1 stycznia 2010 Redakcja Bieganie.pl Sport

Rozmowa z Prezesem Jerzym Skuchą


Zbliża się rok od momentu kiedy dr. Jerzy Skucha został wybrany na Prezesa PZLA. Postanowiliśmy porozmawiać z nim co udało się zrealizować w ciągu tego roku.



skucha_524.jpg

Jerzy Skucha

Panie Prezesie, kiedyś, w grudniu 1992 roku czasopismo „Lekkoatleta” zamieściło obszerny
artykuł p.t. „Stan posiadania”. Był Pan jednym z autorów tego tekstu, poddaliście Państwo analizie ówczesny stan posiadania polskiej lekkoatletyki. Czy dziś, po blisko roku kierowania PZLA wie Pan jaki jest nasz dzisiejszy „stan posiadania” ?

Zrobiliśmy taki Stan Posiadania, głównie Dyrektor Sportowy Związku Piotr Haczek zrobił , przy moim współudziale.

Stan posiadania musieliśmy zrobić choćby po to, żeby zgodnie z ustaleniami z ministerstwem nic nie zabrakło najlepszym w przygotowaniach do Igrzysk. Ósemka medalistów z Pekinu i Berlina ma mieć zabezpieczone indywidualne szkolenie. To w praktyce już było teraz dostaną na to więcej środków finansowych. Mam nadzieję, że za tym pójdą następne sukcesy. To jest ta szpica. Ale nie możemy szkolić ośmiu zawodników i zaniedbywać pozostałych. I ministerstwo to rozumie. Dlatego pozwolono nam również na indywidualne ścieżki dla finalistów, zarówno z Pekinu jak i z Berlina. To jest dodatkowo 17 osób. Oni też będą mieli zabezpieczone właściwie wszystko. Czyli to jest 25 zawodników. Mamy ponadto wytypowaną grupę nazwijmy ją najbardziej perspektywiczną. To jest grupa 71 zawodników objętych monitoringiem COMS, co wiąże się z zaopatrzeniem ich między innymi w niezbędne suplementy. Oczywiście wchodzi w to także ta grupa 25 medalistów i finalistów.

Jest także przewidziane tak zwane szkolenie centralne dla zawodników przygotowujących się do jakiejkolwiek większej imprezy – juniorzy młodsi do swoich igrzysk, młodzieżowcy nie mają swojej imprezy a seniorzy do Mistrzostw Europy.

Możemy szkolić także zawodników, którzy w tym roku nie przygotowują się do żadnej dużej imprezy, ale są perspektywiczni i na to mamy ośrodki szkolenia młodzieży, w których jeśli chodzi o juniorów to mamy z ministerstwa właściwie tyle środków ile chcemy. Mamy też Ośrodki Szkolenia Mistrzowskiego, czyli dla tych zawodników, którzy skończą wiek juniora. Mamy opracowane dla nich normy, ponad 200 zawodników spełnia te normy, nie wszyscy są w szkoleniu centralnym, ale dajemy takim zawodnikom możliwość szkolenia się w tych ośrodkach. Za tym idą także środki finansowe na takiego zawodnika – na zgrupowania krajowe, zagraniczne, na sprzęt, odżywki.

Są też ośrodki akademickie i wojskowe, na które nie mamy może bezpośredniego wpływu, ale mamy akceptować i firmować, kto się w tych ośrodkach szkoli i jak się szkoli. To jest łącznie objęcie opieką około 500 osób. Jak na nasze warunki finansowe to jest sporo. Mamy przekonanie, że środki sponsorskie w przyszłym roku też będą mogły iść na szkolenie, stypendia, żeby zawodnicy nam nie ginęli choćby, dlatego, że muszą iść na przykład do pracy.

Wspomniał Pan o monitoringu COMS i grupie 71 zawodników objętych tym monitoringiem, czy były jakieś zasady przy kwalifikowaniu zawodników?

Tą listę przygotowali Piotr Haczek i Jacek Zamecznik, nie umiem teraz powiedzieć, na jakiej zasadzie kwalifikowali zawodników. Wiem, że są zarzuty do pojedynczych osób, nie wiem czy te osoby są traktowane, jako talent, który się w tym roku nie rozwinął, nie znam zasad i należy rozmawiać na ten temat z dyrektorem sportowym Piotrem Haczkiem.

