jerzy skarzynski
27 maja 2021 Redakcja Bieganie.pl Sport

Skarżyński odpowiada Rydzewskiemu


Poniżej publikujemy sprostowanie jakie przesłał nam Jerzy Skarżyński, natrafiwszy na naszą rozmowę z Edwardem Rydzewskim, którą publikowaliśmy 27.07.2020 r. Jako redakcja nie jesteśmy stroną i nie potrafimy zweryfikować sprzecznych wersji wydarzeń podanych przez obu panów, ale z dziennikarskiego obowiązku zamieszczamy je do oceny czytelników. 

ARTYKUŁ SPORT RATUJE ŻYCIE” – ROZMOWA Z EDWARDEM RYDZEWSKIM

Sprostowanie Jerzego Skarżyńskiego

Temat trudny, ale… konieczny. Bo wizerunek to rzecz bezcenna…Kilka dni temu – bardzo przypadkowo – na portalu Bieganie.pl trafiłem na rozmowę z moim „starym” maratońskim kolegą Edwardem Rydzewskim. Materiał zamieszczono 27 lipca ub. roku – ma już ponad trzy tysiące odsłon. Czytałem go z wypiekami na twarzy, gdyż czytanie o „naszych czasach” generuje zwykle miłe wspomnienia z młodości. Radość czytania przerwał fragment, który mnie zmroził. Oto ten akapit:

A skąd ten transfer do trenera Michała Wójcika?

Trenerem klubowym w Kędzierzynie był Bronek Jankowski, ale nic mu nie ujmując, nie miał pojęcia o treningu do maratonu. Na jednym z obozów zauważył mnie trener Wójcik i powołał na obóz kadrowy. Oczywiście w klubie byli wniebowzięci, bo jak ich zawodnika powołują na kadrę, to oznaczało, że naprawdę musi być dobry. Jak przyjechałem na obóz kadrowy, to Skarżyński pogonił mnie od stolika i kazał siadać z trenerem, a z trenerem to był obciach. Ale potem się już ze Skarżyńskim dogadaliśmy. Chociaż… Był taki trening na 40 kilometrów w Krynicy. Dwie pętle po 20. Ci zawodnicy, co byli dłużej w kadrze, prowadzili całoroczną klasyfikację właśnie z tego treningu. Pierwsze 3 miejsca były punktowane – 5, 3, 1. Ja o tym nie wiedziałem. Trener jechał obok samochodem i podawał nam picie. Na 35 kilometrze picia już nie brałem, a Skarżyński wziął i wtedy postanowiłem mu uciec. Gonił mnie, ale ostatecznie przybiegł drugi. Na mecie ręki mi nie podał, obrażony… Spytałem się chłopaków, o co chodzi. Zabrakło mu 1 punktu, żeby wygrać generalną klasyfikację na tej 40-tce. Ale, że przybiegł drugi, to zamiast 5 punktów, zarobił 3. Powiedziałem mu „Skarżyna, gdybym wiedział, to bym cię puścił”. Ja i tak nie byłem w tej klasyfikacji ujęty, bo na kadrę przyjechałem dopiero po Dębnie, a oni biegali tam wcześniej”.Każdy, kto to przeczyta, pomyśli na 100 procent: Z tego Skarżyńskiego to był jednak niezły BUC! „POGONIŁ” Edwarda Rydzewskiego od stolika, „KAZAŁ” mu się przesiadać do stolika trenera, „na mecie RĘKI MU NIE PODAŁ, bo był OBRAŻONY po „przegranej” czterdziestce”… Cóż, są ludzie, którzy tak się zachowują – znam takich. Ale ten Skarżyński z wywiadu TO NIE JA! To KŁAMSTWA! Nie wiem, czy zamierzone, czy wynikające z niepamięci, ale jednak kłamstwa. Kłamstwa, które uderzają jednak w mój wizerunek. Ja się tak nie zachowywałem! Nigdy! Nie tylko w tych opisanych sytuacjach. „Gwiazdorzenie” zawsze było mi obce, nie jestem takim człowiekiem! Zadzwoniłem natychmiast do Edwarda Rydzewskiego, by to sprostował, gdyż to narusza moje dobre imię. Najpierw kazał mi się uspokoić, coś mówił o autoryzacji, ale potem krzyknął: „Tak było!” i… przerwał rozmowę! 

Autor wywiadu potwierdził, że Edward Rydzewski autoryzował to przed upublicznieniem. A że ukazało się to w przestrzeni publicznej, zdecydowałem, by także upublicznić swoje oświadczenie dotyczące tych „bucowatych” sytuacji, których byłem antybohaterem. Może chociaż część z tych 3 tysięcy osób, które to wcześniej czytały, spojrzy teraz na ten akapit z mojej strony i… zweryfikuje swoją o mnie „bucowatą” opinię. Bo na dobry wizerunek trzeba pracować latami, a stracić go można w jednej chwili. Nieprawdaż?

