Redakcja Bieganie.pl
W Font Romeu, francuskim centrum biegowym, jest dziś dość chłodno. Jak zwykle wieje silny wiatr. Dopiero niedawno zszedł śnieg, a temperatura na 1800 m n.p.m. ciągle nie może zdecydować się, czy już przestawić się na czas letni. Czekam na Paulę na stadionie z Tomkiem Szymkowiakiem.
„Eee, pewnie nie przyjdzie” – powątpiewa Tomek. Ja jednak czuję, że Paula Radcliffe jest profesjonalistką, a zarazem bardzo otwartą i szczerą osobą. Wczoraj, podczas treningu na siłowni, gdy spotkałem ją i jej męża Gary’ego, umówiliśmy się bez problemu na krótką rozmowę. „A Ty będziesz już po treningu o 17.00?” – upewniała się Paula, jakby to do mojego planu dnia trzeba się było dostosować…
Przyszła. Kilka minut po piątej. Widać po załzawionych oczach, że jest lekko zmęczona. Nie widać za to w ogóle, że pod fioletową bluzą kryje większy niż zwykle brzuch. Pytam oczywiście o polskich biegaczy, których zna. Wspomina Lidię Chojecką i łamie sobie język na „Malgozracie Ridz”. Pamięta też „Bidgosz”, gdzie biła swój rekord życiowy na 5 km (14.29). Gdy rozmawiamy, często się śmieje, mówi z przejęciem o swojej karierze, z jeszcze większym o rodzinie.
Wczoraj widziałem Cię na siłowni, dziś biegałaś krótkie odcinki na stadionie. Jesteś przecież w ciąży, po co teraz trenujesz?
Kocham bieganie. Bieganie jest tym, co robię każdego dnia. A regularne trenowanie, szczególnie teraz, jest dobre i dla mojej psychiki, i dla psychiki dziecka. Wiem to, biegałam będąc w zaawansowanej ciąży z moją córeczką Islą. Kiedy się urodziła jej ciało było silne, łatwo też znosiła stres. Miała prawo go przeżywać! Data urodzin wciąż się przesuwała, było już kilkanaście dni po wyznaczonym terminie. Mam wąską miednicę, chyba moje mięśnie nie były dostateczne rozluźnione. Cały poród trwał bardzo długo, blisko 27 godzin. Isla świetnie to wszystko zniosła. Miała się urodzić pod koniec grudnia, a przyszła na świat 17 stycznia 2007 roku.
Czego biegające kobiety w ciąży muszą się obawiać?
Nie myślę, że od razu muszą się o coś martwić. Jestem pewna, że pozostawanie w ruchu i dobrej kondycji jest ważne i dla nich, i dla dziecka. Według wielu ostatnich badań, ćwiczenia po 30-40 minut, 4-5 razy tygodniowo, które wspomagają układ krążenia, są dobre dla płodu. Przyszłej mamie pomagają się lepiej zregenerować, dojść do siebie po porodzie i sprostać wymaganiom, jakie niesie za sobą cały okres ciąży.
Oczywiście są rzeczy, które muszę uzgodnić z moim sportowym ginekologiem. Jestem z nim w bliskim kontakcie, robimy częste badania. Czyli więcej niż zwykle skanów, więcej badań USG. Mam 4-5 badań miesięcznie, żeby upewnić się, czy dziecko rośnie prawidłowo. Oczywiście ginekolog nie biega za mną na każdym treningu (śmiech). Ale na każdym treningu sama pamiętam, by nie za bardzo rozgrzewać mięśnie – stąd lżejsze obciążenia na siłowni. Kontroluję też tętno, by nie było za wysokie. Częściej niż kiedyś biegam z pulsometrem. Mam opiekę i nadzór w postaci Gary’ego – mojego męża i trenera jednocześnie.
Kiedyś tak bardzo nie przejmowałam się wysokim tętnem, szczególnie podczas sesji na bieżni. Teraz staram się kończyć treningi, gdy widzę, że puls zaczyna być za wysoki – wtedy zaczynam sobie na przykład spacerować. Moje maksymalne tętno to około 200 uderzeń na minutę. Rada ginekologa, to nie przekraczać 180 podczas cięższych treningów, a na rozbieganiach trzymać się okolic 160 uderzeń. Słyszę sygnał i zwalniam.
Ta ciąża wydaje mi się zresztą trudniejsza, nie wiem czemu. Ostatnią przeszłam gładko. Może teraz moje ciało wie, że będzie ciężko? Czuję się teraz – w piątym miesiącu – tak jak czułam się w dziewiątym miesiącu z Islą.
