Krzysztof Brągiel
Biega od 1999 roku i nadal niczego nie wygrał. Absolwent II LO im. Mikołaja Kopernika w Kędzierzynie-Koźlu. Mieszka na Warmii. Najbardziej lubi startować na 800 metrów i leżeć na mecie.
Jej pierwsze treningi polegały na gonieniu kury sąsiadów. Na igrzyska chciała pojechać już, jako 15-latka. Przez długi czas Anna Sabat pozostawała jednak daleko za najlepszymi biegaczkami w Polsce. Wszystko zmieniło się, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, wraz z przejściem do trenera Piotra Kowala. Dziś zawodniczka Resovii Rzeszów jest jedną z najlepszych Polek, biegających 800 metrów w historii. Wciąż jednak rzadko określana jest, jako faworytka.
Jeśli przez 12 lat treningów ciągle odbijasz się od medali mistrzostw Polski, jest to znak, żeby zająć się w swoim życiu czymś innym, niż wyczynowym sportem. Anna Sabat miała jednak podskórne przeczucie, że kiedyś dobije się do krajowej czołówki. Samospełniająca się przepowiednia, ziściła się w sezonie 2018 w postaci złota MP i 5 miejsca na Mistrzostwach Europy. Rok później biegaczka ponownie wygrała krajowy czempionat, uzyskując powołanie na Mistrzostwa Świata w Dosze. Pomimo sukcesów nadal traktowana jest jednak przez dziennikarzy, jako zawodniczka z drugiego szeregu. Z lekkoatletką Resovii Rzeszów porozmawialiśmy o początkach w Stalowej Woli, trudnych relacjach z mediami, rodzinnym Jeżowem, oraz trenerze Piotrze Kowalu, który jak nikt inny potrafi wyczuć, jaki trening jest dla niej najkorzystniejszy.
Jak zaczęłaś biegać? To była jedna z tych klasycznych historii, że trener wypatrzył Cię na szkolnych zawodach?
Tak to był tego typu klasyk. Trochę też było w tym zasługi mojego starszego rodzeństwa. Jak widziałam, że siostra czy bracia wracają z zawodów, zdobywając tam medale, to też tak chciałam.
Nie wiem jak Ty, ale jako dziecko byłem święcie przekonany, że te medale są naprawdę ze złota…
Ja też. Ale nie tylko medale pchnęły mnie w kierunku biegania. Mama bardzo mnie inspirowała opowieściami o Irenie Szewińskiej, o tym, że na transmisje radiowe z jej biegów wszyscy się zbierali i mocno jej kibicowali, trzymali kciuki w napięciu… Mi się to podobało, oglądając w telewizji zawody lekkoatletyczne, że się ścigają, że biegają po swoich torach… Później okazało się, że po torach to maksymalnie 400, a nie moje 800 (śmiech). Kiedyś mama miała propozycję, żeby pójść trenować do Resovii, ale zrezygnowała. Tato z kolei zawsze się chwalił, że w wojsku biegał na 3 kilometry i dobrze mu szło, więc stwierdziłam, że mam predyspozycje po rodzicach i trochę poszłam ich śladami, tylko bardziej konsekwentnie. Krótko mówiąc, w mojej rodzinie lekkoatletyka zajmowała szczególne miejsce, ale nie z tego względu, że mama czy tata trenowali na jakimś wyczynowym poziomie, tylko bardziej dlatego, że interesowali się tą dyscypliną jako kibice i chętnie o tym opowiadali.
Wyczytałem, że zaczęłaś trenować bardzo wcześnie, bo już jako 12-latka.
Mogłam mieć rzeczywiście 12 lat, może i mniej. Jak ostatnio przeglądałam jakieś pierwsze dyplomy, to widnieje tam rok 2003, więc mogłam mieć nawet 10 lat. Pamiętam, że od dzieciństwa byłam mocno zdecydowana na to, że jeśli tylko któryś z trenerów mnie wypatrzy, to ja bardzo będę chciała trenować.
Twój pierwszy trener Edward Sudoł pracował w Sparcie Stalowa Wola, Ty z kolei pochodziłaś z pobliskiego Jeżowego. Jak ta współpraca wyglądała technicznie? Dojeżdżałaś do miasta na treningi?
