marta gorczynska
28 marca 2021 Marta Gorczyńska Zacznij Biegać

Moje biegowe początki, czyli grunt to dobre nastawienie


Nie będzie to seria opowieści niezwykłego człowieka o tym, jak stać się niezwykłym biegaczem. Nie będzie to też historia zwieńczona opowieścią, w której cała w endorfinach robię trening życia lub po kilku treningach magicznie wygrywam bieg na 10 kilometrów.
Będzie to relacja zwykłego, małego człowieka nieco zagubionego w wielkim biegowym świecie. Opowiem Wam o tym, jak poszukać w sobie odrobiny tej biegowej niezwykłości. Jak kochać i nienawidzić, jak jednocześnie cierpieć i cieszyć się na tym samym treningu. Jak wstać z kanapy, jak zacząć i jak biegać, kiedy się nie chce dokładnie tak jak mi nie chciało się przez dwa lata, aż do teraz.

Szczerze mówiąc, jeszcze miesiąc temu byłabym wdzięczna, gdyby ktoś zdecydował się udzielić mi wskazówek, które właśnie do Was piszę. Od jakiegoś czasu czułam, że coś musi się zdarzyć, żebym na nowo zakochała się w bieganiu, żebym znowu zapragnęła wystartować w biegu ulicznym i zaczęła żyć i cieszyć się bieganiem. Mimo, że miałam chęć, to nie czułam pragnienia, by znowu wyruszyć na trasy biegowe, bawić się na pasta party, jeść bułki z dżemem przed startami i wdychać mentolowy zapach maści dla sportowców. Nie czułam ekscytacji na myśl o treningu czy życiówkach.

Jak zacząć biegać

Jak niektórzy z Was może wiedzą, aktualnie jako fotograf najwięcej biegam z aparatem, ale nie zawsze tak było. Ci, którzy czytali niegdyś moje felietony być może pamiętają moje „wyśmienite” pomysły, aby startować po zaledwie dwóch tygodniach przygotowań, lub opisy trzydziestego piątego kilometra podczas maratonu, zawarte między innymi tu.

Ale musicie wiedzieć, że w przeszłości przez pięć lat trenowałam też regularnie chód sportowy. Choć generalnie tę karierę chodziarki można skwitować krótkim „Nie poszło (he he) po mojej myśli”, to był to czas, kiedy poza trenowaniem nie widziałam świata. Na lekcjach historii czytałam ukradkiem biografie sportowców, na polskim układałam sobie plany treningowe, a na matematyce kalkulowałam, w jakim czasie muszę przejść dane okrążenie, by uzyskać satysfakcjonujący mnie wynik – nic zmyślonego, powołajcie koleżankę z ławki na świadka. Na punkcie trenowania miałam kompletnego świra. Los jednak chciał, że jeszcze większego świra dostałam, na punkcie fotografii… I tak oto jestem zawodowym fotografem sportowym, a chód jest dla mnie tylko wspomnieniem.

Początki biegania

Mimo biegania z aparatem zmieniłam się w totalnego kanapowca, przynajmniej w moim odczuciu. Kiedy współlokatorzy szli na trening, ja siedziałam i edytowałam zdjęcia. Kiedy szli na drugi trening, ja poprawiałam te zdjęcia po raz dziesiąty… Czułam, że muszę to zmienić. Czułam, że mój organizm, ciało i głowa domagają się tego, wręcz krzyczą, bym w końcu coś z tym zrobiła.
Miałam ‘treningowe fazy’ regularnego truchtania przez 2-3 tygodnie, po czym znowu przez półtora miesiąca nic. Po części było to związane z pracą, jednak z perspektywy czasu wydaje mi się, że była to kwestia mojej dziwnej ambicji. Bardzo chciałam już, teraz, od razu, biegać tak, jak kiedyś. Wychodziłam na jedne z pierwszych treningów i zamiast skupiać się na ‘tu i teraz’, myślałam tylko o cyferkach, o tempie, o wyniku i podświadomie porównywałam to z tym, co na tym samym zegarku widziałam rok, dwa lata temu. Zrażałam się i poddawałam.
Dlatego w tym miejscu, kieruję pierwszą myśl do Was – nie naciskajcie na siebie za mocno. Niezależnie od tego, czy nigdy nie mieliście do czynienia ze sportem, czy po dłuższej przerwie wracacie do aktywności. Musicie zaakceptować to, że startujecie z zupełnie nowego punktu. W 2018 roku byłam starą, biegającą Martą, teraz jestem nową, biegającą Martą i tych dwóch już do siebie nie porównuję. I taką myśl warto, żeby obrał każdy z Was, kto próbuje po raz kolejny wkroczyć na ścieżki biegowe.

Bardzo długi czas myślałam też o tym, by znaleźć biegowego trenera lub przyłączyć się do biegowej grupy. Czułam jednak, że jestem za słaba, by zacząć… I choć może brzmi to absurdalnie dla zawodowych biegaczy, to zdaje się, że wielu z Was może myśleć podobnie. Że potencjalni instruktorzy trenowali na pewno lepszych od Ciebie i na takiego truchtacza nie będą mieć czasu, że w grupie biegowej są już sami wytrenowani i nie chcesz wlec się na samym końcu. Też tak myślałam. I wtedy decydowałam się, by wejść na wyższy poziom samemu. Skupiałam się na tym, żeby znowu naciskać, biegać tylko szybciej i szybciej, by w końcu dorównać innym i… Dopiero zacząć. Nie było w tym najmniejszej radości z biegu, chwili odprężenia, frajdy, tylko nieustanne stawianie się pod presją. Dużo większą niż gdy stawiasz sobie zwyczajne, kolejne wyzwania. A to z kolei nie było niczym innym jak błędnym kołem. Przez tak intensywne początki nieustająco się zniechęcałam. Pojawiały się myśli, że to nie jest dla mnie, że ja nie wiem, jak ludziom to może sprawiać radość, że to bieganie jest tak bardzo bez sensu, gdzie tu niby te endorfiny… Brzmi znajomo?