Data urodzin jest zaplanowana na jesień?
Już na wrzesień. Do tego czasu pokażę się gościnnie na kilku biegach.
Jesteś z urodzenia Brytyjką, widziałem Cię na treningach w Albuquerque (Nowy Meksyk, USA – przyp. red.), teraz trenujesz tutaj, w Font Romeu – masz apartament niedaleko stadionu. Mieszkasz na co dzień w Monako. Więc gdzie jest Twój dom?
W 2004 przeprowadziliśmy się z Anglii do Monako. Tam jest teraz mój dom, choć w sercu jestem Brytyjką. Po wprowadzeniu się przez pewien czas myślałam, że zostawiłam coś ważnego w Anglii, ale teraz czuję się w Monako jak u siebie. Mamy tam dom, przyjaciół, prawie zawsze jest piękna pogoda. To świetne miejsce do spotkań towarzyskich i do wychowania dzieci.
Ale kiedy trenujesz normalnie, spędzasz tam chyba nie więcej niż 3 tygodnie rocznie?
O nie, dużo więcej, dużo więcej niż w przeszłości. To był zresztą jeden z powodów, dla których się tam wprowadziłam. Chciałam być więcej czasu w jednym miejscu. Ostatnio, gdy startowałam w wiosennym maratonie, przygotowywałam się do niego do stycznia w Monako. Potem jechałam na jakieś dłuższe przygotowania, a przed samym maratonem znowu przyjeżdżałam do domu. Po starcie zostawaliśmy w Monako na 6, 8 tygodni, po czym przyjeżdżaliśmy tutaj, do Font Romeu. Dobrą stroną mieszkania na Lazurowym Wybrzeżu jest nieduża odległość do Pirenejów – to tylko 5 godzin jazdy. Więc możemy tu często wpadać, a wracać do domu na weekend.
Słyszałem, że dobrze mówisz po francusku…
Uczyłam się francuskiego w Niemczech, w Dusseldorfie. Studiowałam współczesną gospodarkę Niemiec i Francji. W ramach studiów musiałam spędzić pół roku w każdym z tych krajów. Pracowałam więc 6 miesięcy w Dusseldorfie, a potem przyjechałam tutaj, do Font Romeu na 5 miesięcy. Wtedy odkryłam tak naprawdę to miejsce. I niedługo potem, bo w 1998 roku, kupiliśmy tu apartament.
Startujesz i podróżujesz dużo. Myślisz, że to wpływa negatywnie na Twoje życie rodzinne?
I tak i nie. Myślę, że jesteśmy szczęściarzami, bo Gary jest moim mężem, ale również trenerem i menadżerem. Jesteśmy razem cały czas. W innym przypadku życie rodzinne byłoby bardzo skomplikowane.
Mamy konkretne plany co do wychowania dzieci. Trenowanie traktujemy poważnie, ale myślimy, co dalej. Po 2012 roku powinniśmy zwolnić… Musimy myśleć perspektywicznie. Isla ma teraz 3 lata. We wrześniu zaczęła chodzić do przedszkola. Po Igrzyskach w Londynie będzie szła do szkoły.
Pamiętam, że trzymałaś ją na rękach po wygranej w maratonie w Nowym Jorku w 2008 roku, kilka miesięcy po nieudanych Igrzyskach w Pekinie. Pamiętam ten bieg, miałem wrażenie, że widziałem wielką ulgę na Twojej twarzy. Nie był to najszybszy maraton, ale chyba bardzo ważny?
Tak, dobrze zauważyłeś. Cały tamten rok miałam problemy.
Poszło mi kiepsko na Igrzyskach w Pekinie, a maraton w Nowym Jorku był zaledwie 3 miesiące później.
Przed Pekinem miałam problemy z kontuzją, starałam się stosować trening uzupełniający, ale szczerze mówiąc, nic to nie dało. Byłam zła, bo nie mogłam pokazać swoich umiejętności, tego, jak ciężko pracowałam. Po Pekinie poradziłam sobie jakoś z ciągnącą się kontuzją stopy i mogłem się przygotować do startu w Nowym Jorku.
Czy to ze stopami miałaś zawsze jakieś problemy?
Pierwsza poważna kontuzja w mojej karierze to faktycznie kontuzja lewej stopy. To lewa stopa bolała mnie w 1994 roku. Straciłam wtedy właściwie cały rok na rehabilitację.
