Redakcja Bieganie.pl
Jak wygląda praca fotografa górskich imprez ultra? Kim są ludzie po drugiej stronie obiektywu? Czy potrafią cieszyć się przyrodą, czy skupiają się jedynie na napotkanych na trasie biegaczach? Na czym polega logistyka ich pracy? Opowiadają o tym między innymi fotograficznie dokumentujący tegoroczną Łemkowynę Karolina Krawczyk, Piotr Oleszak i Juan Manuel Uribe.
Kilkadziesiąt (albo i więcej…) kilometrów w górach, gdzieś na „krańcach świata”, gdzie często brakuje oznak cywilizacji, towarzystwa innych ludzi i zasięgu telefonii komórkowej – górski szlak przemierza rozciągnięty wąż biegaczy. Tu toczy się walka o spełnienie wielu marzeń. Niektórym się uda, u innych okaże się przegrana. Na oczach uczestników zmieniają się pory roku: lato ustępuje jesieni, czego dowodem są zmieniające się kolory otaczającej przyrody.
Fot. Piotr Dymus
W dzikich terenach Beskidu Niskiego, z dala od cywilizacyjnego szumu opowiadane są piękne historie, w szeleście liści, do rytmu przyspieszonego wysiłkiem bicia serca.
Tegoroczna Łemkowyna rozpoczęła się 12 października. Dwa dni później dwa tysiące biegaczy rozjechało się do domów, fioletowe taśmy znakujące trasę uprzątnięto i mogłoby się wydawać, że nic się nie wydarzyło. Na szczęścia wspomnienia zostają utrwalone w pamięci uczestników, a także zamknięte w kadrze fotografii.
Fot. Karolina Krawczyk
Aby zdjęcia powstały, fotografowie muszą się dobrze przygotować i uzgodnić metodę pracy.
– Mniej więcej 2 tygodnie przed zawodami Krzysiek Gajdziński zapytał każdego fotografa o pomysły na działanie na zawodach – opowiada Karolina Krawczyk. – Każdy mógł się wypowiedzieć. Akurat byłam w takiej sytuacji, że temat miałam dosyć dobrze przemyślany. Zresztą planowanie to jeden z ulubionych etapów tego co robię. To była moja piąta przygoda z Łemkowyną. Wiedziałam, że nie ma potrzeby odwiedzania miejsc, w których częściej bywałam w poprzednich latach. Kilka dni później dostaliśmy rozpiskę, która była zgrabnym kompromisem między tym, co chcieliśmy zrealizować, a tym, co trzeba było zabezpieczyć, tak aby tworzyło to całość, czyli podział obsługi startów, biura zawodów, działań na mecie. Dodatkowo mogliśmy między sobą wymieniać się tymi obowiązkowymi zadaniami. Uważam, że zagrało to bardzo dobrze.
Fot. Karolina Krawczyk
O planowaniu zajęć fotografów opowiada organizator Łemkowyny, Krzysztof Gajdziński.
– Tę pracę trzeba dobrze zaplanować pod względem logistyki. Liniowa trasa Łemkowyny jest bardzo rozciągnięta, a odległości między punktami znaczne. Z drugiej strony nie jestem zwolennikiem „centralnego planowania”, szczególnie w sztuce, a nasi fotografowie są artystami, nawet jeśli sami się nimi nie czują. Nie chciałbym więc im sztywno rozdzielać zadań. Wypracowaliśmy więc fajny model, w którym ja najpierw pytam o plany fotografów – co oni chcą zrobić. Ktoś chce być na Cergowej z rana, na siedemdziesiątce, ktoś inny chce jechać na Tokarnię, itd. Zbieram te informacje i konfrontuję z tym, co powinniśmy zrobić i staram się podzielić fotografów miejscówkami i porami pracy tak, by nie zaburzyło to ich wizji.
– Każdy z nam miał parę wytycznych, chodzi głównie o to, gdzie będziemy przebywać, w którym miejscu trasy. Są to minimalne wymagania, resztę organizatorzy zostawiają nam. Ja miałem również swoje plany, w tym roku koncentrowałem się mocno na ludziach, na ich wysiłku, bardziej niż na pięknych „obrazkach” pokazujących otoczenie – również dlatego, że wiedziałem, iż na imprezę jadą fotografowie, którzy są specjalistami od krajobrazów – dodaje jeden z nich, Piotr Oleszak.
Fot. Piotr Oleszak
Samo spotkanie z fotografem daje sporo radości, a co dopiero, gdy się okaże, że udało się to spotkanie uwiecznić na zdjęciu, o czym opowiada uczestnik zawodów Paweł Połczyński:
– Pamiętam jaką miałem radochę, jak niespodziewanie, zmęczony okrutnie spotkałem, pierwszy raz zresztą, Piotra Dymusa na ŁUT70 w 2016 roku. Później przeglądałem wszystkie galerie z biegu w poszukiwaniu tego zdjęcia. Oczywiście wyszło super. Nawet napisałem do Piotra i kupiłem odbitkę w dobrej jakości i wywołałem. Jestem wdzięczny fotografom, że w ogóle pojawiają się na biegach górskich, wiem jaki dostają tego dnia wycisk… Mi do szczęścia wystarczy jedna dobra fotka ze mną w roli głównej.
