Mateusz Kaczor: Przeczytałem książkę Danielsa i uświadomiłem sobie, że nie trzeba tak zapierdzielać
Mateusz Kaczor to trzeci zawodnik w historii polskiego maratonu. Jego wynik, który osiągnął podczas tegorocznego maratonu w Sewilli 2:09.35, plasuje go jedynie za rekordzistą Polski Henrykiem Szostem oraz Grzegorzem Gajdusem, do którego traci jedynie 12 sekund. Przygotowując się do swojego historycznego występu, 27-latek z Radomia łączył pracę na budowie z regularnymi treningami i pomimo braku jakiegokolwiek szkolenia centralnego zdołał zapisać się w historii polskiego maratonu. Co sprawiło, że Mateusz Kaczor osiągnął taki wynik, jak wygląda jego trening i dlaczego miał kilkumiesięczny rozbrat z treningami, dowiecie się z naszego wywiadu.
Artur Kozłowski: Jaki jest twój rekord życiowy w maratonie?
Mateusz Kaczor: 2:09.35. Początkowo było to 2:09.34, jednak tam było spore zamieszanie z wynikami i dopiero kolejnego dnia były oficjalne czasy podane. Pierwotnie maraton w Sewilli ukończyłem na 40. miejscu, jednak później było to zweryfikowane i w końcu zostałem na 39. miejscu, ale wynik też się zmieniał co chwilę o sekundę w jedną albo drugą stronę.
2:09.35 to średnie tempo maratonu 3:04 na kilometr, ale przeglądając Twoje rekordy życiowe z krótszych dystansów (10000 m – 29:19, półmaraton – 1:03.27), to według kalkulatorów praktycznie żaden wynik się nie przekłada na czas, który osiągnąłeś w Sewilli. Myślisz, że te krótkie dystanse są niedoszacowane?
Co do kalkulatorów to zauważyłem, że do poprzedniego sezonu wszystko się zgadzało, szczególnie w kontekście półmaratonu i maratonu, bo przeliczając 1:03.27 wychodziło, że maraton powinien być 2:12.40. Wtedy mniej więcej się to zgadzało, bo w Poznaniu pobiegłem 2:12.38. A teraz po prostu przetrenowałem mocniej okres w styczniu i wiedziałem, że chcę spróbować biegać szybciej, bo jakbym nie spróbował, to bym nie wiedział, co by było, jak nie zaryzykuję.
Niektórzy mają wybitne zdolności wytrzymałościowe i Ty chyba do takich należysz.
Właśnie półmaraton i maraton sprawdzają się pod kątem tego, że ja raczej preferuję trening wytrzymałościowy. Bardzo mało robię treningów ponad progiem mleczanowym i być może stąd wynika to, że na tych krótszych dystansach raczej sobie słabiej radzę. Bo jeśli chodzi o te dłuższe dystanse, to tam mam już setki godzin obiegane pod progiem i w tych prędkościach.
Jak już przechodzimy do progu, miałeś kiedykolwiek badania wydolnościowe robione?
Miałem kiedyś robione, ale to były czasy juniorowskie i to było jeszcze za czasów, kiedy byłem w kadrze narodowej, ale niestety nie widziałem wyników z tych badań.
Wiele razy powtarzałeś, że trenujesz szkołą Danielsa, ale to znaczy, że sam siebie trenujesz czy ciągle z trenerem Leszkiem Trzosem?
Ja z trenerem Leszkiem Trzosem żyję w stosunkach przyjacielskich, ale cała inicjatywa treningowa to jest tylko i wyłącznie moja zasługa. Czasem jak nie jestem czegoś pewny, to staram się rozmawiać z trenerem i analizujemy to. Po prostu pytam, jak on uważa, co by było lepsze i jakby ja później jeszcze raz to muszę zweryfikować. Ale to właśnie od Danielsa się zaczęło, że jechałem stricte to, co było w książce napisane przez pół sezonu. To było dwa lata temu i wtedy pobiegłem te 29:19 na dychę i to było stricte z tego treningu, który tam jest w książce zapisany do dyszki.
Jak wyliczasz w takim razie progi, które są potrzebne do treningu Danielsa?