Trener poza tym, że pracował w klubie, uczył też wuefu w Jacie niedaleko Jeżowego. Na początku to wyglądało w ten sposób, że albo on przyjeżdżał do Jeżowego albo ja rowerem jeździłam na treningi ze starszym bratem do Jaty… Kiedyś sobie policzyłam z ciekawości, ile to było kilometrów i wyszło, że po sześć w jedną stronę. Te pierwsze treningi trwały może po 15 minut biegu a reszta to zręcznościowe i szybkościowe zabawy dla dzieci. Pamiętam, że najmniej lubiłam bieganie na rozgrzewkę, a wszystkie zabawy już były dla mnie ekscytujące i fajne. Na trening do Stalowej Woli zaczęłam jeździć, jak chodziłam do gimnazjum. Czasami trener zabierał grupę autem, czasami trzeba było dojechać samemu. Ale do Stalowej na stadion MKL-u nie jeździliśmy często – treningi można było w większości wykonać u siebie.
W tym miejscu chciałbym się na chwilę zatrzymać, bo Stalowa Wola to lekkoatletyczny ewenement w skali kraju. W tym stosunkowo niewielkim, powiatowym mieście działają dwa kluby lekkoatletyczne. Ty należałaś do MKL-u Sparta, z kolei chyba w podobnym okresie w Victorii trenowały – Danuta Urbanik, Joanna Jóźwik, w późniejszym czasie Angelika Sarna. Prawdziwe średniodystansowe zagłębie, jeśli chodzi o dziewczyny.
Tak, to prawda. Ja byłam w tym mniej popularnym klubie. Trenerzy z Victorii po prostu za późno mnie zauważyli (śmiech). Pojawiła się w międzyczasie, jakaś propozycja zmiany barw, ale ja już byłam na tyle przywiązana do trenera Sudoła, że zostałam w Sparcie – zresztą na bardzo długo, bo na około 10 lat. Mieliśmy dobrą atmosferę, podobało mi się w tym klubie. Inna sprawa, że w Sparcie byłam jedną z lepszych zawodniczek, czułam się wyróżniona, a w Victorii byłabym jedną z wielu. U trenera Sudoła – w związku z tym, że miał niewielu zawodników – był bardziej indywidualny kontakt, a w Victorii trafiłabym na dużą grupę i nie wiem, czy potrafiłabym się w niej wówczas odnaleźć. Rywalizacja wewnątrz klubu również miała swoją specyfikę. Wszyscy zawsze pracowaliśmy na to, by znaleźć się w 10 najlepszych sportowców klubu i tu były przezabawne wyścigi o punkty – fajna sprawa w wieku juniorskim. Motywowało nas to przez cały rok.
A jak wyglądały relacje między klubami? Znaliście się, trenowaliście wspólnie?
Zanim w Stalowej zrobili stadion tartanowy, to Victoria miała swój rewir na stadionie Stali, a my siedzibę mieliśmy przy obecnym Stadionie Miejskim. Kluby miały oddalone od siebie leśne ścieżki, pętelki, podbiegi i inne miejsca na bieganie w plenerze. Dlatego zawodnicy nie integrowali się, tak jak teraz. Obecnie oba kluby trenują na Stadionie Miejskim, gdzie mają dostęp do bieżni tartanowej. Gdy ja trenowałam, to były wyłącznie stadiony z bieżnią żużlową.
No, ale tak krótko mówiąc – lubiliście się? Czy to była raczej święta wojna, jak między klubami piłkarskimi, które są z jednego miasta, czy regionu i mają ze sobą tak zwaną kosę?
Nasze kluby za sobą nie przepadały, ale nie chodzi o zawodników tylko o prezesów – chyba nie potrafili dojść do porozumienia w kwestii połączenia klubów. Nie znam tego tematu zbyt dobrze. My, jako zawodnicy bardzo się lubiliśmy, spotykaliśmy się razem na obozach, mieliśmy nawet czasami razem pokoje. Pamiętam takie bliźniaczki Nowakowskie z Victorii… Byłyśmy we trójkę w jednym pokoju na obozie i żałowałyśmy, że na co dzień nie trenujemy w jednym klubie, bo byłyśmy rówieśniczkami.
