FelietonKrystynaRoszak752
20 marca 2020 Redakcja Bieganie.pl Sport

uziemienie


Uziemiło nas.

Przekornie lubię to słowo. Wcale nie kojarzę go z bezruchem, stagnacją i brakiem wyboru. W ostatecznej przewrotności świat uziemił mnie obecnie na wodzie; na szczęście rząd Florydy nie zabronił jeszcze biegania, więc codziennie tupię po bulwarach i oglądam wyjałowiony mikrokosmos, gdzie jeszcze tydzień temu tańczono w stringach nad mega-martini, a dziś jest głucho i ponuro. Mam czas na wspomnienia.

Podróżując całymi miesiącami po różnych mniej lub bardziej odludnych zakątkach Ameryki Środkowej nauczyłam się wiele od tych, którzy Wiedzą. Od gwatemalskich Majów  – miłości do Pachamamy – Matki Ziemi i tego, jak korzystać z jej darów. Od Raramuri – co jeść, jak żyć, jak biegać i jak być niezniszczalnym. Od pewnego naćpanego szamana w nikaraguańskich slumsach dowiedziałam się zaś, że zbudowana jestem z ziemi i ognia. Z podobnymi jemu nie dyskutuje się o tym, co rozsądne, a co nie. Zresztą bardzo lubię być nierozsądna. Lubię szukać płaszczyzn i warstw.

Nie ma żadnego naukowo uzasadnionego powodu, który wzbraniałby wspinaczki na wyżyny duchowego rozwoju podczas biegania. Spotkałam kiedyś podczas maratonu faceta, który cicho coś mamrotał: modlił się. Być może potrzebował tej medytacji, by dać sobie siłę. A może odwrotnie, potężny wysiłek natchnął go do kontaktu z siłami, w które wierzy. Bardzo łatwo zepchnąć duchowość do intelektualnej piwnicy, gdy żyje się w betonowej dżungli, w sercu zdroworozsądkowej, technologicznie zaawansowane cywilizacji. Ale ja namawiam was do  otwarcia się na nią, obojętnie, co jest naszą filozofią i religią. W końcu mamy prawo łączyć bieganie z czym tylko chcemy.

Dla mnie – i dla tak wielu prastarych kultur – obiektem kultu jest ziemia. Ta, po której biegamy. Podłoże, grunt, baza dla wszystkiego, czym jesteśmy i co tworzymy. Kontakt z nią to wielka przyjemność. Wspaniale jest wbić pięty w miękki, ciepły piasek, w wilgotną trawę, poskakać po gładkich kamieniach. Wspaniale jest zapomnieć na chwilę o barierze gumowej podeszwy lub twardego asfaltu i złączyć się z prawdziwym, stabilnym, naturalnym podłożem. Nawet jeśli jesteśmy supersceptykami, możemy być niemal pewni, że takie bose i naturalne bieganie zadziała jak psychoterapia. Aleksander Lowen, mędrzec od uziemień i ugruntowań, mistrz bioenergetyki mówił o „ładowaniu akumulatorów” w kontekście czerpania energii z kontaktu z przyrodą. Nie bez powodu – człowiek jest swoistą „baterią”, którą – pozwolę sobie na plastyczne porównanie – podłączamy do ziemskiego kontaktu za pomocą wtyczki, którą stanowią stopy. Dzięki tej „wtyczce” czujemy się znakomicie i doświadczamy skoku energii po biegu.

Nie bez powodu w naszej pięknej polszczyźnie mawiamy, że ktoś nie stoi mocno na ziemi lub że tracimy grunt pod nogami. Inżynierów ucieszy porównanie do obwodu elektrycznego – jeśli nie jest on w ogóle uziemiony, istnieje spore ryzyko, że jakiś szczególnie silny ładunek przeciąży i spali system. W podobny sposób jednostki nieuziemione ryzykują, że zostaną pokonane przez silne uczucia. Lowen w swoich pracach o bioenergetyce porównuje człowieka do drzewa, a stopy do korzeni – im są one zdrowsze, lepiej ugruntowane i efektywniej pracujące, tym lepiej zasilają „pień” i „koronę”, czyli nasze ciało i mózg. A więc – nasze emocje, życie wewnętrzne, reakcje, myśli, odczucia! Ile razy czuliśmy, że jakaś emocja lub sytuacja wytrąca nas całkowicie z równowagi, że wyczerpaliśmy siły do walki ze stresem, że wszystkie nasze hormony działają na naszą niekorzyść i zalewa nas fala jakiejś wstrętnej, męczącej żółci? Dla wielu z nas receptą na takie stany jest ruch, w szczególności bieganie, które uziemia.

A zatem ziemia: bez niej nie ma biegacza, bo nie ma punktu podporu, od którego mógłby się odbić i pola, na którym mógłby bezpiecznie wylądować.

Przyjemnego uziemienia!

________________________________
Krysia Roszak. Profesjonalna powsinoga. Jeśli gdzieś jej jeszcze nie było, to niedługo będzie. W chwili, w której czytasz te słowa, zapewne zbiera lecznicze zioła na stokach wulkanu, lepi japońskie pierożki, gania owce na końskim grzbiecie, stoi na głowie lub gapi na zachód słońca. Gdzie tylko może, tam biegnie, bo szkoda jej czasu na zwykłą wędrówkę. Tym sposobem przebiegła już pół świata, łącznie z piekłem Miedzianego Kanionu, w co do dziś sama nie wierzy. Gardzi wszelkimi butami, nigdy nie założy garsonki, mieszka na jachcie. Bardzo chce jej się żyć. 

Możliwość komentowania została wyłączona.