Ja bazowałem raczej na tętnie maksymalnym. Właśnie w szkole Danielsa jest napisane, że on tam wyliczał według tętna maksymalnego wszystkie strefy, więc ja sobie po prostu zrobiłem trening testowy, zobaczyłem mniej więcej, jakie mam tętno maksymalne, do jakiego potrafiłem dojść. No i od tego sobie wyliczałem już później strefy.
Jesteś na tyle skrupulatny, że faktycznie masz te strefy porozpisywane i na treningach starasz się za wszelką cenę ich trzymać?
Biegając treningi progowe, to wszystko jest raczej w widełkach, tam rzadko kiedy jest powyżej czy poniżej danego poziomu. Raczej to samo z siebie wychodzi, niż tak ściśle to pilnuje.
Pamiętam, jak kilka lat temu rozmawialiśmy w Radomiu, po jednym z Biegu Kazików. Ty mi wtedy opowiadałeś o strasznie mocnych treningach, przynajmniej dla mnie były one mocne. Jak oceniasz swoje wcześniejsze lata i treningi z perspektywy czasu?
Pamiętam tę naszą rozmowę i przeglądając teraz swoje dzienniczki treningowe, to czasem nie wierzę, że byłem w stanie wytrzymać ten trening i nie złapać kontuzji w międzyczasie, robiąc takie obciążenia treningowe. Może prędkości nie były takie straszne, ale ogólnie cała objętość treningowa, jaka była w ciągu tygodnia, tam był praktycznie codziennie jakiś akcent, albo siłowy, albo właśnie biegowy, ale praktycznie tam nie było dnia odpoczynku. Z tego treningu nabiegałem 30.17 w 2016 roku i potem przez 5 lat nie mogłem się poprawić, a jak się poprawiałem to o sekundę czy o półtorej maksymalnie. To było tylko i wyłącznie wynikiem tego, że za ciężko trenowałem i jakbym może zmądrzał wtedy dużo wcześniej to już możliwe, że już dawno jakiś większy progres bym zrobił, a nie dopiero po 6 latach, gdzie dopiero teraz spróbowałem trenować lżej. Przeczytałem książkę Danielsa i uświadomiłem sobie, że wcale nie trzeba aż tak bardzo zapierdzielać, jak to było na kadrze. No i poszło wszystko do przodu.
A nie uważasz, że to mogło dać ci taką bazę treningową? Może tam miałeś takie konkretne bieganie, a teraz poszedł szlif, dzięki któremu nabiegałeś tak dobry wynik w maratonie?
Ogólnie na pewno w przyrodzie nic nie ginie, więc te setki godzin i hektolitry wylanego katorżniczego potu, to na pewno ukształtowało mnie jako takiego przysłowiowego konia, który jest w stanie wytrzymać praktycznie każdy trening. Skoro wtedy przeżyłem, to teraz tym bardziej powinienem to przeżyć. Ale jak już powiedziałem, dołożyłem do tego ten bodziec odpoczynku, jeśli można to tak nazwać, no i poszło. Myślę, że to na pewno ma jakiś wpływ, że właśnie od dzieciaka się nie obijałem.
Jak mniej więcej wyglądały Twoje treningi przed maratonem w Sewilli? Dużo kilometrów biegałeś?
Na pewno przed Sewillą najważniejszym bodźcem dla mnie było zwiększenie kilometrażu, bo mogłem sobie na to pozwolić, będąc na obozie w Kenii. Tam był w końcu odpoczynek i wchodziły tygodnie z kilometrami 200-210. W domu waha się to między 140 a 160 maksymalnie, bo tu nie ma aż tyle czasu na regenerację, bo muszę pracować. Dodatkowo w Kenii zrobiłem dwa mocne longi. W zeszłym roku przed Poznaniem biegałem jakieś dwie czy trzy trzydziestki, ale to było dużo wolniej niż w tym roku. Będąc na obozie w Kenii, pierwszy taki długi bieg wyszedł po 3:36 min/km i tu się zakwasiłem 1.9 mmol/L. Tydzień później była druga trzydziestka, właściwie to trzydziestka dwójka i tu wyszło po 3:28 min/km i tam było zakwaszenie 1.8 mmol/L. Zrobiłem jeszcze trzecią trzydziestkę, ale teraz uważam z perspektywy czasu, że to była głupia decyzja, już na pewno więcej tak nie zrobię, bo pobiegłem ją z jednym piciem i jednym żelem. To wyszło mi po 4:16 min/km, ale byłem tak umordowany, że jeszcze dwa dni do siebie dochodziłem. To na pewno wiem, że był błąd i na pewno już tego nie powtórzę.
