361 km w biegu, czyli jak samotny Polak wygrał ultra w Grecji
Po biegowemu podbił Ateny. Zwyciężył z gigantyczną przewagą podczas festiwalu ultra w stolicy Grecji w biegu… 48-godzinnym! Przebył aż 361 km i gdy do rekordu Polski zostało tylko 9… zszedł z trasy uznając, że już wystarczy. Dlaczego? Rozmawiamy z Łukaszem Saganem.
Przebiegłeś 361 kilometrów w 44 godziny i 27 minut, czy spodziewałeś się, że uda ci się przebiec aż tak długi dystans?
Gdzieś mi po głowie wcześniej chodził taki bieg. Byłem ciekawy ile wykręciłbym przez 48 godzin. Wielu chłopaków z Polski zawsze jeździło w lipcu na takie zawody do Kladna w Czechach, ale nigdy nie pasował mi termin. W podobnym terminie odbywał się Dolnośląski Festiwal Biegów Górskich w Lądku i w zeszłym roku postanowiłem tam zrobić najdłuższy dystans 240 kilometrów. Powiem szczerze wyżej stawiałem ten bieg. Po sezonie zacząłem szukać czegoś w innym terminie i padło na marcowy bieg w Atenach. Kameralny festiwal, po prostu chciałem się sprawdzić, nie myślałem o żadnym rekordzie.
Nie myślałeś o rekordzie a powinien wyjść z tego rekord Polski, który trzyma się już 16 lat. Miałeś go na wyciągnięcie ręki. Dlaczego mając 3,5 godziny do końca biegu i 9 kilometrów do 370 km, granicy ustanowionej przez Augusta Jakubika postanowiłeś oddać chip?!
Gdybym wiedział, że cały światek ultra dmucha w plecy za pośrednictwem Internetu, to bym nie oddał, bo faktycznie wystarczyło się przeczołgać. Nie wiedziałem, że ktoś to w ogóle śledzi, nie jechałem tam z myślą o rekordzie, nawet się tym nie interesowałem. Oddałem chip, bo zrobiły mi się pęcherze na stopach, ostatnie 3 kilometry przespacerowałem, zatem uznałem, że skoro nie da się biegać, to na chodzonym rekordzie mi nie zależy. Jak miałbym go poprawić, to chciałbym, aby był on faktycznie przebiegnięty. Nie wiedziałem, że tyle osób mi kibicuje.
Czy miałeś serwis?
Miałem jechać ze swoją dziewczyną, ale ostatecznie pojechałem sam, ponieważ długo zbieraliśmy się do tego wyjazdu, bilety podrożały i serwisu nie miałem. Nie jestem jednak zbyt wygodny i kiedy zawody odbywają się na pętli nie jest mi on aż tak potrzebny.
Nie brakowało takiego „kopniaka w tyłek” od serwisu? Przy takim zmęczeniu, braku snu nie myśli się przecież racjonalnie. Nie żałujesz z perspektywy czasu?
Nie jest tak, że ja nie wiedziałem ile mi brakuje. Będący na biegu Brytyjczycy sprawdzali ten rekord w Internecie i krzyczeli, że dam radę, że to 10 kilometrów, ale wydaje mi się, że to była świadoma decyzja. Nie miałem żadnych halucynacji, mimo że się na nie nastawiałem. Można było to zrobić, jest to do zrobienia, póki co rekord pozostał i trzeba to zaakceptować. Każdy bieg jest inny, ale może w przyszłości się uda. Nie żałuję tego, co zrobiłem, co innego, gdybym jechał tam z zamiarem poprawienia wyniku, szykował się do tego, ale ja byłem ciekaw ile jestem w stanie biec. To wszystko.
Czym się odżywiałeś podczas biegu?
Nie jestem zbytnio wymagającym biegaczem. Opieram się głównie na owocach takich jak banany i pomarańcze, jeśli organizator serwuje coś na ciepło to wtedy jem jakąś potrawkę z ryżem czy też z makaronem. Nie używam żadnych żeli, jeśli chodzi o izotoniki to ze sobą też nic nie zabieram, tylko piję to, co daje organizator, do tego woda, coca-cola, herbata i czasem kawa. Niczego nie wymyślam i raczej bazuję na naturalnych rzeczach. Dlatego też specjalnie nie potrzebowałem ekipy serwisującej, bowiem nie wymagam zbyt wiele, a to, co konieczne jest dostępne na pętli. Co innego na Spartathlonie, tam miałem pomoc mojej dziewczyny oraz koleżanki, punkty są rzadko i są ubogie. W tym roku również będę mógł liczyć na ekipę, zwłaszcza, że chciałbym poprawić swój rezultat.
Ile spałeś podczas tej próby?
Ani chwili. Uważam, że nie ma na to czasu przy tak krótkim biegu. Wiele osób korzysta z tego, ale ja nie wiem jakby to było gdybym się położył, mięśnie bardzo sztywnieją, potem trudno się rozruszać. Tylko raz usiadłem na chwilę drugiej nocy na krzesełku, a tak to starałem się nie siadać, nie zatrzymywać, nawet będąc przy bufecie. Jadłem w marszu, czasem nawet brałem miseczkę ryżu i truchtałem.
Tak mało traciłeś na tego typu „luksusach” i mimo to postanowiłeś zejść?
Wiem, że to wygląda dziwnie i trudno to zrozumieć. Nie miałem ciśnienia, tak jak mówię, gdybym wiedział, że są tak duże oczekiwania środowiska, co do tego rekordu, to bym nie zszedł. Ale i tak nie wiadomo czy bym go zrobił, bo po 361 km w nogach nie ma pewności, że nic by się wydarzyło na tych ostatnich 9. To miał być po prostu eksperyment.
