Redakcja Bieganie.pl
Zwycięski gest na przełajach w Olszynie
Co się stało, że po tylu latach postanowiłeś zmienić trenera?
Aż od siódmej klasy szkoły podstawowej przez 8 lat miałem trenera w Płocku. Gdy trener Marek Zarychta zmarł, byłem na trzecim roku młodzieżowca. Szło nam super, mimo że w międzyczasie poszedłem na studia na AWF do Warszawy i te wszystkie tańce, gry i zabawy, boks, gimnastyka zatrzymały moją karierę (śmiech) Na szczęście później było już dobrze. Załapałem się na Mistrzostwa Europy i zacząłem osiągać wyniki na niezłym poziomie. Czułem, że muszę więc znaleźć trenera tu na miejscu, w Warszawie. Przez cztery lata trenowaliśmy razem z trenerem Markiem Jakubowskim. Niestety, bez większych rezultatów.
W zeszłym roku po Mistrzostwach Polski zdecydowałem, że będę trenował sam. Zmieniłem zupełnie trening. Jak wspomniałem, jestem po AWF-ie – po studiach trenerskich, więc pojęcie z fizjologii i z teorii treningu mam. Choć pozostał dylemat. Zawsze byłem przeciwny trenowaniu samemu. Patrząc na innych zawodników, którzy tak trenowali, widziałem, że często nie mieli oszałamiających wyników, chyba nie umieli spojrzeć na siebie obiektywnie z boku. Ale mimo to postanowiłem spróbować i po kilku miesiącach w Irlandii, na atestowanej trasie 5 km pobiegłem 13:59. To już niezły wynik. Późniejsze przełajowe Mistrzostwa Polski też udowodniły, że pobiegłem dobrą drogą. W zimę zadecydowałem, że jak mi będzie dobrze szło treningowo, to spróbuję wreszcie maratonu. I w moim mniemaniu rozpocząłem przygotowania pod tym kątem. Biegałem naprawdę duży kilometraż, przekraczałem regularnie 200 km tygodniowo. Wydawało mi się, że pierwszy maraton można przebiec właśnie trenując jak na bieżni. Robiłem trening stricte maratoński, chociaż jak mówi mój aktualny trener, to był tylko wstęp. Już wiem, że nawet na pierwszy maraton na wysokim poziomie trzeba być bardzo dobrze przygotowanym, bo można go okupić zdrowiem.
Z takich, w moim pojęciu, maratońskich przygotowań, niemal z marszu, wystartowałem w przełajach. Gdy je wygrałem, byłem mocno zaskoczony, trzy dni biłem się z myślami, co tu dalej zrobić? Samemu spróbować przygotować się do maratonu? Ale czułem, że jest mi potrzebny ktoś z większym od mojego doświadczeniem.
Mam 27 lat, zaraz 28, więc na eksperymenty jest już mało czasu. Postanowiłem więc, że pójdę do trenera Gajdusa, poprosić go o pomoc. Zgodził się na współpracę od razu. Ustaliliśmy sobie, że będzie trwała do Igrzysk, co by się nie działo. Musi być dłuższa, bo od razu cudów nie będzie. Cały organizm trzeba przestawić na inne obroty, przygotować się stopniowo do wyczynu, tak żeby na Igrzyskach pobiec 2:10.
Czy coś wyraźnie się zmieniło od momentu, kiedy Cię przejął Grzegorz Gajdus?
Na pewno trening jest lepiej ułożony. Tutaj wszystko ma swoje miejsce. Każda jednostka treningowa. Wcześniej było tak, że jak nie miałem czasu, to następnego dnia założony wcześniej trening odrabiałem. Teraz wszystko ma być po kolei, choćby przerwy między treningami. Ważny dla mnie jest też komfort psychiczny, by wychodząc na trening nie zastanawiać się, czy dobrze robię i co tu dzisiaj pobiegać… Wcześniej, przyznam się, biegłem rozgrzewkę i myślałem: biegać 12 x 1000 czy może 14 X 1000, w tempie po 3:05, czy po 3:10? Jakie przerwy? I miałem nieraz mętlik w głowie.
