Redakcja Bieganie.pl
Dwa lata temu nieznany
nikomu student Maciej Miereczko przybiegł na trzecim miejscu w
prestiżowym amerykańskim maratonie w Austin. Maciek uzyskał czas 2:14:16 – w 2006 roku był
to drugi wynik w Polsce, co spowodowało pewne zamieszanie w
lekkoatletycznym światku. Od kilku lat startuje też z sukcesami w biegach ulicznych na całym świecie. Rozmawiamy z Maćkiem
o tym, jak tego dokonał, jak to jest – być
maratończykiem, jak wygląda jego trening i życie pozasportowe oraz o tym, co dalej z jego bieganiem maratonów.
Marcin Nagórek: Maciek, powiedz, jak to jest, pobiec
2:14 w maratonie? Większość
naszych czytelników może tylko pomarzyć o takim wyniku.
Maciek Miereczko: Dla
mnie to było również coś niesamowitego. Proszę zrozumieć:
wcześniej byłem nikomu nie znanym, przeciętnym biegaczem.
Studiowałem w USA, pracowałem dorywczo i traktowałem bieganie jako
pasję. W Austin nie oczekiwałem wielkiego wyniku, wystartowałem
spokojnie, do półmetka byłem poza pierwszą dziesiątką.
Potem jednak biegło mi się coraz lepiej. Ku swojemu zaskoczeniu
zacząłem wyprzedzać kolejnych, utytułowanych zawodników, a
gdy wpadłem na metę, byłem trzeci! Na mecie tłum kibiców,
ktoś rzucił mi polską flagę, truchtałem, machając nią na
wszystkie strony, ludzie wiwatowali, czułem się jak prawdziwy
reprezentant kraju. Było to uwieńczeniem moich wieloletnich
treningów, z tej euforii nie czułem zmęczenia. No i potem
druga strona medalu: na koniec roku okazało sie, że mój
wynik to drugi czas w Polsce w 2006 roku. To nie spodobało sie wielu
ludziom: trenerom, zawodnikom, działaczom. Ponieważ trasa w Austin
nie ma atestu, zaczęło sie podważanie mojego wyniku,
wyśmiewanie… Nie chcę mówić o szczegółach, ale
doznałem wielu przykrości, co było dla mnie zupełnym
zaskoczeniem. Biegałem dla siebie i własnej przyjemności,
przygotowywałem sie do startów za własne pieniądze, a nagle
zaczął się hałas, że jak taki Miereczko śmie tak szybko biegać
i pokonywać znanych zawodników. Do dzisiaj wielu ludzi
podważa wartość mojego wyniku, a ja nie rozumiem, o co jest tyle
hałasu.
Powiedz nam, skąd się w ogóle
wziąłeś w bieganiu? Większość
kibiców przed Austin nie słyszała o tobie.
Ale ja jestem w bieganiu od zawsze! Biegam od szkoły średniej,
wcześniej też byłem bardzo aktywny fizycznie: grałem w piłkę
nożną, koszykówkę, pływałem, biegałem. Ale w momencie,
gdy mój pierwszy trener z mojego rodzinnego Włocławka, Marek
Ziółkowski, zabrał mnie na obóz sportowy –
zwyciężyła we mnie miłość
do biegania. Wciągnęły mnie treningi z biegaczami i atmosfera na
obozach. Wybrałem bieganie, choć mama namawiała mnie na treningi pływackie, a ja zastanawiałem się jakiś czas, czy nie zająć się którąś z dyscyplin drużynowych.
Maciek Miereczko ze swoją narzeczoną
I
tak to potem już lekko poszło?
