Redakcja Bieganie.pl
Polacy potrafią dokonywać rzeczy niebywałych. W 1995 roku Marek Kamiński dotarł z kolegą na nartach do Bieguna Północnego: 770 km w 72 dni, do Bieguna Południowego już samotnie na nartach 1400 km w 53 dni. Mówiła wtedy o tym cała Polska. Bardziej niesamowite i niebezpieczne wydają się jednak być wyczyny Jerzego Kukuczki, który w latach ’80tych XX wieku wspinał się w spektakularny sposób, wytyczał nowe trasy, w trudnych warunkach, jego nieoficjalny wyścig z Reinholdem Messnerem śledziła także cała Polska. Niezwykłe były też wyczyny Krzysztofa Baranowskiego, który samotnie jachtem opłynął Świat.
Z drugiej strony często chyba pasjonujemy się wyczynami kogoś spoza Polskim mimo, że na naszym podwórku porównywalne wyczyny też są osiągane. Zgodnie z przysłowiem: "cudze chwalicie swego nie znacie i sami nie wiecie co posiadacie".
To będzie właśnie historia takiego wyczynowca.
Wstęp
Przepraszam i ze wstydem przyznaję, że powinniśmy byli tę historię opisać już kilka lat temu. Zajmowały się nią nawet tzw media masowe, ale my, skupieni na tym nazwijmy to "mierzalnym wyczynie" zupełnie jej nie zauważaliśmy. Stukała już do nas kilkukrotnie. W 2008 roku ktoś opowiadał mi historię jakiegoś człowieka, który biegał dystanse tak kosmiczne, że wydawało mi się to jakąś ściemą. W 2010 roku, dostaliśmy maila od jakiegoś sponsora, który proponował patronowanie medialne pewnej abstrakcyjnej biegowej podróży. Chyba musiało to zostać wtedy zupełnie niezauważone, czy zlekceważone bo nie otrzymał od nas odpowiedzi (za co niedawno go przepraszałem). Kiedy w czerwcu 2012 zostaliśmy nawet patronem medialnym książki nie rozumiałem wielkości dzieła, które zostało dokonane. Sprawa wróciła do mnie dwa dni temu.
Dwa dni temu odbyło się spotkanie w Warszawie ze Scottem Jurkiem. Scott barwnie opowiadał o swojej biegowej karierze. Niestety dopiero po rozstaniu ze Scottem przypomniałem sobie, że w 2007 roku, kiedy Scott wygrał Sparthathlon (wyścig na dystansie 246 km Aten do Sparty) drugim człowiekiem na mecie, był Polak. Zacząłem składać klocki w jedną całość. I nagle olśniło mnie. Że to ten sam Polak, którego książkę opisującą podróż, którą odbył 4 lata później mam w domu. Wiecie jaka była różnica pomiędzy Scottem Jurkiem a tym Polakiem? Poza tym, że Scott wygrał w czasie 23h12 min z nieco ponad godzinną przewagą ? A taka, że Scott do Grecji przyleciał samolotem. A Polak……. przybiegł do Grecji. Z Polski. Nazywał się Piotr Kuryło. (na zdjęciu: podium Sparthathlonu z 2007 roku, w środku Scott, z prawej Piotr)
Ostatni Maraton.
Piotr Kuryło napisał książkę, która dokumentuje jego chyba najbardziej ekstremalną wyprawę o jakiej słyszałem: wyprawę biegiem dookoła świata. Póki nie zaczniemy próbować realnie zastanawiać się, co się z tym wiąże będzie trudno nam dostrzec ekstremalizm zadania.
Tym bardziej, że co chwila dobiegają do nas informacje o różnych wydaje się szalonych przedsięwzięciach choćby z tego roku, kiedy dwóch młodych ludzi postanowiło przebiec Polskę z Południa na Północ.
Piotr Kuryło to nie był człowiek zamożny, którego znudziło zarządzanie własną firmą, w związku z czym postanowił przy pomocy zgromadzonych środków finansowych zorganizować sobie wyprawę zapewniając sobie wszelkie możliwe bufory bezpieczeństwa. Wprost przeciwnie.