Wspomniałaś, że w Sparcie byłaś jedną z lepszych zawodniczek, ale nie oznacza to, że zdobywałaś medale mistrzostw Polski. Popraw mnie jeśli się mylę, ale swój pierwszy medal krajowych mistrzostw zdobyłaś dopiero, jako seniorka. To trochę tak, jakby swoje pierwsze w życiu świadectwo z czerwonym paskiem dostać dopiero w klasie maturalnej. Nietypowe. Jeśli prześledzi się historie czołowych lekkoatletów, zawsze te medale w kategorii młodzików, juniorów czy choćby młodzieżowców po drodze wpadały…
Ja byłam zawsze trochę w cieniu koleżanek z Victorii. Dobrze mi szło, jeśli chodzi o poziom wojewódzki, ale mistrzostwa Polski w najlepszym wypadku kończyłam na 4-5 miejscu. Ale nie jest mi żal, że nie robiłam jakiś spektakularnych wyników w młodszym wieku. Mogłoby to zadziałać na mnie w ten sposób, że pomyślałabym sobie: „Zdobyłam co mogłam, więc mogę dać już sobie spokój z trenowaniem, jako seniorka”. A tak, to cały czas miałam motywację, żeby zdobyć chociaż jeden medal mistrzostw Polski i pobiec dobry wynik. To było moje marzenie.
Dobrze sprawdziłem, że tym pierwszym upragnionym medalem było srebro w hali w roku 2017, według luźnych obliczeń, po 12 latach trenowania?
Tak, chyba, że mielibyśmy jeszcze uwzględnić Akademickie Mistrzostwa Polski, jakoś pół roku wcześniej. Najpierw na przełajach dobiegłam druga za Pauliną Kaczyńską, a na stadionie 4:21 na 1500 dało mi brąz.
Zastanawiam się, skąd miałaś w sobie tę wytrwałość i cierpliwość do trenowania, pomimo że tak szczerze mówiąc, w ogóle nie zanosiło się na to, że zaczniesz robić super wyniki. W roku 2012, jako 19 latka biegałaś 2:15 na 800, podczas gdy najlepsza juniorka w tamtym sezonie Syntia Ellward – 2:05. Wielu zawodników idąc na studia rezygnuje z trenowania, wychodząc z założenia, że trzeba pomyśleć o normalnej pracy, zawodzie i generalnie zabezpieczeniu sobie przyszłości od strony finansowej. Ty nawet jak jeździłaś w wakacje do pracy za granicę, żeby sobie dorobić, to zabierałaś ze sobą sprzęt do biegania, żeby przed robotą zrobić trening…
Wyczuwałam, że mimo wszystko mogę robić lepsze wyniki. Zawsze siedziało mi coś takiego w głowie, że nie odpuszczę, dopóki nie osiągnę swojego celu. Czułam, że skoro kręcę się koło podium mistrzostw Polski, to istnieje taka opcja, żebym kiedyś na to podium jednak wskoczyła. W pewnym momencie wiedziałam, że jest już potrzebna do tego zmiana trenera. Czytałam co jakiś czas w internecie, że ktoś znowu zmienił trenera, a ja od lat byłam u tego samego… Pomyślałam: „Hm, a może by tak zaryzykować i pójść do trenera Kowala?”. Wiedziałam, że u chłopaków w Resovii były fajne wyniki, ale u dziewczyn jeszcze wtedy nie, więc zdawałam sobie sprawę, że podejmuję ryzyko i że równie dobrze ta cała zmiana może skończyć się na tym, że dalej będę biegała tak samo. Ale, że studiowałam w Rzeszowie, to stwierdziłam, że nie chcę już trenować na odległość, robić treningi z kartki, tylko wolę mieć trenera na miejscu i fajną grupę.
Swego czasu miałaś problemy z anemią. Słabe wyniki krwi to aktualna sprawa?
Nie wiem, czy to jest genetyczny problem czy nie, ale ja po prostu nie wchłaniam żelaza za dobrze. Ostatnio na obozie w Wałczu zrobili nam badania, kto reaguje dobrze na wchłanianie żelaza z tabletek, a kto nie i wyszło, że u mnie jest to bliżej dolnej granicy normy. Muszę ten temat bardziej kontrolować niż inni, dbać o odżywianie, regularnie się badać. Teraz jest to pod kontrolą, ale na studiach faktycznie hemoglobinę miałam niską, żelazo średnie, a ferrytyna to już w ogóle była katastrofa. Trener Kowal nadzoruje ten temat.
Właśnie – trener Piotr Kowal. Jak się zaczęła Wasza współpraca?