Spotkanie z fotografem niektórym przypomina spotkanie zwierzyny z myśliwym:
– Każdy z nich ma swoje tajne miejsca, amatorzy czatują na biegaczy przy drodze, natomiast wytrawni myśliwi z dużymi lunetami kryją się w chaszczach jak snajper, czekając na swoją zdobycz – śmieje się Artur Piecha, który jeśli sam nie startuje, to przygotowuje trasę Łemkowyny dla innych biegaczy, wieszając taśmy znakujące jej przebieg.
Od redakcji: Piotrka Dymusa nie udało nam się „przepytać” ze względu na jego wyjazd zagraniczny. Pozostaje nam podziwiać jego zdjęcia, a autora serdecznie pozdrowić!
Fot. Piotr Dymus
Nie da się jednak sprawić przyjemności w postaci „fotki z sobą samym w roli głównej” wszystkim zawodnikom… Potwierdza to Krzysztof Gajdziński:
– To jest ciężkie zadanie, mamy na Łemkowynie prawie dwa tysiące zawodników, i każdy albo prawie każdy z nich chce mieć swoje zdjęcie. Więc naturalnie chcielibyśmy, żeby zdjęć było dużo i wyraźnie przedstawiły biegaczy. Z drugiej strony ludzi jest tak wiele, że chcąc by zdjęcia były naprawdę ładne i ciekawe nie jest możliwe, by każdy odnalazł się na fotografiach. I co roku obrywa się nam za to, co jest nieuniknione.
– Czasami sami sobie psujemy zdjęcia – tłumaczy Piotr Oleszak, który zna biegi z obu stron obiektywu. – Bywa, że biegacze niepotrzebnie zachowują się w dziwny sposób, co psuje kadr. Czasami czekamy naprawdę długo i przygotowujemy się na odpowiedni moment, wybieramy trudno dostępne miejsce, ustawiamy światło, czekamy aż biegacz będzie sam w kadrze… Wiele czynników musi się zgrać, żeby powstała dobra fotografia i czasami denerwuje to, że tym, co zawodzi jest czynnik ludzki.
Fot. Piotr Oleszak
Jednocześnie praca daje Piotrowi – mimo zmęczenia – wiele satysfakcji.
– Czasem samo „focenie” sprawia mi większą frajdę niż efekt… Wysiłek związany z realizacją pomysłu, cała logistyka, pogoń za zawodnikami… bo fotografia to nie samo naciskania przycisku, ale wszystko to, co dzieje się na biegu od samego początku. Często chodzi o trafność decyzji: wybrałeś dobre miejsce czy złe, czy długa wędrówka i długie oczekiwanie dadzą efekt, a może nic z tego nie będzie? A jeśli okaże się, że się udało, to satysfakcja jest niesamowita, nawet jeśli jest to tylko jedno zdjęcie.
Wtóruje mu Karolina:
– Największą frajdę przynosi bycie w drodze, najczęściej w górach, pod gołym niebem, w różnych warunkach atmosferycznych i swego rodzaju niezależność w działaniu. Gdybym miała jednak wybrać taką jedną, jedyną kwestię, to byłoby to światło. A jeśli w to ulubione, plastyczne, miękkie światło wkracza biegacz, to buduje to tak ogromne emocje i otwiera na działanie, że zapominam o trudach, które często temu towarzyszą.
Fot. Juan Manuel Uribe
– Zawsze najtrudniej mi jest poradzić sobie z brakiem snu, a także dotrzeć w interesujące miejsca przed pierwszymi biegaczami. To trudne, bo plecak jest ciężki, a wiadomo, że najlepsze widoki są ze szczytów… Niemniej zachód słońca na Wahalowskim Wierchu wynagrodził mi wszystkie trudy, było cudownie – wyznaje po tegorocznej edycji Łemkowyny Juan Manuel Uribe, czyli po naszemu „Maniek".
Liczna grupa fotografów pozwala każdemu realizować różne zamierzenia, własne i organizatora:
– Chcemy też pokazać góry, teren, szczególnie tę dziką, nieodkrytą część, która leży na terenie Podkarpacia – bardzo malownicza, z pięknymi połoninami… Cieszymy się, że województwo podkarpackie jest partnerem naszego wydarzenia. Pragniemy również pokazać ślady ludowo-kulturowe Łemków – kapliczki, cerkwie, cmentarze, stare opuszczone wioski, bo to widać na trasie, pod warunkiem, że ktoś się będzie dobrze przypatrywał. Na koniec chcemy, żeby to wszystko było ładne, a nie byle jakie.
