Redakcja Bieganie.pl
Długo „ciągnąłeś” starty po Orlen Warsaw Marathon. Znajdujesz się teraz w fazie roztrenowania, na czym ona polega?
Po starcie w maratonie w kwietniu plan był taki, by jeszcze postartować i wykorzystać dobrą dyspozycję, choćby w trakcie półmaratonu w Tarnowie Podgórnym. Patrzyliśmy z trenerem, jak się czuję – psychicznie i fizycznie – i jak długo z tego można skorzystać.
Gdy sił i chęci zaczęło brakować, zdecydowaliśmy się na roztrenowanie.
Co to znaczy w Twoim wypadku?
Zazwyczaj przez pierwsze 2 tygodnie nie robię nic. To znaczy nie biegam, czasami jeżdżę rowerem, generalnie staram się odpocząć psychicznie od biegania. Na podstawie poprzednich lat wiem, że okres luzu jest mi potrzebny. Kolejne dwa tygodnie się wprowadzam. 3 razy w tygodniu biegam, chodzę na basen, dużo się rozciągam. Sam wówczas dobieram obciążenia treningowe, trener na dobrą sprawę mówi mi tylko, w którym dniu zaczynamy trening i daje mi od tego dnia plan.
A nie boisz się, że na takim roztrenowaniu zapomnisz, jak się biega?
Po 7 latach współpracy z trenerem już wiem, na jakim poziomie fizycznym muszę być, żeby w nowy plan wejść. Wiesz, z pewnego poziomu już się nie spada. Zawsze staram się po prostu roztrenować na tyle, by być w stanie wrócić do konkretnego treningu.
Jak to sprawdzasz?
Zakładam zegarek i pasek tętna – widzę, na jakim jestem etapie.
A co to znaczy konkretnie?
Przykładowo biegnę rozbieganie po 4.30/km po płaskiej nawierzchni i mam średnie tętno poniżej 130. Gdy to tętno jest w okolicach 140 uderzeń na minutę, a widzę, że biegnę np. po 4.40/km, to nie jest dobrze i potrzebuję dłuższego wprowadzenia w trening. W tym wszystkim jest zresztą bardzo dużo wyczucia – a nie jakieś sztywne ramy czasowe. Dopiero gdy rozpoczynam konkretny cykl treningowy, skupiam się istotnie na tętnie i konkretnych prędkościach.
Fot. Magdalena Smolarek
Brąz mistrzostw Polski w maratonie i 2:13 na mecie, wygrana w kilku ważnych biegach, w tym na końcówce Biegu Europejskiego w Gnieźnie. Nadal trwa Twój sezon życia?
Patrząc na wyniki i moje samopoczucie podczas startów – tak, to mój życiowy sezon. Od 2:13:28 brakuje już tylko 28 sekund do klasy mistrzowskiej międzynarodowej.
W debiutanckim maratonie w październiku 2018 uzyskałeś 2:17:43, nie na miarę swoich 63 minut na 21,097 km. Jakie wprowadziłeś zmiany, by zrobić tak znaczny skok wynikowy w tym roku?
Po moim pierwszym starcie w maratonie miałem sporo refleksji jak dobrze przygotować się do drugiego. Czas pokazał, że zimowy obóz w Portugalskim Monte Gordo oraz późniejszy w Nowym Meksyku to był strzał w dziesiątkę.
Mój pierwszy maraton to był zresztą eksperyment, wiele rzeczy nie zagrało, również organizacyjnie. Jeśli porównywać go do drugiego, to… właściwie nie ma żadnych podobieństw.
Na drugim maratonie już nie popełniłem tylu błędów. W trakcie obozu w Albuquerque treningowo miałem „wzloty i upadki”, próbowałem wyczuć swój organizm, powiedzmy w warunkach hipoksji. Często kwas mlekowy był nieadekwatny do samopoczucia, więc cieszę się, że ostatecznie forma przyszła wtedy, kiedy tego oczekiwałem.
Wiesz, generalnie dopiero uczę się tego dystansu, suplementacji, zachowania organizmu. Nie chodzi mi o to, by przykładowo wiedzieć, kiedy brać żel, tylko by nauczyć organizm, by był w stanie przyjąć odpowiednią dawkę węglowodanów w odpowiednim momencie.
Zagrało i masz teraz 2:13:28. Na kwietniowych mistrzostwach Polski w maratonie finiszowałeś trzeci, kilkanaście sekund za Marcinem Chabowskim (2:13:10) i kilkanaście metrów za Mariuszem Giżyńskim (2:13:25). Korespondencyjnie odrobinę lepszy czas nabiegał w Londynie również Henryk Szost (2:13:13). Wynik masz bardzo dobry, ale teraz jesteś tym czwartym w Polsce, podczas gdy trójka ma jechać na igrzyska. Nie żałujesz jakiejś straconej szansy?
