Polacy medalistami MŚ w bieganiu po schodach
Pierwsze w historii Mistrzostwa Świata w bieganiu po schodach przeszły do historii. Zawody rozegrane w katarskiej Dausze zgromadziły na starcie najlepszych towerrunnerów, a także m.in. biegaczy górskich z całego świata. Olbrzymi sukces odnieśli polscy reprezentanci, którzy wracają z dwoma medalami – złotym Piotra Łobodzińskiego i brązowym Dominiki Wiśniewskiej-Ulfik.
Dominika Wiśniewska-Ulfik: Emocje nadal mi towarzyszą, dostaję jeszcze bardzo miłe smsy i telefony z gratulacjami. Takie sukcesy dają dużego kopa na kolejne mocne treningi i starty. Czuję się zmotywowana do dalszej części sezonu.
Piotr Łobodziński: Powoli opadają, ale ciągle dostaję maile i telefony z gratulacjami. Bez dwóch zdań, to mistrzostwo świata jest największym sukcesem w mojej dotychczasowej karierze sportowej. Jechałem do Kataru w roli jednego z kandydatów do zwycięstwa. Postawiłem sobie za cel zdobycie złota i sam na sobie wywierałem taką presję, bo wiedziałem, że jestem w tym momencie bardzo mocny. Gdyby jakoś pechowo nie udało się wygrać, byłbym naprawdę niepocieszony. Wszystko ułożyło się jednak zgodnie z planem i moje przeczucia, że jestem obecnie najlepszy na świecie w tym sporcie, udało się potwierdzić złotym medalem. Przez 4 lata zdobyłem w bieganiu po schodach wszystko, co było do zdobycia: mistrzostwo świata, Europy i dwa Puchary Świata. Może czas już kończyć? (śmiech)
Z tym kończeniem może jednak nie ma się co śpieszyć. Piotrek, można Cię w ogóle teraz pokonać? Trzy biegi w ramach Towerrunning World Championships i trzy razy byłeś najszybszy. Wcześniej zwycięstwa w biegach na Rondo 1 i Wieżę Eiffla. Czujesz oddech przeciwników na plecach?
P.Ł.: Rzeczywiście, bardzo udany początek roku w moim wykonaniu. Pokazałem tymi startami, że wyrastam zdecydowanie na numer jeden w tym sezonie. Oczywiście nie jest tak, że nikogo nie muszę się obawiać. To jest sport i będąc nawet najlepszym, można zaliczyć porażkę. Zawsze czuję respekt przed zawodnikami z Australii, szczególnie Markiem Bournem. W Dausze udało mi się wygrać z nim po raz pierwszy w życiu. Można powiedzieć, że od razu trzykrotnie w ciągu dwóch dni. W ten weekend byłem nie do pokonania, ale za miesiąc czy dwa, na kolejnych zawodach, każdy będzie starał się mnie dopaść, zgodnie z zasadą „bij mistrza”.
Dominika, do finałowego biegu w Katarze ruszałaś z czwartej pozycji. Wiadomo było, że złoto i srebro są raczej poza zasięgiem, ale brąz wydawał się realny. O czym myślałaś na linii startu?
D.W.-U.: W eliminacjach Zuzanna Krchova była bardzo mocna i zajmowała trzecią pozycję przed finałem. Pogodziłam się już trochę z 4. miejscem, ponieważ bardzo źle znosiłam wysoką temperaturę. Miałam poważne problemy z oddychaniem, niestety klatka schodowa nie była klimatyzowana. W pierwszym biegu czułam się fatalnie, po 6-tym piętrze miałam już dość. Na szczęście, w dniu finału poczułam się sobą i po kilku piętrach, kiedy znalazłam się na trzeciej pozycji, wiedziałam, że będę w stanie powalczyć, nawet jeśli ktoś mnie będzie doganiał.
W wyścigu finałowym miały miejsce spore roszady w klasyfikacji. Spore spadki zaliczyli m.in. Kolumbijczyk, Frank Carreno oraz Czeszka, Lenka Svabikova. Jak myślicie, co było tego przyczyną? Zmęczenie po pierwszym dniu rywalizacji czy może wyścig ze startu wspólnego rządzi się własnymi prawami i niektórzy nie wytrzymują tej presji?