Nie przeszkadza Ci to, że trener jest w Skórczu, a Ty w Warszawie?
W pewnym stopniu tak, ale dużo będziemy się widywać na obozach, poza tym codziennie trener do mnie dzwoni. Jego współpraca z Heniem Szostem czy Arkiem Sową opiera się na tych samych warunkach.
Mariusz na przedostatnim kółku w Olszynie, w czarnych okularach trener Gajdus
Od dawna miałeś maraton w głowie?
Od dziecka szukałem jak najdłuższych dystansów. Zawsze wiedziałem, że będę kiedyś biegał maraton. Ciągle jednak byłem „obiecujący” na przeszkodach na bieżni i ciągle mnie ktoś namawiał, żeby jeszcze na tej bieżni próbować szczęścia. Już dwa lata temu chciałem biegać maraton. Zainspirował mnie zresztą do tego sam trener Gajdus, jeszcze zanim poznałem go bliżej. Kiedyś na obozie poszliśmy razem na dwudziestkę. Opowiedział mi wtedy całą swoją biegową historię. Po tym wspólnym rozbieganiu byłem pod jego „megawrażeniem” i myślałem „no to na wiosnę biegnę już na pewno maraton”. Ale znowu – a to Pan Mamiński mnie namówił do przeszkód, a to zbliżały się Igrzyska – no to trzeba do Igrzysk dociągnąć, spróbować jeszcze belek, bo jak się już te cztery lata trenuje to teraz nie można rezygnować. No i tak to się ciągnęło z maratonem w zawieszeniu.
Teraz będziesz biegł w Dębnie?
Tak, Dębno. Już na pewno. To są Mistrzostwa Polski, a mistrz Polski ma większą od innych szansę, by pojechać do Berlina. Często zdarzało się, że mimo wykonania minimum PZLA, (które teraz wynosi 2: 12) można było pojechać na Mistrzostwa Świata. Aktualnie minimum I
AAF to 2: 18, więc wszystko zależy od Związku. Ale nie gdybając, i tak trzeba dobrze pobiec. Ciężko mi powiedzieć, na ile jestem przygotowany. Będę próbował biec na 2:15. Zobaczymy, jak to wyjdzie. To mój pierwszy raz, myślę, że zacznę trochę wolniej. Tempo będzie zresztą zależało od grupy, bo na pewno nie będę biegł sam. Już za parę dni będzie wszystko wiadomo.
Jesteś człowiekiem pracującym, czy głównie zajmujesz się sportem? Ile czasu poświęcasz na bieganie, a ile na pracę?
I tu się wyda, że jestem tylko półprofesjonalistą… Od półtora roku prowadzę swoją działalność gospodarczą. Mam fajną pracę, bo połączoną z hobby, czyli z bieganiem. Prawda jest taka, że żeby dzięki bieganiu żyć na wysokim poziomie, to trzeba być naprawdę bardzo dobrym i poświęcić się temu bez reszty. A mi udaje się godzić dwie rzeczy. To działa w obie s
trony. Im jestem lepszy w bieganiu, tym więcej o nim wiem i moja firma się dzięki takiemu doświadczeniu rozwija.
Czym dokładnie zajmuje się twoja firma?
Głównym zadaniem Running Consulting są Ścieżki Biegowe Nike, czyli cykliczne zajęcia dla zupełnie początkujących biegaczy. Mamy 24 Ścieżki w Polsce, 40 trenerów, a ja zajmuję się koordynacją wszystkich działań. Cel – żeby jak najwięcej ludzi przychodziło na ścieżki, żeby w efekcie coraz więcej ludzi w Polsce biegało. Pochwalę się, że w zeszłym roku przez nasze zajęcia przewinęło się 30 tysięcy osób.