W 2008 roku, roku olimpijskim, chodziło o prawą stopę. Jej stan się systematycznie pogarszał. Mieliśmy plan, żeby zająć się nią dopiero po maratonie londyńskim 2009 i potem przejść operację. Ale to był tylko plan, na jednym z treningów doszło do pęknięcia. I pomyślałam, że już dość tego odkładania, zmian, które ciągnęły się przez 4-5 lat. Czas na poważne zajęcie się tą sprawą. Dotychczasowa rehabilitacja była niewystarczające. Projektanci z Nike też ciągle zmieniali mi buty, żeby były większe, aby dawały mi lepiej dopasowaną amortyzację.
Zaraz, zaraz, czyli te buty, które nosisz są specjalnie robione dla Ciebie?
Zwykle na zawodach biegam w Air Zoom Marathonerach, podobnych do produkowanych seryjnie, z wyjątkiem tego, że mam w nich trochę bardziej twardą podeszwę środkową. Z czasem jednak, gdy zaczęłam mieć problemy z prawą stopą, konstruktorzy Nike musieli mi robić coraz szersze buty. Aż wreszcie, w 2008 roku, musiałam zamienić Marathonery na treningowo-startowy model Air Pegasusów TC.
Stawiam stopy lekko na zewnątrz, ale moje podstawowe buty treningowe to zwykłe Air Pegasusy oraz Air Spany. Ostatnio zakładam też LunarGlidy, chociaż bardziej pasują mi jednak LunarElity. W reklamach telewizyjnych biegałam sporo w Zoom Vomero, ale do dłuższych treningów były dla mnie aż za miękkie.
Miałaś więc problemy z kontuzjami. Pamiętam też wiele biegów, które kończyłaś na bieżni czwarta, piąta, tuż za medalami największych imprez. Co pozwoliło Ci przezwyciężyć te wszystkie trudności na swojej drodze?
Najważniejsza rzecz: bieganie i ściganie się jest tym, co kocham robić. To na pewno ułatwia mi powrót do formy po kontuzjach, zmusza do szukania treningu zastępczego, takiego jak nudny aqua jogging. Drugim powodem jest to, że mam ogromne wsparcie mojego teamu.
Myślę też czasem, że skoro już zdecydowałam się biegać maraton, muszę zaakceptować większe ryzyko kontuzji. Po prostu trzeba zmuszać się, by dawać się z siebie coraz więcej i bez przerwy „napierać”.
Wiesz, tak naprawdę jestem szczęściarą – przez długi czas nie miałam problemów ani z kręgosłupem, ani z innymi kontuzjami. Była ta, która na początku kariery wykluczyła mnie na rok ze startów, ale następna tak naprawdę zdarzyła się dopiero w 2004 roku! A potem wszystko sprowadzało się do problemów z prawą stopą. Kompensacja tej kontuzji doprowadzała do innych…
No właśnie, Igrzyska w 2004 roku, które określałaś często jako najgorszy okres w swojej karierze. Podczas maratonu olimpijskiego w Atenach miałaś, zdaje się, problemy z łydkami?
O nie, problem tkwił gdzie indziej. Miałam stan zapalny i dużego krwiaka pod mięśniem czworogłowym. Nie mogłam prawie biegać, dopiero zdjęcia USG przekonały nas, jak poważna to sprawa. W poniedziałek, na kilka dni przed maratonem, odbył się zabieg wyciągania płynu spomiędzy kości i mięśnia. Musiałam potem przyjąć sporo mocnych leków przeciwzapalnych. Okazało się, że to zbyt wiele, również dla żołądka. Jadłam, ale wszystko przeze mnie przechodziło… Maratonu nie dałam rady ukończyć. Na 10000 m co prawda stanęłam na starcie, ale moje ciało też tego nie zniosło.
Jesteś uparta…
No tak, to moja wina, ale tego nie żałuję. Ludzie z mojej ekipy mówili, że to było raczej głupie. Ale czułam, że w Atenach nie zniosę oglądania Igrzysk w TV. Myślenia, co mogłabym tam zrobić.
Pamiętam spektakularne wyniki i Twoje szybkie biegi na bieżni, ale zawsze czegoś jakby brakowało. Czy ruszyłaś na maraton, bo nie miałaś szczęścia na stadionie, czy po prostu chciałaś spróbować czegoś nowego?