Dopiero się rozkręcam. (śmiech) Czuje ze mam jeszcze spore rezerwy w maratonie. I mam nadzieję, ze wynik 2:13 to tylko krótki przystanek wynikowy w moim biegowym CV. Wiem zresztą, że trasa na „Orlenie" nie była łatwa np. w porównaniu z Berlinem czy Frankfurtem. Szczególnie 18 kilometr, a potem na kilka kilometrów przed metą podbieg Tamką, na którym tempo 3.20/km było już bardzo wymagające. Cieszę się, że udało się tam za wiele nie stracić. Co by Cię satysfakcjonowało w Twojej karierze?
Jestem realistą i mam świadomość tego, jak biega świat w biegach długich. W związku z tym będę spełniony jako sportowiec, gdy pojadę na igrzyska. Marzy mi się też medal na mistrzostwach Europy. Patrząc na moje predyspozycje, coś takiego osiągnę tylko w maratonie. Pocieszam się tym, że cały czas jestem na początku drogi.
Nie skarżę się, ale czuję, że zawsze byłem „pierwszym, który nie jedzie”. Nie czuję się poszkodowany, mimo tego że miałem mniej szczęścia niż inni – bo wiem, ze pojechali lepsi. Teraz też robię swoje i myślę realnie o igrzyskach.
Klamka jeszcze nie zapadła. Od czego zależy start maratończyków w Tokio?
Wszystko jest w naszych rękach. Na spotkaniu organizacyjnym przed Orlen Warsaw Marathon szef bloku wytrzymałości PZLA Zbigniew Rolbiecki przyszedł do nas i powiedział, że na igrzyska w maratonie pojedzie 3 najlepszych Polaków z rankingu IAAF (o ile oczywiście zmieszczą się w określonej liczbie zawodników na świecie). I koniec, kropka. To zostało nagrane i przez wszystkich usłyszane. Po pierwszej części sezonu różnice punktowe między nami, tzn. Marcinem Chabowskim, Mariuszem Giżyńskim czy Henrykiem Szostem są bardzo niewielkie. Wszystkich nas mogą też czekać jesienią igrzyska wojskowe w Chinach.
No właśnie, start w Wuhan to może być okazja na pokazanie się w wojsku, z drugiej strony zabranie szansy na uzyskanie dobrego wyniku w jakiejś innej komercyjnej imprezie, gdzie pobiegnie się dużo szybciej…
W Chinach, gdzie odbędą się zawody wojskowe, będzie ze względu na klimat bardzo trudno pobiegać wynik na poziomie 2:11-2:12. Oczywiście za ten start też można zyskać jakieś konkretne punkty do rankingu, ale generalnie w walce o Tokio będzie się pewnie liczył przede wszystkim rezultat jesiennego maratonu.
Ale Ty jedziesz w końcu do tych Chin?
Jestem najmłodszy i najmniej doświadczonym maratończykiem z tego grona. Do końca nie wiem, czy tam pojadę. Nie jestem w zespole sportowym, jak koledzy. Oni mają być w pierwszym rzędzie brani do reprezentacji, chociaż z tym nigdy do końca nie wiadomo… To się dopiero rozstrzygnie. Ok, wróćmy na ziemię – ile da się zarobić na ulicy? Osobie na Twoim poziomie?
Muszę się zastanowić…
No tak w Twoim wypadku – 15 tysięcy miesięcznie?
To zależy, ilu Afrykańczyków wystartuje w konkretnym biegu. Ja jestem w stanie wygrać bieg na 29.20-29.30 i przy standardowej stawce na 10 km zarabiam 2,5 tysiąca. Ale równie dobrze przy takim samym wyniku mogę być czwarty lub piąty i zarabiam 600 zł. Trochę to wszystko loteryjne. Myślę, że 6-7 tysięcy – i to nie na czysto, jest osiągalne dla zawodnika na moim poziomie, powiedzmy przez miesiąc starów, przyjmując że jestem zdrowy i mam dodatkowo trochę szczęścia.
Też pamiętaj, że tak się prosto nie da liczyć. Do ostatniego maratonu szykowałem się w dużej mierze za własne środki. Maraton był w połowie kwietnia. Do dzisiaj, czyli 3 miesiące później, nadal nie dostaliśmy za niego przelewu. To znaczy liczyliśmy się z tym, że tyle czeka się na pieniądze – ale chodzi mi o to, że nie zawsze nagrody automatycznie wpływają na moje konto. Z poprzednich nagród często się opłaca nowe przygotowania.
A jakie jest Twoje inne źródło zarobków? Prowadzisz jakichś zawodników-amatorów?
