Redakcja Bieganie.pl
Magdalena Derezińska-Osiecka to kobieta instytucja. Biega po górach, jest wicemistrzynią świata w skialpinizmie, młodzieżową mistrzynią Polski w biegach górskich, alpinistką, przewodnikiem tatrzańskim, redaktorką pism o tematyce górskiej, żoną Jakuba i mamą 3-letniego Henia oraz doktorantką filozofii. Teraz realizuje kolejne marzenie – prowadzenie obozów biegowych w górach. O pasji i trudach biegania w górach, opowiada Aleksandrze Szmigiel.
Dlaczego wybrałaś bieganie w górach?
Góry po prostu wymagają więcej niż bieganie po płaskim. Są „stadionem”, który w najbardziej szerokim zakresie sprawdzi naszą biegową dyspozycję – zarówno wydolność, wytrwałość psychiczną , odporność na ciężkie warunki pogodowe, siłę ścięgien i stawów, sprawność ruchową i koordynację, zdolność adaptacji organizmu do zmian ciśnienia i wysokości, odporność organizmu na odwodnienie i wreszcie po prostu hart ducha…
Co w treningu można poprawić, dzięki bieganiu po górach?
Wydaje mi się, że bieganie w terenie płaskim nie sprawdzi nas pod kątem tylu dyspozycji sportowych, pod kątem ilu sprawdzą nas góry. Góry to najsurowszy egzaminator, wystawiający nam ocenę z najszerszego zakresu naszej sprawności psychofizycznej. Każdy przeciętny biegacz-amator, szybciej czy wolniej przebiegnie półmaraton. Ale już nie każdy przeciętny biegacz wbiegnie na Kasprowy Wierch bez krótkiego choćby przystanku, bez przechodzenia do marszu – chociaż czasowo podobnie do półmaratonu taki bieg się kształtuje. Z jednej strony mamy wysokość, z drugiej niewygodny teren i strome, duże stopnie, z trzeciej ostre, często chłodne powietrze.
Jesteś bardzo twardą góralką. Biegałaś m. in w Południowym Kaukazie, Meksyku, Alpach Japońskich i Pirenejach. Od twojej pasji nie są w stanie odwieść cię chyba żadne przeszkody?
Zdecydowanie. Kocham góry, mimo tego, że nie raz przeżywałam podczas wycieczek ekstremalne sytuacje. Nie raz musiałam sobie radzić, gdy nagle, na dużej wysokości, obniżyła się temperatura, spadł deszcz, zjawiła się mgła i zmrok. Nie jest łatwo, gdy biegnie się ponad godzinę na grani z przemarzniętymi rękoma, z wiatrem, rzucającym kroplami wody w twarz… Innym razem, podczas wyprawy, zabrakło mi napojów i, choć pogoda i widoki były piękne, do dziś pamiętam, że myślałam tylko o wodzie, a najbliższy sklep w schronisku był osiągalny dopiero za dwie godziny… O czym mówię, zrozumie każdy, komu kamienie i korzenie wykręcały nogi na lewo i prawo, i ten kto wie, jakiej elastyczności ścięgien, ile wysiłku, ile sprawności wymaga skoordynowanie tych krzywizn, zwłaszcza przy dużym zmęczeniu fizycznym.
Masz za sobą przeszłość treningową na bieżni. Dla niektórych biegaczy
sensem biegania jest właśnie ciężki i systematyczny trening na
tartanie. To dla ciebie za mało ekstremalny sposób biegania?
Podziwiam
biegaczy, trenujących na bieżni. Można to nazwać lekkoatletyką przez
duże „L”. Niewątpliwie coś w tym jest. Dla mnie kwintesencją biegania
jest jednak coś zupełnie innego. Spełniam się, biegając w górach. To
góry są dla mnie czymś, co wydobywa cały smak i istotę biegania jako
takiego. To w górach następuje spełnienie biegacza, tam jego wydolność i
mięśnie mogą zabłysnąć w pełnej krasie.
Czym najbardziej różni się bieganie w górach od tego pospolitego „na dole”?
