Krzysztof Brągiel
Biega od 1999 roku i nadal niczego nie wygrał. Absolwent II LO im. Mikołaja Kopernika w Kędzierzynie-Koźlu. Mieszka na Warmii. Najbardziej lubi startować na 800 metrów i leżeć na mecie.
Pojechał na wakacje, a przy okazji wygrał Wings for Life w Chorwacji. Tomasz Osmulski opowiedział nam: jak wyglądała walka na trasie; co sprawiło, że zmartwychwstał; dlaczego jest ultrasem bez życiówki w maratonie i gdzie zamierza spędzić majówkę za rok? Ponadto, zawodnik RKS-u Łódź zdradził nam tajemnicę sukcesu, swojego wieloletniego trenera, Stanisława Jaszczaka.
Wieść lokalna niesie, że pojechałeś nad Adriatyk na wywczas, a przy okazji wygrałeś Wingsa. Prawda to, czy koloryzowane?
Prawda (śmiech). W 2019 wygrałem Wingsa w Poznaniu, a zwycięzcy lokalnych edycji mogą wybrać sobie miejsce kolejnego startu. W związku z tym, że przez dwa lata zawody były wirtualne, nagroda przeszła mi na ten sezon. Gdyby nie ograniczenia covidowe, to miałem plan, żeby wybrać się do Australii. Później pojawiła się szansa na Japonię, ale 1 marca przyszła informacja, że nie będą tam organizować wyścigu. Została mi do wyboru Europa. Poza Wiedniem, ciekawą lokalizacją była Chorwacja. Byłem tam już parę razy na wakacjach, więc wybrałem Zadar. Udało się połączyć przyjemne z pożytecznym.
Jesteś już w Polsce, czy dopiero teraz zaczynasz chorwackie wakacje?
Wolałem zrobić sobie przed startem aklimatyzację, więc najpierw był dwutygodniowy urlop. Popływałem trochę jachtem, dzięki znajomemu, który ma patent sternika. Dopiero na koniec wakacji zaplanowałem Wingsa i wyszło chyba nie najgorzej.
Wyszło ponad 57 kilometrów, czyli poprawiłeś wynik z Poznania, sprzed 3 lat…
No tak. Chociaż u mnie w pracy już pojawiają się głosy, że Dariusz (Nożyński – red.) to poleciał 63 kilometry, Bartek (Olszewski – red.) 58… Nie ujmuję chłopakom osiągnięć, bo Dariusz jest bezapelacyjnie najlepszym gościem od biegów długich, ale trasa w Poznaniu nie była chyba tak wymagająca jak w Chorwacji.
Gdzie Ty pracujesz, że masz kibiców biegów ultra, którzy dogłębnie analizują rezultaty? (śmiech)
Zawsze się znajdą malkontenci. Bo dopiero 13 na świecie…
Trasa trasie nierówna. Ponoć warunki pogodowe trafiły Ci się hardocorowe. Najpierw upał, potem grad?
Pierwsze prognozy mówiły, że majówka będzie dość przyjemna do biegania, bo 14-18 stopni, ale gorsza do urlopu, bo deszczowa. Ale jak już przyjechałem, okazało się, że jest cieplej, ponad 20 stopni. W dniu startu, przez pierwsze dwie godziny biegu była non stop patelnia. Na 30 km czułem się jakbym dostał udaru. Mocno mnie sponiewierało, powoli zacząłem tracić kontakt z rzeczywistością. Pilot na 30 km powiedział, że za 2 kilometry spodziewają się mocnych opadów deszczu. I rzeczywiście tak się stało. Ulewa mnie uratowała, bo powiem szczerze, że chciałem zejść. Zmartwychwstałem. Temperatura spadła z 26-28 stopni do kilkunastu. To się z kolei odbiło na mięśniach. Zaczęły mnie łapać skurcze. Brałem magnez, zużyłem 4 fiolki ale na końcu skurcze łapały mnie już wszędzie: w dwugłowych, łydkach a nawet w zginaczach w biodrach.
Miałeś jakiś ogon na plecach poza samochodem pościgowym?
Zacząłem dość szybko, bo od 35 minut na dyszkę, więc uciekłem reszcie. W okolicach 30 km miałem około 3-4 minuty przewagi nad goniącymi. Przewaga zaczęła się zmniejszać, gdy dopadły mnie problemy ze skurczami. Ostatnia informacja jaką otrzymałem od pilota mówiła, że został tylko jeden goniący i ma 300 metrów straty. Rozmawiałem z nim w drodze powrotnej na metę. Okazało się, że też borykał się ze skurczami. To była taka walka na wyniszczenie. Ostatecznie wybiegałem 600 metrów więcej. Finałowe 3-4 kilometry były ostro pod górę. To mogło być weryfikujące (Tomasz ukończył zmagania na 57.6 km, co oznacza śr. tempo 3:54/km – red.).