Po kolei:

1. Nie pamiętam, by doszło do sytuacji, bym „pogonił” Edwarda Rydzewskiego od stolika i „kazał” mu przesiąść się do stolika trenera.

2. Nie zdarzało mi się po incydentach (których… nie było, bo byliśmy baaardzo zgraną paczką) DOGADYWAĆ z jakimkolwiek kolegą z kadry. Nawet w rodzinach dochodzi do scysji, ale nie pamiętam, by wtedy w naszej maratońskiej Rodzinie zdarzały się tego typu incydenty. Mało tego… wspieraliśmy się! I to było wtedy napędem do wspaniałych wyników polskich maratończyków.

Jasne, to słowo przeciw słowu, ale ocenę wiarygodności zostawiam Czytelnikom. Swoją drogą… często jeździłem na obozy kadrowe i zdarzało mi się siedzieć przy stoliku z trenerem Michałem Wójcikiem. NIGDY nie było to dla mnie „obciachem” i dopiero z tego wywiadu dowiedziałem się, że to był obciach. Ciekaw jestem, czy ktokolwiek z moich kolegów-maratończyków może to potwierdzić.

3. Na obozach w Krynicy NIGDY nie biegałem czterdziestek na 20-kilometrowej pętli – zawsze był bieg „tam i z powrotem”, czyli z Krynicy „na Żegiestów” i z powrotem. To jednak mało istotny błąd, bo…

4. W kadrze maratończyków NIGDY nie była prowadzona klasyfikacja czterdziestek, ani jakiekolwiek „punktowanie” wyników tych specyficznych treningów! Nigdy nie wygrałem, ani nie przegrałem takiej klasyfikacji, bo ich… nie było. Sprawdziłem – tylko dwa razy w ciągu 8 lat trenowania w Krynicy robiłem tam czterdziestkę. O jakich klasyfikacjach jest więc mowa?

5. NIGDY nie zdarzyło mi się OBRAZIĆ na kogokolwiek po jakimkolwiek treningu, czy to minimalnie, czy nawet sromotnie „przegranym”. Ciągle kieruję się zasadą, że trening służy temu, by wygrywać na zawodach i to na zawodach następuje weryfikacja jakości pracy treningowej. Paradoksalnie bowiem „przegrana” na treningu daje czasami dużo więcej, niż głupia walka o zwycięstwo, więc na pewno o żadne zwycięstwo na treningu nie walczyłem.

6. NIGDY nie zdarzyło mi się odmówić podania ręki komukolwiek po jakimkolwiek treningu lub zawodach, bez względu na „wynik” treningu lub zawodów. Porażki na zawodach też nigdy mnie nie bolały – ot, były zapłatą za dotychczasową pracę. A bez mądrej pracy nie ma kołaczy…

7. Edwardzie Rydzewski podaj mi datę realizacji tej czterdziestki (wystarczy rok i miesiąc oraz czas, jaki wtedy uzyskałeś), a najlepiej skan strony z dzienniczka treningowego, gdzie pewnie masz triumfalny zapis tego „zwycięstwa”. Mam dzienniczki treningowe, więc łatwo mogę dokonać konfrontacji – nie będzie tylko słowo przeciw słowu.

Z innej beczki – już nie dotyczącej mojej osoby, ale mówiącej o wiarygodności zawartych w wywiadzie ciekawostek. Jest tam następujący „bajkowy” fragment: „Potem takim pierwszym startem po zimie było Dębno i jak dobrze wypadłeś na mistrzostwach Polski, to dostawałeś zaproszenie na maraton zagraniczny, gdzie można było zarobić dodatkowe pieniądze. Odbywało się to w ten sposób, że na stole leżały zaproszenia na maratony światowe. Pierwszy do takiego stołu podchodził zwycięzca i wybierał sobie, gdzie chce wystartować. Na przykład, jak ktoś już był w Nowym Jorku i nie chciał już jechać, brał sobie zaproszenie do Osaki czy Tokio. Potem do stołu podchodził zawodnik z drugiego miejsca i tak po kolei, pierwsza dziesiątka mogła wybierać. Zagraniczne maratony honorowały tylko wyniki uzyskane w Dębnie – z Warszawy czy z innych miast już nie”.

Nie kopie się leżącego, ale… NIGDY po maratonie w Dębnie nie było sytuacji, że po biegu „na stole leżały zaproszenia na maratony światowe…” i zawodnicy podchodzili do niego, by wybierać koperty z zaproszeniami na zagraniczne maratony. Owszem, podobne sytuacje miały miejsce, ale… na stole nie leżały koperty, lecz stały nagrody (puchary, itp.), które można było sobie – w kolejności zajętych miejsc – wybrać. Tyle w „bajkowym” temacie…

Nie oczekuję od Edwarda Rydzewskiego niczego – ani przeprosin, ani sprostowania. Ot, chciałem wyjaśnić Czytelnikom tamte „wywiadowe” sytuacje, których… nie było, a które przedstawiają mnie w „bucowatym” świetle.

Młody Jerzy Skarżyński

Możliwość komentowania została wyłączona.