Na
pewno nie lekko! Potem była szkoła średnia – chyba najcięższy
okres w moim życiu. W moim liceum nauczyciele byli nastawieni do
sportu zdecydowanie negatywnie. Nie było mowy o wyjazdach na obozy
sportowe w czasie roku szkolnego. Treningi robiłem po szkole, kiedy byłem już
półżywy ze zmęczenia. Osiągałem w bieganiu jakieś drobne
sukcesy, ale pierwszy medal Mistrzostw Polski udało mi się zdobyć
dopiero w wieku 19 lat. Na studia przeniosłem się do Poznania,
studiowałem na Wydziale Prawa i Administracji Uniwersytetu
Poznańskiego. Wtedy już mnie tak nie ciągnęło do biegania,
właściwie tylko przypadek sprawił, że kontynuowałem karierę.
Zmieniłem klub na poznańska Olimpię, a od nich na czas studiów
dostałem mały pokoik w budynku klubowym. Dla mnie, biednego
polskiego studenta, była to duża pomoc. Żeby ją odpracować – biegałem dla klubu.
Trenowałeś
w tym czasie nadal z trenerem z Włocławka?
Nie,
przeszedłem do grupy trenera Edwarda Motyla z Poznania. U niego
nauczyłem się, jak trenować mocno, ale bez zarzynania. Zrozumiałem
też znaczenie systematycznej pracy. Lata pobytu w Poznaniu kojarzą
mi się jednak przede wszystkim z cyfrą 4. Aż czterokrotnie
zajmowałem czwarte miejsce na Młodzieżowych Mistrzostwach Polski!
W roku 2000 na 5000m i 10000m, a w 2001 w przełajach i ponownie na
10000m.
Rzeczywiście
pechowo. A co po studiach?
Wiek
młodzieżowca (poniżej 23 lat) zakończyłem z przeciętnymi wynikami: 5000m – 14.32,
10000m – 30.12. W Polsce nawet najlepsi zawodnicy nie mają
pieniędzy z biegania, co dopiero ja. Zastanawiałem się więc, czy
dalsze bieganie ma sens, przynajmniej takie bieganie wyczynowe. Wtedy
dowiedziałem się, że rekrutacją takich ludzi jak ja – z
przyzwoitymi wynikami i dobrą znajomością języka angielskiego –
są zainteresowane amerykańskie uniwersytety. Dostałem ofertę
pełnego stypendium, pokrywającego wszystkie koszta, od Harding
University z Arkansas. Domyślasz się, że nie zastanawiałem się
długo? Załatwiłem wszystkie formalności i latem 2003 roku
zameldowałem się na uczelni w USA, jako pierwszy Polak w tej
szkole. Przetarłem ścieżkę, po mnie na Harding University dotarli
kolejno: Kalina Szteyn, Przemek Bobrowski, Artur Kern, Gosia
Drążkowska, a ostatnio dołączył młody Wojtek Kopeć.
Początkowo
miałem w planach wylot do USA na rok, żeby pobiegać i podszkolić
mój angielski. Po powrocie chciałem dokończyć studia w Polsce. Jak się okazało, nigdy nie dokończyłem
studiów w Poznaniu, a zostałem absolwentem Harding University,
gdzie oprócz dyplomu BBA (Bachelors of Business
Administration) otrzymałem możliwość
ukończenia programu MBA (Masters of Business Administration). Przez
cały pobyt w USA dorabiałem sobie, pracując to tu, to tam –
uczelnia daje taką możliwość.
Przede wszystkim byłem jednak sportowcem, odpracowując stypendium,
na które nie mógłbym sobie nigdy pozwolić, gdyby nie
bieganie (samo czesne to ok 15.000 dolarów rocznie, plus
koszty utrzymania).
Jak
wyglądał trening w USA?
Na
wielu amerykańskich uczelniach, również mojej, priorytetem jest sezon przełajowy, więc w
latach 2002-2004 biegałem głównie po urozmaiconych pagórkami
trawiastych trasach. Początkowo nienawidziłem biegania po tak
miękkiej nawierzchni, lecz z czasem przyzwyczaiłem się do tego, a
nawet polubiłem, stając się wielbicielem treningu na trawie. Trasy
przełajowe w USA są bardzo dokładnie wymierzone i nie ma mowy o
osiągach typu 12 minut na 5km, jak to niejednokrotnie bywa w Polsce.
