25 września 2019 Redakcja Bieganie.pl Lifestyle

bieganie martyrologiczne


Trenujemy, bo mamy wystarczająco dużo czasu, żeby mieć hobby. Odpowiednio dużo środków w portfelu, żeby wydać co jakiś czas trochę gotówki na nowe buty czy pakiet startowy. Na tyle dużo zasobów mentalnych, żeby nam się chciało. Bieganie to nasz przywilej.

Nawet jeśli podchodzimy do treningu biegowego z poczuciem obowiązku, jest to w dalszym ciągu obowiązek wynikający wyłącznie z chęci samodoskonalenia się, a nie z nacisku zewnętrznego. Możliwość uprawiania sportu jest znakiem, że możemy pozwolić sobie na odrobinę dobrobytu.

Jako Polacy mamy jednak w sobie pewne martyrologiczne zapędy. Pewnie w dużej mierze wynika to z naszej historii. „Za miliony kocham i cierpię katusze”, jak mówił Konrad w „Dziadach”. Żyjemy w kulturze, w której modnie jest nie mieć czasu, spieszyć się, poświęcać i cierpieć w imię wyższego dobra. Lubimy pokazywać, że nasze życie zmusza nas do wielkich poświęceń. „Musimy” wstać przed kurami albo wyjść na trening dopiero wtedy, gdy pozostali domownicy śpią. „Nie możemy” iść w piątek na imprezę albo napić się piwa wieczorem. Tak nam się przynajmniej wydaje.

Ale nikt nam nie każe tego robić. Oczywiście oprócz podstępnego głosu w głowie, który wywołuje wyrzuty sumienia, gdy coś kusi nas, aby zostać dłużej pod kołdrą. Zwykle sami jesteśmy dla siebie najbrutalniejszym nadzorcą i katem, ale to wciąż nie jest poświęcenie sensu stricto. Poświęca to się matka niepełnosprawnego dziecka, która rezygnuje z własnego szczęścia i spełnienia, żeby czuwać niemal 24/7 przy swoim synu czy córce.

Nasze czasy nas rozpieszczają, a my chcemy pokazać światu, że robimy coś ważnego i znaczącego. W skali mikro z pewnością tak jest, jednak gdy oddalimy się od tego choćby na parę kroków, widzimy już, że to co robimy, raczej nie zmienia świata. Ale nie martw się, nie musi. „Cokolwiek robisz, jest nieznaczące, lecz jest bardzo ważne, byś to robił” – te słowa Mahatmy Gandhiego przylgnęły do mnie na dobre.

Gwen Jorgensen, mistrzyni olimpijska z 2016 roku w triathlonie powiedziała kiedyś, że przygotowując się do tego najważniejszego sportowego wyzwania, odrzuciła ze swojego słownika wyraz „poświęcenie” i zastąpiła go „inwestycją”.

Zobaczcie, jak w tym momencie zmienia się optyka. Wybranie wcześniejszego położenia się spać zamiast pójścia na imprezę to nie poświęcenie – to inwestycja w wynik. Wyjście na trening w ulewnym deszczu i przenikliwym mrozie to nie poświęcenie – to inwestycja w sportowy i osobisty rozwój. Codzienne wyzwania stają się mniej przerażające, gdy hartujemy swoje możliwości wolicjonalne w ten sposób.

Każda pasja wymaga zaangażowania i pewnej inwestycji. Każdy, kto chce zajść wysoko w jakiejś dyscyplinie – nie tylko sportowej – czuje się w jakiś sposób zobowiązany do tego, żeby przedłożyć swoją pasję ponad doczesne przyjemności. Naprawdę, nie tylko biegacze walczą z nieprzyjaznymi warunkami pogodowymi, zarywają noce czy spędzają długie godziny na dokształcaniu się. Równie dużo czasu i zasobów inwestują w swoje pasje pisarze, aktorzy, lekarze, słowem – wszyscy, którzy mają na coś zajawkę. Jednak śmiem twierdzić, że tylko w świecie sportowców-amatorów dostrzegalny jest tak wyraźny trend na wyścig pod tytułem „kto się bardziej nacierpi w imię swojej pasji”. Ale przecież sami sobie wybraliśmy tę drogę.

 

 

_______________________

Joanna
Skutkiewicz – z wykształcenia filolog polski po specjalizacji medialnej
(a już po studiach licencjackich jako „krytyk przekazów medialnych"
może hejtować na legalu), z wyboru triathlonistka. Pływać czym innym niż
potworem z Loch Ness nauczyła się dopiero w 2013 roku, ale od sezonu
2015 ściga się w kategorii PRO. Pisze swój Blog, prowadzi profil na Instagramie,
a InstaStory to zdecydowanie jej ulubiony format. Na co dzień
dziennikarka portalu Trojmiasto.pl, bawi się w marketingi w agencji LONG
GAME i robi fajne rzeczy jako copywriter-freelancer. Ma dwa urocze
border collie, z którymi przez wiele lat trenowała agility i frisbee.

Możliwość komentowania została wyłączona.