W górach bardziej niż gdziekolwiek indziej jesteśmy odpowiedzialni za innych. Nie wezwiemy ambulansu, gdy biegnący z nami kolega osłabnie, skręci kolano. W takim wypadku kilka godzin poczekamy na TOPR, albo będziemy musieli sprowadzić poszkodowanego w dół, i to na własnych plecach. Czasem trzeba być przygotowanym na oddanie poszkodowanemu swoich ubrań czy picia.
Skoro tak ciężko w tych górach, to po co tam biegać?
To nie tak. W górach nie tylko w pełni wykorzystamy i sprawdzimy nasze wytrenowanie biegowe, ale też zostaniemy w pełni za nie nagrodzeni. Bo nic nie można porównać z satysfakcją, którą czujemy, gdy spoglądamy ze zdobytego szczytu na dół. Zadowoleniem z hartu ducha i wyczynu, który w szczególny sposób rysuje skalna, czasem groźna przestrzeń. „Na dole” obce nam będą świst świstaka, czy spojrzenie kozicy ze skalnej półki – to wbrew pozorom na ścieżkach górskich częste doświadczenie. Dzięki bieganiu, zdobywanie gór staje się łatwiejsze (co nie znaczy łatwe), przystępniejsze, no i w pewnym sensie bezpieczniejsze. Mianowicie, dobra forma zmniejszy ryzyko naszego zasłabnięcia w górach, ułatwi pokonywanie wysokości, oddychanie, uodporni na zwichnięcia czy upadki. Przy czym miejmy zawsze na uwadze to, że forma to nie wszystko, i że nie zastąpi ona przestrzegania podstawowych zasad poruszania się po górach, takich jak zakaz zbaczania ze szlaku, konieczność posiadania napojów i zapasowych warstw ubrania itp.
To właśnie z twojej pasji wziął się pomysł obozów biegowych TATRA RUNNING w górach, które organizujesz?
Tak, razem z Kubą Wiśniewskim już od dłuższego czasu, zwłaszcza podczas obozów w Szklarskiej Porębie lub podczas biegania po Tatrach, rozmyślaliśmy nad zachęcaniem biegaczy-amatorów do biegania po górach. Oboje na własnej skórze, ja jako skialpinistka, Kuba, jako wyczynowy biegacz, doświadczaliśmy plusów treningu w terenie górskim. Dla zawodowych biegaczy obozy w górach to normalny "punkt" treningu w cyklu rocznym, dla amatorów to nieco lekceważony środek treningowy. Poza tym, kiedy w tym roku zostałam przewodnikiem tatrzańskim, moja motywacja do organizowania obozów w Tatrach wzrosła – dało mi to więcej odwagi, pewności siebie i zachęty do brania ludzi w góry, także biegowo.
Twój tato, Roman Dereziński, narciarz alpejski, jest olimpijczykiem z 1976 z Innsbrucku, ty od lat z sukcesami uprawiasz skialpinizm. Co jest fajnego w tej dyscyplinie sportu?
Najfajniejsze w skialpinizmie jest to, że jest powrotem do korzeni narciarstwa, kiedy jeszcze nie było wyciągów, a Norwegowie i inni mieszkańcy zaśnieżonych, północnych krajów poruszali się na nartach niemalże na co dzień. Tzw. narciarstwo rekreacyjne, wyciągowe, to dzisiaj tłum ludzi stojących w kolejce do kolejki, tłum ludzi zjeżdżających ramię w ramię po sztucznie zaśnieżonym i oświetlonym stoku…
Takie narciarstwo daje mniej przyjemności?
Nie, jednak dla mnie narty zaczynają się tam, gdzie jestem sam na sam z górami, bez wyciągów, bez wytyczonych tras, gdzie trud podejścia na własnych nogach jest nagrodzony zjazdem w śnieżnym puchu… to właśnie skialpinizm. Fajne jest też to, że nie jest to sport dla wszystkich, bo po prostu jest bardzo wymagający i trzeba mieć, oprócz dużej wydolności i siły, także umiejętności techniczne, rozeznanie i doświadczenie w górach, odporność na trudne, górskie warunki pogodowe.