Gdzie wybierzesz się za rok?
Jeśli będzie taka możliwość, chciałbym polecieć do Australii. Ale nie wiem, jak to będzie. W Polsce covid zniknął. Lecąc do Chorwacji miałem międzylądowanie w Wiedniu. Tam wszyscy w pełnym uzbrojeniu, maseczki i tak dalej. W Chorwacji żadnego covida już nie było widać.
Jaką masz życiówkę w maratonie? „Wrzuciłem Cię na bęben” w enduhub.com i nie znalazłem.
Nie pobiegłem nigdy maratonu. Rok temu zrobiłem Wingsa z aplikacją i maraton minąłem w 2:34. Mam w planach pobiec maraton jesienią. Będę celował w 2:25, może szybciej. W tym roku dwa razy pobiegłem półmaraton po 1:10 i był zapas.
Ale za to znalazłem Twoją życiówkę na półtoraka. 3:39. Za młodu byłeś solidnym średniodystansowcem. Chce Ci się teraz bawić w ultra? Tyle godzin w biegu, tyle kilometrów… (śmiech)
Nie chce (śmiech). Chcę pobiec raz w życiu maraton, żeby go odhaczyć. Chociaż wiem, że to się tak mówi, że nigdy więcej, a potem biega się znowu, żeby poprawić wynik… Ale maraton w przyzwoitym czasie chcę mieć na koncie. Natomiast nie bawią mnie biegi długie. Będę chciał wrócić do piątek, dyszek, a nawet, jeśli zdrowie pozwoli, wystartować na hali. Teraz mastersi wracają na bieżnię i też chciałbym przypomnieć sobie stare lata, założyć kolce. Marcin Nagórek śrubuje rekordy Polski mastersów, a ja kiedyś Marcina goniłem, a nawet przeganiałem. Szybkościowo nie jest u mnie najgorzej, więc może uda się jeszcze z Marcinem porywalizować.
Czyli marne szanse, że zobaczymy Cię w mistrzostwach Polski w biegu 6-godzinnym?
Nie, nie jestem aż takim świrem (śmiech). Przygotowania do takich zawodów trwają bardzo długo. Ciężko byłoby łączyć mi normalną pracę na etacie z takim trenowaniem. Dodatkowo prowadzę zajęcia z dzieciakami u mnie w klubie, w RKS-ie (RKS, czyli Rudzki Klub Sportowy w Łodzi – red.), więc czasu nie mam wiele. Bawię się bieganiem. Mam w Łodzi wiernych kibiców. Robię w mieście trochę hałasu, wykorzystując takie sukcesy jak choćby weekendowy w Zadarze.
Wracając do czasów Twojego wyczynowego biegania. Jesteś wychowankiem trenera Jaszczaka?
Pierwsze 13 lat trenowałem w Łódzkim Klubie Sportowym u trenera Wernera Proske. Trener zmarł rok temu. Początkowy trening to była przede wszystkim zabawa. Biegania było niewiele, więcej gier zespołowych, ogólnorozwojówki. Myślę, że właśnie przez to, że za młodu nie było mocnej eksploatacji organizmu, dziś mam 40 lat i nadal jestem w miarę sprawny i biegam nie najgorzej.
ŁKS, RKS, ile jeszcze macie klubów lekkoatletycznych w Łodzi?
Sekcja lekkoatletyczna w ŁKS-ie została zamknięta tak naprawdę wraz ze śmiercią trenera Proske. Poza tym, mamy AZS, czyli klub Kajetana Duszyńskiego i RKS, gdzie trenował Adam Kszczot, Sylwek Bednarek, a dziś mamy fajnie rozwijającą się młodzież. Mateusz Rzeźniczak startował w sztafecie mieszanej na igrzyskach w Tokio, a Mateusz Borkowski dotarł do olimpijskiego półfinału 800 m. Mamy mocną stajnię ośmiusetmetrowców od trenera Jaszczaka, który trenował mnie dobre 10 lat. Korzystam z jego doświadczenia i nadal zdarza się, że konsultuję treningi.
To zdradź na koniec tajemnicę trenera Stanisława Jaszczaka. Jak on to robi, że wypuszcza w świat aż tak wielu dobrych średniodystansowców?
Wiesz, jaka jest jego tajemnica? Ma zaje….ego nosa. Potrafi po jednych zawodach powiedzieć, czy jakiś młodzik jest materiałem na biegacza, czy nie. Trener robi naprawdę świetną robotę. Wielkie chapeau bas dla niego.