Dodatkowo w Kenii zwiększyłem kilka powtórzeń na treningach typowo progowych. Normalnie robię 6 razy 1600 metrów, a w Kenii było to 8 razy 1600 i dodatkowo dołożyłem jeszcze takie dłuższe bieganie na 3,2-kilometrowych odcinkach (2 mile). W treningu staram się nie cudować, bo nie chciałem wyjeżdżać na obóz i nagle zmieniać o 180 stopni wszystkiego i nie wiadomo co wtedy by z tego wyszło. Trzymałem się sztywno utartych już schematów i po prostu mieszkanie na tej wysokości było też mocnym bodźcem.
Te progowe treningi biegasz na tempo czy na tętno?
W Kenii jak byłem, to trudno było wyczuć tempo i tam biegałem na tętno i ogólne samopoczucie. Będąc jeszcze w Radomiu, odcinki 1600-metrowe biegałem w okolicach 3:07 na kilometr, a w Kenii to wychodziło 3:15 – 3:17 na kilometr. I to było trudne do zrobienia, nie przyszło to z łatwością, ale właśnie biegałem na samopoczucie, ale też patrzyłem, żeby tętno nie wywaliło w kosmos.
Na jakiej przerwie takie progowe treningi biegasz?
Na bardzo krótkiej przerwie, te odcinki 1600 metrów to jest minutowa przerwa, a jak jest coś dłuższego to maksymalnie do dwóch minut.
Masz jakiś taki stały układ tygodnia?
Nie, wszystko jest elastyczne i dopasowane do tego, na jakim dystansie startuje. W okresie przygotowawczym zazwyczaj w środę i w sobotę coś tam biegam, w środę to raczej są właśnie progówki, a w sobotę staram się biegać trochę więcej już tego ponadprogowego, ale też nie szaleję jeszcze z ilościami.
Robisz jeszcze do tego jakąś siłę?
Nie, nie. Totalnie na siłowni nic nie robię. U mnie praca na budowie jest sama w sobie ciężka, chociaż już powoli kończę. Teraz jak rozmawiamy, to też jestem na przerwie, właśnie styropian zaczynam kleić, niby nie ciężka robota, ale cały czas na nogach, więc nie dokładam tego bodźca jeszcze na siłowni, bo po prostu bym się zarąbał. Nie wiem, czy to jest prawidłowe, czy nie, ale żeby to wszystko pogodzić to musiałbym mieć dużo czasu.
Teraz zajmujesz się tylko budową?
W 2020 roku po Mistrzostwach Polski we Włocławku miałem problemy z nogą i stwierdziłem, że ja już nie chcę biegać i poszedłem do pracy. Wtedy poszedłem na etat no i tak to się ciągnęło przez pół roku w jednej firmie, później półtora roku w drugiej firmie i praktycznie dwa lata takie były wyjęte z życia. Tam w międzyczasie w tej drugiej pracy starałem się robić jeden trening dziennie, ewentualnie cztery razy w tygodniu coś tam tupałem. I z tego tupania stwierdziłem, że wystartuje w Poznaniu na Mistrzostwach Polski w 2021 roku i udało się zdobyć brązowy medal. Potem jak dostałem pozwolenie na budowę w 2022 roku w marcu, to stwierdziłem, że rzucam etat i biorę się za budowę domu. W międzyczasie wyszło, że w sumie to spróbuję jeszcze raz z treningiem, ale tak konkretniej, że wychodziłem naprawdę dwa razy dziennie, praktycznie dzień w dzień i tu właśnie się zaczął ten Daniels i w sumie to ciągnie się aż do dziś.
