Zawsze biegałem z zegarkami z mniejszą, czy większą liczbą funkcji, ale w zasadzie używałem tylko stopera. GPS? Pulsometr? Nigdy. Mojej przygody z ONmove 200 nie przyrównywałbym może do poziomu Tarzana, ale bez dwóch zdań była to dla mnie eksploracja nieznanych obszarów.
Zamiast przeczytać instrukcję, na początek popracowałem nad nastawieniem. Coraz więcej biegaczy korzysta z urządzeń GPS, a pulsometr to już chyba standard, więc chyba nic w tym trudnego? Tak sobie w duchu powtarzałem.
Fot.: Paweł Kowalik
Pierwsze włączenie urządzenia, podstawowa konfiguracja… i o dziwo bezboleśnie! Menu co prawda po angielsku, ale wszystko jest naprawdę bardzo intuicyjne, nie musiałem się zastanawiać, który przycisk do czego służy. Tylko na pierwszym treningu od razu uderzył mnie czas oczekiwania na połączenie z satelitą. Najwcześniej udało mi się połączyć po ledwie kilku sekundach, ale w najgorszym wypadku traciłem na to coś około dwóch minut. Rozumiem, że zachmurzenie, opady, czy otoczenie wysokimi drzewami i budynkami nie sprzyjają temu urządzeniu w pracy w trybie GPS, ale czasem i przy wymarzonej pogodzie na otwartej przestrzeni musiałem czekać jakieś trzydzieści sekund na sygnał z satelity. Mimo to od razu się przyzwyczaiłem, ostatecznie chwila stania w bezruchu pod blokiem to niewielka cena za możliwość tak precyzyjnego pomiaru wszystkich parametrów w treningu biegowym, jaką oferuje ONmove 200.
Na treningu
Bardzo spodobała mi się możliwość spersonalizowania tego, co wyświetla się na tarczy podczas treningu. Są tam trzy ekrany, które można obserwować, a na każdym mieszczą się dwa spośród ośmiu parametrów do wyboru: stoper, prędkość, średnia prędkość, tempo, średnie tempo, aktualna godzina, tętno i licznik spalonych kalorii.
Zegarek ma wbudowaną opcję przeprowadzenia treningu interwałowego, którego czas podzielony jest na rozgrzewkę, część właściwą i schłodzenie, a długość biegu, czas trwania poszczególnych odcinków i ilość powtórzeń można dowolnie ustawić. Bardzo przydatne, ja na przykład większość swoich treningów kończę kilkoma szybkimi przebieżkami przeplatanymi z truchtem, więc prawie za każdym razem korzystałem właśnie z tej funkcji.
Fot.: Paweł Kowalik
Zegarek co sekundę trzykrotnie piszczy cichutko przed zakończeniem danego odcinka, po czym raz piszczy głośniej i dłużej, sygnalizując przejście do kolejnego. Nie jest to na tyle głośne, żeby irytowało, a ma wystarczającą siłę przebicia, dostosowaną do miejskiego hałasu.
Jest też opcja przeprowadzenia treningu zgodnie z założonym celem, którym może być utrzymanie założonego zakresu tętna, czy tempa biegu (można wybrać wyświetlanie tempa lub prędkości). Docelowy zakres tętna, czy prędkości jest też zaznaczony na osi wyświetlającej się na zegarku, a strzałka wskazuje aktualną wartość parametru. Urządzenie sygnalizuje wykroczenie poza ustalony zakres nieśmiałym pikaniem, które mogłoby być jednak bardziej stanowcze, bo z reguły kontrolowałem trening patrząc na pląsającą po wyświetlaczu strzałkę. Dźwięki w tym trybie pracy często jakoś ginęły wśród odgłosów przejeżdżających pojazdów, wyraźnie słychać je raczej tylko w lesie.