Tak, pytałem się, ale od Piotra Haczka nie otrzymałem wyjaśnienia tej kwestii. Tak samo jak nie otrzymałem od Państwa odpowiedzi na pismo skierowane do Zarządu w kwestii ustalania zasad złożone na ręce Pana Ślęzaka w trakcie Mistrzostw Polski w Bydgoszczy. Chodzi o przejrzystość zasad – a raczej jej brak i jak Państwo mają zamiar to poprawić. To, co zarzucano poprzedni Zarządom to nie jasne zasady kwalifikowania zawodników na ważne imprezy. Nie było reguł, a nawet jak były to potem ktoś gdzieś z kimś ustalił i nie wiadomo było, dlaczego jedzie ten a nie inny zawodnik. I w roku 2009 się to znowu działo. Najbardziej skrajny przykład to Michał Smalec, zawodnik, który bardzo chciał przyjechać na Memoriał Kusocińskiego, bo dla najlepszego zawodnika miał być on przepustką na drużynowe Mistrzostwa Europy. W Memoriale na swoim dystansie był najlepszym Polakiem, ale do Portugalii pojechał ktoś inny. Jak coś takiego może wpływać na morale zawodników?

Ja mogę powiedzieć, że za zasady odpowiadam od momentu, w którym Piotr Haczek został Dyrektorem Sportowym.  Kiedyś tak było, że Zarząd sterował wszystkim. Ja w trakcie posiedzenia Zarządu, który mieliśmy teraz w Bydgoszczy bardzo gwałtownie zareagowałem, kiedy jeden z trener nie mogąc pogodzić się z tym, że Pan Dyrektor sportowy nie uznał wszystkich jego pomysłów na szkolenie w jego bloku konkurencji napisał odwołanie do Zarządu, w którym wskazał, że proszę szkolić tych zawodników a nie tych i szkolić mają Ci trenerzy a nie inni. Zarząd chciał sprawę głosować. Ale ja zabrałem tutaj głos, że sam będąc przez ileś lat w takiej sytuacji, kiedy będąc szefem szkolenia Zarząd mi różne sprawy przegłosowywał, bo miał swoje ulubione postaci. Więc teraz pora na inny tryb działania, po to wybraliśmy dyrektora sportowego. Piotr Haczek się sprawdza – chwalimy go, nie sprawdza się – zmieniamy go. I tego głosowania nie było.|

Rzeczywiście, jeśli nie ma zasady, co do tej grupy, o której Pan wspomina to źle. Ale myślę też, że nie zawsze na wszystko będziemy w stanie znaleźć formułę i w którymś momencie ktoś będzie musiał decydować. I tym decydentem jest dyrektor sportowy.

Ale rozumiem, że zależy Panu na przyjęciu jasnych reguł?

Dlatego Piotr Haczek został Dyrektorem Sportowym, bo deklarował, że jego interesują jasne zasady. On się dziwi, że trenerzy do niego podchodzą i chcą coś załatwić. A on mówi, że nie mieści się to w naszych zasadach. I zaczynają powoli to rozumieć. I bardzo się cieszę. Niestety bywało tak, że jak ktoś miał większą siłę przebicia to sobie załatwiał zgrupowanie, załatwiał zawodników. Ja będę wspierał Piotra Haczka żeby się nie łamał, żeby tworzył zasady i się ich trzymał. 

Przez te ostatnie miesiące mógł Pan mieć dużo uznania ze strony mediów za wyniki, jakie osiągali zawodnicy z konkurencji innych niż biegowe, czyli rzuty i skoki. Ale czy ma Pan jakąś wizję, co zrobić, aby nasze biegi reprezentowały jakiś dobry poziom.

Zastanawiamy się, sprawa nie jest łatwa, pewnie najprościej było by sprowadzić kilku Kenijczyków, ale nie tędy droga. Myślę, że są konkurencje, w których nadal możemy osiągać sukcesy. 800-1500m. Na 800 cały czas mamy nowych zawodników, którzy wyniki osiągają, Paweł Czapiewski jest już starszym zawodnikiem, ale mówię o Kszczocie i Lewandowskim. Jeśli Marcin Lewandowski ciut szczęśliwie, ale jednak znajduje się w finale Mistrzostw Świata to widać, że można.  Podobnie u kobiet, 800-1500 można walczyć o finał. To są konkurencje do… szerokiego szkolenia. 3000m z przeszkodami zarówno kobiet jak i mężczyzn to jest konkurencja można powiedzieć polska i można zaistnieć nie tylko w Europie, ale i na świecie.  Najtrudniej jest z piątka i dziesiątką, bo te konkurencje na bieżni cieszą się mniejszym zainteresowaniem, może, dlatego, że czarna Afryka je aż tak mocno zdominowała. I tutaj nie mamy zawodnika z bezpośredniego zaplecza czołówki światowej czy nawet europejskiej. Maraton znowu jest konkurencją gdzie jakoś jednak istniejemy. Bardzo się cieszę, że Karolina Jarzyńska sama sobie przeciera szlaki, podziwiałem ją jak kilka miesięcy siedziała w Etiopii, w skromnych warunkach, ale na tyle na ile jej budżet pozwalał. Mamy też Szosta, oboje mogą się rozwijać. Co robić z 5000m i 10000m – nie wiem. Czy nie szkolić? Czy tych najzdolniejszych z tych dystansów wziąć żeby w przyszłości biegali maraton? Trudno powiedzieć, to są moje rozważania na gorąco.

