Redakcja Bieganie.pl
Przywiało mnie na Florydę i mimo że trwa wiosenna przerwa od szkoły, to wcale nie jest śmiesznie. Jest ciepło i słonecznie, palmy i maszty superjachtów kołyszą się zgodnie, gimbaza w bikini i koszykarskich podkoszulkach oblega bary w godzinach happy hours, półnadzy biegacze cisną bulwarami, a w korkach stoją wypasione GMC. Niby zwyczajnie, a jednak inaczej. Wyraźnie panuje atmosfera napięcia. Liczby rosną nieuchronnie, statystyki nie zostawiają złudzeń. Media, rzecz jasna, szaleją. Już niebawem nad Miami Beach zawisną ciemne chmury, te same, które dziś przewalają się nad Europą.
Wróżę optymistycznie, że biegaczom i w ogóle sportowcom może się udać przejść przez to wszystko obronną ręką. Nie dość, że to sport indywidualny, więc nie trzeba do nikogo się zbliżać, to jeszcze dzięki ogólnie wyższej wydolności mamy większą szansę, że nasz system immunologiczny podoła wyzwaniu. Jakieś czarne prognozy z dziś rano mówią, że zakażenie wirusem przejdzie 70 procent populacji. Słodka opatrzności, naprawdę? Wygląda na to, że wysiłki unikania wirusa w większości przypadków spełzną na niczym. Mamy jednak broń w postaci własnej odporności i sił witalnych – i trzeba teraz tę broń wyciągnąć z kabury, wypolerować, przetkać i nabić na nowo. Robimy zwykły trening, bez przybijania nikomu piątek, a po gorącym prysznicu idziemy do zielarni. Może być internetowa.
To, co czytasz, to nie porada medyczna, a niżej podpisana bierze odpowiedzialność jedynie za swoje własne zdrowie tudzież jego załamanie. Jeśli masz jakiekolwiek objawy zarażenia wirusem, natychmiast skonsultuj się z placówką medyczną.
Olej z dzikiego oregano to mój nieodłączny towarzysz życia i tym razem też staje na posterunku. Tu na półce z literką „o” zostało zaledwie kilka słoiczków, ale pewnie internetowe zielarnie w Polsce wciąż mają zapasy. Karwakrol oczywiście nie zdążył się jeszcze wykazać jakąkolwiek skutecznością wobec nowego przybysza, ale sprawdzał się onegdaj wobec innego draństwa, łącznie z gronkowcem – więc na pewno nie zaszkodzi. W ogóle medycyna naturalna, choćby w nią nie wierzyć i kpić zeń, przede wszystkim nie szkodzi, a nie obciąża portfela bardziej niż leki na receptę ani zapasy makaronu na rok. Po oregano, oczywiście jeżówka purpurowa, czyli echinacea. Niepozorny z niej kwiatek, a o mocy huraganu. Za nią andrographis, silny adaptogen, o którym pisałam dwa tygodnie temu; astragalus zwany też wdzięcznie tragankiem, stosowany w tradycyjnej medycynie chińskiej od wieków i sprawdzony pod kątem niszczenia wirusa opryszczki. Cała czwórka poprawia funkcje immunologiczne organizmu, rozprawia się też z grzybami i bakteriami. Nie ma żadnego powodu, by ich w obecnych szalonych czasach nie zażywać.
Skoro i tak nie wychodzimy do ludzi, ukręćmy sobie immunobreję. Moja składa się z gigantycznej ilości czosnku (trzeba wydłubać kiełek ze środka każdego ząbka), imbiru, świeżego korzenia kurkumy, skórki i soku biocytryny, miodu manuka o wysokim indeksie MGO i ekstraktu z liści oliwnych, który zyskał na popularności dzięki badaniom nad jego skutecznością w walce z wirusem HIV. Wszystko razem należy zblendować i macerować godzinę lub dwie, a potem przechowywać w lodówce i dawkować jak syrop, po łyżce lub kilku. Smakuje jak słodka woda po kimchi, a cuchnie się po niej sosem czosnkowym, ale nie wybrzydzajmy, skoro i pandemia nie wybiera. Zdrowia, kochani biegacze, szczerze Wam i sobie życzę.
________________________________
Krysia Roszak. Profesjonalna powsinoga. Jeśli gdzieś jej jeszcze nie było, to niedługo będzie. W chwili, w której czytasz te słowa, zapewne zbiera lecznicze zioła na stokach wulkanu, lepi japońskie pierożki, gania owce na końskim grzbiecie, stoi na głowie lub gapi na zachód słońca. Gdzie tylko może, tam biegnie, bo szkoda jej czasu na zwykłą wędrówkę. Tym sposobem przebiegła już pół świata, łącznie z piekłem Miedzianego Kanionu, w co do dziś sama nie wierzy. Gardzi wszelkimi butami, nigdy nie założy garsonki, mieszka na jachcie. Bardzo chce jej się żyć.