Mam kilku zawodników, ale trenuję ich bardziej hobbystycznie niż dla zarobku, póki co nie mam na to zbyt wiele czasu. Jestem zawodowym żołnierzem – na co dzień pracuję w Szczecinie w hali sportowej. Muszę być codziennie w pracy do 15.00. Pomagam przeprowadzać zajęcia, egzaminy kwalifikacyjne, wyniki i plany wprowadzam do komputera, wydaję zaświadczenia. Niekoniecznie jest to praca fizyczna, często kancelaryjna. Zdarzają się dni, w których uczestniczymy w strzelaniu, czy mam służbę w jednostce wojskowej. Mój trener jest też poniekąd moim przełożonym więc oczywiście udaje nam się wygospodarować też czas na treningi i krótkie zgrupowania.
To teraz coś o Zbyszku Murawskim, bo zaraz jego zapytam o zdanie o Tobie… To bardzo charyzmatyczna postać. Jak Ci się udaje z nim dogadać?
Trener Zbyszek to przede wszystkim bardzo dobry człowiek. Ma trudny charakter – to fakt, ale na płaszczyźnie zawodnik-trener dogadujemy się bardzo dobrze. Świetnie mnie zna, wiele mu zawdzięczam, bo to on pojawił się w krytycznym momencie mojej kariery i stworzył mi warunki do trenowania i funkcjonowania jako sportowiec już w 2012 roku. Mam do niego zaufanie. Czasem warknie, bywa wybuchowy, potrafi mnie zmobilizować. Jest ze mną na najważniejszych treningach. Sukcesywna poprawa wyników z roku na rok pokazuje, że nasza współpraca jest dobra.
Zdarzają się między nami zgrzyty, ale ostatecznie kończą się zgodą. Szanuję to, że możemy często coś przedyskutować.
Co trener Zbyszek myśli o swoim zawodniku?
Adam to diesel, im dłużej biegnie, tym mniej paliwa zużywa. Czuję, że ma zaległości szybkościowe. Trochę się przed tym broni, ale mi zależy, by pobiegł jeszcze 1500 metrów na bieżni, czy mocną „trójkę". Myślę wciąż o tym, jak poprawić jego szybkość. Mam w grupie zresztą dwa typy – z jednej strony jest Adam, z drugiej Monika Andrzejczak (medalistka MP na dystansach od 10 km do maratonu – przyp red.). Pod każdym względem się różnią, więc potwierdza się też, że nie mogę do żadnego z nich podchodzić schematem, ale indywidualnie.
Często się z Adamem ścieracie?
Pozwalam mu na wiele, ale ostatnie słowo należy do mnie.
Mocno powiedziane.
Wiesz, to trener odpowiada za wyniki zawodnika. Nie mogę ulegać presji. Adam jest dość podatny na sugestie innych zawodników i czasem na tym polu pojawiają się konflikty. Ale cenię sobie naszą współpracę i zdaję sobie sprawę, że mam ciężki charakter. Czasem chciałbym, żeby Adam miał w sobie swoje i moje cechy…
Czujesz, że jest już na topie?
Mimo tego, że nie schodził z podium mistrzostw Polski przez kilka sezonów, nigdy nie był brany pod uwagę w szkoleniu. Nawet po ostatnim maratonie jechałem ze Zbigniewem Rolbieckim samochodem i pytałem: „Trenerze, w drugim starcie w życiu Adam nabiegał 2:13:28. Może objąć go szkoleniem?" Usłyszałem, że skoro nie ma minimum ani na mistrzostwa świata, ani na igrzyska, to nie ma o tym mowy. Nie rozumiem takiego podejścia. Jest przecież odwrotnie, jak ktoś kiedyś powiedział – jeśli zawodnik uzyska minimum bez wsparcia, to właśnie udowadnia, że szkolenie mu nie było potrzebne. Powinno się dawać szanse tym z bezpośredniego zaplecza na rozwój.
Jest jakiś trening, po którym wiesz, że Adam jest w formie?
To nie są oczywiście pojedyncze sesje, ale jeślibym miał powiedzieć o jakimś, który wskazuje dobrą dyspozycję, to byłby to bieg zmienny. Robimy go na przykład na dystansie 14 km, zaczynając od 2 km po 3.00/km i robiąc przerwy w tempie 3.30/km. Potem następują coraz krótsze i zarazem coraz szybsze odcinki przetykane takim powrotem do tempa mniej więcej II zakresu.
A sam trochę się ruszasz? W czasie swojej kariery lubiłeś bieżnię, masz też życiówkę 29:07 na 10 km, w 2007 roku już jako weteran nabiegałeś 1:07 w półmaratonie.
Długo trenowałem i startowałem. Teraz leczę kontuzję Achillesa, ale chyba już nie będę się ścigać. Na jesieni myślałem jeszcze o mistrzostwach świata weteranów, ale po sprawdzianie na 10 km i 34 minutach stwierdziłem, że takie wyniki mnie już nie bawią…