Poszliśmy na kawę. Dopiero co wrócił z upalnej Dohy, więc chłodny, jesienny, październikowy wiatr sprawiał, że to jemu pojawiała się gęsia skórka na ramionach, a nie jak zawsze mi. To był wielki sportowiec, ten rekordzista, mistrz, biegacz stulecia. Każdy znał jego nazwisko – nawet odwożący mnie potem taksówkarz pytał, czy to był właśnie on. Mogliśmy pokusić się o najdroższy kofeinowy trunek w Warszawie i o kubek, taki z zielonym logiem na białym tle albo rozsiąść się w kawowcu Słodowcu, pod bordowo–białym szyldem i zamówić karmelową latte. On jednak na miejsce naszej pogawędki wybrał najmniej rzucający się w oczy bielański bar mleczny, taki w klimacie PRL-u. Dwa razy czarna, nie słodził. Nie robił zdjęcia z hasztagiem #coffeetime, po czym nie szedł na trening i nie pisał postów #noexcuses. Wydał się ciekawy, chociaż towarzyską osobowością tłumów nie porywał. One za nim same podążały.
– Mama wolała, żebym został prawnikiem – wypalił. Nie zadałam żadnego pytania. – Ojciec z kolei, lekarzem. I oparzyłam małą czarną język. – A ja, zawsze chciałem być sportowcem.
Opowiadał, a ja słuchałam. Opowiadał, jak to sześcioletni on zobaczył w książce zdjęcie Jessiego Owensa. Jak w podstawówce używał tylko tych pięciu kredek – niebieskiej, czarnej, czerwonej, żółtej i zielonej i rysował w każdym podręczniku kółko-podobne twory. Że gdy inne dzieci w piaskownicy budowały domki i zamki, on za każdym razem układał sobie kamyk coraz dalej i próbował do niego doskoczyć. Że nudziła go zabawa w ganianego, bo nikt go nigdy nie mógł doścignąć. Wszyscy widzieli w tym chuderlawym dzieciaku talent. A on tylko miał odwagę marzyć.
Opowiadał, jak w małym, czerwonym telewizorze z metrową anteną, przełączał kanał z kreskówkami na transmisję z igrzysk i ogłosił: Kiedyś będę wielkim sportowcem, wiesz mamo? Na co ona odrzekła mu wtedy tylko jedną, swoją wielką mądrość: – Sportem zajmują się ci, którzy nic w życiu nie potrafią.
Ale on nie rozumiał. Chciał być jak Jessie Owens. Gdy pytał ojca o to, czy kupi mu korko-trampki do biegania, słyszał odpowiedź, że trenować może tylko na próbę. I że jeśli zawali naukę, to będzie jego koniec przygody ze sportem.
Więc nie dostał butów, bo trenować miał przecież tylko na próbę. Uczył się, żeby trenować. Czytał, żeby trenować. Słuchał tych mądrzejszych od siebie, żeby trenować. I nie obnosił się sukcesami. Jak wygrywał, to po cichu, jak bił rekordy, to szybko schodził z bieżni. Dokształcał się w wielu innych dziedzinach i zawsze podawał rękę temu drugiemu biegaczowi, który upadał w połowie dystansu. Nie zabiegał o sławę i o to, by każdy znał jego nazwisko. Ale ono stawało się sławne dzięki temu, co sobą reprezentował. I nie był to jedynie wysoki poziom sportowy. Chciał udowadniać, że potrafi nie tylko szybko biegać.
Powoli dopijaliśmy kawę, a on kończył swoją opowieść, jak udało mu się dotrzeć do poziomu gwarantującemu mu start na mistrzostwach świata. Po ostatnim łyku uśmiechnął się do mnie, i powiedział:
– Dzięki za wywiad. Przecież nie zadałam mu żadnego pytania, nie włączyłam dyktafonu… – I właśnie dlatego ci to wszystko opowiedziałem.
Ale wiem, że nie opowiedział mi wszystkiego. Wiem, że szare, a zarazem lśniące oczy widziały więcej pięknych historii, niż on na tamten moment pamiętał. Doszukiwać się tej opowieści w biografiach sportowców nie ma co, bo i tak nikt nie dojdzie do jego nazwiska. Szczegóły całej historii zostały tylko między nami i fioletowymi ścianami w barze mlecznym. A gdyby komuś kiedyś udało się przeprowadzić z nim wywiad i opisać te małe – duże detale w możliwie największej liczbie gazet i czasopism, to prawdziwej wielkości człowieka i tak nie znajdziecie w żadnej książce, w żadnej wikipedii.
_____________________________
Marta Gorczyńska – trochę fotografka, trochę dziennikarka, sportowa. Próbuje robić wszystko naraz, w związku z czym często nic jej nie wychodzi. Dla rozwijania pasji zbankrutuje, poleci na koniec świata i przez następne miesiące będzie głodować, bo jest typową studentką. Twierdzi, że dopóki nie zdobędzie Grand Press Photo, to nie ma się co bardziej przedstawiać. Swoje dotychczas udane fotografie prezentuje, z regularnością mniejszą lub większą, na Fanpage’u MG Photography.
Biega szybko, biega długo, biega wszędzie, z tym, że głównie z aparatem. Porywa się z nim na słońce i próbuje robić wszystko naraz. Dla rozwijania pasji zbankrutuje, poleci na koniec świata, a i tak wróci z uśmiechem na twarzy, bo jak twierdzi - z pasją albo wcale.