Redakcja Bieganie.pl
Piątek, wieczór, Płock. Przyjechałem dzień przed biegiem… Ot tak, żeby parę ładnych godzin przed startem liznąć Płockich klimatów… Odpocząć po podróży i jak na zawodnika, który stara się być wyczynowcem- wyspać się przed biegiem w optymalnych warunkach. Przyznam się szczerze, nie spodziewałem się, że miasto rafineryjnych potentatów zachwyci mnie swym urokiem. Miałem dość inne wyobrażenie o tym mieście…
Słońce powoli zasypiało, subtelnie łechtając swoim ciepłem licznie spacerujących wzdłuż Wisły, letni przyjemny wiaterek działał nieco narkotyzująco… Wszystko wydawało się takie mało realne, majestatyczne wręcz… Dobrze, że nie zapuszczałem się na przedmieścia, podejrzewam, że czar by prysł. Zachęcony sielankowym klimatem żwawo pomaszerowałem do miejsca startu… Miejscowi dość jasno wytłumaczyli jak dość do Zalewu Sobótka. Zrobiłem rundkę wokół zalewu, mając nadzieję, że znajdę jakiś plakat reklamujący bieg albo, chociaż dowiem się skąd będzie start. Niestety nic z tych rzeczy…Nie wiele myśląc wróciłem do hotelu, zrelaksowany i odprężony. Wszystko zapowiadało się wręcz aż za dobrze… Te klimaty, życzliwi ludzie… i ten olśniewający, pełen przepychu Maibach, który powoli przemknął przez brukowe uliczki Nowego Miasta. Maibach jak Maibach… Ciekawe, kto w nim siedział:)
Przejdźmy do konkretów, więc stricte do samego biegu. Na samo miejsce startu przybyłem dość wcześnie, bo już o godzinie 11, czyli godziny, od której weryfikowano zawodników, rozdawano numery. Z daleka wszystko wyglądało super. Pod namiotem odebrałem numerek… a następnie oczarowany ciepłym uśmiechem Pań, które wydawały pakiety startowe i numery poszedłem poszukać „szatni”. Zanim jednak to zrobiłem… po raz kolejny odezwały się wyrzuty sumienia, które dręczyły mnie aż do końca dzisiejszego dnia. A gdyby tak podejść i życzliwie poprosić jedną z tych przesympatycznych dziewoi… która wpadła mi w oko o numer? Niestety. Precz z nieśmiałością! Wracając do szatni udałem się do jednego z namiotów, w którym ponoć można było się przebierać. Zdezorientowany, nie wiedziałem, które to wejście do namiotu prowadzi do części męskiej. Szybko w myślach moje wahania rozwiała wyliczanka. Wszedłem do jednego z wejść, a tam.. i Panie i Panowie. Ładnie!- Myślę sobie. Zaskoczony, dołączyłem do grupy, założyłem startowe slipy i znów pojawił się problem. Kto przypilnuje rzeczy? To nie tak, że nie wierze w polską uczciwość. Ja po prostu jestem zwolennikiem polskiej ostrożności. Z tym problemem borykałem się chyba nie tylko ja, ale jak się okazało problemy łączą ludzi, w ten sposób poznałem niezwykle sympatycznego biegacza, nieco bardziej doświadczonego niż ja. Po paru minutowej pogawędce doszliśmy do zdumiewających wniosków. Poprośmy, więc mobilnych biegaczy o depozyt rzeczy w bagażniku. Jak pomyśleli tak zrobili… a przy okazji nowa znajomość nawiązana. Po raz kolejny utwierdziłem się w przekonaniu, że biegacze to równe chłopy są… i nie tylko oni, bo ONE oczywiście też, choć z tymi przez nieśmiałość nie po drodze mi było…
Planowany start o godzinie 12:45. Na rozgrzewkę ruszyłem tuż przed 12, zresztą jak większość. Moje oczy natychmiast zwróciły uwagę na jednego gościa, od którego profesjonalizmem biło na kilometr. Jak się później okazało na bieg zawitał Arek Gardzielewski z którym się zapoznałem ( Vice Mistrz Polski z tego roku na 10000m) . Rozgrzewka dobiegała końca, ostatnie poprawki startowego mundurka i równo o 12:42 ruszyli wózkarze, a za nimi cała wataha żądnych adrenaliny biegaczy.