Zaczynamy też prowadzić treningi indywidualne, dostosowując godziny i środki treningowe do możliwości klientów. To jest przyszłość w naszym kraju. Dziś amatorzy mają dostęp nie tylko do sprzętu sportowego, czy wiedzy teoretycznej, ale mogą, tak jak w mojej firmie, spotkać się jeden na jeden z trenerem, który
nie jest osobą przypadkową i umie indywidualnie podejść do każdego zawodnika. Taki układ jest według mnie najbardziej uczciwy, treningi na kartkę, bez regularnego spotykania się z trenerem to lekka farsa. Organizujemy też obozy biegowe dla początkujących.
Jednak najtrudniejszym polem działalności Running Consulting, które zabiera mi najwięcej czasu potrzebnego na odpoczynek, jest organizacja większych i mniejszych imprez biegowych. Organizowaliśmy między innymi kameralny bieg w środku zimy – czyli Praską Dychę. A przy zeszłorocznym Human Race sporo pracy wykonała właśnie moja firma. Wszyscy ludzie z obsługi, którzy tam byli, to osoby zatrudnione przeze mnie. 31 sierpnia do Warszawy przyjechali trenerzy z całej Polski. Stanowią świetny zespół i przy dobrej organizacji pracy poradziliśmy sobie bez trudu. Praktycznie cała trasa była przez nas przygotowywana, choćby atest…
A, i dlatego wygrałeś! Wiedziałeś gdzie są trudne miejsca na trasie (śmiech). Teraz wszystko jasne!
Znałem każdy centymetr trasy. Przejechałem ją samochodem i przeszedłem ze 30 razy. Potem czułem się, jak u siebie, chociaż pobiec pół godziny na 10 km po paru nieprzespanych nocach nie było łatwo.
Ścieżki biegowe od początku prowadziła Twoja firma?
Nie. Powstały w połowie 2005 roku, przed pierwszym Run Warsaw. To było działanie dodatkowe, żeby w Warszawie przyciągnąć ludzi do biegania, ale przede wszystkim zareklamować sam bieg. Wtedy Pan Mamiński zajmował się ścieżkami, a ja byłem tylko jednym z trenerów. Od początku 2008 zacząłem o ścieżki dbać samodzielnie. Dzisiaj działamy w 12 miastach, prowadząc około 40 zajęć tygodniowo.
Przez zimę ścieżki też funkcjonowały?
Tak, chociaż nie w tak dużym wymiarze. Zajęcia odbywały się raz w tygodniu i nie we wszystkich miejscach Na razie zakładamy, że do końca grudnia działamy bez przerwy, raz w tygodniu w weekendy.
Wiadomo już czy po drodze będzie jakiś duży bieg?
Lepiej zapytaj Moniki Coś z Nike.
A wracając do projektu ścieżek. Teraz Ty jesteś odpowiedzialny za wybór trenerów? Widzę pewne zmiany.
Teraz mam większy wpływ na dobór trenerów niż na początku Zawsze pracowali u nas specjaliści od lekkiej atletyki, ale niekoniecznie zawsze mieli przeszłość biegową. Po pewnym czasie okazało się, że frekwencja nie jest wy
soka i w niektórych miejscach trenerów decydowaliśmy się na zmiany.
Wbrew pozorom to nie jest łatwa praca. Namówić ludzi na bieganie i jednocześnie utrzymać ich przy sobie, gdy już tego biegania zasmakują. Ale na ścieżkach powstało wiele społeczności i tak naprawdę nigdzie nie trzymamy ludzi na siłę. Na naszych zajęciach wciąż pojawiają się nowe osoby. Stawiamy bardziej na początkujących, chociaż zapewniam, że każdy, nawet najbardziej zaawansowany biegacz, może się czegoś na ścieżkach nauczyć. Choćby podstaw, treningu ogólnorozwojowego, który często jest przez nich przeskakiwany w pogoni za kilometrażem i wynikami.
Naszym celem jest również tworzenie i w
spieranie społeczności biegowych, mamy Klub Biegacza Nike, do którego należy już kilkaset osób z całej Polski. Jak wiesz, mamy też stronę internetową Ścieżek Biegowych. Dużo ludzi zadaje nam pytania, na które zawsze odpowiadamy, wspierając się wiedzą ekspertów z dietetyki, fizjologii sportu i teorii treningu biegowego. Najczęstszym pytaniem jest „ Jak biegać, żeby schudnąć” oraz „Jak zacząć”.
