Redakcja Bieganie.pl
– Za głowę.
Jak to za głowę? – dopytujemy.
– Zabiłam męża…
Ewa, Karolina i Kasia wyglądają na najmłodsze. Widać, że na dzisiejszy poranek założyły najlepsze ciuchy – obcisłe dżinsy, modną koszulkę, białe wyprane adidasy. Wszystkie trzymają w ręku papierosy, Ewa wręcz je pokazuje. Może dlatego, że za złe zachowanie dostała dwumiesięczny zakaz kupowania tytoniu w kantynie. Nie wygląda na zachwyconą, bo jedna z jej najbliższych koleżanek niebawem wychodzi, jej zostało blisko dwa lata. Kasi też będzie trudno się rozstać, ale cieszy się, bo dzień wolności przypadnie na Dzień Matki. W domu czeka na nią sześcioletnia córka.
– Wracam do domu na weekend, a później zaraz do ośrodka. Mam kłopoty z narkotykami, miejsce, gdzie mają mnie wyleczyć, znalazła siostra zakonna, która przychodzi do nas do zakładu – opowiada Kasia, ale zaraz dodaje, czego się obawia. – Żeby nie dostać kolejnego zaocznego wyroku…
Jak to? – pytamy.
– Na przykład bez twojej wiedzy skazują cię za niezapłacenie grzywny. Nie masz z czego zapłacić, więc zamieniają ją na kolejne dni odsiadki. Mój termin wyjścia przesuwał się już dwa razy.
Rozmowie przysłuchuje się inna współosadzona. Jest od lutego, zostało jej kilkanaście miesięcy i nie wie, jak to zniesie. Narzeka też, że przywieźli ją aż z Krakowa, przez co nikt jej nie odwiedza, bo rodzina nie bardzo ma pieniądze na podróż. – W domu czekają dzieci i mąż. Kiedy rozmawiamy przez telefon, powtarza, żebym się otrząsnęła. Na wolności nigdy nie przeklinałam, teraz non-stop.
Niby cały czas rozmawiamy, niby idziemy wolnym krokiem, bo poza faworytami żaden z uczestników nie ma ochoty mijać mety, a 4 km minęły w okamgnieniu. Docieramy wreszcie na finisz zrobiony z prześcieradła. Za nim zaczyna się codzienność – otwarte klapy [drzwi celi] od 8.30, zupa mleczna na śniadanie, całodzienna dieta na poziomie 2900 kalorii, no i współsąsiedzi. W sumie ponad 730 ludzi na działce o powierzchni 120 x 80 m.
Jest jeszcze Marlena, lokum na warszawskim Grochowie zajmuje od siedmiu lat i jeszcze trochę tu zostanie. Za co, nie chce mówić, ale z pewnością zobaczymy ją tu za rok. Przebiegła cały dystans, otarła się o podium.
* * *
Gdybym zaczął od tego, że razem z Pawłem Januszewskim, mistrzem Europy w biegu na 400 m przez płotki, ruszyliśmy się w weekend z akcją „Polska biega”, mało kto pewnie przeczytałby więcej niż dwa akapity – takich jak my były dziś setki tysięcy. Fakt, że biegliśmy/szliśmy prawdopodobnie w najbardziej niezwykłym biegu z 614 zgłoszonych, piszę tę notkę z zapałem. Nie mniejszym niż 35 osadzonych z warszawskiego Grochowa, którzy przełamywali wczoraj kolejne swoje bariery.
Dla żyjących na co dzień na wolności, poubieranych w profesjonalny sprzęt Adidasa, Nike, Reeboka, czy Asicsa, z wypasionymi zegarkami mierzącymi puls, ćwiczących na co dzień w parkach, siłowniach, czy salach gimnastycznych, 4 km to betka. Dla biegnących z nami więźniów, pieczołowicie wyselekcjonowanych z kilkusetosobowej grupy, to wyzwanie godne maratonu. Pocą się, opuszczają ręce, wysiłek mocno rzeźbi ich twarz. Ich warunki treningowe to ponoć spacerniak o wymiarach 2 x 10 m. Chyba że ktoś ma ochotę popracować nad siłą. Janek (do końca wyroku kilkanaście miesięcy) najął się jako ogrodnik, wstaje codziennie o 4.30, stara się ładować jak najwięcej ziemi do taczki, by ciągnąć ją – nie pchając – wzmocnić nogi. Jurek z najdłuższym do odsiadki wyrokiem, pracuje jako hydraulik. Marcin liczy, że wyjdzie za kilka tygodni. Codziennie jako kucharz zmaga się z piekielnie ciężką garkuchnią na kółkach.
Trudno opisać radość ludzi, którzy choć na chwilę mogli przebiec się poza więziennymi murami. Fakt, byli pilnowani przez kilkunastu funkcjonariuszy, drogi, którymi biegliśmy, były zamknięte, ale dla nich – jak opowiadali – to namiastka wolności. Nawet jeśli krajobraz wokół to krzaki, linia kolejowa i trzy wolnostojące bloki. Wizyta ludzi z zewnątrz też była dla nich czymś niezwykłym, podobnie jak podium, nagrody za najlepszy czas, koszulki „Polska biega”, czy wreszcie „pobiegowy” grill z kiełbasą i musztardą do woli.
– Są tu ludzie z rozmaitych środowisk i z rozmaitymi problemami. Nasz zakład ma charakter półotwarty – opowiada naczelnik więzienia. Oznacza to tyle, że w dzień cele są pootwierane, ale za spóźnienie na posiłek można dostać naganę i wtedy nici z przepustki.
– Zdarzy się ktoś z wyrokiem za pobicie ze skutkiem śmiertelnym, są i tacy, co nie płacili podatków – dodaje jeden z wychowawców. – Mam nadzieję, że znów spotkamy się tu za rok, bo osadzonych nigdy nie zabraknie.
– Oby tylko nie w tym samym gronie, bieg był fajny, ale nie chcę biec tu za rok. Wolałbym w domu – wtrąca Jurek.
Żegnając się, składamy wszystkim pozdrowienia i życzenia. W odpowiedzi słyszymy: „Rok nie wyrok, dwa lata jak za brata, trzy lata po peronce [więziennym korytarzu] się przelata”…
– To tak w ramach treningu przed „Polska biega” – komentują pozostali.