Redakcja Bieganie.pl
Pytam Arama – trenera biegaczy – o zawodników i treningi, bo stadion jest zupełnie pusty.
-Biegamy głównie w parku obok kompleksu sportowego Demirczjana – to niedaleko, 30 min marszrutką (busem) i jesteśmy na miejscu. Potem kąpiel w Razdanie (rzece, przepływającej przez Erywań) i wracamy do domu.
Z początku doszukiwałem się żartu w słowach Arama, ale to co powiedział, było absolutną prawda.
Przed wyjazdem do Erywania trafiłem na stronę internetową Armeńskiej Federacji Lekkoatletycznej i zaskoczony profesjonalnym interfejsem postanowiłem wysłać mail z zapytaniem czy nie będę nikomu przeszkadzało, jeżeli czasami pobiegam sobie na ich stadionie lekkoatletycznym. Odpowiedz nadeszła błyskawicznie i z typową ormiańską gościnnością, bo zostałem zaproszony do udziału we wspólnych treningach. Na miejscu jednak przyszło mi nieco zweryfikować takie określenia jak: "stadion", "trening", czy "federacja lekkoatletyczna".
Przed wizytą u armeńskich działaczy sportowych postanowiłem kurtuazyjnie przypomnieć się i umówić na spotkanie. Telefon podany na stronie www długo nie odpowiadał, aż w końcu odebrała jakaś starsza pani, która jednoznacznie oznajmiła mi, że to nie żadna organizacja lekkoatletyczna tylko dom prywatny. Gdy zapytałem jednak o Meri Hovanisian (nazwisko wyszukałem na stronie) wszystko się wyjaśniło. "Meri czi aprumem. Na mot e aprum." Co znaczy mniej więcej, tyle że "Meri już tu nie mieszka ale mieszka obok" i głos w słuchawce się urwał. Tyle było z międzynarodowego spotkania Armenia-Polska.
Postanowiłem jednak nie poddawać się i udać na stadion. Wiedziałem, że biegacze trenują na stadionie Spartaka przy ulicy Agatangeghos 6. Zaraz po wyjściu z metra, porażony sowieckimi murale już czułem, że jestem coraz bliżej krynicy ormiańskiej lekkiej atletyki.
Niestety stróż dał mi do zrozumienia, że dziś treningu na stadionie raczej nie będzie, ale w hali z pewnością spotkam jakiegoś trenera. Tak poznałem Arama i jego kilku podopiecznych.
-Akopdżan (to grzecznościowa forma Jakuba) – zaczyna Aram – kiedyś było u nas kilka talentów. Szczególnie jak Sowieci szykowali się do olimpiady w Meksyku (?). Wiedzieliśmy że tam będzie wysoko – prawie 2000 metrów n.p.m, więc działacze w Moskwie postanowili wybudować stadion na takiej samej wysokości co Ciudad de Mexico. Znaleźli teren na wyżynie ararackiej w Armenii i zaczeli budować. To były czasy. W rok stadion był gotowy – dodaje z rozrzewnieniem Aram. – Lata 80-te to był dobry okres dla naszej lekkiej atletyki – wspomina Roberta Emmijana, armeńskiego rekordzistę Europy w skoku w dal. Poczułem się trochę jak w Polsce, kiedy ktoś starszy ode mnie zaczyna opowiadać o erze Laty, Bońka, Lubańskiego. Ale co dzisiaj? Nie ma zupełnie, z kim pracować, kogo trenować?
– Jesteśmy raczej w lekkoatletycznym dołku – żali się Aram. – Stadionów nie ma, pieniędzy też nie, a chłopaki za darmo biegać nie chcą, taka to już mentalność – narzeka trener sprinterów. – Poza tym jak już trafi się jakiś talent to zaraz go wezmą do wojska na dwa lata i po karierze sportowej. Potem zaczynają się papieroski, wódeczka i po wszystkim. Trzeba też dodać, że mężczyzna nieżonaty w tej kulturze (kaukaskiej) to jakby połowa mężczyzny, więc trzeba się szybko żenić, a bieganie jest zawsze na ostatnim miejscu. Był kiedyś u nas taki … ale pojechał chyba do roboty czy na szabaszke (drobny handel, nie zawsze uczciwy- przyp. red.) do Rosji. A co ja zrobię… siłą przecież nie zatrzymam. Ale Polska to dopiero ma biegaczy – zamyśla się Aram i za chwilę dodaje: – Lewandowski to Polak prawda?
Trening skończony. Wracam do domu. Zerkam jeszcze na stadion, a ku mojemu zdziwieniu stadion wypełniły tłumy dzieci i młodzieży. Aram i jego koleżanka Anahit mówią że robią nabór zawsze w środy. Przychodzą dzieci z okolicy, głównie miejscowe łobuziaki i trochę próbują pchać kulą, rzucać oszczepem albo sprintu na 100 metrów. Może któregoś dnia zabłyśnie nowa ormiańska gwiazda w światowym panteonie lekkiej atletyki.
Wydaję się jednak, że problem tkwi nieco głębiej. To nie tylko brak środków finansowych, stadionów, czy szkoleniowców. To przede wszystkim jakaś rysa w postawie życiowej, kulturowej na tej szerokości geograficznej. Wysiłek fizyczny jest w tej kulturze w zasadzie niepożądany. Może to wina wysokiej temperatury panującej tutaj od marca do września, a może jakiś kod kulturowy, którego jako cudzoziemiec nie rozumiem. Lepiej zmęczyć się na budowie i mieć za to "jakieś" pieniądze (średnia pensja w Armenii to 100 USD), albo zająć się handlem, bo może akurat się uda dorobić. Dziś, w tym najstarszym chrześcijańskim kraju na świecie, kult pieniądza niestety wyparł świętego Bartłomieja i świętego Judę Tadeusza.
Wychodząc ze stadionu widzę, że dzieci z oszczepów zrobiły bramki do gry w piłkę, a kula posłużyła do gry w kręgle. Na stadion weszła sekcja bokserów i zajęła wszystkie tory, a ciężarowcy zamiast treningu siłowego, wybrali grę w nardy. Na stadionie zapanował ogólny chaos. Wiele złego można powiedzieć o czasach sowieckich, ale krzewienie kultury fizycznej udawało się komunistom całkiem dobrze, może stąd ta tęsknota Arama za ZSSR.