Marathon 7500 odbywający się w Rumunii, choć startowało w nim już kilku Polaków, nie jest w Polsce znaną imprezą. W Rumunii to klasyk, porównywalny do polskiego Biegu Rzeźnika. W szóstej edycji, która odbyła się w weekend 18-19 lipca jedyna polska ekipa – Magdalena Ostrowska-Dołęgowska i Krzysztof Dołęgowski (inov-8 team) zwyciężyli w kategorii drużyn mieszanych (tzw. MIX-ów)! Zwyciężyli, choć do mety nie dotarli. Jak zresztą żadna z ekip, ponieważ zawody przerwano z powodu fatalnej pogody.
fot. Krzysztof Dołęgowski
Dystans do pokonania podczas Marathonu 7500 to 90 km. 7500 m to z kolei suma przewyższeń, jakie trzeba pokonać podczas siedmiu sytych podejść, wdrapując się kilkukrotnie o 1500-1700 metrów, między innymi na szczyt Omu (2507 m n.p.m.) – najwyższą górę Bucegów (część Karpat Południowych). – Trasa przypominała kwiatek. Cały czas kręciliśmy się po jednym wielkim masywie, z którego spadaliśmy na różne strony i wracaliśmy. Na Omu wchodzi się trzy razy, z czego dwukrotnie z głębokich dolin z dnami położonymi 1500 metrów pod szczytem – opowiada Krzysztof Dołęgowski. – Płaskich odcinków jest skrajnie mało, dlatego bardzo liczy się umiejętność rozsądnego gospodarowania siłami na podejściach i sprawnego zbiegania w trudnym terenie. Nie można się wahać przy podchodzeniu na łańcuchach. Nie można czuć strachu przed skakaniem po stopniach skalnych. Zdarzają się też odcinki eksponowane, gdzie zejście ze ścieżki skończy się sturlaniem do rzeki 100 metrów niżej – opowiada.
Zwycięzcom w ubiegłym roku pokonanie bardzo wymagającej trasy zajęło 19 godzin i 17 minut, najszybszy team damsko-męski dotarł na metę po 21 godzinach i 49 minutach. Celem Magdy i Krzyśka była walka o zwycięstwo w swojej kategorii i jak najwyższe miejsce w klasyfikacji generalnej. Pojechali do Rumunii już na dwa tygodnie przed imprezą. Raz – by się zaaklimatyzować. Dwa – poznać trasę. Dokładnie spisali wyniki z poprzednich lat. Ale stwierdzili, że interpretację tych danych zostawią sobie już na trasę.
fot. Krzysztof Dołęgowski
Los chciał, by po raz pierwszy w historii imprezy to pogoda wygrała. Wygrała z zawodnikami i organizatorami, którzy byli zmuszeni przerwać zawody. – Punkt 12., na którym nas zatrzymano jest na 1500 metrach n.p.m. Do góry trzeba zatem wypałować jeszcze 1000 m! Omu był skryty tego dnia w chmurach, smagany wiatrem i deszczem. Wchodziliśmy na niego już 2 razy, mieliśmy za sobą większość trasy i trudności biegu. W nogach 72 km. Do końca zostało 19. Tylko i aż. Ale nie ruszyliśmy. Bucegi opanował mrok. Był już wieczór, robiło się powoli ciemno, a deszcz padał jakby mocniej. Zawody przerwano – relacjonuje Magda.
Gdyby organizatorzy nie przewali zawodów, Magda i Krzysiek nie zdecydowaliby o zejściu z trasy. Poukładali sobie w głowach co zakładają na siebie, co bierze Krzysiek (mniej wrażliwy na zimno), co bierze Magda (mała, a więc łatwiej wpadająca w hipotermię). – Mieliśmy nawet plan zboczenia z sugerowanej trasy – co jest zgodne z regulaminem imprezy – tak by uniknąć fragmentów eksponowanych na wiatr. Strome techniczne podejście bez ścieżki, ale dające mniejsze ryzyko wychłodzenia – mówi Krzysiek. – Na szczycie mieliśmy się rozgrzać i potem odpalić mocną lampę i ruszyć w noc. Ryzyko było niewielkie. W przypadku ciężkiego kryzysu, można było skręcić w dół w dolinę – poza strefę najgorszej pogody i stamtąd doczłapać się do bazy zawodów.
fot. Magdalena Ostrowska-Dołęgowska
Choć Magda i Krzysiek pewnie dotarliby na metę, bo mają za sobą wiele lat doświadczeń z rajdów przygodowych, dobrze czytają mapę i mieli ze sobą kompas, którym potrafią się posługiwać, takich drużyn było niewiele. Decyzja o przerwaniu zawodów była więc słuszna.
Choć żadna z ekip nie dotarła do mety, nagrody przyznano. Pierwsze miejsce zajęła męska drużyna – Ultrafood Andrei Tale i Robert Hajnal (dotarli do punktu 12. z czasem 13:19:34). Drugie miejsce przypadło B&M Bogdan Petrutu i Mihai Grigore (na punkcie 11. mieli czas 12:35:34, dotarli do punktu 12.). Jako trzecia z drużyn na punkcie 11. (choć podobnie jak wspomniani wyżej panowie Petrutu i Grigore dotarli do 12., gdzie ich zatrzymano) była ekipa inov-8 team – Magda Ostrowska-Dołęgowska i Krzysztof Dołęgowski. Ich czas na 11. punkcie kontrolnym to 12:57:34. Polacy byli zdecydowanie najlepszą parą damsko-męską.
fot. Magdalena Ostrowska-Dołęgowska
– Lubimy niewiadome. Może właśnie dlatego nie interesuje nas triathlon czy bieżnia. Lubimy gdy czas pozostały do mety może wynieść równie dobrze 3, jak i 6 godzin. Kiedy to teren dyktuje warunki. Kiedy stajemy się częścią dzikiego środowiska, a nie trybikiem mechanizmu. Ja uwielbiam jak pod stopami chlupie błoto i deszcz leje się z chmur. Czuję się w tym jak dzieciak w piaskownicy. Lubię skakać po kamieniach, tak jak kiedyś robiłem to na placu zabaw. Zbieg w dół zbocza ma w sobie coś z wizyty w wesołym miasteczku. A do tego super widoki – chmury przewalające się przez granie, wielkie świerki białe wapienie, kozice. Jedni wieszają takie rzeczy na ścianie, inni oglądają na żywo – podsumowuje Krzysiek.