To była jesień 2015, wracaliśmy z mistrzostw Polski, na które się bardzo nastawiałam, liczyłam, że będzie dobrze, a wyszło tak, że znowu byłam piąta. Piąte miejsce mnie w ogóle prześladowało. Zapytałam wtedy trenera Kowala, czy mogę u niego trenować, ale że miałam właśnie słabe wyniki krwi to powiedział, że nie zaczniemy trenować dopóki krew się nie poprawi. Zaczęliśmy w grudniu. To było zupełnie inne wejście w trening niż u trenera Sudoła. Samo wprowadzenie trwało dłużej, na początku robiłam głównie spokojne rozbiegania. Trener Kowal przejrzał moje stare dzienniki treningowe i wyszło mu kilka ciekawych obserwacji. Kilometraż miałam może i mały, ale za to było w nim dużo intensywnego biegania. Wcześniej często było tak, że zostawiałam formę na treningu, a na zawody jeździłam wytrzaskana z energii – ale zaczęłam być tego świadoma dopiero u trenera Kowala. Ten nowy trening, jeśli chodzi o sam schemat, dużo się nie różnił od poprzedniego, ale był bardziej obudowany. Zaczęłam więcej ćwiczyć na siłowni, ale nie sama tylko pod nadzorem trenera. Biegi ciągłe biegałam wolniej, ale z kolei były to dłuższe odcinki. Trener często powtarzał: „Wolniej to biegaj, wolniej, rozbiegania też wolniej, wszystko biegasz za szybko”. Ja na początku się aż śmiałam, bo mnie nosiło, ale słuchałam trenera, patrzyłam na zegarek, żeby nie przesadzić, aż w końcu złapałam wyczucie, że już mi naturalnie zaczęło wychodzić przykładowo tempo 4:00 na ciągłym.
Trener Kowal ma hopla na punkcie jakiegoś treningu? Jako mąż Matyldy Kowal, reprezentantki Polski na 3000 z przeszkodami, może każe Ci robić dużo płotków?
Nie… Ja jestem akurat takim ananasem, co to bardzo płotków nie lubi (śmiech). Trener nie ma jakiś swoich ulubionych jednostek. Jeśli chodzi na przykład o siłę biegową – lubi ją robić w lesie na podbiegach. Tylko, żeby zrobić taki trening, musimy z kolei jechać za miasto, bo w Rzeszowie wszędzie beton i asfalt, więc jeździmy do Głogowa, jakieś 10-15 kilometrów. Trener super to zawsze organizuje: albo bierze busa, albo jedziemy na kilka aut. Zdarza się też, że w lesie biegamy jakieś tempo, tysiączki i tym podobne. W Resovii mamy dużą grupę, ale trener potrafi tak to wszystko zorganizować, że ma dla każdego czas. Niesamowite jak on to robi, że ma przykładowo 20 zawodników na treningu i wszystkim daje radę zmierzyć czasy i tak rozplanować zadania, żeby nikt nie czuł się pokrzywdzony i jakoś pominięty.
Mam taką tezę, że paradoksalnie najtrudniejszym momentem w Twojej karierze nie były te lata przed medalem mistrzostw Polski, ale sezon 2017, czyli drugi rok współpracy z trenerem Kowalem. Bo zaczęło się super, już w pierwszym sezonie zeszłaś z 2:08 na 2:03, ale rok później znowu był regres na 2:05. Trochę tak, jakby los zamigotał Ci przed oczami perspektywą, że faktycznie zgodnie z Twoim przeczuciem, możesz szybko biegać, a rok później pokazał figę z makiem i stwierdził: „A nie, jednak żartowałem”.
