1 maja 2019 Redakcja Bieganie.pl Lifestyle

biegać każdy może


Kiedy zaczynałam moją przygodę z bieganiem, szybko przekonałam się, że istnieje grupa biegaczy, która bardzo chce uchodzić za profesjonalną (choć składa się z amatorów), którzy bardzo chcą, by słowo maraton było postrzegane jako coś nieosiągalnego, a – jeśli już – zarezerwowanego dla wąskiej grupy wybitnych. Na szczęście przekorę mam we krwi, więc nie uległam opowieściom, jaki to hardcore, pot i łzy i jak trudno (czytaj: odpuść sobie) stanąć na mecie królewskiego dystansu.

Minęło kilkanaście lat, bieganie stało się bardzo egalitarne, rośnie liczba kobiet startujących we wszystkich biegach na wszystkich dystansach, a ja ciągle mam nieodparte wrażenie, że panowie traktują nas z lekkim pobłażaniem. No, może nie zawodniczki, od których panowie amatorzy dostają wciry podczas startów, ale wszystkie pozostałe panie, czyli płeć pozornie słabszą. Tak, tak, panowie, być może Wy też i przysięgam, że nie wiem, o co Wam chodzi.

Po pierwsze: biegać każdy może i naprawdę, N A P R A W D Ę – nie każdy musi i nie każdy zwyczajnie chce się ścigać.
Po drugie: każdy biega inaczej: ktoś lubi ultra, ktoś inny cieszy się z kółka wokół parku pod domem.
Po trzecie: nie każdy musi być naszpikowany technologią NASA, żeby czerpać przyjemność z biegu.
Po czwarte: nie każdy ma nieodpartą chęć ciągłego bicia życiówek, co nie znaczy, że jest leniem albo mu nie wyszło. Może zwyczajnie nie mieć takiej potrzeby.
Po piąte: nie trzeba mieć najnowszego zegarka i wiedzieć wszystkiego o najnowszym modelu butów
Po szóste: biegamy wolniej, bo tak ktoś to zaplanował – mamy mniejsze serca, wytrzymałość, mięśnie. Amen.
Po siódme: to nie oznacza, że za wygraną w takim samym wyścigu na takim samym dystansie mamy dostawać mniej wartościowe nagrody.
Po ósme: każdy ma swoją metę i swoje ograniczenia do pokonania – dla kogoś to 170 km podczas UTMB, dla kogoś innego – samo założenie butów do biegania.
Po dziewiąte: nie każdy ma ochotę słuchać rad, jak zacząć i jak kontynuować. Dla niektórych jest to zwyczajnie nudne. Podobnie jak opowieści o życiówkach i treningach.
Po dziesiąte: często zwycięstwem jest dla nas samo wyjście na trening i wyrwanie tego czasu z domowo-macierzyńskich obowiązków, medale nie mają już takiego znaczenia.

Znam genialną dziewczynę Olę, która ukończyła World Marathon Majors i jest jedną z najskromniejszych biegaczek, jakie spotkałam. Zawsze uśmiechnięta, bez napinki i opowieści, jaka jest wybitna. Triathlonistka Agnieszka Jerzyk: dziewczyna z sąsiedztwa, która dwukrotnie reprezentowała Polskę na Igrzyskach Olimpijskich. Pozytywna i nadzwyczajnie zwyczajna. Nie musi słowem udowadniać całemu światu, jaka jest świetna. Robi to podczas zawodów.

Tak więc, panowie, odpuśćcie sobie komentarze dotyczące naszego stylu, braku motywacji (bo bez zegarka to nie bieganie) i stroju. Ścigajcie się dalej i nie zmuszajcie do tego innych. Fajnie, że się różnimy, inaczej świat byłby cholernie nudny! Podobnie z felietonami: nie każdemu muszą się podobać i – Bogu dzięki – nie wszystkie są o zawodach, startach i planach treningowych. Bo też czytelnicy to nie tylko panowie. Panie też. Te ścigające się i te zaczynające dopiero tę przygodę truchtem. Im też nie musi się podobać, co tu piszemy, ale może przynajmniej przeczytają do końca zanim skomentują?

PS
1. Znam genialnych facetów wspierających swoje (i nie tylko swoje) kobiety w treningach i startach
2. Znam biegaczy mężczyzn, którzy nie muszą się ścigać
3. I takich, którzy wygrywają, nie robiąc z tego cyrku
4. Oby takich więcej.

 

_____________________
Beata Sadowska –
dziennikarka i biegaczka amatorka. Jako dziecko trenowała lekkoatletykę
na Legii, co skutecznie zniechęciło ją do biegania na 15 lat. Wróciła
nie dla medali, ale dla spokoju w głowie. Stanęła na mecie 15 maratonów i
kilku triathlonów. Najbardziej kocha biegi górskie. Autorka książki „I
jak tu nie biegać!“. Mama dwóch synków z turbodoładowaniem i dziewczyna
przewodnika wysokogórskiego. Znajdziecie ją m.in. na beatasadowska.com i na Instagramie.

Możliwość komentowania została wyłączona.