I z tego eksperymentu po drodze wyszedł solidny rekord życiowy na 24 godziny…
Poprawiłem się o kilometr na 12 godzin, a po pierwszej dobie miałem na koncie 230 kilometrów [taki wynik dawał medal MP 2015 – przyp. red]. Mój dotychczasowy rekord pochodził z 2013 roku z Katowic, gdzie wykręciłem 172 km, ale przez ostatnie 4 godziny chodziłem, miałem problemy z nogą. Myślę, że mogę mieć sporo powodów do radości, ponieważ jadąc do Aten zakładałem, że przebiegnę 300, w porywach do 320 kilometrów. Nie zakładałem, że mogę wygrać te zawody, faworytem był jeden człowiek – Dan Lawson, który w 2015 roku był drugi na Spartathlonie. Przez długi czas biegliśmy jednym tempem i byłem zaskoczony, że potrafię dotrzymać mu kroku, w pewnym momencie wycofał się z zawodów z powodu kontuzji.
Po takim występie urastasz do rangi jednego z faworytów tegorocznego Spartathlonu, w którym po raz drugi weźmiesz udział. Miejsce w czołowej dziesiątce wydaje się być realnym celem?
Trudno w tej chwili przewidywać, bo jeszcze przecież pół roku ciężkiej pracy przede mną. Jestem bardzo ciekawy tego sezonu, z pewnością będę chciał poprawić rezultat z poprzedniego biegu, w którym zająłem 101 miejsce z czasem 34 godziny i 23 minuty.
Taki progres jest wynikiem zmiany przygotowań? Możesz podzielić się swoim treningiem?
Zabrzmi to trochę śmiesznie, ale zacząłem biegać, zacząłem więcej biegać. W tej chwili mam już na swoim koncie połowę kilometrów z całego zeszłego roku łącznie ze startami. Zdecydowanie zwiększyłem kilometraż. Zarzuciłem sobie reżim treningowy i faktycznie zrobiłem dużo objętości. Tygodniowo to przebieg dochodzący do 200 kilometrów.
Jakieś akcenty siłowe, szybkościowe?
Skupiłem się na objętości, nie mam specjalnie czasu, aby jeszcze odwiedzać siłownie. Niedługo dołożę jakieś krótkie wyjazdy w góry, bowiem zaczną się starty na szlakach, które bardzo lubię. Zdecydowanie łatwiej jednak jest mi obecnie biegać po płaskim w Krakowie.
Masz już ułożony kalendarz startów na cały sezon? Imprezą numer jeden będzie Sparta?
Najważniejszy cel to poprawić wynik z zeszłego roku. W lipcu wezmę udział w Biegu 7 Szczytów na 240 km i tam chciałbym zmieścić się w limicie Spartathlonu, czyli 36 godzin. W poprzednim sezonie ukończyłem w 39 godzin, więc przynajmniej 3 chcę urwać. Poza tym chcę spróbować w sierpniu Skyrunningu. We Włoszech jest taki prestiżowy bieg, który odbywa się, co dwa lata. 52 km i 4200 metrów w górę i 4200 metrów w dół. Trudny technicznie start z pięknymi widokami. Góry mnie ciągną, ale nie zamykam się tak jak większość górskich biegaczy wyłącznie na teren oraz asfaltowych ultrasów, którzy biegają wyłącznie po ulicy. Próbuję swoich sił zarówno na płaskich dystansach jak również na szlakach.
A maratony? Będziesz się sprawdzać na królewskim dystansie?
Z maratonów pobiegnę wiosną w Krakowie oraz jesienią w Warszawie tuż przez Spartathlonem. Potraktuję to jednak, jako formę długiego wybiegania. Życiówkę mam starą z debiutanckiego maratonu w 2013 roku – 3 godziny i 14 minut. Od tamtej pory nie biegałem na tym dystansie.
To od jak dawna biegasz? W ogóle chyba od tego powinniśmy zacząć…
Zacząłem biegać w 2012 roku. I to jest ciekawa historia. Moim pierwszym biegiem był… Rzeźnik. Namówił mnie kolega, pojechałem kompletnie nieprzygotowany, przed tym startem najwięcej na treningu przebiegłem 25 kilometrów. Nie miałem na koncie żadnego maratonu. Pojechałem. Pobiegliśmy minimalnie poniżej 13 godzin. Wcześniej wyglądało to tak, że wychodziłem sobie pobiegać raz na jakiś czas, gdzieś wystartowałem na 5 km lub na 10 w Biegnij Warszawo i to było wszystko. Coś na kształt biegania zaczęło się u mnie od Rzeźnika. Wtedy zasmakowałem ultra, zasmakowałem gór złapałem bakcyla i zacząłem się zapisywać na kolejne imprezy.
Krótki staż biegowy, a już naprawdę imponujące osiągnięcia. Ten bieg w Atenach to chyba nie ostatnie, a dopiero pierwsze słowo?
Najważniejsze, aby zdrowie dopisywało. Bo gdy pojawiają się kontuzje to trudno mówić o jakichkolwiek wynikach. Cieszy i motywuje fakt, że Polska znowu gdzieś zaistniała na międzynarodowych zawodach, że mamy coraz więcej sukcesów w ultra. Jestem zaskoczony całym obrotem sprawy, przed wyjazdem popukałbym się w czoło prędzej niż w to uwierzył.
Za rok MŚ w biegu 24-godzinnym w Belfaście. Kadra czeka…
Kto wie, kto wie… Nie zapeszajmy.