Nie, bez względu na wszystko i tak wylądowałabym przy maratonie. To było moje marzenie od dzieciństwa. Pamiętam tatę, jak biegł maraton w Londynie, widziałam też Ingrid Kristiansen, gdy biła tam rekord świata w 1985 roku. Zawsze myślałam o tym dystansie. Poza tym w czasie moich wczesnych testów wydolnościowych wszystko wskazywało na maraton. Ale ja tak lubiłam starty na bieżni… Chciałam najpierw pobiec, najszybciej jak się da na krótszych dystansach, a potem ruszyć dalej.
Myślę, że moim punktem zwrotnym w karierze były Igrzyska w Sydney (4. Miejsce na 10000 m – przyp. red.). Starałam się tam biec naprawdę ze wszystkich sił, ale okazało się to niewystarczające. Pomyślałam sobie wtedy – Ok, to chyba ten moment, żeby zacząć biegać maraton.
Zadebiutowałam w 2000 roku na Mistrzostwach Świata w Półmaratonie w Meksyku i od razu spodobało mi się ściganie na ulicy. Mimo to wracałam ciągle na stadion. Nie spodziewałam się tego, ale w trakcie przygotowań do maratonu, stawałam się szybsza na bieżni. I 2002 rok był moim najlepszym sezonem. Wtedy miałam naprawdę dużo treningów na stadionie, bo wierzyłam, że dobrze pobiegnę maraton, dopiero gdy będę w super formie na 10000 m.
Trochę brakuje mi teraz startów na bieżni, ale myślę, że maraton i bieganie 5000 oraz 10000 m na stadionie są możliwe do pogodzenia.
Czasem widać Cię biegającą z czerwoną wstążką. Wiem, że chodzi o rodzaj manifestu antydopingowego. Dlaczego robisz to akurat w ten sposób?
Ta historia zaczęła się w 1998 roku. To był wtedy rozwijający się problem. Brakowało profesjonalnych testów antydopingowych. Kibice zaczęli tracić zaufanie do lekkoatletów, wiarę w sport. Francuzka biegaczka – Blandine Bitzner-Ducret biegała w tym czasie z czerwoną opaską na włosy owiniętą wokół ramienia, chociaż ludzie z początku nie bardzo zdawali sobie sprawę z tego, że chodzi o walkę z dopingiem. Ja zdecydowałam się na czerwoną wstążkę przy koszulce – prosząc w ten sposób o lepsze kontrole, bardziej wiarygodne testy krwi.
No ale ciągle jesteś kontrolowana. To Ci nie przeszkadza?
Nie, ani trochę. Wiem, że komisja może się zjawić w każdej chwili na przykład tutaj, w Font Romeu. Zawsze jestem gotowa. Zresztą mam nastawiony wcześnie budzik i marzę tylko, by nie obudzili mojej córeczki. Akceptuję to, chciałabym, by tych kontroli było więcej, żeby były bardziej przejrzyste, prostsze. Bieganie jest sportem, który kocham, chcę, by było czyste i miało dobrą opinię. Fatalne się dzieje dla sportowców wtedy, gdy trenują ciężko, dobrze wypadną na zawodach, a potem i tak powstają podejrzenia – ludzie mówią: „O, może on bierze coś niedozwolonego.” Kibice stają się podejrzliwi.
Powinien więc istnieć spójny system, w którym moglibyśmy udowodnić, że jesteśmy czyści.
Jesteś rekordzistką świata na wielu dystansach. Zastanawiam się, czy według Ciebie bicie rekordów świata kiedyś się skończy?
Myślę, że zawsze będzie postęp, progresja. Jak spojrzysz 30-40-50 lat wstecz, to sytuacja była inna. Buty nie były takie dobre, bieżnie nie były takie szybkie. Między innymi dlatego ludzie mogą biegać coraz szybciej. Oczywiście wiemy coraz więcej na temat treningu, znamy bardziej ludzki organizm. Z drugiej strony wydaje mi się, że to wszystko zwalnia, że to już nie jest tak szybki proces, jak niegdyś.
Ale Ty właśnie zrobiłaś wielki postęp w maratonie, biegnąc 2.15.25. To nie była tylko lekka poprawa – nie o pół minuty, ale aż o 3 minuty! W czym tkwią rezerwy, by zrobić następny taki skok?
To jest bardzo indywidualna kwestia u wielu sportowców. Ważna jest rywalizacja na wyrównanym poziomie, ważne jest idealne przygotowanie do konkretnej imprezy, na której należy rekord pobić. No i masa szczęścia. W 2003 roku w Londynie, gdy biłam rekord świata, byłam w świetnej formie. Miałam już doświadczenie w biegach w okolicach 2 godzin i 18 minut. Przed tym startem wszystko zagrało. Czułam, że trenowałam na maksimum możliwości, zebrałam się do kupy i nabrałam spokoju.