Czyli nie masz jakiejś stałej pracy?
Nie, w tym momencie już jest tylko bieganie i budowa. To jest też kolejna kwestia, dlaczego zacząłem biegać te biegi uliczne. Chciałem sobie dorobić, bo szukałem jeszcze oszczędności, gdzie tylko się dało, no i jednak to się opłaciło.
Radom jest chyba jednym z lepszych miejsc do uprawiania sportu? Władze dosyć pozytywnie podchodzą do finansowania sportu?
Tak, tu nie można narzekać. Może jedyną rzeczą jest to, że jak się nie ma medalu na mistrzostwach Polski w danym roku, to wtedy zostajesz na lodzie. Tak jest to napisane, że trzeba mieć medale mistrzostw Polski i nie jest uwzględniana ani klasa sportowa, ani to, że ktoś zdobył 3 czy 4 medale w jednym roku, a w przyszłym miał kontuzję i nie mógł wystartować w mistrzostwach Polski i wtedy zostaje na lodzie. To też jest takie dosyć obciążające psychicznie dla zawodników.
Masz chyba też szczęście, że masz wsparcie od sponsorów?
W tym roku na pewno przed Kenią miałem to szczęście, że pomogła mi firma Unidevelopment SA z Prezesem Zbigniewem Gościckim na czele. Pomaga mi też prezes mojego klubu i jednocześnie właściciel firmy BHP OPTIMA, a także jeden prywatny sponsor Dariusz Orczykowski i tym wszystkim osobom dziękuję bardzo za wsparcie. W tym roku rozpocząłem też oficjalnie współpracę z marką adidas. Tak naprawdę to się ruszyło po Mistrzostwach Polski w maratonie w Poznaniu.
Fajnie, że się ruszyło i miejmy nadzieję, że jeszcze będziesz miał wsparcie w walce o swoje rekordy. Na pewno pomógłby Ci start na Igrzyskach Olimpijskich. Aktualnie jesteś chyba w rankingu, dającym kwalifikację, chyba dwa miejsca za Adamem Nowickim?
Adam miał dodatkowe punkty za tytuł Mistrza Polski z Poznania, chociaż ja mam w tym momencie już lepszą życiówkę chyba o 15 sekund.
Mistrzostwa Polski w maratonie zapowiadają się niezwykle ciekawie w tym roku. Dawno nie było tak zaciętej rywalizacji, a tu dojdzie jeszcze Krystian Zalewski, więc będzie emocjonująco.
Ja mam nadzieję, że dowiozę zdrowie i się nic nie wydarzy po drodze, bo jeszcze mam kilka startów. Dwa tygodnie przed maratonem startuję dychę (Mistrzostwa Polski na 10000 metrów – Ustka 13.04.2024 – red.), bo to jest moje zabezpieczenie też finansowe na przyszły rok, jeśli zdobędę tam metal i to jest główny powód, dlaczego tam będę startował, bo na maratonie może być różnie.
Jakbyś miał ocenić, co było takim najważniejszym motorem u Ciebie, że zrobiłeś taki przeskok w maratonie z jesiennego 2:12 w Poznaniu na 2:09 w Sewilli?
Szczerze mówiąc, to nie było nic takiego. Ja odkąd zacząłem biegać na ulicy, mam luźną głowę, nie stresuję się czy mi pójdzie, czy mi nie pójdzie. Bardziej teraz stresowałem się na Biegu Kazików w Radomiu niż podczas maratonu w Sewilli. Może trochę obuwie karbonowe, bo w poprzednich butach, tych takich jakby klepakach, starszych edycjach startówek to one były bardzo minimalistyczne. Zero podeszwy tam było i zawsze mnie bolały Achillesy. Tak samo mam w kolcach i dlatego nie mogę biegać w kolcach, bo jak tylko je założę, to później mam problem przez tydzień, od razu jakiś stan zapalny się pojawia. A jeśli biegam w karbonach, to potem nic mi nie jest.
Pewnie jeszcze ta Kenia pomogła i spokojna głowa w górach?
