Redakcja Bieganie.pl
Po raz trzeci spotkałem ją w sierpniu 2013 roku na dzień przed Biegiem Granią Tatr, rozmawialiśmy wtedy pierwszy raz, miła, skromna, delikatna. Nagrałem z nią krótką rozmowę przed biegiem. (pięćdziesiąta sekunda filmu: Relacja z biegu, w filmie znajdziecie ją jeszcze w dwóch miejscach). Tydzień później dowiedziałem się, że kilka miesięcy wcześniej zginęła miłość jej życia.
Rok 2013 to rok tragiczny w historii polskiego himalaizmu. Zginęło trzech ludzi: Artur Hajzer (51 l), Maciej Berbeka (59 l) oraz Tomasz Kowalski (28 l). Dwaj ostatni zginęli w trakcie zimowej wyprawy na Broad Peak, na początku marca 2013 roku. Ja byłem wtedy w Kenii i ta historia ominęła mnie dalekim łukiem do tego stopnia, że nie znałem jej aż do dnia w którym dowiedziałem się jaki związek miała z tym Agnieszka. Tomek Kowalski był jej narzeczonym. A Tomek był także jednym z nas, biegaczem.
8 marca 2014 odbędzie się pierwszy Zimowy Ultramaraton Karkonoski imienia Tomka Kowalskiego. Będą to 52 kilometry z Karpacza na Polanę Jakuszycką przez Śnieżkę, Szrenicę. Trasa ambitna, ale poziom trudności wzrasta przynajmniej dwukrotnie bo najprawdopodobniej wiodła będzie w śniegu. Limit czasu: 14 godzin. Rozmawiamy z główną organizatorką biegu – Agnieszką Korpal.
Jesteś szefową nowego biegu, biegu imienia Tomka Kowalskiego. Kto to był Tomek Kowalski? Dlaczego ma swój bieg?
Tomek był moim narzeczonym, przyjacielem Ani i Grześka. Był członkiem narodowej wyprawy na ośmiotysięcznik Broad Peak, z której nie wrócił. Ma swój bieg bo był wyjątkowym facetem. Nie było dla niego rzeczy niemożliwych, realizował po kolei swoje marzenia, które zapisywał gdzieś wcześniej na kartkach. Im trudniejszy cel, tym większą miał motywację żeby go zrealizować. W swoim krótkim życiu zrobił tyle, że mógłby tymi przeżyciami obdarować kilka osób. Chcemy, żeby ludzie go takim pamiętali, mogli czerpać z jego siły i determinacji. Tomek sam był ultramaratończykiem, startował w zawodach w Polsce i na świecie, więc naturalny wydawał się pomysł, żeby taki właśnie memoriał dla niego zrobić. Chciałam zorganizować bieg, który będzie wyzwaniem dla innych, ale też taki,który Tomek sam chciałby zorganizować albo w nim wystartować.
Ile wg Ciebie na przestrzeni kilkudziesięciu lat było w Polsce himalaistów? Jaki to jest rząd wielkości? Mówię o osobach, które brały czynny udział w wyprawie i mogly być brane pod uwagę jako Ci, którzy zaatakują szczyt. Nie było to pewnie 10 osob ale na pewno nie 1000. Chciałbym uzmysłowić sobie i czytelnikom jak bardzo elitarna jest to grupa. Jaka to może być liczba?
Hmm ciężkie pytanie.. na przestrzeni kilkudziesięciu lat to pewnie koło 80-100 osób – brało udział w wyprawach. Tych którzy pretendowali do szczytu pewnie ok. 30-40.
No dobra, do Himalaizmu jeszcze wrócę, powiedz czym ma się ten bieg charakteryzować, czy ma mieć jaką cechę szczególną ?
Jego cechą szczególną jest to, że organizujemy go zimą. Trasa w warunkach letnich nie jest szczególnie trudna, ale warunki zimowe zmieniają ją diametralnie, pod względem trudności, czasu przebywania i walorów estetycznych;) zmęczenie i odczucia na trasie też są zupełnie inne niż te podczas biegu latem.