Mieszkasz i urodziłaś się w Zakopanem. Znasz zapewne tutejsze trasy biegowe jak własną kieszeń. Jakie poleciłabyś biegaczom?
Moja ulubiona to prosta trasa w terenie Regla Dolnego i Górnego. Na takie dłuższe rozbieganie z umiarkowanym, jak na Tatry przewyższeniem, zbiegi i podbiegi na przemian polecam trasy Dolina Strążyska, Dolina Małej Łąki, Przełęcz w Grzybowcu, Dolina Strążyska albo Dolina Kościeliska, Przysłop Miętusi, Dolina Małej Łąki i trasę pod Reglami z powrotem do Doliny Kościeliskiej. A przy dobrej pogodzie, najlepiej latem, ambitniejsze trasy prowadzą, np. na Kasprowy Wierch z Kuźnic, albo przez Czerwone Wierchy – piękna pod względem widoków, ale za to wymagająca ze względu wysokości trasa.
Poza bieganiem, skialpinizmem i byciem przewodnikiem tatrzańskim,
pełnisz jeszcze dwie funkcje: żony i mamy. Jak godzisz opiekę nad
dzieckiem z trenowaniem i tymi wszystkimi pasjami?
Niełatwe
pytanie. Warunki do trenowania, na co dzień zmieniają się nie tyle po
ślubie, co po narodzinach dziecka. Jest znacznie trudniej, bo dziecko,
zwłaszcza małe, pochłania mnóstwo czasu i energii. Trzeba być bardzo
zmotywowanym i bardzo zorganizowanym. Godzina wyjścia na trening i
długość jego trwania najczęściej nie zalezą już od nas, ale od tych
bliskich ludzi, którym powierzamy na ten czas dziecko pod opiekę. Trudno
to sobie wyobrazić komuś, kto dziecka nie ma i kto planuje dzień
jedynie według własnych obowiązków. Gdy ma się małe dziecko, każdemu
niemal treningowi towarzyszy świadomość, że, jak ja to określam- ktoś
inny na ten mój trening pracuje. Z całą jednak pewnością trenowanie w takich
utrudnionych warunkach daje podwójną radość i zadowolenie z siebie.
Specjalnie dla czytelników BIEGANIE.PL Magda przygotowała zestaw wskazówek dotyczących biegania w górach.
Sześć przykazań dla biegaczy górskich – czyli 6xZAWSZE!
1. Bierzmy ze sobą telefon komórkowy – większość sportowych spodni ma z tyłu zapinaną na zamek kieszeń.
2. Bierzmy ze sobą, nawet jeśli prognoza jest super-słoneczna, lekką kurtkę przeciwdeszczową z kapturem – wiążemy ją w pasie, przy obecnych technologiach takie kurtki dosłownie nic nie ważą i zupełnie nie przeszkadzają w biegu. Pamiętajmy, że im wyżej, tym chłodniej i niemal zawsze jest konieczne założenie kurtki, gdy dotrzemy na grań.
3. Bierzmy ze sobą lekkie nakrycie głowy, to właściwie nic nie waży, a może pomóc uniknąć wychłodzenia. Pamiętajmy, że 30% ciepła tracimy właśnie przez głowę.
4. Zanim wybiegniemy, sprawdźmy szczegółową prognozę pogody (np.www.meteoblue.com, dla Tatr wpisujemy Zakopane). Gdy zapowiada się na deszcz, wybiegamy o takiej godzinie, by go uniknąć.
5. Gdy dopadnie nas deszcz, starajmy się już nie biec, ale iść. W przeciwnym razie, bardzo łatwo o kontuzję na mokrej skale.
6. Nim wybiegniemy, informujemy kogoś o planowanej trasie, żeby w razie wypadku było wiadomo, gdzie nas szukać.
Informacje o obozach biegowych w Tatrach na stronie: http://www.tatrarunning.pl/