Ale pewnie wielu zawodników biegających 5-10k nie będzie chciało biegać maratonu. Jednak biegaliśmy kiedyś te dystanse lepiej, rekordy polski na 5 i 10 tys m mają ponad 30 lat.

Myślę, że częściowo jest w tym winy samych zawodników, którzy za chlebem uciekają na ulicę, co zakłóca normalny system przygotowań do bieżni.  Kiedyś miałem pomysł, żeby utworzyć grupy zawodników specjalizujących się w tych dystansach. Ja widzę problem, widzi go Piotr Haczek i szukamy rozwiązania, co zrobić z tymi konkurencjami, które są wyraźnie najsłabsze.

Mówił Pan rok temu o lekkoatletycznych „orlikach”, czyli bieżniach, co z nowymi bieżniami w Polsce? Czy jest szansa, aby one powstawały i były dostępne dla ludności?

Zastanawialiśmy się nad tym i doszliśmy do wniosku, że nie będziemy się jak to się mówi „podpinać” pod istniejące obiekty, bo nie wszędzie da się tam zrobić pełnowymiarową bieżnię. Powstał projekt, aby w 21 miastach powstały nowe 400 metrowe bieżnie – 4 tory plus 6 na prostej, jak ktoś ma więcej pieniędzy to większe. Ministerstwo to zaakceptowało, najpierw Minister Drzewiecki, potem minister Giersz, doszło to wreszcie do….. Departamentu Inwestycji Sportowych, jestem w kontakcie z nową Panią Dyrektor, nie ma jeszcze finalnej decyzji, ale wszystko jest na dobrej drodze. Ten projekt będzie nieco inny niż te piłkarskie Orliki, tam składały się na to trzy jednostki, tutaj będą dwie – czyli Ministerstwo i Gminy czy Prezydenci Miast. Na początek ma ruszyć 21 takich obiektów, po jednym w 16 województwach, po dwa w 5 najbardziej zaniedbanych pod względem inwestycji sportowych.

Miejsca są już wyznaczone?

Tak, są już wytypowane, odbywało się to w taki sposób, że prezesi okręgowych związków dostali ode mnie prośbę o wytypowanie na terenie swojego województwa jednego lub dwóch miejsc gdzie taki obiekt mógłby powstać.

To będzie budowane na bazie jakichś starych obiektów czy nowe?

Życzenie ministerstwa jest takie, aby nie było to budowane na pustyni lekkoatletycznej, ale w miejscu gdzie był stary, zaniedbany obiekt, nawet nie koniecznie tartanowy, jakiś stary żużlowy obiekt, na którym praktycznie już nie można trenować, ale tam jest lekkoatletyka.

Kiedy możemy się czegoś więcej o tym dowiedzieć? O miastach?

Niedługo, budżety miast są już zapinane, mimo, że w ministerstwie nie ma jeszcze finalnej decyzji.

Jakie to są kwoty na budowę takiego stadionu?

Strzelę, plus minus 5 mln zł.

Czy to będą stadiony otwarte dla ludności miasta?

Pod takim warunkiem mają być budowane, że to będą stadiony otwarte dla wszystkich, miasto będzie gospodarzem i będzie miało obowiązek wpuszczania wszystkich chętnych do treningu na taki obiekt. Maja być to obiekty z pełnym wyposażeniem lekkoatletycznym czyli wewnątrz na naturalnej murawie będzie można rzucać jeśli ktoś będzie potrzebował.

W Warszawie jest teraz taka sytuacja, że praktycznie oprócz Agrykoli nie ma publicznie dostępnego stadionu, co jak na europejską stolicę jest chyba niespotykane.

Tak, w Warszawie sytuacja jest dramatyczna. Może wybiegnę nieco w przyszłość, jest planowany w Warszawie taki „orlik”, ale poza tym rozpoczynamy walkę o duży stadion, może narodowy lekkoatletyczny to za dużo powiedziane, ale taki, na którym można by rozgrywać duże mityngi.