"Zimą 2010 roku miałem dosyć mojego biegania. Złożyły się na to trzy sprawy. Pierwszą było to, że po ośmiu latach, w ciągu których fanatycznie uprawiałem bieganie, moja rodzina zubożała materialnie."
To materialne zubożenie martwiło go tak bardzo, że postanowił rzucić bieganie. Ale przed tym – stwierdził, że wybierze się w jeden, ostatni bieg, bieg dookoła Świata. Zaplanował trasę – najpierw przez Europę do Portugalii. Tam samolotem do Nowego Jorku, biegiem przez Stany Zjednoczone, z Zachodniego Wybrzeża samolotem do Władywostoku i stamtąd biegiem do rodzinnego Augustowa. Ponieważ nie był człowiekiem zamożnym, to przyjął, że będzie nocował w namiocie, gdzieś przy drodze. Dostał trochę pieniędzy od sponsora, firmy Ślepsk, co pozwoliło między innymi kupić bilet z Lizbony do Nowego Jorku. Ponieważ nie chciał być zależny od mostów postanowił, że będzie szybciej jeśli będzie biegł z kajakiem na kółkach, który będzie ciągnął za sobą.
Po kilku dniach, po przebiegnięciu około 400km pisał tak:
"Nogi miałem coraz słabsze, forma spadała. Spodziewałem się tego, podczas moich wcześniejszych wypraw przechodziłem podobny kryzys. Taki stan trwał zwykle, pogłębiając się, mniej więcej do dziesiątego dnia biegu".
Czy gdybyście po 400km biegu czuli, że słabniecie, nie zawrócilibyście? Być może wytrzymali by to tylko jacyś ultrasi lub adventureowcy. Piotr oczywiście biegł dalej.
Książka nie jest pisana barwnym językiem. Myślę, że gdyby Piotr skontaktował się najpierw z Chrisem McDougalem lub dowolnym innym pisarzem powstałaby z tego ciekawsza literacko pozycja. A tak jest to po prostu dokumentacja jego drogi.
Bieganie (czy pływanie kajakiem) to tylko jedna trudność. Do tego dochodzą przydrożne noclegi w namiocie, warunki pogodowe, ludzie, zwierzęta oraz naprawy psującego się sprzętu (wózków, łatanie dętek, butów). Po około 1000km pisał:
"W Niemczech deszcz dał mi nieźle w kość. Po niedługim czasie takiego biegu w ciągłym deszczu wszystko miałem mokre. Nawet moja goreteksowa kurtka całkiem nasiąkła wodą. Ulewy minęły po jakimś tygodniu kiedy ja wbiegałem właśnie do Holandii."
Nie zawrócilibyście, musząc biec ciągle w deszczu, potem w deszczu rozstawiać namiot i nocować w namiocie przy drodze z perspektywą jeszcze 19 tys km przed wami?
Co ciekawe biegnąc przez bogatą Europę czy potem Stany, doznawał znacznie mniej pomocy i życzliwości od ludzi niż biegnąc przez Syberię, gdzie zatrzymywało się przy nim wielu ludzi.
Płynąc kajakiem w Hiszpanii musiał ewakuować się przed zbliżającym się wodospadem i stracił większość dobytku, który ze sobą ciągnął, wraz z baniakiem wody, która na suchych i wielkich hiszpańskich pustych przestrzeniach decydowała o życiu. Po około 3000 km pisał:
"Obudziłem się wycieńczony a podczas drogi osłabłem jeszcze bardziej. Mój organizm był zupełnie odwodniony. Sikałem ciemnobrązowym moczem. Powinienem pić zdecydowanie więcej wody. Ledwo stawiałem kolejne kroki. ………Następnego dnia czułem się gorzej. Mocz był już ciemnobrunatny a każdy krok wiązał się z ogromnym wysiłkiem. Późno w nocy dotarłem do większego miasta. ……..Rano gdy starałem się poruszać palcami u rąk wykręcały się one i kurczyły. To dawał o sobie znać brak magnezu. Znalazłem jakieś centrum handlowe i poczekałem przed wejściem na jego otwarcie. Kupiłem kilka gorzkich czekolad oraz wodę i przed sklepem urządziłem sobie śniadanie……W kolejnym sklepie – tym razem sportowym – sprawiłem sobie dwie pary butów. W tych, które miałem na nogach nie dało się już biec. Kupiłem także taką wielką torbę na kółkach, bo kręgosłup nadwerężony dźwiganiem plecaka bolał strasznie".