Ale trasa jakoś różni się od letniego Maratonu Karkonoskiego?
Tak, różni się. My startujemy w Karpaczu, biegniemy na Okraj i dalej granią do Jakuszyc. A oni startują w Szklarskiej, biegną na Śnieżkę i wracają też do Szklarskiej.
W zimie jest na pewno niebezpiecznej. Czy jeśli spadnie śnieg w nocy przed i będzie do kolan, bieg się odbędzie? Czy wyobrażacie sobie ze odwołujecie bieg ze względu na warunki?
Tak, liczymy się z tym że ze względu na warunki bieg może zostać przesunięty na niedzielę, lub odwołany, ale mówimy tu raczej o skrajnie złych warunkach pogodowych typu brak widoczności, ostra zamieć śnieżna. Głęboki śnieg nie jest powodem do odwołania zawodów.
Trochę mnie tutaj rozczarowujesz. Myślałem, że dlatego ma być to maraton imienia Tomka, żeby tylko warunki które odstraszyłyby zimowych himalaistów mogłyby być powodem odłożenia lub odwołania imprezy. Tak na poważnie, to na czyją odpowiedzialność szli w górę Tomek z kolegami – własną czy Krzysztofa Wielickiego? Tutaj powinno być podobnie, ale może warto byłoby od początku sprawić, że będzie jasne, że ludzie muszą być 200% bardziej samodzielni, że to nie zawody gdzie ktoś się o nich troszczy, tylko każdy musi się troszczyć o siebie?
Tomek szedł na własną odpowiedzialność, to jasne. Oni mieli tam tylko siebie. Na całym lodowcu w promieniu 80 km nie mieli nikogo. To musiało ciężkie przeżycie, samo siedzenie w takich warunkach dwa miesiące i świadomość, że są tam jedynymi ludźmi. Byli zdani tylko na siebie, zarówno w bazie jak i w górze.
U nas jest oczywiście inaczej. Będą ludzie na trasie, sędziowie. Punkty odżywcze, schronienie rozstawione są mniej więcej co 10 km, czyli bardzo gęsto, spora grupa ratowników GOPR jest tylko do naszej dyspozycji. Zależy nam na bezpieczeństwie zawodników, staramy się to zapewnić najlepiej jak się da. Wszystkiego jednak nie da się przewidzieć. A to zima w górach dyktuje warunki, nie – my. Dlatego nasz bieg nie jest dla każdego. Od początku to podkreślamy. Ktoś kto nie zna swojego organizmu, nie był nigdy zimą w górach, nie zna tych warunków i nie wie jak jego organizm i psycha reagują w takich sytuacjach nie powinien się zgłaszać, nawet jeśli ma ukończone biegi letnie na podobnym dystansie. Muszą się troszczyć sami o siebie i wiedzieć, że to nie przelewki. Ale my o nich też musimy się zatroszczyć.
To wrócę jeszcze do tego himalaizmu. Zgadzasz się na pewno, że himalaizm uzależnia. Poznaliście się z Tomkiem kiedy już był wkręcony w himalaizm czy obserwowałaś kolejne etapy? Związując się z Tomkiem zdawałaś sobie sprawę czym on się zajmuje i jakie jest ryzyko? Możesz trochę opisać jak się zostaje narzeczoną człowieka, który statystycznie rzec ujmując ma małe szanse na dożycie późnego wieku? Sama jesteś "góralką", co pewnie ułatwia funkcjonowanie takiego związku ale jak widziałaś przyszłość? Wierzyłaś, że Tomek kiedyś to zostawi?