Tak, to był skok, ale wydaje mi się, że kobiecy maraton w tamtym momencie nie rozwijał się aż tak dynamicznie. Rekordy Kristiansen i Joan Benoit po 2.21 trwały długo, nikt nie mógł się do nich zbliżyć aż do czasów Tegli Loroupe i Japonki Katahashi, potem Catheriny Ndereby. Odtąd zawsze mogła być osoba, która pobija nowy rekord i dwie inne, które też byłyby w stanie tego dokonać.
Jeśli spojrzeć na te zawodniczki – Tegla pokonywała 10000 m w 30 minut z hakiem, ale już Catherine nie była aż tak dobra na tym dystansie. Nie miała podstawowej szybkości na bieżni, a jednak biegała maraton niemal ze swoją prędkością maksymalną i bardzo małymi wahaniami tempa. Umiała utrzymywać właściwie taką samą prędkość przez cały dystans.
I myślę, że ze mną jest podobnie. Mogę biec przez długi czas blisko mojej maksymalnej prędkości. No a kiedy przerzucałam się na maraton, miałam już bardzo dobry wynik na 10000 m i mnóstwo szybkich biegów za sobą.
Co jeszcze sprawiło, że pobiegłam 2.15…? Może to, że byłam wtedy bardzo silna psychicznie. Tego dnia nie zdawałam sobie tak naprawdę sprawy, jakim tempem biegnę. Wiedziałam tylko mniej więcej, że biegnę w okolicach 5.10 na milę. Pamiętałam średni czas na milę w Chicago, gdzie uzyskałam wynik 2 godziny i 17 minut. I tam to średnie tempo wynosiło 5.13… Więc w Londynie skupiałam się, by biec każdą milę szybciej.
Pamiętam, że po przebiegnięciu 23,5 mili, gdzieś za Tower Bridge, podjechał obok mnie motocykl, na którym był Peter Elliot. Peter powiedział: „Musisz jeszcze przyspieszyć. Biegniesz trochę szybciej niż w Chicago!”. Teraz wiem, że to nie miało dla mnie znaczenia. Tamtego dnia i tak pobiegłabym końcówkę najszybciej jak się da. Chciałam wykorzystać ten bieg.
W rekordowym maratonie trzeba chwytać takie szansy. Siergiej Bubka czy Yelena Isinbajewa mogli pobijać rekordy świata o 1-2 centymetry praktycznie co tydzień. W maratonie musi dojść do splotu sprzyjających okoliczności – między innymi warunków pogodowych, musisz mieć za sobą idealny trening przynajmniej na 3-4 miesiące przed imprezą. Musisz mieć świadomość, że dajesz z siebie wszystko.
Tego roku w Londynie podjęto dość kontrowersyjną decyzję o tym, że kobiety biegną razem z mężczyznami. To nie był mój pomysł, tylko organizatorów. Wiem, że tego dnia dałabym radę pobiec te 2.15 bez niczyjej pomocy. I tak naprawdę byłam zła, bo jeden pacemaker, z którym biegłam, skończył rywalizację zbyt wcześnie. Pomyślałam sobie wtedy – Ok, jeden pokonany (śmiech). Biegłam potem z drugim, to było dla mnie jak wyścig, a nie bieg prowadzony. Starałam się być cały czas na równi z nim. Nie można powiedzieć, ze miałam za dużo pomocy…
Dzięki za spotkanie. Aha, zaraz, zaraz, miałem Cię zapytać, jak się czujesz jako właścicielka orderu korony brytyjskiej?
To miły zaszczyt, ale raczej symboliczny. Nie jestem księżną, stoję na najniższym stopniu tego odznaczenia. Mogę dodawać tylko „MBE” na końcu nazwiska. Ale nie, nie podpisuję się w ten sposób.
Czyli jesteś gorsza od Bitelsów?
O tak, dużo gorsza niż oni (śmiech). Oni są „Sir”. Jednak to miłe doświadczenie, nie tylko dla mnie, ale również dla mojej rodziny. Mama i babcia bardzo przeżywały osobistą audiencję w Pałacu Buckingham…
Na zdjęciu z Tomaszem Szymkowiakiem, mistrzem Polski na 3000 m z przeszkodami i 10000 m.