Po zmianie trenera najczęściej jest tak, że trening nie oddaje od razu w pierwszym roku, a mi przyjął się idealnie. Myślę, że to rzadkość. Potrenowałam kilka miesięcy u trenera Kowala i jesienią 2016 już byłam w kadrze Polski. Ja nie byłam w ogóle na to przygotowana. Po tych wszystkich latach poza centralnym szkoleniem, nie byłam przyzwyczajona, że co chwila mam jakiś obóz. Dodatkowo byłam na ostatnim roku studiów, więc pochłaniało mnie pisanie pracy licencjackiej. To wszystko było dla mnie ciężkie. Poza tym, jeżdżąc na zgrupowania kadrowe w pewnym sensie znowu zmieniłam trenera, Na obozach trenowałam z trenerem Panzerem, niby w porozumieniu z moim trenerem, ale jednak to nie było to samo. Na kadrze też była inna rywalizacja, biegałam z mocnymi dziewczynami, choćby z Syntią Ellward czy Pauliną Mikiewicz. Wydaje mi się, że za bardzo ambitnie do tego podchodziłam… W każdym razie efekt obozów kadrowych był odwrotny od oczekiwanego, bo kiedy wracałam z kadry, czułam się osłabiona. Bardzo się wtedy przejęłam, że starty nie wychodzą. Bo o ile początek sezonu w 2:05 to jeszcze nie było tak najgorzej, to jak pobiegłam w Radomiu 2:10 – powiedziałam, że ja już więcej nie chcę startować. I faktycznie nie startowaliśmy przez kolejne kilka tygodni, aż do samych mistrzostw Polski, gdzie zajęłam dopiero 6 miejsce. Kończyłam treningi z płaczem, nie wiedziałam co się stało, bo przecież jeszcze zimą biegało mi się super w hali, było mega dobrze… Przejście na kadrowy styl trenowania mi wtedy nie posłużyło. Teraz z trenerem już mamy więcej doświadczenia z obozami i jest w porządku.
Jak udało się wyjść z tamtego dołka i w kolejnym roku zanotować sezon życia? Zdobyłaś złoto mistrzostw Polski i 5 miejsce mistrzostw Europy.
Po nieudanym sezonie 2017 nie byłam objęta szkoleniem centralnym, więc siłą rzeczy skończyły się te częste obozy (śmiech). Trochę wypoczęłam. Miałam też problem z plecami, dzięki czemu trochę później zaczęłam przygotowania, a więcej pracowałam z fizjoterapeutą. Zauważyłam, że jak mam jakąś kontuzję, to niedługo potem następuje superkompensacja i wychodzi mi to na dobre (śmiech). Trenowaliśmy u siebie na Resovii, podczepiałam się też na jakieś klubowe obozy, wszystko w Polsce. Najbardziej oddające miejsca dla mnie to Szklarska Poręba i Jakuszyce. Wierzę w te góry, ale to każdy zawodnik ma inaczej. Przykładowo rok temu po Sankt Moritz czułam się świetnie, myślałam, że jestem w gazie ale nie oddało tak, jak oczekiwałam. To były jednak moje pierwsze tak wysokie góry. Mógł to być szok dla organizmu, który całe życie funkcjonuje na nizinach, a tu nagle mam 26 lat i robię trening na stadionie położonym na 1700 metrów nad poziomem morza.
W sezonie 2018 spełniło się te Twoje podskórne przekonanie o którym wspominałaś, że faktycznie możesz szybko biegać – poprawiłaś życiówkę na 2:00.32, co jest aktualnie 16-tym polskim wynikiem ALL-TIME. Naprawdę miałaś nosa, bo jeszcze trzy lata wcześniej, jako już przecież dojrzała, 22-letnia sportsmenka, biegałaś 2:08. Dla porównania 2 lata młodsza Sofia Ennaoui zrobiła w tamtym sezonie – wciąż aktualną – życiówkę 2:00.11. Dzieliła Was wtedy przepaść, a dziś 0.21 sekundy.
Jako dziecko nie spełniło mi się marzenie, żeby mając 15 lat pojechać na igrzyska, bo jak zobaczyłam w telewizji, że startują takie młode dziewczyny, to też tak chciałam. Miałam może wtedy 10 lat i już sobie wtedy planowałam, że za 5 lat też tam muszę być. Ale faktycznie, ten cel, żeby biegać jak najlepsze dziewczyny w Polsce, udało się w końcu zrealizować. Miałam takie odważne marzenia. Myślę, że to dobra cecha, kiedy człowiek potrafi sobie wyobrażać takie scenariusze i do nich dążyć, zamiast opowiadać wszystkim: „O nie, jestem taka słaba, że to niemożliwe”. To wtedy trzeba zadać sobie pytanie: „To po co w ogóle trenuję?”. Chyba właśnie po to, żeby walczyć o jak najwyższe cele.
Wraz z sukcesami pojawiło się też duże zainteresowanie mediów. Powstało sporo materiałów, wywiadów, zwłaszcza po 5–tym miejscu w Berlinie. Podejrzewam, że to musiał być dla Ciebie duży przeskok. Miałaś przesyt?
