Redakcja Bieganie.pl
Pierwsze wrażenie
Po wyjęciu butów z pudełka ma się wrażenie, że są… małe. Być może wynika to z faktu, że wszelkie „zbędne” elementy buta zostały z niego usunięte. Dzięki temu Minimusy są bardzo lekkie – ok. 200 gramów (rozmiar 44 – zwykle noszę 43 ale NB ma zawyżoną rozmiarówkę). Cholewka buta to bardzo przewiewna siateczka oraz dwie gumowe taśmy opinające śródstopie i piętę. Język – to zwykły skrawek materiału. Podeszwa – stworzona przez firmę Vibram (produkującą podeszwy do butów górskich najlepszych marek) – jest bardzo cienka i elastyczna. Bieżnik – mało agresywny jak na buty trailowe.
MT10 są niewiarygodnie wręcz wygodne. Wyeliminowano większość szwów we wnętrzu buta, jest on dodatkowo wyściełany bardzo przyjemnym w dotyku materiałem – Krupicka lubi biegać bez skarpetek i ten but ma to umożliwiać. Faktycznie – bez skarpetek but nosi się świetnie i tak samo się w nim biega. Co istotne, po założeniu ma się natychmiastowe wrażenie zespolenia stopy z butem – jest on genialnie dopasowany, nigdzie nie wystaje poza obrys stopy, dokładnie ją obejmuje; w Minimusach można by nie wiązać sznurówek, stopa w ogóle się nie przesuwa w bucie. Dwie gumowe taśmy trzymają mocno stopę ale w żaden sposób nie przeszkadzają jej w pracy. Przód buta jest szeroki, palce mają sporo miejsca.
Minimusy można swobodnie zwijać i wyginać we wszystkie strony. Dzięki temu but pracuje razem ze stopą. Ano właśnie…
Minimalizm
Idea serii Minimus (bo do rodziny należy kilka modeli butów o różnym przeznaczeniu) wyrażona jest w haśle „less is more”, czyli „mniej znaczy więcej”. Jakie konsekwencje niesie wprowadzenie tej idei w życie w odniesieniu do butów biegowych? Najprościej rzecz ujmując, chodzi o stworzenie buta, który umożliwiałby swobodną pracę stopy podobną do tej, którą stopa wykonuje podczas biegu boso (o niskiej wadze, doskonałym dopasowaniu, dużej elastyczności już wspomniałem). Innymi słowy, oznacza to także usunięcie z buta wszelkich elementów, które taką pracę utrudniają bądź uniemożliwiają. Nie ma w Minimusach sztywnego zapiętka, nie ma żadnych usztywnień w cholewce. Różnica wysokości pomiędzy piętą a palcami to zaledwie 4 mm. Podeszwa jest pozbawiona twardych elementów stabilizujących oraz jakiejkolwiek amortyzacji. Powtórzę, jakiejkolwiek amortyzacji.
W przeciwieństwie do butów różnych marek, które oferują mniej lub bardziej łagodne wejście w świat „naturalnego” biegania, Minimusy to radykalne rozwiązanie. Z jednej strony jest to zaleta – otrzymujemy produkt stricte minimalistyczny, z drugiej jest to wielkie wyzwanie dla naszego aparatu ruchu.
MT10 w praktyce
W biegu Minimusów nie czuje się na stopach prawie w ogóle. Dlaczego prawie? Otóż z początku gumowa taśma opinająca śródstopie wydaje się trzymać stopę dość mocno. Miałem nawet obawy, czy nie stanie się to przyczyną dyskomfortu czy bólu – mam szeroką stopę i dodatkowo halluksy, a taśma znajduje się dokładnie we wrażliwym miejscu. Pomimo moich obaw nie stwierdziłem żadnego dyskomfortu nawet podczas trzygodzinnych wybiegań (ani później po ich zakończeniu). Czy w skarpetkach czy bez, buty trzymają się stopy świetnie, nic się nie przesuwa, nic nie uwiera. Choć cholewka jest cienka i przewiewna, nie doznałem uczucia chłodu (również bez skarpet).