Tak, zdecydowanie Kenia też pomogła. Po Poznaniu zadzwonił do mnie manager Marcin Fudalej i mówi, że ma propozycję – czy bym nie chciał wyjechać do Monte Gordo na obóz i później startować w Sewilli. No ja tak sobie usiadłem i pomyślałem i mówię, że w sumie nie głupi pomysł, ale że nie Monte Gordo, ale że próbuję jakieś pieniądze na Kenię zebrać i to się opłaciło.
Przechodząc do wiosny, masz już jakieś plany?
Po Sewilli startowałem, ale to można powiedzieć, że zrobiłem rozbieganie w ramach zawodów Bieg Tropem Wilczym. Później biegałem zawody wojskowe – ósemkę w krosie, bo od dwóch lat jestem w WOT-ach, ale tam też po cztery minuty biegałem, czyli też rozbieganiowo można powiedzieć. Teraz startowałem w Biegu Kazików w Radomiu, potem startuję już ogólnopolskie mistrzostwa wojsk obrony terytorialnej i 24 marca melduję się w Warszawie na półmaratonie. Po tych zawodach jadę na obóz do Wałcza w hipoksji pomieszkać i potrenować spokojnie przez dwa tygodnie. Potem 13 kwietnia jest start na Mistrzostwach Polski na dychę i prawdopodobnie 28 kwietnia maraton w Łodzi, choć to jeszcze nie jest do końca pewne.
A jak teraz wyglądają Twoje relacje z Polskim Związkiem Lekkiej Atletyki?
Teoretycznie dostałem szkolenie, ale to też trochę jest tak, że muszę tańczyć tak, jak związek zagra. Wstępie planowałem po półmaratonie w Warszawie lecieć do Kenii, ale żeby lecieć do Kenii, to chciałbym tam być co najmniej 3 tygodnie. Niestety regulamin PZLA mówi, że na obozie musi być trener PZLA, a w tym terminie nie ma żadnego. Jak już wiedziałem, że na Kenię nie ma szans, to wnioskowałem o obóz w hipoksji w Zakopanem. No i tu też pojawił się problem, że hipoksję mogę dostać, ale na pewno nie w Zakopanem, a jedynie w Wałczu, bo tam nie ma żadnego trenera. Drugi obóz wnioskowałem na Kenię w maju, ale jeszcze nie mam odpowiedzi, zobaczmy.
Czy masz w pamięci najcięższy swój trening?
Dla mnie najcięższe treningi, idąc Danielsem, są takie, które są na początku. Tam się biega szybko, a później wydłużasz i biegasz spokojniej, czyli pierwsze 6 tygodni to jest klepanie szybkich czterysetek, zaczynając od 8 powtórzeń, kończąc na 12 albo 15 powtórzeniach. Dla mnie to właśnie te czterysetki to jest takie morderstwo.
Gdzie widzisz swoje rezerwy? Czy faktycznie poprawienie się na tych krótszych dystansach pociągnie Cię do przodu?
Na pewno muszę się skupić na krótszych dystansach, ale też trzeba to dobrze zaplanować, żeby się nie ujechać jakoś bardzo. Muszę być obiegany na tych treningach ponad progowych, żeby te prędkości około 2:40 na kilometr wchodziły dużo lepiej. Na tych jakby spokojnych, długich treningach to już myślę, że sobie dam radę. Tylko właśnie poprawiam te krótkie, ten zapas prędkości i myślę, że pójdzie jeszcze do przodu sporo.
Masz jakieś plany na te wiosenne starty? Celujesz w jakieś konkretne wyniki?
Na połówkę celuję w 62 minuty. Jeśli uda mi się do tego zbliżyć, to będę mega zadowolony. Na dychę po prostu chcę mieć medal. Nie celuję w żaden wynik, po prostu medal i to wszystko.
W Polsce mamy niewielu zawodników na tak wysokim poziomie, a często pisząc np. o Japonii, piszemy o hurtowych wynikach z poziomu 2:10-2:12 w maratonie. Masz jakiś pomysł, dlaczego może tak być?
Nie wiem, wydaje mi się, że to jest wszystko na poziomie juniora czy nawet młodzieżowca. Ci ludzie są po prostu eksploatowani za mocno i później jak już przychodzi na poważnie długie bieganie, to już nie ma kandydatów z kogo można wybierać, bo albo ktoś się rozwali do tego czasu, albo po prostu już skończył biegać.
