MP w biegu 24h: rekord kraju Bereznowskiej, Szynal obronił tytuł
W dniach 26-27 września w miejscowości Łyse pod Ostrołęką odbyły się VII Mistrzostwa Polski w biegu 24-godzinnym. W zawodach zwyciężyli Paweł Szynal (LKS Olymp Błonie), który przebiegł 246 km i 886 metrów oraz Patrycja Bereznowska (AZS AWF Katowice) poprawiając swój rekord Polski rezultatem 238 km i 196 metrów.
O godzinie 11:00 na starcie stanęło 62 zawodników i zawodniczek z Polski, Ukrainy oraz Białorusi. Zadanie było „proste”, w ciągu 24 godzin na pętli liczącej 2 km 1 metr i 42 centymetry należało przebiec jak najdłuższy dystans. W trudzie rywalizacji zawodnikom mogli w wyznaczonej strefie serwisanci. Była to około 100-metrowa strefa, w innych częściach trasy można było wyłącznie kibicować biegaczom, bieg obok nich, karmienie, podawanie ubrań oraz wszelka inna forma pomocy były niedozwolone i skutkowały dyskwalifikacją.
Po raz pierwszy w historii mistrzostw w stawce zawodników mogliśmy oglądać medalistów mistrzostw świata i Europy. Kwietniowe zawody w Turynie wyniosły bowiem polskie ultra na niespotykany dotąd poziom, wyrywając go z poziomu rekreacji do poziomu „pro”. Szynal startował w Łysych jako wicemistrz globu i miał zamiar zapolować na swój rekord Polski, Bereznowska występowała w roli wicemistrzyni Europy i również mogła realnie myśleć o nowym rekordzie. O wysoki poziom zawodów miała zadbać także Agata Matejczuk, która do spółki z Patrycją i Aleksandrą Niwińską (nie startowała w Łysych) zdobyła drużynowy brąz MŚ i srebro ME.
Mistrzostwa zaczęły się zgodnie z przewidywaniami od prowadzenia Szynala już od pierwszej pętli. Paweł faktycznie prowadził od samego startu aż do końcowej syreny, jednak sytuacja niemal wymknęła się mistrzowi spod kontroli. Byłem w ekipie serwisowej TeamSzynal, uczestniczyłem także w pracy treningowej mistrza i można śmiało powiedzieć, że wynik w granicach 265 kilometrów był do osiągnięcia, jednak błędy popełnione na początku rywalizacji trzeba było odpokutować. Zaczęło się od szaleńczego tempa. Przed zawodami Paweł zawsze drukuje tabelkę z czasami średniego tempa, którym zamierza biec, aby osiągnąć konkretny wynik. Tym razem zielony przedział był w granicach 5:00-5:30. Postanowiliśmy w teamie, że tempo 5:00-5:10 będzie trzeba utrzymać możliwe jak najdłużej, aby była rezerwa na jego spadek w późniejszych godzinach (należy pamiętać o przerwach na toaletę oraz przebieranie się i zmiany butów). Paweł biegł jednak znacznie, znacznie szybciej. Pokonywał okrążenia 2-kilometrowe w przedziale 9:20-9:40, twierdząc, że nie może na siłę hamować, po 3 godzinach lekko zwolnił, ale z przebieraniem i jedną toaletą czas maratonu wyniósł 3:24 (samo tempo 3:22). Później po biegu powiedział do jednego z serwisantów: „jeśli masz skrzydła, to po, co masz biegać, skoro możesz latać”. Było o 13 minut szybciej niż podczas pierwszego maratonu w Turynie. Niby niewiele, jednak zaburzyło to prawdopodobnie procesy trawienne w żołądku, który przez szybsze tempo został pozbawiony odpowiedniej ilości krwi. Tempo było minimalnie poza granicami wytrenowania Pawła i na pierwszy kryzys nie trzeba było długo czekać. Już po 5 godzinach zawodnik LKS Olymp miał problemy, które ustąpiły po 8 godzinach, ale wyczerpały na tyle, że nie udało się wrócić do tempa w górnej granicy „zielonego”, kolejne kłopoty nastąpiły przy 12 godzinie. Wówczas Paweł musiał na chwilę położyć się w namiocie, stwierdził, że rekord już uciekł i zaczęła się walka o przetrwanie. Tuż przed 16 godziną biegacz spędził w namiocie ponad 10 minut. Na dworze było zimno, bardzo wilgotno, a na trasie prawie pusto, bowiem większość słabszych zawodników zmógł sen. Suche rzeczy, solidna porcja jedzenia, popita ciepłą herbatą, wcześniej rosołem z makaronem i bardzo, bardzo oporne opuszczenie namiotu. Wówczas wicemistrz świata odżył i zaczął oddalać się od niesamowitego debiutanta Romana Elwarta, który tracił zaledwie 2 km. Do rana trzymał już równe tempo w granicach 5:30-5:40 na kilometr i ostatecznie zwyciężył z przewagą 8 km i 600 metrów nad… Patrycją Bereznowską.
To, co zrobiła zawodnika AZS-AWF Katowice przeszło oczekiwania wszystkich zgromadzonych na trasie. W poprzednim sezonie zdobywając tytuł mistrzyni Polski przebiegła 214 kilometrów ustanawiając rekord życiowy, pół roku później w Turynie przebiegła już 233 kilometry, aby w Łysych dołożyć kolejnych 5 kilometrów. Patrycja biegła jak w transie, zawsze wyglądała tak samo, biegnąc taką samą techniką, okrutnie dużą kadencją, niesamowitym rytmem, pracując rękami podobnie do chodziarzy. Jej bieg przypominał nieco „tuptanie”, był bardzo energooszczędny, był wręcz idealny. Poskracane od wysiłku mięśnie, ponadrywane ścięgna, stany zapalne w całym ciele – to wszystko uniemożliwia bieganie po kenijsku, to bardziej szuranie, przemieszczanie się i Patrycja robiła to z żelazną konsekwencją. Niemal wszystkie pętle pokonała w 12 minut (6 min/km). Nie była spocona, nie było po niej widać żadnych momentów kryzysowych, żadnych oznak zmęczenia, nawet biegła (nie licząc czapki, rękawiczek i butów) w takim samym stroju. Tak jakby nie było jej zimno, ani gorąco, ani jakby się nie pociła – to było coś niesamowitego. A to wszystko zaledwie w 3 lata po rozpoczęciu przygody z ultra. Na koniec relacji dodam, że mistrzostwo świata Katalin Nagy (zwyciężczyni tegorocznego Spartathlonu) zdobyła wynikiem 244 km, a rekord globu Mami Kudo (Japonia) to z kolei 255 km. Te liczby już nie przerażają, te liczby są dla Patrycji Bereznowskiej osiągalne.
Wyniki końcowe VIII Mistrzostw Polski w biegu 24-godzinnym:
Mężczyźni:
1. Paweł Szynal (LKS Olymp Błonie) – 246 km 886 m
2. Roman Elwart (LKS Ziemi Puckiej Puck) – 234 km 327 m
3. Przemysław Basa (TL „Pogoń” Ruda Śląska) – 230 km 324 m
Kobiety:
1. Patrycja Bereznowska (AZS-AWF Katowice) – 238 km 196 m REKORD POLSKI
2. Milena Grabska-Grzegorczyk (UKS Azymut Pabianice) – 209 km 709 m
3. Agata Matejczuk (KS Alaska Łódź/Spartez) – 189 km 646 m