Z drugiej strony, na początku bardzo wyraźnie czuje się, że biegniemy w Minimusach. Skąd ten paradoks? Wynika on przede wszystkim z faktu, że w tych butach prawie nic nas nie chroni, w rezultacie mocno odczuwamy każdy kontakt stopy z podłożem. Oczywiście, od podłoża oddziela nas warstwa gumy ale poza tym jesteśmy zdani wyłącznie na siebie ponieważ, jak już wspomniałem, nie ma żadnej amortyzacji. O ile w biegu po lesie nie czuje się tego tak wyraźnie, tak w biegu po asfalcie czy betonie jest to bardzo mocno odczuwalne. Podczas pierwszego 30km wybiegania ostatnie 5 km było po chodnikach – stopy to dotkliwie odczuły. Cała rzecz w tym, czy tę właściwość buta uznaje się za wadę czy zaletę…
Nie da się w Minimusach biegać „z pięty”. Musiałem się bardzo starać i wymuszać zgięcie grzbietowe stopy by w ogóle wylądować na pięcie i nie było to przyjemne. Nieamortyzowany kontakt pięty z płytą chodnikową nie należy do miłych doznań. Świetnie za to biega się „ze śródstopia”, tego rodzaju lądowanie w tych butach wydaje się oczywiste i naturalne.
Pomimo trailowego przeznaczenia Minimusów da się w nich biegać po asfalcie, podeszwa nie ma na tyle dużych wypustek by to przeszkadzało. W terenie sprawują się świetnie. Nie miałem żadnych problemów z trzymaniem na mokrym asfalcie, mokrych liściach i trawie, a nawet biegnąc po błocie czy w szybkich zbiegach z górki po zmrożonej trawie (ok. 3:30/km). Co prawda w głębokim błocie oraz na mokrej glinie doświadczyłem odczucia zmniejszonej przyczepności i lekkich uślizgów ale cały czas było bezpiecznie – zważywszy na brak agresywnego bieżnika było to dla mnie zaskoczenie.
Podeszwa nie daje zbyt dużej ochrony przed nierównościami podłoża, z drugiej jednak strony daje świetne jego czucie. Jeżeli ktoś oczekuje od buta, że wbiegnie na ścieżkę pełną szyszek bądź na drogę pokrytą kamieniami i nie poczuje nic pod stopami, srogo się zawiedzie. W tych butach dokładnie czuć po czym się biegnie, czuć miękkość trawy i runa leśnego, czuć sypkość piasku i żwiru, czuć twardość kamieni i każdą szyszkę. Ostre kamienie bolą i zdarzało mi się podrywać gwałtownie stopę. W porównaniu z innymi trailowymi modelami minimalistycznymi NB, chociażby MT100 i MT101, usunięto nawet płytkę Rockstop z podeszwy. I znowu – rzecz w tym czy ważniejsze jest czucie podłoża czy ochrona przed jego nierównościami?
Licho nie śpi
Nie da się ukryć, że moje wrażenie są bardzo pozytywne i oceniam MT10 bardzo wysoko. Nie oznacza to jednak, że każdy, kto ich spróbuje, podzieli moje wrażenia. Po pierwsze, zanim zacząłem je testować miałem w nogach kilka miesięcy biegania w butach minimalistycznych, w tym ostatnie 2-3 miesiące to bieganie ok. 50-70 km tygodniowo, w całości w butach mini – ZENkach*. Wspominam o tym by pokazać, że pomimo, iż biegaczem jestem kiepskim, moje nogi są przygotowane na duże obciążenia i wyzwania butów bez amortyzacji. Pomimo tego przygotowania pierwsze treningi w Minimusach odczułem dość mocno, zwiększonym napięciem mięśni łydek, i dużym zmęczeniem stóp. Te buty nie wybaczają błędów w technice. Nie ma mowy o lądowaniu na pięcie, jednak to jeszcze nic. Mam tendencję by czasami stawiać stopę zbyt mocno na zewnętrznej krawędzi stopy oraz by lądować za bardzo „na przedzie” – przy KAŻDYM takim kroku czuję zwiększone napięcie w stopie i mam silne przekonanie graniczące z pewnością, że osoby o kiepskiej technice bądź aparacie ruchu nieprzystosowanym do obuwia minimalistycznego, biegając w Minimusach będą prosić się o kontuzje. Nie bez kozery NB na metce przyczepionej do butów ostrzega przed niefrasobliwym ich stosowaniem i zaleca na początku pokonywać w nich zaledwie 10% kilometrażu.
+ZOOM
Dla mnie osobiście ten but jest genialny. Dostaję od niego dokładnie to czego oczekiwałem. Moje rozumienie minimalizmu MT10 spełnia w 100%. Clue w tym gdzie widzimy nasze upragnione buty na skali: na jednym biegunie amortyzacja i stabilizacja, na drugim – bieganie boso; na jednym biegunie ochrona przed nierównościami, na drugim – czucie podłoża. New Balance Minimus Trail sytuuje się blisko tego odległego, z punktu widzenia tradycyjnych butów biegowych, bieguna. Z tego względu oceny tego modelu będą bardzo różne, w zależności od indywidualnych preferencji. Moja ocena jest najwyższa z możliwych.
* – ZENki – tuningowane przez naszego kolegę jeden z modeli Kalenji