Redakcja Bieganie.pl
Od samego
początku zachowanie Wilfreda powodowało zdziwienie na naszych twarzach. Szalone
wymachiwanie ramionami i niecierpliwe, gwałtowne ruchy zdradzające
podekscytowanie, skakanie pod sufit w geście radości, pocenie się podczas
noszenia nam bagaży, pożyczanie pieniędzy ze świadomością, że jednak nie
dostanie się ich z powrotem od pożyczającego, przyjmowanie całymi dniami gości
przychodzących po radę, pomoc. To cały Bungei. A nie. Jeszcze najważniejsze:
rozmawianie przez telefon od świtu (6 rano) do późnej nocy (24). Mzee („stary”
– ksywa) bierze udział w wielu akcjach, np. organizacja maratonów (widzieliście
wcześniej to zdjęcie jak Bungei ubrany na galowo, ale zmoczony rozlewaną na
punktach odżywczych wodą, zbiera z ulicy porozrzucane butelki zawierające
resztki wody. Prowadzi też wykłady na uczelni. Jest świetnym przewodnikiem,
towarzyszem. I wcale nie tylko przed Mazungu. On po prostu taki jest.
Tacy są wszyscy,
których poznaliśmy w Kenii, względem nas i wobec siebie. Naród życzliwych ludzi,
naród ludzi wprawdzie tęskniących za lepszym jutrem, za bogatą Europą, ale
naród szczęśliwy mimo swojej biedy, mimo setek problemów w codziennym życiu,
problemów, z którymi my, Europejczycy, nie potrafimy sobie często poradzić,
które są przeszkodą w funkcjonowaniu w ówczesnym, komercyjnym i zdegradowanym
świecie. Kiedy u nas codziennie mamy do czynienia z wyścigiem szczurów, tam
czas leci powoli, wcale się go nie mierzy. A powiedzenie o nie mierzeniu czasu
przez szczęśliwych zdaje się tu być realizowane przez niemalże wszystkich.
Pewnie nie zawsze to wynika z mentalności, kultury, pewnie czasem z
nieświadomości. Ale to wszystko powoduje, że czujemy się pomiędzy obcymi ludźmi
jak między przyjaciółmi.
Wilfred dał też
się poznać, jako dobry rolnik, operator traktora, dojący krowę, patroszący kozę
na obiad. Innym razem, jako świetny kaznodzieja, spiker prowadzący bardzo
szlachetną akcję, przypominającą naszą Wielką Orkiestrę Świątecznej Pomocy.
Akcja „Fund
Rising” miała pomóc studentowi poprzez zbiórkę pieniędzy pomiędzy jego
sąsiadami i mieszkańcami okolicznych wsi, którzy – notabene – są biedni jak
mysz kościelna (z wyjątkiem Bungeia i Jepkosgei).
Już od samego
początku byliśmy pod wielkim wrażeniem. Tak jak wspomnieliśmy wyżej – ich życzliwe
przywitanie, gościnność wytwarzają atmosferę ciepła. Po zebraniu się wszystkich
gości (nikt nie otrzymał zaproszenia, jedynie rozeszła się informacja po
okolicy, że odbędzie się Fund Rising), wszyscy wstali i wspólnie się pomodlili.
A ludzi było ok. 200 osób. Następnie rodzina studenta uzasadniała
przeprowadzenie tejże akcji. Przyszły inżynier też dodał kilka słów motywacji.
Obecni lokalni politycy zachęcali do szczodrej pomocy. Następnie Wilfred
przejął mikrofon i rozprawiał ile jemu i jego rodzinie takie akcje pomogły. Bo
w Kenii tylko szkoła podstawowa jest bezpłatna. Dalsza edukacja kosztuje sporo
pieniędzy. Okazuje się, że tam, co druga osoba wiele zawdzięcza bliźnim, którzy
pomogli im w trakcie Fund Rising. Są tak wdzięczni za otrzymaną w przeszłości
pomoc, że teraz sami przychodzą i pomagają innym. Oddają to, co otrzymali.
Bungei zawsze to powtarza: „jestem potrzebny tutaj w Kenii, chcę oddać ludziom,
państwu, to wszystko, co od nich otrzymałem, chcę podzielić się tym, co dzięki
nim zdobyłem”. Tak sobie nawzajem pomagają.
Zaczęli ustawiać
się w kolejce i wkładać do miski pieniążki. Zdziwiło nas, że Bungei przez
mikrofon oznajmiał, kto ile wrzuca. Z reguły było to ok. 8-40 zł. Jepkosgei
dała 3000 szylingów (120zł). My też wzięliśmy udział w kweście. Ale to nie
koniec.
Było bardzo dużo
osób, które przybyły z okolicznych wiosek (10-15 km, a więc bardzo daleko
zważając na stan dróg i brak sieci komunikacyjnej oraz środków transportu),
targających wielkie worki. Nie miały one pieniędzy, więc wrzucały dla studenta
żywność, którą same uprawiają (kasza, kukurydza, gałąź bananów, dynie,
ziemniaki itp.), rzeczy „hand made” (ręczne robótki). Następnie Mzee prowadził
swoistą aukcję, podczas której ludzie licytowali się i kupowali dane produkty.
My wylicytowaliśmy dynie wartą w sklepie 20 szylingów (80 groszy) za 1000 szylingów(
40 zł). Była to wspaniała zabawa. Ludzie podbijali ceny, robili zbiórki żeby
przelicytować innych, coś wspólnie kupić, bo każda rodzina powinna jakąś aukcję
wygrać, nikt nie może wracać z pustymi rękoma. A sam Bungei rozkręcał, napędzał
towarzystwo. Dużo śmiechu i zabawnych sytuacji.
Po podliczeniu
zebranych pieniędzy okazało się, że kwota niezbędna na ukończenie studiów
zdecydowanie zostało przekroczona. Ludzie zaczęli skakać z radości. Uczucie,
jakie wtedy nam towarzyszyło, wzruszenie Bungeia, radość studenta i jego
rodziny – ta chwila będzie w naszej pamięci na zawsze. A wyobraźcie sobie jak
musiała smakować nam ta dynia, te banany, niosące ze sobą pomoc, radość…
Jak widzieliśmy olbrzymią chęć pomocy,
utożsamianie się z osobą, której się nie zna, dzielenie się chlebem, wspólną
modlitwę, to zrozumieliśmy, dlaczego Kenijczycy są takimi wspaniałymi,
bezinteresownymi, pomocnymi ludźmi. Teraz zrozumiałe dla nas jest zachowanie
Wilfreda. Teraz wiemy, że bieda wcale nie musi rodzić patologii. Wiemy, że może
solidaryzować ludzi, może być zalążkiem radości. Wiemy, że szczęście nie musi
wynikać z bogactwa.
I teraz wiemy, w jakich warunkach rodzą się mistrzowie…
Jeśli chcecie dowiedzieć się więcej odwiedźcie stronę: www.lewandowski-team.pl