Redakcja Bieganie.pl
Marcin Lewandowski: Poszliśmy dość późno spać. Z dwóch względów, raz że w końcu przyszedł dzień, że mogłem wyluzować się troszeczkę, wyrzucić z siebie całe napięcie, a dwa, to po takim biegu zawsze jest ciężko zasnąć. Tyle adrenaliny było, że w dalszym ciągu ją czuję.
Jak spędziłeś dzień po finale?
Bardzo luźno. Troszeczkę pojeździliśmy na rowerach z chłopakami. Potem okazało się całkiem przypadkowo, że chłopaki wybierają się do wesołego miasteczka. Długo się nad tym nie zastanawiałem. Tam spędziliśmy większą część dnia. Treningu żadnego nie miałem. Dwa dni po mistrzostwach świata są luźne. Organizm i nogi muszą dojść do siebie. Dopiero później wrócę po mału, po mału do swojego człapania.
Wróćmy jeszcze do finału. Czwarte miejsce – zadowolony jesteś z siebie?
Jestem niby zadowolony. W końcu jestem czwartym gościem na świecie. Niejeden marzy o tym, żeby być w ogóle na tym stadionie, znaleźć się tu, a ja byłem w finale. Walczyłem z najlepszymi zawodnikami globu. Dużo bardziej utytułowanymi ode mnie – rekordzistą świata, medalistami igrzysk olimpijskich, mistrzostw świata. Żadna ujma jest z nimi przegrywać.
Masz coś sobie do zarzucenia po tym biegu?
Nie mogę pluć sobie w brodę. Zrobiłem wszystko w stu, a nawet w stu dziesięciu procentach. Bieg był rozgrywany bardzo mocno. Zaatakowałem wtedy, kiedy trzeba było zaatakować, w decydującym momencie. Wbiegając na ostatnią prostą pomyślałem sobie, że biegnę po medal. Wiedziałem, że jest to w moim zasięgu, że mogę to zrobić. Okazało się, że gdy zbliżałem się już do Sudańczyka Abubakera Kakiego, ten się jeszcze raz zebrał w sobie, zrobił trzy szybsze kroki i na dodatek wbiegł na mój tor, zagradzając mi drogę. Ten moment chyba zadecydował o tym, że odpadłem z walki o medal.
Jakie więc wnioski po mistrzostwach świata?
Na pewno była to najlepsza lekcja przed najważniejszą imprezą – przyszłorocznymi igrzyskami olimpijskimi w Londynie. Na pewno nawet na najlepiej obstawionym mityngu nie mógłbym dostać tak dobrej lekcji jak tutaj. Trzy biegi w ciągu czterech dni. Dwa razy udało się zejść poniżej 1.45. Udowodniłem, że jestem w szczytowej formie. Po prostu przeciwnicy okazali się lepsi. Z wynikiem jaki uzyskałem w finale (1.44,80) wygrywałbym mistrzostwo świata w Berlinie i Osace oraz igrzyska olimpijskie w Pekinie. Widocznie ktoś tam u góry stwierdził, że nie przyszedł na mnie jeszcze czas, a ja przyjmuję to z pokorą i szykuję się do igrzysk olimpijskich.
Masz jeszcze zapasy treningowe, które można uaktywnić?
Mój staż treningowy nie jest jeszcze taki duży. Troszeczkę trenuję inaczej niż reszta świata. Robię prędkości na 1.45 i biegam z tego 1.43, reszta świata trenuję na 1.40 i biega z tego też tyle co ja 1.44. To jest tylko i wyłącznie mój plus, mój atut. Przed nami jeszcze długa droga do igrzysk i wiem, że długa praca. To odbije się jednak dużo lepszymi wynikami niż teraz.
Rozmawiałeś już o kolejnych przygotowaniach ze swoim bratem i trenerem Tomaszem?
Niewiele. Pewne jest to, że będziemy troszeczkę więcej wplątywali treningi szybkościowe. W tym roku całkowicie tego unikałem, bo jest to niesamowicie wyczerpujące. Teraz takie zacząłem robić w czerwcu, lipcu. Na palcach jednej ręki możemy policzyć ile robiłem tempa, przygotowując się na te mistrzostwa świata. Przede mną jeszcze olbrzymie zapasy i energia. Wielkie bum ma przyjść na Londyn.
Jakie plany masz jeszcze w tym sezonie?