Nie było mowy, że on to zostawi. Jak się poznaliśmy Tomek akurat dostał nagrodę im. Andrzeja Zawady na realizację projektu pobicia rekordu Denisa Urubko na Śnieżnej Panterze, na pierwszy szczyt pojechałam nawet z nim. Od początku wiedziałam, że pojedzie kiedyś w Himalaje. Mówił o tym, to były jego marzenia. Latem odmówił wyjazdu na Shishe Pangmę, zbyt pochłonięty był wtedy rozkręcaniem firmy. Wiedziałam co to oznacza, ale byłam pewna że nic mu się nie stanie, że jest rozsądny i podejmuje dobre decyzje, pokazał to m.in podczas bicia rekordu na Śnieżnej Panterze. Był o krok od spektakularnego wyczynu, na skalę światową a jednak się wycofał, nie chciał ryzykować. Udowodnił mi, że chce jeździć w góry i będzie je zdobywał ale nie za wszelką cenę. Ja mu nigdy nie powiedziałam, że ma w góry nie jechać. Taki był nasz związek, wspieraliśmy się i dużo rozmawialiśmy, nie było zakazów. Było tak idealnie, że miałam poczucie, że przecież nic się nie może stać. Skoro już się znaleźliśmy to dlaczego los miałby nam zabrać to szczęście. Jak mu mówiłam o strachu, to zawsze powtarzał "nie myśl o złych rzeczach, bo to przyciąga te złe rzeczy". więc starałam się nie myśleć. Choć to nie było takie łatwe.
Byłaś już w Himalajach, widziałem na jakimś filmie niedawno. Dużo masz doświadczeń z gór, także w śniegu. Czy masz dzięki temu poczucie, że ogarniasz w pełni problemy jakie mogą wyniknąć w Karkonoszach? Ile osób będziesz miała do pomocy?
Mam poczucie, że głównie pogoda będzie dyktować warunki, ale o to też chodzi, a jednocześnie jestem świadoma większości sytuacji, które mogę się wydarzyć i wiem jak im zapobiec. Pomagać mi będzie łącznie z Grupą Karkonoską GOPR około 55-60 osób.
Muszę jednak zrobić komentarz dotyczący Himalaizmu, myślę, nawet, że jeśli są jeszcze inni ludzie, którzy myślą w ten sposób to boją się to publicznie powiedzieć. Chodzi o to, że rozumiem to, co robił Tomek, ale uważam, że himalaizm powinien być prawnie zabroniony. Nie atakuję Tomka tak samo, jak nie atakuję… narkomanów. To nie ich wina, nie całkowicie. Himalaiści przypominają mi narkomanów. Himalaizm uzależnia i w końcu w olbrzymim, niespotykanym w innych dziedzinach życia stopniu zabija. Statystyki to pokazują – od lat ’70tych zginęło 50 polskich himalaistów. Dlatego tak jak Państwo (tzn. rząd, prawodawstwo) stara się chronić ludzi przed narkomanią tak samo powinno chronić przed himalaizmem bo jest to tak samo destrukcyjne. Uzależnia psychicznie, zabija fizycznie, zmusza Cię do poszukiwania wszelkich możliwych pieniędzy żeby tylko móc tam wyjechać. Argument, że: "To moje prywatne życie" jakoś w przypadku narkomanii nie działa i Państwo sobie z tym radzi. Robienie bohaterów z ludzi, którzy bez żadnych innych celów poza zaspokojeniem musu, pakują się na jakąś górę po to, żeby prawdopodobnie zginąć zostawiając osierocone rodziny jest absurdem. Z narkomanów nie robi się bohaterów, co najwyżej im się współczuje. Naprawdę boli mnie Twoja strata, nawet sobie nie wyobrażasz jak bardzo, byliście młodą rodziną z super przyszłością i to mnie strasznie boli, bo to nie jest strata, która ma jakikolwiek sens. Tomek nie poszedł walczyć o czyjeś życie, co mógłbym zrozumieć, ale poszedł prawdopodobnie stracić swoje. Jak można nie widzieć tego, tutaj mówię do tych, którzy piszą o himalaizmie w kontekście bohaterstwa, że himalaizm to jest bezsensowne igranie z życiem w taki sam sposób a może gorszy niż narkomania. Czytałem książkę o Andrzeju Zawadzie "Lider" z wielkim zainteresowaniem, ale jednocześnie uważam, że to, że wymyślił zimowy himalaizm to przejaw jakiegoś polskiego kompleksu, tego, że jako kraj komunistyczny nie mogliśmy wcześniej chodzić po Himalajach więc wymyślamy sobie "zimowy himalaizm", żeby tutaj być najlepszym. Można pewnie jeszcze inne głupie utrudnienia znaleźć, które jeszcze bardziej skomplikują wyprawę i podniosą odsetek śmiertelności. To nie atak na Tomka ale na ideę himalaizmu, szczególnie zimowego. Chciałbym wołać do ludzi idących w Himalaje – "opamiętajcie się" a do ludzi tworzących prawo: "zabrońcie tego".