Wróćmy do twojej sportowej kariery. Przez wiele lat kojarzyłem Cię (sorry za takie określenie) jako pupila Bogusława Mamińskiego. I dopiero teraz, kiedy tak naprawdę Bogusław Mamiński przestał być twoim „patronem”(wiadomo nie jest już w zarządzie PZLA i nie ma tego przełożenia na wyjazdy zagraniczne) widzę u Ciebie postęp. Czy to zbieg okoliczności, czy coś w tym jest? Na pewno byłeś zawodnikiem, który miał łatwiejsze możliwości wyjazdu na obozy.
Nie, to zupełnie nie tak. Na pewno pomógł mi zawodowo, bo gdyby nie on, to pewnie nie pracowałbym przy Ścieżkach Nike. Jeśli chodzi o bieganie dla amatorów, to naprawdę pan Mamiński wykonał kawał świetnej roboty. Potrafił przekonać NIKE do celowości działań w sporcie masowym. Nie wierzę, żeby ktokolwiek inny w Polsce zrobił to lepiej.
Od strony sportowej raczej radziłem sobie sam. Za wszystkie obozy płaciłem ja, a decyzje, gdzie jedziemy na zawody, podejmowaliśmy z trenerem Jakubowskim. Pan Bogusław mógł tylko ewentualnie coś podpowiedzieć, ale ostateczne słowo w kwestiach treningowych miał zawsze trener.
Wiem, że tak jak Ty odbierało mnie wielu ludzi, ale ja nigdy nie byłem zaplątany w układy w PZLA. Za kadencji Pana Bogusława raz byłem tylko szkolony centralnie, kiedy zdobyłem medal na Mistrzostwach Polski na 5 km. I żeby było śmieszniej, jeszcze się wtedy z Panem Bogusławem nie znaliśmy. Nie miałem wyników, to i nie było podstaw, bym był jakoś specjalnie traktowany. Na obozy jeździłem
sam i zawsze sam na nie zarobiłem. Nawiasem mówiąc, teraz już wiem, że niektóre wyjazdy klimatyczne nie były mi wcale potrzebne. Dużo lepiej i taniej można było przygotowywać się do sezonu w Szklarskiej czy w Warszawie.
Choć z początku wydawało mi się, że wyjazd zagraniczny to super sprawa. Pierwszy raz na obozie wysokogórskim byłem w Fort Romeau w 2005 roku. Razem z Kubą Wiśniewskim postanowiliśmy miesiąc wcześniej, że jedziemy tam na ślepo, zobaczyć jak to jest. Pojechaliśmy moim Oplem Corsa na gaz. 23 godziny jazdy. Auto uginało się od kupionego w Polsce jedzenia, a celnicy z Niemiec mieli nie lada problem, co za biały proszek jest w tych torebkach z napisem Carbo… Wróciłem i zrobiłem siedem życiówek w dziewięciu następnych startach.
Późniejsze wyjazdy do Saint Moritz czy Albuquerque nie za bardzo mi „oddawały w sezonie”. W górach trzeba potrafić trenować. Bardzo d
obrze ma to na przykład przećwiczone trener Biesiada. To nie jest przypadek, najpierw pojawił się u niego Radek Popławski, a teraz czołowym przeszkodowcem jest Tomek Szymkowiak.
Czyli jeździsz teraz tylko na obozy krajowe?
Do przełajów przygotowywałem się w Warszawie i w Szklarskiej Porębie. Okazuje się, że do crossu wystarczają warunki miejskie, na przykład jeden fajny 500-metrowy podbieg na Agrykoli. Po przełajowych Mistrzostwach Polski w Olszynie znowu pojechałem do Szklarskiej. Wróciłem do Warszawy na półmaraton po naprawdę mocnym obozie.
Jak oceniasz swój start w tym półmaratonie, to był start treningowy?