Czujesz się już rozpoznawalny? Jak medialnie poszedł Twój wynik i czy odczuwasz zmianę w tej przestrzeni?
To jest bardzo ciekawe, szczególnie jak ostatnio zostałem zaproszony na ten Bieg Tropem Wilczym, no to pierwszy raz zrobiłem sobie tyle zdjęć i rozdałem tyle autografów. To coś nowego dla mnie, ale ja tam zawsze pozostaję sobą, więc też nie czuję aż takiego dużego przeskoku.
Trzymamy kciuki za udany sezon i gratulujemy znakomitego maratonu w Sewilli!
„czasy juniorowskie” – zauważyłem że sporo naszych wyczynowców tak mówi (juniorowskie/seniorowskie zamiast juniorskie/seniorskie), podejrzewam że to jakiś wewnętrzny „slang” kadrowo-związkowy. W potocznej mowie niech sobie tak gadają, ale w artykule (nawet jeśli to wywiad) powinna być jednak korekta, bo takiego słowa w języku polskim po prostu nie ma.
” To wyszło mi po 4:16 min/km, ale byłem tak umordowany, że jeszcze dwa dni do siebie dochodziłem. To na pewno wiem, że był błąd i na pewno już tego nie powtórzę. ” – proszę sprawdzić czy tempo się zgadza
hanys
9 miesięcy temu
Dowolna książka o treningach szkoly amerykanskiej starczy.
Polacy wciąż jadą na jednej własnej szkole i nigdy sukcesów nie mieli.
A sprawa jest banala. Dobry zawodnik przechodzi na trening spolaryzowany. Trochę bardzo szybko, reszta powoli. Bardzo powoli.
To ma mocną naukową podbudowę.
Maratończyk z życiówką 2:10.58, olimpijczyk z Rio de Janeiro, zwycięzca ORLEN Warsaw Marathon...tak było kiedyś, a teraz gość który łapie biegowe endorfiny w przerwach między byciem ojcem, prowadzeniem firmy i dzieleniem się biegowym doświadczeniem, współtwórca aplikacji biegowej www.planbieganie.pl
Trochę klikbaitowy tytuł. Romantycznie to brzmi że chłopak z budowy wygrywa maraton. Ale cóż. Gratulacje. Cudów nie ma. Trening.
Jak on nie wygrał maratonu xD
„czasy juniorowskie” – zauważyłem że sporo naszych wyczynowców tak mówi (juniorowskie/seniorowskie zamiast juniorskie/seniorskie), podejrzewam że to jakiś wewnętrzny „slang” kadrowo-związkowy. W potocznej mowie niech sobie tak gadają, ale w artykule (nawet jeśli to wywiad) powinna być jednak korekta, bo takiego słowa w języku polskim po prostu nie ma.
Wedlug jakiej ksiazki Danielsa ?Mozna tytul?
,,Bieganie metodą Danielsa,, z 2014roku
Nie znajdziesz tego nigdzie…. ehh :’-(
Świat oszalał , na znanym portalu aukcyjnym cena 300 zł 😵💫
No jeśli chcesz biegać jak Mateusz to wiedza niestety kosztuje…
Kupiłem kilka lat temu za 50 zł 😉 Poczekam jak będą po 500 … Niezła inwestycja 😉
https://www.amazon.pl/Daniels-Running-Formula-Jack/dp/1718203667
” To wyszło mi po 4:16 min/km, ale byłem tak umordowany, że jeszcze dwa dni do siebie dochodziłem. To na pewno wiem, że był błąd i na pewno już tego nie powtórzę. ” – proszę sprawdzić czy tempo się zgadza
Dowolna książka o treningach szkoly amerykanskiej starczy.
Polacy wciąż jadą na jednej własnej szkole i nigdy sukcesów nie mieli.
A sprawa jest banala. Dobry zawodnik przechodzi na trening spolaryzowany. Trochę bardzo szybko, reszta powoli. Bardzo powoli.
To ma mocną naukową podbudowę.