Jerzy Skarżyński: Szost może zostać mistrzem Europy!
Rozmowa z legendą polskiego maratonu, trenerem Jerzym Skarżyńskim, obecnym na Orlen Warsaw Marathon. Szkoleniowiec jest pod wrażeniem imprezy. A sam jak podkreśla rusza się, aby nie zardzewieć.
– Za nami druga edycja Orlen Warsaw Marathon. Jak się okazało edycja rekordowa. Jak pan oceni rezultat zwycięzcy, Tadesse Toli? Jego 2:06:55 to najlepszy wynik uzyskany na polskiej ziemi.
Jerzy Skarżyński:- Rzeczywiście czas rewelacyjny, choć można było się spodziewać, że brązowy medalista mistrzostw świata z Moskwy osiągnie wynik w tych granicach. Nie było jednak grupy nadające tempo, dlatego takie warunki dodają tylko wartości temu rezultatowi. Cieszę się, że wreszcie udało się wykręcić taki czas na polskim maratonie.
– Trasa sprzyjała, była szybka? Czy raczej należy rozpatrywać to w kategoriach niesamowitego wyczynu?
– Warszawska trasa jest naprawdę dobra. Za ideał przyjmuje się maraton w Berlinie, tam padają rekordy świata. Ale naszej do ideału wiele nie brakuje. Należy pamiętać, że wiele zależy również od wiatru, od jego siły i kierunku. Na tak długim dystansie ma to duże znaczenie. Wyznacznikiem szybkości trasy są wyniki uczestników, dużo rekordów życiowych wśród amatorów oraz wartościowych rezultatów.
– Na pochwałę zasłużył Henryk Szost. Uzyskał najlepszy wynik na polskich trasach (2:08:55), co dało mu trzecie miejsce. W połowie dystansu nie było go jednak w czołowej grupie, wzorowa taktyka?
Cieszę się, że Henrykowi się udało, bo w zeszłym roku doznał kontuzji. Teraz towarzyszyła mu dodatkowa presja i świetnie sobie poradził. Dobry wynik i super taktyka przyjęta od startu, czyli negative splite. Zaczął wolno, skończył szybko i to się opłaciło. To nie jest już modne, to jest po prostu skuteczne. Wielkie brawa dla niego. Potwierdził, że jest maratończykiem najwyższej klasy, potwierdził również swoje aspiracje do, być może mistrzostwa Europy w tym roku.
– Trener również uczestniczył w tym biegowym święcie. Nie tylko jako twarz, ambasador, ale także jako zawodnik w biegu na 10 kilometrów. Jak to wyglądało z pana perspektywy… jednoczesny start w dwóch kierunkach. Sprawdziło się?
– Do tej pory bywało, że maratończycy biegali razem z biegaczami na 10 km. Tutaj dwie trasy i jeden strzał, który rusza oba biegi. Świetny pomysł, z jednej strony rozdzieleni, ale walczymy z dystansem w tym samym czasie. Wziąłem udział w biegu na 10 km, bo chciałem przetestować trasę. Bardzo szybka, z jednym podbiegiem, z którym przygotowani zawodnicy bez problemu dali sobie radę. Mój wynik (37:44) o prawie minutę lepszy niż oczekiwałem, zatem to również jest dowód na to, że trasa była szybka. Jestem zadowolony, bo to nie jest mój sezon. Po prostu ruszam się, żeby nie zardzewieć, a za 2 lata będę biegać poniżej 36 minut (śmiech). To była tylko przygrywka.
– Przez dwa dni na ulice Warszawy wybiegło 30 000 ludzi, czyli kolejny rekord frekwencji. Gdyby 10 lat temu ktoś panu o tym powiedział, to chyba by się pan uszczypnął?
– Przypuszczałem, że kiedyś to nastąpi, ale nie wiedziałem, że tak szybko. Ostatnie 2-3 lata to niesamowity rozwój. Można powiedzieć, że to się wymknęło spod kontroli, oczywiście w bardzo pozytywnym sensie. Bieganie stało się uzupełnieniem życia rodzinnego i zawodowego. Ale przecież powinniśmy coś robić. Na tym polega przecież zdrowe życie!
– Za nami jedno święto biegania, za moment drugie charytatywne, czyli Wings For Life World Run. Trener jest ambasadorem i będzie także biegł na ambitny wynik. Nietypowy wyścig. Samochód goni, biegacze uciekają… proszę powiedzieć coś więcej o tej formule?
– Pół godziny po starcie zawodników w pogoń ruszy samochód, który będzie jechać coraz szybciej. Pierwszą godzinę 15 km/h, później 16 km/h, 17km/h, 20 km/h… . Jest to nietypowe, bowiem w każdym biegu pierwszy jest zwycięzcą. Tutaj ten ostatni, który zostanie doścignięty wygra bieg – mety nie ma. Zaś pierwszy złapany będzie ostatnim. Organizatorzy postawili bieganie na głowie i to powinno być magnesem, żeby w takim biegu wziąć udział. Impreza ma wymiar globalny, w tym samym momencie na całym świecie w 35 lokalizacjach zawodnicy ruszą do wyścigu. Jedni rano, jedni w nocy, Polacy w południe – każdy będzie mógł się sprawdzić jak wypadł na tle sympatyków biegania z różnych zakątków świata.
– Bardzo ciekawy pomysł, innowacyjny. Ale chyba nie to jest w Wings For Life World Run najważniejsze?
– Zgadza się. Cały świat biegnie dla tych, którzy nie mogą. Dochód z wpłat za startowe będzie przeznaczony na badania nad przerwaniem rdzenia kręgowego. Gdyby udało się połączyć te uszkodzone nerwy, wiadomo o co chodzi… 3 miliony ludzi na wózkach. Biegniemy zatem w szczytnym celu.
– Trener będzie prowadził swoją grupę, na jakie tempo trzeba być przygotowanym, aby „uciekać” z Jerzym Skarżyńskim?
– Bardzo ważna jest ocena swoich możliwości. Na stronie biegu jest taki suwak, można wyliczyć jakie tempo daje końcowy wynik w kilometrach. Ja założyłem 4:45 min/km, a to daje 33 km. Oceniłem, że mogę przebiec ten dystans w takim tempie. Początkujący mogą założyć sobie 10 km, z kalkulatora wyjdzie im dane tempo i tak należy się poruszać. Zwycięzcą będzie każdy, bo liczy się idea biegu!
– A kto wygra sportową rywalizację? Jaki wynik może zostać osiągnięty?
– Trasa obliczona jest na ponad 100 km. Samochód pokona je w 5:58, zatem musiałby paść rekord świata na tym dystansie, żeby to osiągnąć. Jest to raczej niemożliwe, bo obecnie wynosi on 6 godzin i 13 minut. W zależności, który z polskich ultramaratończyków stawi się na starcie w Poznaniu, możemy spodziewać się wyniku w granicach 75 km. Na świecie? Może 85 km, maksymalnie 90. Taką ciekawostką są nagrody. Zwycięzcy globalni pojadą na wycieczkę dookoła świata, a najlepsi w poszczególnych miastach będą mogli sobie wybrać dowolną lokalizację startu w kolejnej edycji biegu.