D.W.-U.: Start masowy w biegach po schodach to duży stres. Trzeba skupić się nie tylko na morderczym wysiłku fizycznym, ale również na tym, żeby dobrze ustawić się na klatce schodowej, ponieważ wyprzedzanie jest trudne i kosztuje wiele wysiłku. Bieg mężczyzn był bardzo agresywny, Kolumbijczyk pociągał rywali za ręce, nie przestrzegał zasad fair play. W biegu kobiet również miały miejsce przepychanki, ale zdecydowanie bardziej delikatne. Może się zdarzyć, że ktoś nie wytrzymuje tej presji.
P.Ł.: Masówka jest zawsze nieprzewidywalna i bardziej stresująca. Startując w finale z pole position obawiałem się, aby nie stracić pierwszej pozycji na dobiegu do budynku. Pomimo pokazu siły w piątkowych eliminacjach, nie mogłem być pewny zwycięstwa. W wyścigu ze startu wspólnego są przepychanki, „łokciowanie”, strata sił na wyprzedzanie. Dla mnie bieg ułożył się o tyle komfortowo, że biegłem sam od startu do mety, a za moimi plecami toczyła się prawdziwa walka o dobrą pozycję na schodach. Dlaczego Frank spadł aż o cztery pozycje, ciężko powiedzieć. Może rzeczywiście nie wytrzymał presji lub czuł w nogach piątkowe biegi. Jego pozycja utwierdza jedynie czołowych zawodników Pucharu Świata w przekonaniu, że finały Towerrunning World Cup w Bogocie w latach 2010-2013, nie były dobrym pomysłem. Traciłem tam do Carreno po 40-50 sekund. Widać więc, że Kolumbijczycy nie są wcale tacy mocni, a przewagę daje im rozgrywanie biegu na wysokości 2600 m nad poziomem morza.
Za nami dość intensywny okres w kalendarzu towerrunningowym. Sezon ledwo się rozpoczął, a najważniejsze tytuły w zasadzie rozdane. Jakie macie plany na najbliższe tygodnie i cele na resztę roku?
D.W.-U.: Zdecydowałam, że za miesiąc startuję na schodach w Taipei. Później wezmę udział w biegu na Sky Tower we Wrocławiu. Chcę w tym roku powalczyć w Towerrunning World Cup.
P.Ł.: W najbliższych tygodniach przerzucam się na ulicę. Plan mam ambitny – zaatakować 30 minut na dystansie 10 km. W międzyczasie będą oczywiście też schody: Tallin, Taipei, Wrocław, a w czerwcu Towerrunning Grand Prix of Europe, rozgrywane przez trzy dni w Wiedniu, Brnie i Bratysławie.
Wróćmy jeszcze do MŚ w Doha. Ich organizatorem była potężna organizacja, Aspire Zone Foundation. Coś Was zaskoczyło na miejscu? Jak przyjęli Was szejkowie?
D.W.-U.: Ja byłam zaskoczona wszystkim: kulturą, ludźmi, otoczeniem, poziomem życia, nawet pokojem hotelowym, w którym mogłam zmieniać kolor ścian, a wszystko sterowane było przez tablet. Katar to kraj o zdecydowanie odmiennej kulturze, bardzo interesujący. Byliśmy przyjęci na najwyższym poziomie. Mała wpadka przydarzyła się z pomiarem czasu w eliminacjach.
P.Ł.: Miałem już przyjemność być goszczonym przez Aspire w zeszłym roku. Wiedziałem więc, że na zakwaterowanie i wyżywienie w pięciogwiazdkowym hotelu nie będziemy mogli narzekać. Generalnie, organizacja była na najwyższym poziomie. Jedyna wpadka to rzeczywiście ten pomiar czasu w eliminacjach.
Na jaki budynek na świecie, bądź też u nas w kraju, chcielibyście wbiec, a nie mieliście jeszcze okazji?
D.W.-U.: W Polsce chciałabym wbiec na Pałac Kultury i Nauki w Warszawie, natomiast na świecie na Empire State Building w Nowym Jorku i Burj Khalifa w Dubaju. Fajnie byłoby też wbiec na Wieżę Eiffla – w tym roku niestety mi się nie udało.
P.Ł.: Burj Khalifa w Dubaju, czyli najwyższy wieżowiec na świecie. To chyba marzenie każdego towerrunnera!
W takim razie życzymy realizacji tych marzeń i sukcesów w kolejnych startach!