Przede mną jeszcze bardzo mocny start we włoskim Rieti, gdzie być może znowu będzie próba pobicia rekordu świata. David Rudisha sam mi potwierdził, że jest w wielkiej formie i szykuje tam niespodziankę. Ja w tym biegu będę również uczestniczył. Czuję się w życiowej formie i myślę, że będzie można powalczyć o ustanowienie nowego rekordu Polski.
Co bardziej cieszy – czwarte miejsce MŚ czy złoto mistrzostw Europy wywalczone przed rokiem?
Myślę, że jest to mój największy sukces w karierze, większy niż mistrzostwo Europy. To są jednak mistrzostwa świata. Tu biega każdy.
Ale tym razem przegrałeś z Europejczykiem. Rosjanin Jurij Borzakowski uplasował się na trzeciej pozycji.
Owszem przegrałem. Myślę, że wygrał ze mną doświadczeniem. Fizycznie nie był mocniejszy. Spokojnie można z nim było tutaj wygrać. Jurij zaczął bardzo spokojnie. W momencie kiedy było zwolnienie on zaatakował. Miał czystą pozycję, a ja w tym momencie byłem totalnie zablokowany i udało mi się uwolnić dopiero na 250 m.
To teraz chwila szczerości. Liczyłeś na medal?
Szczerze? Tak, liczyłem. Nie mówię, że na złoty, ale może srebro, czy brąz. W tym biegu mogło stać się wszystko. Mogłem być pierwszy i ostatni.
Współpracujesz z psychologiem?
Z psychologiem nie współpracuję. Moim psychologiem, menadżerem, trenerem, mentorem jest jedna osoba, mój brat.
Czy oprócz tego wszystkiego pełni też funkcję brata?
Częściej właśnie zastępuje te wszystkie osoby, które przed chwilą wymieniłem. Bratem jest moim tylko na krótkich spotkaniach rodzinnych, czy to wigilii, czy różnego rodzaju świętach. Na co dzień on ma oczywiście swoja rodzinę, żonę, dziecko, ja mam swoje sprawy. Spotykamy się na treningach, a tam jest moim trenerem.
Jest też kumplem? Imprezujecie razem? Czy w takich sprawach, jest tylko trenerem i raczej hamuje Cię?
Generalnie stara się mnie hamować. Kiedy zaczynaliśmy razem tę całą przygodę, zawsze uprzedzał mnie i mówił mi, że przede wszystkim chce zrobić ze mnie dobrego człowieka, a nie zawodnika. Człowiekiem się jest bowiem całe życie, a sport to jest tylko pięć minut. Także raczej unikamy wspólnych imprez. Oczywiście bywało i tak, kiedy po zawodach spotykaliśmy się większą ekipą, szliśmy sobie po prostu usiąść spokojnie w jakimś pubie. Jedno piwo, to nie jest żaden grzech.
Kiedy uwierzyłeś, że z tego biegania coś może być?
Tutaj w Daegu uwierzyłem, że można być mistrzem świata i olimpijskim w tej specyficznej konkurencji, jaką jest 800 m. Takie pierwsze ziarenko zasiane w mojej głowie, pojawiło się w 2009 r gdy pobiegłem 1.43, wtedy trenowałem jeszcze naprawdę bardzo spokojnie. Fizycznie nie byłem jeszcze przygotowany na takie bieganie, a mimo to udało mi się zrobić rewelacyjny wynik. Wówczas zdałem sobie sprawę jest możliwe bieganie na poziomie 1.42.
Redakcja zwróciła się z pytaniem do Tomka Lewandowskiego (trenera Marcina) czy nie myśleli o proteście w kwestii zepchnięcia przez Kakiego.
Tomek Lewandowski: "Nie myśleliśmy. Marcin był czwarty, wg. eksperta stracił 0.3-0.4 s, na wypchnięciu z bieżni, spadnięciu na ostatnia pozycje, rozpędzaniu się na nowo i w walce o pozycję. Można gdybać, że mógłby mieć medal. Ale my się pogodziliśmy z tym co się stało, przyjęliśmy to. Tak widocznie miało być. My jesteśmy naprawdę bardzo zadowoleni i odbieramy to w kategorii sukcesu a nie porażki. Przecież Marcin nie zawiódł, nie popełnił błędu. Trzeba zaakceptować, że w tym dniu byli lepsi i już. Tak jest najlepiej dla Marcina."