Odczytywanie danych
Dane, jakie otrzymywałem po każdym treningu, absolutnie mnie satysfakcjonowały. Zawsze mierzyłem tylko czas trwania treningu, a teraz dostawałem automatycznie przeliczone średnie tempo, dystans, średnie tętno i nawet ilość spalonych kalorii! To aż zanadto dla technofoba. Ale naprawdę wielkie oczy zrobiłem dopiero, kiedy zalogowałem się na portalu Decathlon Coach i zobaczyłem ogrom statystyk związanych z moimi sesjami treningowymi. Mapa z zaznaczoną trasą, tempo i wartość tętna w każdym momencie biegu, przewyższenia na tej trasie, wykresy, tabele, porównania… wow. Możesz się śmiać, ale dla mnie to była nowość. Czasem grzebiąc w tych wszystkich danych potrafiłem wsiąknąć na dobry kawał czasu.
Fot.: Paweł Kowalik
Dużym minusem w ONmove 200 jest totalnie losowy czas reakcji zegarka na zmianę tempa biegu, czy rytmu pracy serca. Na każdym treningu odnosiłem wrażenie, że zegarek mnie okłamywał, bo przecież czułem tempo i nijak nie zgadzało się z tym, które pokazywał. Z tym, że zmiany tempa jeszcze czasem nadążał korygować, ale tętna już nie bardzo. Często zdarzały mu się kilkunastominutowe „zawieszki” i pokazywał np. tętno jeszcze z rozgrzewkowego truchtu. Tylko o dziwo na wykresach, które przeglądałem po treningach, wyglądało to lepiej, tak jakby urządzenie rejestrowało te wszystkie parametry, ale nie nadążało ich wyświetlać.
Wszystko inne, co przychodzi mi do głowy, a jest związane z funkcjonalnością tego zegarka, jest na plus. Bateria trzymała sporo ponad tydzień, jeśli nie używałem GPS-a, a jeśli z niego korzystałem, to i tak musiałem ponownie ładować zegarek dopiero po trzecim treningu. Przyciski pracują bez problemu, ale jednocześnie trzeba użyć do tego nieco siły, dzięki czemu trudno o przypadkowe wciśnięcie niechcianego guzika. Obawiałem się trochę o wodoodporność takiego urządzenia, bo ma przecież gniazdo micro USB, ale najwidoczniej zaślepka jest szczelna, bo nie zwracałem uwagi na deszcz, a zegarkowi nic się nie stało. Mógłbym się przyczepić do wielkości wyświetlacza, bo jego średnica jest prawie dwa razy mniejsza od średnicy całej tarczy, ale nie miałem przecież problemów z odczytywaniem informacji z urządzenia, więc… nie czepiam się. Połączenie z komputerem, przesyłanie danych na Decathlon Coach, aktualizacja oprogramowania – intuicyjne i sprawne.
Początkowe obawy, potem krótki okres fascynacji mnogością możliwości, aż wreszcie obecny etap rutynowego użytkowania. I powiem ci, że jestem zadowolony. Nie mam może potrzeby porównywania swoich treningów z treningami znajomych na portalach społecznościowych (chociaż zrobienie tego z tym zegarkiem jest bezproblemowe), zbierania jakichś wirtualnych punktów za przebiegnięte kilometry (jest coś takiego na Decathlon Coach), czy nieustannego grzebania w statystykach (pobawiłem się chwilę i wystarczy). Ale możliwość wyjścia z domu, pobiegnięcia przed siebie, wrócenia, kiedy się ma na to ochotę i otrzymania takiej porcji statystyk… to coś dla mnie. Chwila cierpliwości w oczekiwaniu na sygnał z satelity, a w zamian za to mogę pobiec gdzie chcę, podczas gdy zegarek sam zmierzy mi dystans i tempo. I pomyśleć, że kiedyś trzymałem się jednej, raz zmierzonej trasy, albo mocowałem się z Google Maps, a tempo liczyłem na kalkulatorze. ONmove 200 jest chyba zbyt prosty w obsłudze, żebym mógł go popsuć i naprawdę ułatwia zbieranie danych z treningu.
Fot.: Paweł Kowalik
Dla kogo ONmove 200?
Dla osób potrzebujących pulsometru i GPS-a w jednym urządzeniu.
Dla osób ceniących prostotę w obsłudze takich gadżetów.
Dla osób potrzebujących rozbudowanych statystyk i trybów treningowych.
Dla osób lubiących biec gdzie im się podoba, a i tak otrzymujących dokładne dane o treningu.
Dla osób chcących nauczyć się paru słów po angielsku 😉