A przed nim jeszcze 17 tys km. Nie zawrócilibyście?
Nie będę już opisywał kolejnych historii, zainteresowanym polecam książkę, którą wydało wydawnictwo Bezdroża. To nie jest książka, która zachęca do biegania. Nie ma tam nic zachęcającego. To jest książka dla tych, którzy już rozumieją, że bieganie może stać się uzależniające, może stać się biegoholizmem, Piotr postanowił wyleczyć je megadawką samego biegania. (jedyna przerwa jaką miał to był okres od 5.02.2011 do 26.03.2011, Polonia amerykańska przekonała go do przeczekania w USA najostrzejszego okresu zimy, na który natknąłby się w Rosji)
Każdy czytając tę książkę pewnie znajdzie dla siebie coś innego. Mi podobało się szczególnie swoiste posłannictwo, które czynił Piotr. Po drodze, zwłaszcza w Rosji otrzymywał od ludzi różne dary, na przykład kiełbasę. Potem tą sama kiełbasę darował komuś napotkanemu dalej. Na Syberii spotkał człowieka, który szedł szukać pracy do oddalonego o 300 km miasta. Ten człowiek nie był w stanie utrzymać tempa Piotra więc został, ale jakiś czas później, kiedy koło Piotra zatrzymał się jakiś mężczyzna oferując pomoc, Piotr poprosił aby ten pomógł człowiekowi, który idzie kilkanaście kilometrów wcześniej, jakiś czas potem mijał Piotra z pasażerem. Kilka tygodni potem stała przy drodze dziewczyna sprzedająca miód, na pustej drodze, przy hulającym wietrze. Miód kosztował 800 rubli, Piotrowi wydało się to za drogo, ale zrobiło mu się żal dziewczyny, zawrócił i kupił miód. Wieczorem tego dnia obcy mężczyzna wręczył Piotrowi 5000 rubli. "Kto rzuci za siebie znajdzie przed sobą" – pomyślał Piotr.
Książka nie epatuje jakimś megabohaterstwem, choć jestem pewien, że mogłaby, gdyby tylko przy jej pisaniu pomagał jakiś wprawny pisarz. Cała wyprawa ma w tle cel wyższy: "Dla pokoju" co mimo nie wątpię szczerych chęci autora wygląda trochę jak na siłę dorabiana ideologia. Piotr był biegoholikiem i to wystarcza, jako powód do biegania. Nie wątpię, że chęci Piotra były szczere ale sposób opisywania niezbyt fortunny. Nie znajdziecie tam także żadnych porad treningowych. Wszystko co możecie znaleźć, to podziw i szacunek dla tego jaką siłę miał w sobie ten człowiek.
Piotr rzucił bieganie. Rozmawiałem z jego żoną i rzeczywiście nie biega. Ale nie znaczy to, że nic nie robi. Właśnie ………płynie kajakiem pod prąd Wisły, wyruszył z Gdańska, płynie do źródeł Wisły pod hasłem "Zawsze pod Prąd" – ta akcją chce zwrócić uwagę na problemy ludzi niepełnosprawnych. W Niedzielę, 21 października dotrze do Warszawy. Będzie go można spotkać około 15:00 gdzieś w okolicy nadbrzeża przy Stadionie Narodowym, będziemy jeszcze o tym informować.
Jeśli ktoś ma ochotę, to namawiam na wspólne powitanie Piotra Kuryły w Warszawie. Po spotkaniu ze Scottem Jurkiem długa kolejka czekała aż Scott złoży autograf w swojej książce. Ja mam chyba 8 egzemplarzy książki Piotra Kuryły i Ci, którzy przyjdą otrzymają ją ode mnie i myślę, że Piotr się w niej podpisze.
Tutaj – możecie śledzić gdzie w danym momencie znajduje się Piotr: http://piotrkurylo.com/#!/blog