Są różne propozycje lokalizacji, Ministerstwo ma 50% środków na taki stadion. Szukamy drugiej połowy, mam nadzieję, że w 2010 roku zapadną decyzje i będzie można w 2011 rozpocząć budowę. Jest kilka pomysłów na taką lokalizację, ale jeszcze zobaczymy, który wygra.

Czy w ciągu tego roku zmienił Pan punkt widzenia na jakąś sprawę? Co innego krytykować z zewnątrz a co innego samemu być w środku.

Miałem pomysły na reorganizację samego biura PZLA, były pomysły żeby to wszystko jak to się mówi zrównać z ziemią i robić od początku, nabór pracowników i wszystko co za tym idzie. Jednak po zastanowieniu się stwierdziłem, że zmiany trzeba robić jak gdyby w biegu, są przyjmowane nowe osoby: Piotr Haczek jako szef sportowy, Piotr Długosielski jako szef Marketingu. Powoli rozstajemy się z osobami, które psuły wizerunek biura związku.

Druga sprawa co, do której musiałem zmienić zdanie to sytuacja finansowa związku. Na zjeździe z ust ustępującej Pani Prezes słyszałem, że zadłużenie to 300 tys zł ale szybko przekonałem się, że było ono kilkanaście razy większe. Na szczęście jest już w większości uregulowane, w dużej mierze dzięki dobrej woli sponsorów, jesteśmy rozliczeni z Urzędem Skarbowym, z Ministerstwem, z ZUSem, został nam jeszcze jeden dług w kwestii, którego negocjujemy i jeśli i z tym uda się nam poradzić to będzie to duży sukces tego zespołu. Byliśmy zadłużeni na wszystkich frontach, to się nie da opowiedzieć, jaka to była do tej pory gospodarka.

Czy jest coś, co uważa Pan za swój osobisty sukces? Bo jednak osiągnięcia czy Tomka Majewskiego czy Anity Włodarczyk to głównie ich osiągnięcia i ich trenerów, ale czy jest coś co Pan sobie osobiście przypisuje?

Musze tutaj jednak coś sprostować. Nie ja przyczyniłem się do sukcesu tych zawodników, ale bez wszystkiego, co związek tym zawodnikom dostarczał, bez zgrupowań, bez opieki medycznej, bez wspomagania nie byli by medalistami Mistrzostw Świata, więc nie można powiedzieć, że to jest zasługa tylko zawodników i trenerów, którzy są bez wątpienia bardzo wybitnymi profesjonalistami, ale pomoc związku była ważna. Przez te ostatnie miesiące do Mistrzostw Świata ta pomoc była bardziej racjonalna, związek był bardziej przyjazny. Atmosfera się wyraźnie poprawiła, w Berlinie wszyscy cieszyli się z medali innych. Co do osobistych sukcesów – trudno powiedzieć, chyba jednak największy to … skuteczna walka z zadłużeniem. To sukces mało spektakularny, bo im mniej o tym mówić tym lepiej, ale jestem zdania, że opanowaliśmy sytuację. I teraz będzie można spokojnie myśleć o tych latach do Igrzysk Olimpijskich bez strachu o to, jakie znowu pismo przyjdzie z ZUSu czy z innego urzędu.

To jeszcze pytanie o Biegi Górskie, czy PZLA ma zamiar jakoś bardziej je wspierać niż do tej pory, bo na razie z tego, co mi wiadomo nie było z tym najlepiej?

Mimo że nie jest to dyscyplina olimpijska, wystąpiliśmy do Ministerstwa o dofinansowanie i mamy nadzieje je otrzymać. To co ma pokryć ewentualne koszty organizacji imprez w ramach Mistrzostw Polski i wyjazdów kadry. Ponieważ Piotr Haczek uznał, że nie na wszystko, o co wnioskował Pan Puchacz odpowiedzialny za biegi górskie zgodzi się Ministerstwo musieliśmy trochę zmniejszyć tę kwotę, ale jakieś środki powinniśmy otrzymać.

Pytanie pozasportowe. Pan nadal prowadzi zajęcia na uczelni? Jaka jest Pana specjalizacja?

Muszę prowadzić, bo jestem prezesem społecznym, więc z czegoś trzeba żyć. Tak sobie to zorganizowałem, że mam czasami zajęcia rano a resztę etatu wyrabiam w trakcie weekendów na studiach zaocznych. Moją specjalnością  z dyplomu doktorskiego była algebra, ale teraz wykładam po prostu matematykę, czyli muszę się znać na algebrze, na geometrii i na innych niezbędnych na uczelni technicznej dziedzinach matematyki.

Dziękujemy za rozmowę i powodzenia w Nowym Roku.

Możliwość komentowania została wyłączona.