Było tego za dużo, za dużo pytań o te same rzeczy. Nie lubiłam udzielać wywiadów, jestem osobą, która trochę się wstydzi i krępuje. Chociaż jak czasami obejrzałam w telewizji rozmowę ze sobą zaraz po biegu, to myślałam: „Skąd mi się wzięło takie gadane?”. Czasami te wywiady, były naprawdę kiepskie, bo po prostu za dużo gadam (śmiech). No dobra, może nie było tak źle, może przesadzam, ale to co mnie denerwowało to przyczepiana etykietka Kopciuszka. Przecież jestem normalnym człowiekiem, a zrobiono wielkie halo z tego, że jeździłam do pracy za granicę. Kto w życiu nie pracował? Dlaczego miałabym nie pracować, bo jestem sportowcem? Nieprawda. Wielu sportowców pracuje w wakacje. To mnie drażniło. Już mi się nie chciało odbierać telefonów, ani przeglądać internetu, bo jak widziałam niektóre nagłówki, to żałowałam, że o czymkolwiek opowiadałam.
A fani? Było tylko miło, czy spotykałaś się też z jakimś hejtem?
Znajdą się i zwolennicy i przeciwnicy, bo każdy ma swojego faworyta. Ja nie liczę na to, że wszyscy będą mi bić brawo, bo to byłoby nienormalne. Musi być jakaś równowaga. Czasami się zastanawiam tylko, jak inni zawodnicy sobie radzą z tym natłokiem wiadomości od kibiców, czy odpisują czy nie. Ja ostatnio odkryłam, że mam masę wiadomości z zeszłego roku na messengerze, których wcześniej nie widziałam, nie wiem może już aplikacja oszalała od tego natłoku i ich nie wyświetlała. Moim zdaniem najfajniej, jeśli kibice, którzy chcą pogratulować zawodnikowi, przyjdą na stadion, zagadają, to nie jest problem. Media społecznościowe to jest dla mnie trudny temat. Ja nie lubię siedzieć w telefonie, dodawać zdjęć i tak dalej. Dziś jest to dla mnie już do ogarnięcia, ale wtedy był boom, musiałam założyć swój oficjalny profil na Facebooku i miałam przed tym duży opór, bo po prostu to nie jest mój świat. Z drugiej strony okazało się, że ludzie i część rodziny bardzo interesują się takimi oficjalnymi postami. Cała ta obsługa social mediów jest dla mnie bardziej obowiązkiem. Widać to chociażby po tym, że nigdy nie dodaję transmisji live ani takich rzeczy.
Chciałem Cię trochę podpytać o 800 metrów. Ciekawy dystans i dość zgubny. Biegacze próbują go ujarzmić na różne sposoby. Niektórzy jak Paweł Czapiewski wolą zacząć spokojniej i szukać szansy na ostatniej setce, ale są też tacy jak David Rudisha czy Andre Bucher, którzy preferowali inny styl, bardziej frontrunning, od początku do końca w czubie. Obserwując Twoje biegi to chyba nie masz jakiejś jednej ulubionej strategii, jesteś dość elastyczna, reaktywna na to co się dzieje. Jak to jest między Tobą – a osiemsetką?
Przy osiemsetce dużą rolę odgrywa psychologia. Chyba większość zawodników woli luźniej zacząć, żeby później dopiero dołożyć do pieca i ja też tak lubię biegać osiemset. Aczkolwiek jak czuję, że jestem w formie i biega mi się lekko, to lubię biegać z przodu. Na pewno najtrudniejsze są biegi, gdy jesteś w środku stawki, łatwo dać się wtedy wdać w przepychanki. Lubię mieć pole manewru, a w środku jest o to ciężko, dodatkowo robi się kocioł… Kiedyś miałam tak, że lubiłam startować tylko z zewnętrznych torów, ale teraz niekoniecznie. Każdy, kto biega 800, powinien być elastyczny, radzić sobie w każdych warunkach. Trzeba na chłodno oceniać, jak się rozwija sytuacja i na nią reagować.