Zawody nigdy nie są dla mnie treningiem. To są zawody. Jednak tak naprawdę nie miałem startować w Warszawie. Planowałem zostać jeszcze tydzień na obozie, ale okazało się, że muszę natychmiast wracać do pracy. W piątek wieczorem podjęliśmy decyzję, że skoro wracam, to biegnę półmaraton. Jeszcze w piątek zrobiłem 33 km, a
dzień przed startem wracałem sam ze Szklarskiej samochodem. Trochę na wariackich papierach, ale oswoiłem się w ten sposób z asfaltem. Mimo że biegałem już w życiu sporo biegów ulicznych…. Na co dzień trenuję w miękkim Lesie Kabackim, a to jest zupełnie inna specyfika pracy mięśni.
29 marca 2009, Warszawa, tuż po starcie w półmaratonie
Więc musiałeś wracać, wystartowałeś przy okazji, bo organizujecie bieg?!
Tak, 19 kwietnia w dniu maratonu w Dębnie, rozegrany zostanie w Parku Skaryszewskim Bieg Nike+ Ona czy On. Pierwszy raz w historii kobiety będą się ścigać z mężczyznami, a namówić panie do rywalizacji jest piekielnie trudno… W każdym razie odpowiadam za ten projekt głową 🙂
No to jak to będzie, skoro Ty będziesz w Dębnie?
Organizacja imprezy biegowej to przede wszystkim długie przygotowania, walka o pozwolenia, budżety, o sprzęt. Logistyka itp. Na samym biegu zastąpią mnie koledzy, współpracownicy. Poradzą sobie na pewno. Chociaż nie będzie mi łatwo wyłączyć się i myśleć tylko o swoim maratonie. Wiedząc, że tu zaraz o 12.00 będzie wystrzał startera.
Jak wyglądają ostatnie tygodnie przygotowań przed Dębnem?
W niedzielę 5 kwietnia zrobiłem dłuższy trening maratoński. Potem został odpoczynek i treningi krótsze, prędkościowe.
A co znaczył ten dłuższy trening maratoński?
To było 30 km biegu ciągłego. Dosyć szybkiego jak dla mnie i do tego w dość trudnym terenie. Szybciej niż biegałem inne biegi ciągłe na stadionie.
W jakim tempie wyszła Ci ta trzydziestka?
Według GPSa średnio po 3:25/km. Nie trzeba szybciej.
Ze wszystkich swoich dotychczasowych wyników, z którego jesteś jakoś szczególnie dumny?
Z tego ostatniego na przełajach, jeśli chodzi o medal. Natomiast na bieżni to na pewno przeszkody. Mój najbardziej wartościowy wynik to 8: 34, jest to też mistrzowska klasa.
Po wygranej w przełajach nie myślałeś sobie, że może
wygrałeś, bo oni wszyscy byli jeszcze tak słabi, nierozkręceni przed sezonem?
Nie byli słabi. Teraz np. Artur pobiegł 1:03:36 w Berlinie, więc nie był słaby, Heniu Szost na pewno nie był słaby. On nie jest słaby nigdy.:)
Jak w pewnym momencie Henio zaczął Ci odchodzić to nie miałeś już takiego zniechęcenia, że już pewnie go nie dojdziesz? Jak to z twojego punktu widzenia wyglądało?
Ja się generalnie bardzo dobrze czułem od początku, ale często jest to złudne. Tak naprawdę bieg zaczyna się od 7 kilometra. Na piątym okrążeniu odpuściłem, bo Henio szarpał i postanowiłem, że odpuszczę i będę trzymał dystans. Po prostu biegłem swoje, swoim tempem. Trener Leszczyński krzyczał, trochę nie wierzył we mnie, (śmiech) krzyczał przerażony:
– „spokojnie, spokojnie za mocno idziesz!”.
Ale ja czułem się dobrze i myślałem „przecież nie będę zwalniał?!”
Bardzo pomógł mi doping ludzi. To było super. Inni trenerzy jak zoba
czyli, że dogoniłem Henia na ostatnich dwóch kółkach, to też mocno kibicowali, głośno krzyczeli, bo wcześniej to raczej sceptycznie do tego podchodzili.
