ci sekret.
Adam Kszczot: Zawodowcy, profesjonaliści w bieganiu też wstydzą się wolno biegać. I to dotyczy naprawdę wszystkich absolutnie ambitnych, nie tylko młodych, ale też już bardziej doświadczonych profesjonalistów. I coś takiego w nas siedzi, że ambicje sportowe nas pchają, czasem gdzieś trochę zbyt daleko za te granice odpoczynku, przyzwoitości w treningu, tak bazowym, ale tak potrzebnym jak rozbieganie. I niestety potrafi się kończyć również kontuzjami. Więc myślę, że to komplet podstawowych umiejętności, kompetencji każdego ambitnego biegacza.
Maciej Kurzajewski: Im szybciej zyskamy taką świadomość, że to może nam zaszkodzić, że nie powinniśmy przekraczać tej bariery, tym lepiej dla nas i dla naszego długiego w życiu biegania.
Przemysław Babiarz: I powiem wam, że wielką satysfakcję przynosi obserwacja sportowców na rozgrzewce, dlatego że jak już są zawody, to mamy jako komentatorzy cały szereg różnych zadań do rozpoznania. Które miejsce, parametry, badamy sekundy – wszystko. Natomiast na przykład jak przychodzi się na rozgrzewkę w pływaniu przed sesją finałową i ci pływacy wykonują różne zadania, które później one są tylko po coś. Potem już pływają na całego, ale jak potrafią albo jednym odbiciem przepłynąć cały basen, albo jakoś tak przedziwnie pracować jedną ręką do kraula, a drugą inaczej. Koordynacyjne ćwiczenia, a przede wszystkim jak potrafią głaskać wodę tak swobodnie i przesuwać się mimo to szybko, nie w tempie. Kiedyś za chwyciłem się, obserwując którąś z biegaczek portugalskich. Ona wyszła na rozbieganie poranne. Mieszkaliśmy w tym samym hotelu. Szczupła dziewczyna i ona tak cyk, cyk, cyk posuwała się leciutko. Etyka tego ruchu, swoboda tego ruchu. Ona biegła sobie tam pewnie 4:30 na kilometr. Dla mnie tempo absolutnie krańcowo szybkie, a ona 4:30. Ledwie grzebał nóżką, ale estetyka tego ruchu była wspaniała.
Adam Kszczot: Bo bieganie ja często porównuję do baletu. On jest tak piękny w swojej formie, tak piękny w ruchu, tak płynny.
Maciej Kurzajewski: A tego baletu w te wakacje będzie bardzo dużo, bo mamy wyjątkowy sezon, gdzie mamy mistrzostwa świata w lekkiej atletyce i kilka tygodni, zaledwie kilka tygodni później mistrzostwa Europy, zresztą rozbudowane i poszerzone jeszcze inne dyscypliny sportu. Zobaczymy, jak to się sprawdzi. Ale to wszystko i taka cross promocja do zobaczenia na antenie TVP Sport.
Przemysław Babiarz: TVP Sport zapraszamy
Adam Kszczot: A ja mam jeszcze tylko ostatnie pytanie. Bardzo to bardzo. Wydaje mi się, że będzie najtrudniejsze pytanie dzisiaj. Dlaczego? Albo Czy esport ma szansę zastąpić sport tradycyjny.
Przemysław Babiarz: Nie wydaje mi się, aby to było możliwe.
Adam Kszczot: I tu się zgadzamy.
Maciej Kurzajewski: Jednym zdaniem załatwione.
Adam Kszczot: Mnie również się wydaje, że nie jest to z punktu widzenia widza taka sama kategoria sportowa, przynajmniej w moich oczach tak samo się ściska kciuki, tak samo można tego sportu zażyć co prawda przy komputerze, ale z punktu widzenia widza, który musi poznać technikalia, to jak sport jest rozgrywany. Jakie ma zasady, może przynosić równie szalone emocje.
Maciej Kurzajewski: Czasem może dorównać popularnością klasycznej rywalizacji sportowej, ale nigdy nie wykluczyli z rynku i myślę, że to będą dwie takie dziedziny sportu, które będą funkcjonowały równolegle i wzajemnie. Kto wie, może się uzupełniały, bo tych pomysłów na wzajemne przenikanie też robi się coraz więcej.
Przemysław Babiarz: W takim planie rozwoju na przykład młodych organizmów. No, to jest taka różnica, jak między stukaniem w monitor swojego telefonu, a między zabawą w piaskownicy. Jeżeli ktoś jako dziecko nie pobawi się w piaskownicy, nie ulepił babek z plasteliny, to później będzie dyslektykiem. Potem nigdy nie będzie wiedział, jaki jest dotyk. Nikt nigdy nie będzie czuł możliwości. Jego dłoń nigdy nie będzie idealnie zharmonizowana z jego umysłem, bo będzie zubożona wyłącznie do pewnego rodzaju ograniczonego ruchu.
Adam Kszczot: Dziękuję bardzo. Dziękuję bardzo za tę fantastyczną, fenomenalną, inspirującą rozmowę. Kolejną rozmowę.
Maciej Kurzajewski: Adam, ty wiesz, jak mamy dobrze, jak po zawodach mamy szansę usiąść z Przemkiem i on tak opowiada nie przez godzinę, nie przez dwie, ale przez trzy, cztery. I to dopiero robi się przypadkiem.
Przemysław Babiarz: Czasami jedziemy sobie samochodem gdzieś tam na jakieś zawody i wtedy całą tę trasę nie włączamy radia nawet na minutę.
Adam Kszczot: Początkowo mocne onieśmielenie, które we mnie zamieszkało z takimi ikonami spotkać się przy jednym stole, mieć okazję porozmawiać, to jest doświadczenie, które miało niewielu ludzi w Polsce.
Przemysław Babiarz: Bo ja chciałem tylko jedną rzecz powiedzieć Adam. Powiedziałeś, że znasz mnie ze słyszenia, ja ciebie z widzenia. Ja byłem dzięki oku kamery bardzo blisko ciebie i tuż przed startem, i na samym starcie, i w trakcie biegu, jakby zaczynałem wymyślać taktykę. To, co w tej chwili się w tobie dzieje. Więc pod tym względem, no, znamy się znakomicie.
Adam Kszczot: Bezbłędny, bezbłędna puenta.
Maciej Kurzajewski: Poszliśmy dzisiaj vabank.
Przemysław Babiarz: Tak. Życzę nam wszystkim wielu szczęśliwych, uśmiechniętych lat ze sportem, z jakąkolwiek jego formą. Bo sport łączy wszystkich, wszystkich, absolutnie od pokoleń, przez płci. Jest jeden jedyny. Jest niezaprzeczalny bez granic.
Maciej Kurzajewski: Niech będzie z nami jak najdłużej.