Najpopularniejszym dystansem dla mężczyzn jest tam 8km, a jedynie w
mistrzostwach regionu i mistrzostwach krajowych biega się na
10km (2 razy w roku). Moje największe sukcesy przełajowe z USA to :
– II m na mistrzostwach Regionu
Centralnego, 10km-31:05(2004)
– II m na mistrzostwach Konferencji Gulf
South, 8km-25:01(2004)
– III m drużynowo na Mistrzostwach ligi
NCAA II (2003)
-III
m indywidualnie w prestiżowym biegu w Joplin (Missouri), 8km – 24:25
(byłem wtedy jedno miejsce przed Kenijczykiem Josphatem Boitem,
który pół roku później pobiegł 28:06 na
10000m, i miał na koncie rekord świata juniorów na 5km –
13:17!)
Trenowanie,
ściganie się i przebywanie w USA otworzyło mi oczy na bieganie.
Treningi w grupie z Kenijczykami i Amerykanami mocno wpłynęły na
moją biegową psychikę. Nauczyłem się przede wszystkim, że nie
należy się bać biegania dużej ilości kilometrów, o
których w Polsce miałem przekonanie, że są „zamulające”.
Rozumiem,
że na studiach musiałeś biegać,
żeby odpracować stypendium. No a teraz? Dlaczego się jeszcze w to
bawisz?
Bieganie
stało się częścią mojego życia, sport to moje hobby. Nie wiem,
jak długo będę się mógł zajmować
treningiem półprofesjonalnie, tak jak teraz. W pełni
profesjonalnie nie trenowałem nigdy w życiu, nigdy nie miałem
stworzonych ku temu warunków, zawsze tylko sam wspierałem się
moimi ograniczonymi środkami finansowymi. Największe szanse na
wyniki mam w maratonie, no i prawda jest taka, że tam jest możliwość
zarabiania najlepszych pieniędzy. W ogóle biegi uliczne są
szansą na odrobienie choć części środków, które
zainwestowałem w swoje przygotowania. Często słyszę opinie o sobie,
że zbyt często startuję. Nie mogę jednak tylko trenować,
patrząc, jak moje skromne oszczędności topnieją, a starty na
ulicy to dla mnie jedyna możliwość zarobienia jakichś pieniędzy
na bieganiu. Dlatego będę teraz próbował pogodzić pracę
na pół etatu z trenowaniem. To trudne, ale jest jakaś szansa
powodzenia. Mój najlepszy wynik, 2:14.16 w maratonie,
osiągnąłem w czasie, gdy również pracowałem dorywczo.
Rozumiem,
że nie masz sponsora?
Nie,
nie mam sponsora. Finansuję sie sam. Skończyłem studia w USA i prędzej czy później zrobię użytek z moich dyplomów, gdy zacznę pracę na poważnie. Na razie chcę jeszcze popróbować wyczynowego biegania. Od niedawna jestem w Kolonii w Niemczech, ze
względu na studiującą tu narzeczoną. Rozmawiałem z tutejszymi
klubami i nie jest łatwo o wsparcie dla zawodnika zza granicy.
Dlatego liczę jedynie na to, że znajdę pracę, która nie
będzie specjalnie kolidowała z moimi treningami. I że jeszcze
pobiegam na niezłym poziomie.
Dobrze,
to opowiedz nam, jak wygląda twój trening.
Przede
wszystkim dużo biegam: w ciągu trwania sezonu ulicznego staram się
pokonywać
tygodniowo od 140
do 160km, startując przy tym w weekendy. Po latach biegania
znalazłem swoje optymalne obciążenia i właśnie na takim
kilometrażu biega mi się najlepiej. Gdy przygotowuję się do
maratonu, wygląda to trochę inaczej. Staram się ostatnie 7-8
tygodni przed biegiem nie startować
na ulicy, ewentualnie jeden półmaraton 3-4 tygodnie przed.
