7 lutego 2011 Redakcja Bieganie.pl Sport

Rozważny i romantyczny – rozmowa ze Sławomirem Majusiakiem


Być może mógł być lepszy od Malinowskiego. Być może to on miałby rekord Polski w maratonie i półmaratonie. Być może zdobywałby medale najważniejszych imprez lekkoatletycznych. Kariera Sławomira Majusiaka,  drugiego w historii polskiej LA na 5000 m (13:22.92) i w półmaratonie (1.02.30), przeplatała się na zmianę szczęściem i pechem. Koniec jego przygody ze sportem nastąpił, gdy jeszcze był w pełni sił, aby walczyć o medale i rekordy. W jakich okolicznościach przestał biegać, jak trenował kiedyś i czym się obecnie zajmuje – zdradza w rozmowie z Aleksandrą Szmigiel.

SŁAWOMIR MAJUSIAK (ur. 30 maja 1964)
REKORDY ŻYCIOWE:

1500 m – 3:44,52 (1983)
3000 m – 7:51.58 (1990)
5000 m – 13:22.92 (1990)
10000 m – 28:11.50 (1990)
Półmaraton -1:02.30 (1990)

Jest pan jednym z najlepszych w historii polskich długodystansowców, którego kariera zaczęła się już w młodszych kategoriach wiekowych.
Tak, zacząłem porządnie biegać za czasów juniora. Gdy miałem 19 lat, zdobyłem medal na Mistrzostwach Europy juniorów, zrobiłem też rekord Polski w tej kategorii wiekowej, który jest niepobity do dzisiaj. Fatalne zdarzenie na obozie w górach na granicy Węgier i Rumunii niemal przekreśliło moją przygodę ze sportem. Nabawiłem się wirusa, przez którego leżałem w kilku szpitalach, leczyłem się.

Przez trzy lata nie istniałem w sporcie. Po czterech latach wróciłem, jakoś doszedłem do siebie po rocznym pobycie we Francji. Tam trenowałem pod Paryżem razem z moim menagerem – Antoniem Augustino. On kończył wtedy swoją karierę, ja zaczynałem od nowa. Pomagał mi w treningu, dopilnowywał mnie, udzielał rad. Moja progresja wynikowa był wtedy dość spora. Miałem tam dobre warunki treningowe, całkiem inne niż w kraju. Zmieniłem też odżywianie, co okazało się również kluczem do sukcesów. Posiadłem wtedy wszystkie potrzebne dla zawodnika warunki, no może prócz specjalistycznej opieki medycznej i odnowy biologicznej, ale nie brakowało mi tego.

Kto był pana trenerem?
Trenowałem wtedy z Grzegorzem Wilczyńskim, ówczesnym trenerem Bogusława Mamińskiego. Tak wiec wszystkie plany miałem rozpisane. Oczywiście sam je także analizowałem i konsultowałem telefonicznie lub sam coś wymyślałem, jeśli pojawił się np. atrakcyjny start. Działo się to więc na bieżąco. Miałem wiedzę o treningu i dyplom trenera, bo skończyłem wtedy AWF. Na pewno wiedza w postaci anatomii, fizjologii, dietetyki, w jakimś stopniu pomogła mi w sporcie wyczynowym.

Jak w tamtym okresie wyglądał pana trening? Doszedł nim pan do wysokiej formy…
Trening był urozmaicony, najczęściej na bazie treningu zmiennego – fartleka, różnego typu zabaw biegowych oraz mocniejszych akcentów na bieżni. Starałem się też przebijać na wyższy poziom sportowy, więc startowałem na hali. Zimą miałem już odpowiednie prędkości, a wiosną startowałem na przełajach. Moje przygotowania do sezonu były wiec dość urozmaicone.
Gdy trenowałem we Francji, aby nie stracić świeżości, konfrontowałem moje możliwości wydolnościowe z innym zawodnikami. Startowałem więc na biegach przełajowych i ulicznych – choć tych drugich starałem się unikać. Wolałem crossy. Ulicę biegałem 3-4 razy przed sezonem i już po zawodach na bieżni.

z_menagerem_Augustino.JPG
Sławomir Majusiak z Antonio Augustino

A jak zaczęła się współpraca z menagerem Antonio Augustino? Chyba lubi Polaków, bo miał on pod swoją opieką kiedyś Roberta Korzeniowskiego i ożenił się z  Polką?
Grzegorz Wilczyński, z którym zacząłem współpracę, miał we Francji przyjaciela, pracującego w firmie sportowej. Poprzez znajomych nawiązaliśmy kontakt z dyrektorami biegów przełajowych i potem władz francuskiego klubu lekkoatletycznego Saint Denis. Szef klubu zaprosił nas i zaproponował współpracę. Było to w 1988 roku. Byliśmy w tym klubie miesiąc i podczas pobytu poznałem mojego menagera Antonia Augustino, który zaproponował mi współpracę. Wtedy potrzebne były wizy i załatwił mi je na następny pobyt. Na początku kontrakt z klubem nie wypalił i pomieszkiwałem u Antonia.

Wspierał pana także finansowo?
Nie, nie musiał, bo udawało mi się utrzymywać z biegów. Wygranie jednych zawodów zapewniało mi utrzymanie na miesiąc. Miałem też stypendium sportowe z PZLA. Gdy dwa lata później wróciłem do kraju, zdobyłem dwa złote medale Mistrzostw Polski na 5000 i 10000 m. Rok wcześniej miałem srebra, przegrałem jedynie z Leszkiem Bebło.

Imponujące.  Potem przyszedł sukces na arenie europejskiej.
Tak. Posiadałem minima na ME na dwóch dystansach 5000 m i 10000 m. W pierwszej fazie ME miałem jednak pecha, gdyż niefortunnie przespałem noc poprzedzającą start na 10000 m – lokator swoim chrapaniem nie dał mi zmrużyć oka. Bieg nie udał się, z fatalnym samopoczuciem zszedłem po 5000 m.