Masz prawo mieć swoje zdanie. Nie neguję tego, mogę tylko dodać swój komentarz. Szkoda tylko, że muszę to pisać przed świętami kiedy i tak jest mi cholernie ciężko, ale trudno. Los nie jest dla mnie łaskawy i chyba tak już zostanie.
W moim odczuciu jest trochę więcej ekstremalnych sportów, których można by, wedle twoich ocen, zabronić.
Każdy ma jakieś swoje upodobania, dla jednych to bieganie, kolarstwo górskie, skialpinizm czy gra na flecie. Jest wielkie grono ludzi, którzy uprawiają każdą z tych dyscyplin. Ale tylko nielicznym udaje się osiągnąć nadzwyczaj wysoki poziom w tym co robią,a najwyższy poziom w wielu sportach graniczy z bardzo dużym niebezpieczeństwem. Dzięki ich determinacji, pracy, wszystkim wysiłkom które kładą w bycie co raz lepszym. A przede wszystkim dzięki mentalnej sile, które pozwala im wytyczać sobie co raz trudniejsze cele i jeszcze większej która pcha, do ich realizacji. Sport jest dziedziną życia, która doskonali i kształtuje twój charakter, sprawia, że doceniasz i szanujesz ciężko pracę i trud nie tylko swój ale i innych ludzi. Potrafisz dzięki niemu docenić czasem bardzo małe rzeczy,które normalnie wydają się nie istotne. Nie sądzę, żeby to były cechy które można przypisać narkomanowi. Himalaizm też jest sportem, tym na najwyższym poziomie, niebezpiecznym. Jest wyzwaniem samym w sobie. Dla każdego kto kocha ośmiotysięczniki jest wyrazem piękna i niedoścignionym marzeniem. Niektórzy te marzenia chcą spełniać, dlatego jeżdżą w Himalaje. Nikomu nie można zabronić dążenia do realizacji celów, nawet jeśli są niebezpieczne. One dają poczucie wolności, spełnienia. Tego też nie porównałabym do narkomanii. Poza tym Himalaiści, ale nie tylko oni są często dowodem, że takie bardzo trudne cele też można osiągnąć, jeśli się tylko bardzo, bardzo chce. Dla niektórych ludzi to będą może małe rzeczy, niekoniecznie wspinanie czy nurkowanie 200 metrów pod wodą, ale które też dadzą im trochę radości i szczęścia. narkoman niczego nie udowadnia, co najwyżej pokazuje jak słaba i wątła jest jego psychika.
Każda śmierć jest bezsensowna. Ja też nie wiem kiedy umrę, ale w tym ostatnim dniu chciałabym mieć to poczucie spełnienia i dobrze wykonanej roboty.
Dziękuję Agnieszka za rozmowę.
A poniżej – możecie zobaczyć film o Tomku Kowalskim:
.
Główne wspinaczkowe osiągnięcia Tomka (za Wikipedią):
W 2009 podczas jednej wyprawy trzy najwyższe szczyty Ameryki Południowej: Ojos del Salado (6893 m. n.p.m.), Monte Pissis (6793 m n.p.m.), Aconcagua (6961 m n.p.m.). W 2010 roku razem z Szymonem Kałużą przeszedł 100-kilometrowy trawers masywu Mount McKinley (wejście West Butress, zejście lodowcem Mildrow). W 2011 roku, w ciągu 24 dni zdobył cztery najwyższe siedmiotysięczniki leżące na terytorium byłego Związku Radzieckiego:
Za powyższe osiągnięcia otrzymał wyróżnienie w konkursie "Kolosy".