Redakcja Bieganie.pl
„To za długi bieg, żeby go nie pobiec po swojemu” mówi polska faworytka do wysokiego miejsca w najważniejszym biegu festiwalu w Chamonix. Magda Łączak przed piątkowym startem w UTMB opowiada nam o poprzednich edycjach imprezy, swoich oczekiwaniach i obawach.
To nie jest Twoja pierwsza wizyta w Chamonix. Startowałaś już w UTMB w 2012 roku na skróconej trasie. Co się wtedy działo?
Przyjechaliśmy do Chamonix dwa tygodnie przed zawodami – było pięknie, słonecznie, pogodnie, właściwie bez deszczu. Jednak na dzień przed zawodami w Chamonix rozpadało się, a w górach spadł śnieg i to sporo: dwadzieścia, a może trzydzieści centymetrów. Na tyle dużo, że organizatorzy nie zdecydowali się nas puścić powyżej 2500 m n.p.m., w związku z czym trasa została skrócona o całą część włoską i szwajcarską. Właściwie nie wybiegliśmy z Francji i nie przekroczyliśmy granicy 2100 m, a i tak leżał śnieg na trasie. Z perspektywy czasu wiem, że to była konieczna decyzja, choć wtedy nie było mi z nią miło. To była prawdziwa anomalia pogodowa, może typowa dla gór, ale zaskakująca dla zawodników. Organizatorzy wykazali jednak dużo rozsądku.
A jak wspominasz tamten bieg? Nie zdecydowałaś się zaraz w następnym roku spróbować ponownie?
Bardzo chciałam wystartować w tak długich zawodach. Nie biegałam tak dużo, miałam w nogach chyba zaledwie dwa biegi ultra – Bieg 7 Dolin w Krynicy w poprzednim roku i Bieg Rzeźnika jeszcze rok wcześniej. Było to dla mnie duże wyzwanie, do którego przygotowywałam się w trochę rajdowym stylu, nie bardzo szybkościowym, a bardziej nastawionym na przetrwanie. Pamiętam ten bieg jako coś bardzo trudnego, miałam duże problemy, żeby dobiec końcówkę. W moim biegowym życiu bardzo wiele się zmieniło i nie wiem, czy teraz jestem lepsza, ale na pewno mam więcej doświadczenia. Bieg był fajny, wszystko dopracowane, na punktach dużo obsługi… Zapamiętałam to jako bardzo dużą, dobrze zorganizowaną imprezę. Wtedy w Polsce takich biegów jeszcze nie było, przy UTMB wyglądały bardzo dziecinnie. Bieg Rzeźnika, który ukończyłam w 2010 roku przypominał harcerskie spotkanie na ognisko, a nie zawody biegowe… Oczywiście dużym niedomówieniem byłoby niezaznaczenie, że organizatorzy Biegu Rzeźnika dysponowali nieporównanie mniejszym budżetem niż organizatorzy imprez zagranicznych, ale od tamtego czasu wiele się zmieniło. Biegi w Polsce – również Bieg Rzeźnika – poczyniły milowe kroki w rozwoju, zresztą organizatorzy jeździli podpatrywać zagraniczne imprezy. Jak na tamte czasy to było również coś bardzo kosztownego dla nas i powtarzanie tego w kolejnym roku absolutnie nie było możliwe.
Minęło siedem lat, a w tym czasie nie biegłaś żadnego biegu tak długiego jak UTMB i – jak sama stwierdziłaś – stajesz na starcie jako debiutantka.
Dokładnie tak się czuję, jakbym robiła coś, czego jeszcze nigdy nie robiłam. Mam bardzo dużo respektu dla tej trasy, ponieważ trenowałam na niej kilka razy i wiem, że sprawi wiele trudności biegaczom. Nie zakładam wielkich wyczynów sportowych, bardzo chciałabym dobiec do mety i wygrać z tymi górami – żeby to nie one mnie pokonały, ale raczej ja je. Mam dużo szacunku, trochę strachu, czy sobie poradzę. Chciałabym to wszystko mądrze, spokojnie zrobić, żeby wytrzymać do końca, bo trzydziestogodzinny wyścig wydaje mi się kompletną abstrakcją.
„To zbyt długi bieg, żeby go nie pobiec po swojemu”?
Tak, ja bardzo często to mówię, powtarzam to nawet na setkach. Za szaleństwo zawsze się płaci. Jeszcze godzinę, trzy, może pięć można wytrzymać szaleństwo, w zależności od tego, jak kto jest wytrenowany, ale kilkanaście godzin jest ciężko – i to chyba obserwujemy co roku, świadczy o tym monstrualna ilość zejść z trasy od połowy wyścigu.
Magda (trzecia z lewej na dole) podczas prezentacji elity tegorocznego UTMB
Ciekawostka: 64% faworytów z zestawienia irunfar w ubiegłym roku w ogóle nie ukończyło biegu…
Przerażająca informacja! Mam nadzieję, że w tym roku to się nie powtórzy…
Ale to dotyczyło mężczyzn, więc chyba możesz być spokojna. Podkreślasz, że czujesz respekt i boisz się nowego dla siebie terytorium, ale powiedz, czy temu startowi towarzyszą inne, bardziej pozytywne emocje? Czy np. czujesz podekscytowanie myśląc o tym, co czeka Cię za granicą tych 120-130 kilometrów?
Oczywiście! To jest duża motywacja: nie boję się tak, że chciałabym uciec i nie stanąć na linii startu, ale boję się, czyli ciekawi mnie, jak to będzie wyglądać. Ciekawi mnie, co będzie po stu kilometrach, albo kiedy będę zbiegać do Courmayeur… Czy będę myśleć „Spoko, to da się zrobić”, czy może raczej „Jezu Chryste, jak tu przebiec jeszcze 90 kilometrów?” Tego jestem szalenie ciekawa, czy mój organizm przyjmie taką ilość wysiłku, czy będzie podejmował jakieś próby buntu. Tego nigdy nie było w moim życiu, to jest coś nowego. Najbardziej mnie ciekawi, jak sobie poradzę na tych trzech ostatnich górach, bo to będzie dystans, którego na zawodach jeszcze nie pokonywałam. Nogi będą miały dosyć i powstaje pytanie, czy pokonanie kolejnych czterdziestu kilometrów będzie mnie wykańczało. Daj Boże, żebym się o tym lada dzień przekonała…
W takim razie życzymy Ci, żeby ta nieznana strefa, nowe terytorium okazało się dla Ciebie wielką frajdą i żebyś zmęczona, ale uśmiechnięta wbiegła na metę w wielkim hałasie, jaki Ci zgotujemy.
Mam taką nadzieję, że dzięki temu, iż jest tu nas Polaków tak dużo, ilość wibrującej w powietrzu dobrej energii będzie na tyle duża, że tak właśnie będzie. Chcielibyśmy pokazać, że potrafimy biegać po górach, że może nie wygrywamy, ale liczymy się w stawce. Najważniejsze, żeby była duża liczba ukończeń, żeby wszyscy dobiegli do mety z dobrymi wrażeniami z tego dnia.