Mój kilometraż wzrasta do 190-220km/tydzień, a większość
treningów to BC2 i BC3. Moim ulubionym środkiem treningowym
jest właśnie bieg ciągły w drugim zakresie intensywności, gdyż
nie należę do dynamicznych biegaczy, a bieganie w tej komfortowej
strefie sprawia mi sporą przyjemność.
Na razie zresztą dużo kombinuję z treningiem maratońskim, co
czasami działa na mnie negatywnie. W tej materii wciąż się uczę,
jestem swoim własnym obiektem eksperymentalnym. Rozmawiam o treningu z
innymi zawodnikami i dużo czytam lektury maratońskiej, szczególnie
tej pochodzącej z USA, gdzie wybór materiałów jest
ogromny. A w przyszłości chciałbym, już po nabyciu doświadczenia
i wiedzy, trenować
innych.
A
jak szacujesz to twoje ulubione BC2? Biegasz na tętno, czy kierujesz
się samopoczuciem?
Biegam
na tętno, według wskazań pulsometru. Oczywiście tempo takich
treningów zmienia się wraz z poziomem wytrenowania. Kiedy
byłem młodszy, biegałem BC2 po ok. 3.40min/km, z tętnem
dochodzącym do 165 uderzeń na minutę. Tak sugerowali mi ówcześni
trenerzy. Dzisiaj biegam drugi zakres zwykle na tętnie ok. 160
uderzeń na minutę, przy prędkości wahającej się, zależnie od
okresu, od 3.40 do 3.25 min/km. Trzecim zakresem nazywam zaś odcinki
biegane w tempie maratonu lub półmaratonu – wielu
zawodników nazywa je po prostu tempem.
Dzięki
bieganiu zwiedziłeś kawałek świata, startowałeś m.in. w Japonii, Chinach, mieszkałeś w USA, teraz w Niemczech. Gdzie podoba ci się
najbardziej?
Rzeczywiście,
dzięki bieganiu zwiedziłem np. połowę USA, więcej niż mieszkający tam od urodzenia
Amerykanie. Najbardziej podobało mi sie jednak w Macau i Tokio.
W tym pierwszym mieście startowałem miesiąc temu, ale niestety, pokonała mnie grypa
żołądkowa i nie ukończyłem biegu. W Macau spotkałem się z
niesamowitym luksusem, mieszkaliśmy w najlepszym hotelu w mieście. W Tokio z kolei opieka
organizatorów nad zawodnikiem jest niesamowita. Bylem
traktowany jak król, co jest wspaniałą nagrodą za hektolitry
potu wylane podczas treningów.
A
jak godzisz bieganie z życiem prywatnym?
No
cóż, nie jest to łatwe, ale już od liceum dawałem sobie z
tym radę. Moja narzeczona jest bardzo tolerancyjna, jest moim
największym kibicem, jeździ ze mną na zawody i czasami treningi,
coraz lepiej orientuje się też w lekkiej atletyce.
Co
więc będzie dalej z Maciejem Miereczko, który jako półamator
pobiegł 2:14 w maratonie?
Sam
nie wiem. Trenowałem bardzo ciężko do maratonu w Macau i siedzi we
mnie niewykorzystana energia, którą postaram się spożytkować w
jakimś maratonie w najbliższym czasie. Zależy mi bardzo na tym,
żeby zrobić w końcu dobry wynik i udowodnić, że moje trzecie
miejsce w Austin nie było przypadkiem. Później, zależnie od
mojej sytuacji w Kolonii i stanu finansów, rozważę start w
Mistrzostwach Polski w Dębnie. A co dalej? Zobaczymy…
Polsko-kenijsko-amerykańska reprezentacja uniwersytetu Harding z Arkansas. Od lewej stoją: jako drugi Artur Kern, jako trzeci Przemek Bobrowski, piąty Maciek Miereczko.