Jednak, co się odwlecze, to nie uciecze…
Tak. Na szczęście na 5000 m mogłem się zrehabilitować. Wygrałem eliminacje z wynikiem 13.40. W finale uzyskałem czas 13.22.92, który zaowocował brązowym medalem.

Jest to drugi obecnie wynik w polskich tabelach ALL-TIME, podobnie jak rezultat 62.30 w półmartonie. Dlaczego nie zdecydował się pan kontynuować kariery sportowej i przerwał ją w wieku 28 lat?
Karierę przerwała śliczna urocza blondynka z Sankt Petresburga… Bardzo uzdolniona, biegała ok. 8.40 na 3000 m.

Przestał pan biegać przez kobietę?!
Nie wytrzymałem obciążenia psychicznego, związanego ze związkiem. Związek się rozpadł, a z nim moja kariera sportowa. W moim przypadku przewaga psychiki w bieganiu była zawsze bardziej widoczna.

Mocna „psycha” – jak to mówią biegacze – nie zawodziła pana podczas zawodów?
Tak, na treningu nie potrafiłem wykonać wielkiej roboty treningowej, jak inni biegacze, a mimo wszystko na zawodach to oni przegrywali ze mną. Ważyłem 62-64 kg i będąc tak szczupłym przy wzroście 184 cm, nie mogłem forsować się za bardzo. Wiedziałem, że to grozi po prostu „zarżnięciem się”. Wolałem ładować akumulatory na dobre wyniki.

Czy z perspektywy czasu żałuje pan odejścia ze sportu?

Na pewno. Wcale nie spróbowałem maratonu. Raz w życiu, w 1990 roku treningowo wystartowałem, jako zając w maratonie w Paryżu i przebiegłem 20 km po 3.05. Dwa razy w życiu przebiegłem półmaraton, w tym jeden mocny 1.02.30. Drugi raz był treningowy. Potem przestałem biegać, bo moja kariera zakończyła się w taki, a nie inny sposób…

Właśnie, wracając do tego sposobu… Wydaje mi się on niebywały. Nie mogę sobie wyobrazić, że tak z dnia na dzień zrezygnował pan z biegania. Po tylu sukcesach i w perspektywie na jeszcze większe ich osiąganie. To wyglądało w ten sposób, że był pan aż tak załamany, że nie mógł sobie wyobrazić wyjścia na trening?

Tak, dosłownie. To było bardzo ciężkie załamanie psychiczne. Ponad rok nie spałem…

W Polsce marudzi się często, że nie ma w kraju biegów długich, że kadra „długasów” jest źle szkolona. Jak trenowało się za pana czasów?
Przy wynikach 13.22, czy 28.30 w trening wchodziły prędkości 2.40 na kilometrówkach po 5-6 powtórzeń z 1-2 minutową przerwą. Gdy biegałem 400-metrówki po 15 powtórzeń to ich prędkość wynosiła 60 i poniżej 60 sekund. Swoje trzeba było wybiegać i wyniki nigdy nie przychodziły same.

No, to nie był raczej lekki trening… A w jakich prędkościach biegał pan zwykłe wybiegania i biegi ciągłe?
Od 4:00-4:30. Bieg ciągły wychodził w granicach 3:15-3:00. Przy dobrym samopoczuciu potrafiłem 10 km ciągiem przebiec na treningu w 30.30. Aby biegać 28 minut na 10000 m, to trzeba wykonywać takie prędkości. Gdy biegałem w biegu godzinnym na 20 km, jako zając, podczas ustanowienia rekordu świata, to 14 km poprowadziłem w tempie 2.51 na km. Nie ma możliwości, aby na treningu biegać wolno, a potem błyszczeć na zawodach.

Majusiak_z_Tergatem.JPG
Podczas rekreacyjnej imprezy na Cyprze wraz z Paulem Tergatem

A miał pan szybko-biegających kolegów, do których mógł się pan porównać?
Tak. Trenowałem w Font Romeu, w Meksyku, Maroku, w wielu miejscach ze wspaniałymi biegaczami takimi jak – Khalid Skach, Said Aolita i Nouredine Morceli. Prędkości, które wykonywałem były i tak wolniejsze od osiąganych przez nich. Zawodnicy ci potrafili przebiec po pięć razy na treningu 1 km w czasie poniżej 2.30. Kiedyś udało mi się pobiec trening 6×1000 m po 2.35 na krótkich przerwach.

Po skończeniu kariery sportowej wybrał pan rozważnie zawód biznesmena. Czy teraz interesuje się pan tym, co dzieje się w biegach, w treningu?

Nie, nie za bardzo. Jak skończyłem biegać, zacząłem z braćmi prowadzić w dwunastu miastach interes, hurtownie z napojami i to mnie pochłonęło. Zatrudnialiśmy ponad sto osób. Doszły też inne działalności. Obecnie jestem właścicielem gazety, a także mam firmę zajmującą się nieruchomościami. Przez te naście lat nie miałem czasu, aby zająć się treningiem. Może teraz się tym zainteresuję, gdyż sprzedałem swoje udziały w firmie z napojami. Być może zakosztuję na nowo sportu, dzięki niektórym rekreacyjnym wyjazdom i zacznę się bardziej ruszać. Pora zacząć korzystać z życia, bo zawsze była praca, najpierw harówka w sporcie, a potem w firmie. Szczerze mówiąc to najchętniej poszedłbym na emeryturę.

Życzymy więc wszystkiego najlepszego!

FORUM DYSKUSYJNE

Możliwość komentowania została wyłączona.