Widziałem przez cały czas, że Heniu mi odchodzi, ale ja go potem doganiam. Odchodzi mi na górce, mocno akcentował podbieg, a ja go stopniowo dochodziłem. Na dwa kilometry do końca przyspieszyłem.
Jak dogoniłem Henia to poczułem szanse, ale się zawahałem przez chwilę i Henio nie pozwolił się wyprzedzić, ale już na 1200 m do mety na twardszym podłożu zaatakowałem zdecydowanie i już później kontrolowałem sytuację. Gdy zacząłem uciekać, to pomyślałem o tym czekaniu na wymarzony złoty medal Mistrzostw Polski i że to może dzisiaj będzie. Nie było lekko. Nie było tak, że przybiegłem na luzie, ale jak się wygrywa, to się nie czuje zmęczenia.
Teraz myślisz o Dębnie i zastanawiasz się, co będzie dalej?
Może Mistrzostwa Świata w maratonie….
W jakich butach biegasz na treningu?
Biegam w Nike Vapor Quick i Nike Skyraider i bardzo je sobie cenię, chociaż są to buty dosyć twarde, bez dużej amortyzacji.
Związane jest to z faktem, iż miałem kontuzję stopy w zeszłym roku. Na biegu w Kozienicach na pierwszym rowie z wodą zbyt wysoko się wybiłem i przy lądowaniu poczułem, że coś zabolało. Od tamtego momentu stopa czasem pobolewała, zwłaszcza, gdy biegałem w miękkich butach. W kolcach, startówkach i generalnie butach twardszych jest ok.
Wcześniej biegałem w Pegasusach i Vomero – buty rewelacyjne i każdemu polecam. Myślę, że po wyleczeniu stopy do nich wrócę. Aaaa…no i przełaje wygrałem w Nike Zoom Victory Spike.
a tutaj buty w jakich wygrał przełaje
Moja firma jest przygotowana do organizacji różnych imprez biegowych, jak mówiłem robiliśmy już dwie edycje Praskiej Dychy, która zwłaszcza ostatnio była już sporym biegiem, organizowaliśmy kolejne edycje „Biegu na Szpilkach”, jesteśmy gotowi do prowadzenia profesjonalnego doradztwa treningowego a także firmowych imprez integracyjnych, oczywiście biegowych. Teraz na inną działalność nie ma czasu ale gdyby coś się stało, to jestem pewien że poradzę sobie.
Kto w Polsce w środowisku biegowym był dla Ciebie wzorem?
Od dziecka takim guru był Bronisław Malinowski. To, jeśli chodzi o historię. A z aktualnych, to nie miałem. Nie było na bieżni, w kraju, na dłuższych dystansach nikogo takiego.
No, można powiedzieć, że za Malinowskim był Bogusław Mamiński.
Kiedy Pan Mamiński kończył, ja dopiero zaczynałem. Pan Mamiński miał tego pecha, że zawsze był w tle Malinowskiego. Mimo, że pobiegł tylko 9 setnych gorzej, to mało osób go zna. Mistrzostwa, Europy i Świata to też nie Igrzyska. Niestety, kiedy były Igrzyska i był mocny, to był bojkot, a potem Kenijczycy zaczęli dominować. Myślę, że miał trochę pecha w swojej karierze.
Jak byłem juniorem i biegałem głównie na bieżni i w przełajach, to nie było w Polsce kogoś takiego, co by dawał przykład. Wtedy Michał Bartoszak biegał bardzo mocno. Ale mimo że był rekordzistą młodzieżowym (pobiegł 13:29) na 5000 metrów, nie wzięli go na Igrzyska. My tego jako młodzi zawodnicy nie rozumieliśmy.
Później był Paweł Czapiewski i to było fenomenalne. Pamiętam Edmonton bardzo dobrze, rewelacja. To był ktoś, kto mógł inspirować.
No to powodzenia w Dębnie
Nie dziękuję:)
Mariusz z żoną