Redakcja Bieganie.pl
15 kwietnia odbył się „Łódź Maraton” Dbam o zdrowie. Organizatorzy dołożyli wszelkich starań, aby wszedł on do ekstraklasy polskich maratonów: zaprosili zawodnika z życiówką na światowym poziomie, przeprowadzili cykl imprez towarzyszących, a trasę rozplanowano tak aby była zarówno szybka oraz atrakcyjna wizualnie. Udało się? Połowicznie – w Łodzi można było odnieść wrażenie, że mieszkańcy miasta nie chcą maratonu. Czy niebiegający Polacy w ogóle potrafią współegzystować z biegami i biegaczami?
Na czym dokładnie polega słodko-gorzki smak Maratonu Łódź? Tłumaczymy.
Rywalizacja sportowa
Zacznijmy jednak od tego, co najważniejsze, czyli rywalizacji sportowej. Wśród elity Panów na starcie zameldowali się m.in. William Kiplagat (Kenia), ósmy zawodnik Mistrzostw Świata, legitymujący się doskonałym rekordem życiowym w maratonie – 2:06:50, Tola Bane (Etiopia) – świetne znany w Polsce za sprawą zwycięstw m.in. w Maratonie Warszawskim 2010, czy Biegnij Warszawo 2010.
Oprócz nich pojawiło się kilku innych czarnoskórych zawodników, oraz pacemakerzy. Polskich wyczynowców reprezentował tylko Błażej Brzeziński, dla którego specjalnie wynajęto pacemakera. Cel: biec poniżej 2:10:30, czyli minimum PZLA na Igrzyska Olimpijskie w Londynie. Realizacja ambitnego zamierzenia tego dnia była jednak poza zasięgiem Błażeja – z 10 osobowej czołówki odpadł jako pierwszy, już na czwartym kilometrze, mimo, że tempo nie było wymagające (pierwsze dwa kilometry w granicach 3:10-3:12). W dalszej części biegu systematycznie tempo podnosił William Kiplagat, który – pomimo obecności pacemakera wziął na siebie ciężar prowadzenia grupy i osłaniania jej od uciążliwego wiatru. Tak było do 30 kilometra. W momencie przekroczenia punktu sygnującego kolejne 1000 metrów samochód pilotujący maraton zatrzymał się by zaprosić do środka pacemakera, w którym byłem również ja. Konia z rzędem temu, kto domyśli się co miał w tym momencie w głowie Kiplagat. Kenijczyk gdy zauważył, że samochód z zegarem zatrzymuje się…sam przystanął, jak gdyby też był pacemakerem i miał zakończyć bieg. Ten moment zawahania wykorzystała dwójka: Tola Bane i Melkamu Abate (Etiopia). Między nimi rozegrał się finałowy pojedynek o końcowy sukces. Na 37 kilometrze po raz pierwszy i udany zaatakował Bane. Aż do mety systematycznie powiększał przewagę nad rywalem. W efekcie w Atlas Arenie zameldował się z czasem 2:11:29, poprawiając dotychczasowy rekord imprezy o ok. 5 minut.
Bardziej dramatyczna, choć stojąca na adekwatnie niższym poziomie była rywalizacja kobiet. Od początku o prymat wśród Pań walczyła Agnieszka Gortel i Abiyot Eshetu Deme, 22-letnia Etiopka, dla której był to pierwszy oficjalny start. Afrykanka biegła sama przez 20 kilometrów. Dopiero w drugiej połowie dystansu doszła do niej Polka, której udało się zgubić młodszą o 13 lat rywalkę na finiszowych kilometrach. Agnieszka wygrała Łódź Maraton z mało powalającym – co sama podkreślała – czasem 2:36. Wysokie, piąte miejsce w klasyfikacji kobiet zajęła aktywna forumowiczka Bieganie.pl Dominika Stelmach – Stawczyk. Uzyskany w Łodzi wynik – 2:46:47 to jej nowa życiówka i pierwsza uzyskana jako przedstawicielka „elity”. – Warunki na pewno nie sprzyjały – w samotnym biegu taki wiatr to dramat, naprawdę ćwiczy psychikę. Temperatura była wymarzona, ale mi wydawało się, że jest zimniej niż pokazywał termometr. Trasa? Dla mnie za mało długich prostych, za dużo zakrętów (ale to moje preferencje – odżyłam na Maratońskiej…) – powiedziała nam po biegu.
Organizacja
– Najmocniejszą stroną była meta w atlas arenie. Słabe to opóźniony start i słabe oznakowanie trasy (mój garmin pokazał 700 metrów więcej, bo na skrzyżowaniach nie wiedziałam, w którą stronę biec…) – punktuje organizatorów Dominika Stelmach – Stawczyk. Z tą analizą nie sposób się nie zgodzić czytając komentarze forumowiczów Bieganie.pl, oraz fanów fan page portalu, którzy brali udział w biegu. W ich zgodnej opinii opóźnienie właśnie opóźnienie startu, słabe oznaczenia to główne (i jedyne) poważne mankamenty, jakie na swoim sumieniu mają organizatorzy.
Kibice
Wydawać by się mogło, że sprawna organizacja, wysoka frekwencja biegaczy-amatorów oraz ciekawa rywalizacja elity są czynnikami, które sprawią, że Łódź Maraton przyciągnie tłumy kibiców. Tak jednak się nie stało. To właśnie zachowanie mieszkańców Łodzi położyło się cieniem na starania organizatorów o to, by zaserwować imprezę naprawdę wysokiej klasy.
Z tego miejsca – przepraszam jeśli którykolwiek z mieszkańców Łodzi poczuje się urażony takim stwierdzeniem, ale – jako portal poświęcony bieganiu i wszystkim jego aspektom nie możemy pewnych kwestii przemilczeć. O czym mowa? O niechęci do maratonu i maratończyków. Takową odczułem wielokrotnie jadąc w samochodzie pilotującym czołówkę Panów. Wielu przechodniów rzucało w nas i liderujących maratonowi biegaczy przekleństwami. To nie był marazm, to nie był brak zainteresowania biegiem (jak najbardziej zrozumiały) to była wrogość.
Ponadto, na trasie głównymi kibicami były zorganizowane grupy uczniów. Pozostałe osoby znajdujące się w pobliżu trasy biegu znalazły się tam właśnie przypadkiem, z ich punktu widzenia – nieszczęśliwym. Zdarzały się parokilometrowe odcinki trasy na których poza ludźmi zaangażowanymi w pracę przy ŁM nie było absolutnie nikogo. Tego samego dnia w kilku zachodnioeuropejskich miastach odbywały się maratony, gdzie 42-kilometrowa trasa była szczelnie obstawiona przez fetujących mieszkańców. To zatrważające.
Nie po raz pierwszy biegacze zachodzą za skórę ludziom, którzy nie chcą zrozumieć fenomenu tej dyscypliny sportu. I zapewne nie ostatni.
Jakie są Wasze spostrzeżenia – w jaki sposób powinno się przekonać mieszkańców tego i innych miast do faktu, iż biegi masowe są fantastyczną formą promocji regionów? Z tego miejsca zapraszamy do dyskusji. Bo naprawdę jest o czym debatować.