Rozgrzewka przed bieganiem

Wracając więc do początku i tego, że czułam, że potrzebuję pewnego impulsu – takowy się zdarzył. W minioną środę. Zachęcona pierwszymi promykami wiosennego słońca wyszłam na spacer i spotkałam mojego byłego trenera od chodu, którego nie widziałam ponad rok. Po krótkiej pogawędce stwierdził: „Wiesz Marta, jutro jest idealny dzień, żeby znowu zacząć. Tak no, powiedzmy od 18km, bo nigdy nie jest za późno”.
Tego samego dnia miały miejsce kolejne dziwne zbiegi okoliczności, a praca w ekipie bieganie.pl z naczelnym szafarzem Kubą Pawlakiem sprawiły, że…. wieczorem, miałam już trenera i plan biegowy na kolejny dzień! WOW! Na szczęście mój nowy coach – Artur Kozłowski nie zaplanował dla mnie aż osiemnastu kilometrów.

Plan był prosty – spróbować przebiec w miarę swobodnie 4-5km. I szczerze, bałam się tego. Nie biegałam tak dawno, że zdawało mi się, że taki dystans może stanowić dla mnie wyzwanie. Wychodząc na ten trening, miałam wrażenie, że na moim czole widnieje napis: „kanapowiec”. A jednak, spróbowałam. I przebiegłam. Pod koniec już krótkim krokiem, w nieciekawym zapewne pochyleniu i rękoma ułożonymi jak do odgarniania łopatą śniegu, jednak nie czułam się wcale najgorzej.
Okazało się, że ten bieg to był test trenera, który zakwalifikował mnie do grona „niezwykłych kanapowców”. To znaczy takich, którzy przez wzgląd na swoje poprzednie doświadczenia z bieganiem, mogą zacząć swój trening od innego etapu, niż ci „zwykli kanapowcy”, którzy nie mieli wcześniej do czynienia z aktywnością fizyczną. Słowami trenera: „Normalnie zaleciłbym zawodnikowi bieganie w pierwszym tygodniu dwa razy, trzecim trzy razy i to wszystko marszobiegi”. Tak, więc, jeśli chcecie ruszyć z głową, oto pierwsza trenerska wskazówka!

buty new balance

Drugi trening – sobota. Kto wyszedł chociaż na spacer z pewnością przekonał się, że bluzka, bluza i kurtka na bieganie to byłoby stanowczo za dużo! Za dużo jednak nie było dla mnie tego dnia kilometrów – 5km + 5x70m rytm. Miałam wrażenie, że to już zupełnie inne bieganie, bo nie dość, że cały czas byłam w stanie biec luźno, to i zmęczenie było jakieś takie mniejsze. Może to pogoda, może endorfiny, a może poczucie, że w końcu biegam, bo tego naprawdę chcę. 

Gdy trener spytał mnie o cel… Stwierdziłam, że nie wiem, czy za długoterminowy cel obiorę sobie łamanie 40 minut na 10km, czy kolejny, tym razem naprawdę przemyślany, zaplanowany i udany start w maratonie. Nie wiem, bo startuję z innym nastawieniem. Stawiam sobie za cel pokochać bieganie na nowo. Cieszyć się z każdego treningu i stawać się lepszym truchtaczem. Wiem, że nie zawsze będzie idealnie, nikt nie został zawodowcem, czy nawet półamatorem od razu! Czasami zwycięży praca, czasami zmęczenie, a czasami po prostu zdecyduję, by chwilę odetchnąć. Na pewno zdarzy się też, że po prostu nie będzie mi się chciało! I wiecie co? To będzie jak najbardziej okej.

Jak biegać

Wiosna to idealny czas, żeby znowu zacząć ponownie. Albo zacząć po raz pierwszy. Po prostu zacząć. Więc zacznijcie. Ze mną. Po prostu. A ja ze swojej strony obiecuje co tydzień relacjonować tu swoje sukcesy i porażki biegowych początków.

Prędzej czy później odnajdziemy tą biegową niezwykłość. Wyjdziemy na kolejny z rzędu trening, świński trucht z wycofanym biodrem, krótkim krokiem i językiem na wierzchu po pierwszych ośmiuset metrach. A to, czym ten trening będzie się różnił od poprzednich to uśmiech, z którym go skończymy. I właśnie wtedy będziemy wiedzieć, że ją znaleźliśmy.

Możliwość komentowania została wyłączona.

Marta Gorczyńska
Marta Gorczyńska

Biega szybko, biega długo, biega wszędzie, z tym, że głównie z aparatem. Porywa się z nim na słońce i próbuje robić wszystko naraz. Dla rozwijania pasji zbankrutuje, poleci na koniec świata, a i tak wróci z uśmiechem na twarzy, bo jak twierdzi - z pasją albo wcale.