Trasa dość wymagająca. Pierwszy kilometr po betonowych płytach, następnie dość ostry zakręt w prawo i wbiegamy na kostkę. Kolejne 1.5km po kostce, trasa pofałdowana, dwa lekkie podbiegi a potem ostry zbieg i ostry zakręt w prawo. Po tym odcinku specjalnym znów o sobie dają znać betonowe płyty. Po około 200m docieramy na miejsce startu. I tak przez 3 pełne koła. Bieg na 10km, ale z pewnością do tych pełnych 10km brakowało 400m według jednych, a 600 według tych drugich. Trasa bez atestu, więc o to akurat pretensji mieć nie możemy. Generalnie trasa wymagająca a jeszcze bardziej wymagająca była tego dnia pogoda. Przed samym startem pochmurno a tuż po sygnale startera słońce bezlitośnie zaczęło piec. I tak znów, przez 3 pełne koła… Lato pełną gębą, szkoda, że akurat w tym momencie. Ale o to również pretensji mieć do organizatorów nie można. Schody zaczęły się tuż po tym jak metę minęli wszyscy startujący. Apogeum irytacji osiągnęli wszyscy o godzinie, 15: 30 kiedy to jeszcze nikt nie znał oficjalnych wyników. ( Dla wyjaśnienia dekorację i zakończenie zaplanowano na godzinę 14.00). Spiker non stop był wprowadzany w błąd, chaos, zamieszanie, odbieranie nagród jednym, przyznawanie drugim, pomyłki w kategoriach wiekowych. Farsa jednymi słowy a wszystko przez awarię sprzętu (podobno). Ponad 90 minutowe czekanie diametralnie zmieniło obraz całych zawodów i organizacji. Już przymknąłbym oko na tą wodę, której nie było wystarczająco w punkcie odświeżania… Ale brak zamkniętej ulicy na czas dekoracji ( dla sprostowania, podium znajdowało się na wąskim poboczu, wszyscy zainteresowani biegiem stali wzdłuż ulicy, bo innej możliwości po prostu nie było) był szczytem. O mały włos nie doszło do wypadku, kiedy to pewien pewny siebie młody kierowca, prowadząc swą karetę, z której to głośno wydobywały się dźwięki w rytmach techno, o mały włos nie zmiażdżyłby nogi jednemu ze starszych zawodników. Zdecydowanie klimat krążących samochodów nie sprzyjał. Zawody zapowiadały się na udane, 133 startujących w tym liczna grupa wyczynowców z Arkiem Gardzielewskim na czele oraz wesołym, busikiem ekipy z Białorusi, która dzień wcześniej startowała w Płońsku na 15km., Ale cóż tam, można startować i 2 razy dziennie, kiedy to nagrody od sponsora warte grzechu! Podsumowując… Drodzy Organizatorzy, nie idźcie tą drogą! Mam nadzieję (i nie tylko ja), że w przyszłym roku wnioski zostaną wyciągnięte a tegoroczna edycja zostanie potraktowana, jako nauczka. Gdyby nie fakt poznania życzliwych ludzi ze światka biegowego czas uznałbym za stracony. Na koniec zamieszczam urywek rozmowy, którą udało mi się przeprowadzić z Arkiem Gardzielewskim.
Priorytety na ten sezon? Czy startujesz w zbliżających się Mistrzostwach Polski Seniorów?
Arkadiusz Gardzielewski:, Co do Mistrzostw Polski nie jestem przekonany, ale raczej nie. Priorytetem na ten sezon jest debiut w maratonie, który zaliczę w Atenach.
Od tego sezonu zacząłeś współpracę z Grzegorzem Gajdusem. Co się zmieniło w Twoim treningu?
Przede wszystkim więcej łagodnej objętości, ponad to więcej treningów bieganych w tempie startowym oraz krótsze przerwy. Dodatkowo dużo siły biegowej.
Jeśli można wiedzieć, ile mniej więcej biegasz tygodniowo km?
W zależności od okresu, ale jest to zazwyczaj 600-700km miesięcznie.
Czy stosujesz jakąś dietę i jakie jest Twoje podejście do suplementacji?
Diety nie stosuję, raczej jadam to, na co mam ochotę. Co do suplementów, oczywiście jadam. Bez nich ciężko byłoby wykonywać tą pracę treningową.
Na koniec, jak oceniasz dzisiejszy bieg, czy jesteś zadowolony z dzisiejszego startu?
Dziś biegłem tylko i wyłącznie po zwycięstwo, o które biłem się z Białorusinem. Udało się, wygrałem z bezpieczną 15” przewagą. Co do samej organizacji… Najbardziej wkurzyłem się na bardzo duży poślizg w dekoracji. Ponad godzina opóźnienia spowodowała, że uciekł mi ostatni pociąg i chyba kolejną dobę spędzę w Płocku.
Dzięki za krótką rozmowę? Powodzenia!
I tak zakończyły się wojaże w Płocku. Co do Arka… na jego szczęście, życzliwi biegacze po drodze wracając do domu, podrzucili go do Kutna skąd miał już bezpośrednio połączenie do Wrocławia. Z ciekawostek, startowała żona Mariusza Giżyńskiego, w biegu brała udział dawna znakomitość polskich biegów długich ( ponoć 13’49” na 5km), ale niestety zapomniałem nazwiska. To pewnie wszystko przez to całe zamieszanie!:) Aha… życzliwość społeczności biegowej po raz kolejny dała o sobie znać, o czym znów na własnej skórze się przekonałem. Podwózka pod sam hotel i czysto egzystencjalna wymiana zdań utrzymana w sympatycznym tonie utwierdza mnie w przekonaniu, że my, biegacze jesteśmy po prostu…