Fot. Juan Manuel Uribe
– I to widać w pracy fotografów. Kiedy przeglądamy galerie, to widzimy, że jedni skupiają się bardziej na detalach specyficznych dla regionu, inni na pejzażach, na przyrodzie, a dla kogoś innego ludzie będą ważniejsi niż wszystko inne – podsumowuje Krzysztof.
Fot. Juan Manuel Uribe
Dla fotografów udział w biegu to nie tylko praca, ale również silne emocje i często bardzo osobiste przeżycia, o czym wspomina Maniek:
– Dla mnie Łemkowyna to w ogóle wyjątkowy wyścig. Trzy lata temu byłem zapisany na ŁUT70 i to był jedyny bieg, z trasy którego musiałem zejść, po 55 kilometrze… To było moje wejście w świat ultra i zakochałem się w tym wyzwaniu. Ten bieg wprowadził mnie w wymiar fotografii biegowej – niesamowite pejzaże, trudne warunki pogodowe, niesamowici ludzie czynią do jednym z moich ulubionych, jeśli nie tym najulubieńszym…
Fot. Karolina Krawczyk
– Całe zawody to dla mnie jedna wielka magia – mówi Karolina. – Tak mam z Łemkowyną od początku, taką atmosferę buduje we mnie zawsze Beskid Niski. Na długo w pamięci zostanie moment nocnego przejazdu z Krynicy w stronę Ropek i niespodziewany dla mnie widok czołówek 150-tki, która zbiega ze Swarnego w stronę Izb. Dosyć daleko w kadrze, ale przy prawie pełni księżyca i zarysie Lackowej na horyzoncie, nie mogłam go sobie odmówić. Temat nocnych ujęć budzi we mnie coraz większą ciekawość. Lubię szwendać się w ciemnościach, choć nie jest to do końca komfortowe dla psychiki. Wietrzna aura, noc, księżyc przeświecający przez tańczące korony drzew na Kozim Żebrze, biegacze wyłaniający się z ciemności, to buduje wyjątkowe wspomnienia z zawodów. Żywioł wiatru, piękne światło i przejścia tonalne na niebie po zachodzie słońca nad Tatrami – widoczne były tego dnia z Tokarni! – to skarb, który nie podlega wymianie na żadne inne doświadczenie. Odwiedziny punktu w Wilczych Budach drugiej nocy, w czasie, gdy na trasie byli już tylko zawodnicy najdłuższego dystansu i po blisko 130 km w nogach mogli zaznać pełni ciepła, zarówno od ogniska, jak i od ludzi, którzy stworzyli wyjątkową atmosferę tego miejsca. Częstowali pysznym rosołem, pieczonym ziemniakiem, herbatą, a przede wszystkim dobrym słowem. Druga noc w samochodzie, tym razem na Wahalowskim Wierchu, widok nieba tuż przed wschodem, które było najpiękniejszym niebem w porównaniu do poprzednich edycji. Lista jest długa i to nie jest wcale jej koniec.
Fot. Karolina Krawczyk
Piotr również wspomina drugą noc na trasie:
– To było coś, co szczególnie zaplanowałem. Pojechałem w nocy do punktu w Puławach… Parę godzin wcześniej z aparatem witałem na mecie Piotra Uznańskiego, który wygrał ŁUT150, potraktował bieg w mocny, sportowy sposób. Nagle przeniosłem się na parę godzin na punkt, gdzie było widać inne, „typowe” oblicze ultra: duże zmęczenie, senność, wycieńczeni uczestnicy, którzy często spędzali na punkcie kilkadziesiąt minut. W zeszłym roku miałem podobny plan, ale go nie zrealizowałem. Czekałem, by tym razem urzeczywistnić plany i to dało mi największą satysfakcję, bo to była właśnie ta „dobra decyzja”, zobaczyć bieg dalszej części stawki i pokazać go na zdjęciach.
Fot. Piotr Oleszak
Nie tylko każdy z fotografów przyjeżdża ze swoimi planami, ale wprowadza swoją wrażliwość – bo osobowość fotografa również widać w jego (jej) zdjęciach…
– Każde zawody to dla mnie przygoda, przedsięwzięcie, które ma swój rytm. Najbardziej emocjonujące jest przeplatanie się różnych intensywności działania. Są chwile zrywów, gonitwy za biegaczem, pomysłem, miejscem, światłem i chwile bezruchu, oczekiwania, spokoju. Tak spójne z moim temperamentem – opowiada Karolina.
– Najbardziej ekscytują mnie wyzwania: znalezienie nowych miejscówek, próby zrobienia fotografii innych niż do tej pory… Uwielbiam też, gdy panują trudne warunki biegu, atmosfera zawodów ukazuje wtedy prawdziwą twarz uczestników – dopowiada Maniek.