Po Twoich sukcesach z 2018 roku w mediach często podkreślano, że pochodzisz z małej miejscowości, a trafiłaś na lekkoatletyczne salony… Wygooglowałem sobie Jeżowe i okazuje się, że nie jest to znowu taka najmniejsza miejscowość, bo jedna z większych wsi w Polsce, z własnym liceum, technikum… Poza tym prawdziwa kuźnia talentów, bo poza Tobą z Jeżowego pochodzi też mistrzyni Europy w siatkówce Aleksandra Jagieło (z domu Przybysz) czy multimedalistka mistrzostw Polski w rzucie oszczepem Genowefa Patla (z domu Olejarz)…
Bardzo lubię Jeżowe, bardzo komfortowa do życia miejscówka. Blisko do Rzeszowa, niedaleko do Stalowej Woli. To było faktycznie trochę przekłamane, że jestem z małej miejscowości, bo to jest duża gmina. Miałam liceum na miejscu, to było ekstra, nie musiałam nigdzie dojeżdżać, szłam sobie 10 minut spacerkiem, wracałam o 14-tej i miałam pół dnia dla siebie. Wielu moich znajomych bardzo chciało uczyć się w mieście, więc dojeżdżali i wracali do Jeżowego gdzieś około 17-tej, a ja już byłam wtedy po treningu.
Skoro dorastałaś na wsi, to automatycznie pojawia się skojarzenie, że pochodzisz z rodziny rolników, ale chyba tak nie było?
Nie. Ale mam sąsiadów rolników, więc dzieciństwo w jakiejś części spędzałam, pomagając w polu, przy grabieniu siana i tak dalej. To była wielka frajda. Ale tak w ogóle, jako dziecko mieszkające na wsi to nie miałam raczej większego kontaktu ze zwierzętami typowo gospodarskimi. Kot i pies, to były główne zwierzęta, jakie na co dzień widziałam. Jak miałam 7 lat i zobaczyłam kurę to było wow, ścigałam się z nią, rodzice się ze mnie śmiali. Wykopki, czy żniwa, czasami miałam okazję w tym brać udział, bo po prostu pomagało się sąsiadom. Jeśli chodzi o naszą rodzinę to jedyne co mieliśmy, to króliki, ale przy nich nie było jakiejś większej roboty – zbieranie trawy i karmienie marchewką.
Wróćmy jeszcze na koniec do bieżących wydarzeń. Ten sezon pomimo późnego ruszenia z przygotowaniami, jak na razie układa się dla Ciebie świetnie. W Bydgoszczy na memoriale Ireny Szewińskiej piąte miejsce i 2:00.61 (na zdjęciu powyżej) – drugi wynik w życiu i aktualnie drugi wynik na polskich listach…
Tak, miałam trochę problemów zimą, bo ledwo w listopadzie zaleczyłam jedną kontuzję, to już trochę jakby na zakładkę pojawiła się kolejna. Ale jak widać jestem w dobrej formie, jak na takie przygotowania w kratkę. Trochę mi brakuje jeszcze obiegania. W Bydgoszczy to był dopiero drugi start i zabrakło takiego wkurzenia na ostatniej setce, żeby się mocno pościgać. Ale jest dobrze, nawet trener był zaskoczony, że aż tak dobrze to poszło, a on zazwyczaj celnie przewiduje, na jaki wynik jestem gotowa, potrafi tak mnie przygotować, że trafiam z formą na konkretne zawody. Mam teraz w planie start na Memoriale Kusocińskiego we wtorek 25 sierpnia, a potem mistrzostwa Polski i po nich planujemy raczej szybko zamknąć sezon.
A propos mistrzostw Polski… Przed naszą rozmową obejrzałem sobie relacje z 2018 roku, kiedy przyjechałaś do Lublina, jako liderka polskich list i w roku 2019, kiedy znowu byłaś numerem 1 na listach oraz dodatkowo broniłaś tytułu. W obu tych relacjach mimo wszystko zostałaś przedstawiona bardziej, jako Czarny Koń, niż faworyt. W roku 2018 miała wygrać Angelika Cichocka, rok później Joanna Jóźwik. W tym roku podejrzewam, że znowu będzie się o Tobie mówić bardziej jak o pretendentce do tytułu, niż o broniącej złota z Radomia i Lublina.
Tak, mimo wyników nadal jestem przedstawiana trochę, jako tło dla innych zawodniczek. Nie wiem, z czego to wynika, czy to moja osobowość, czy może sprawiam wrażenie niepewnej siebie, nie mam pojęcia. Z drugiej strony fakt, że nie jestem faworyzowana, ściąga presję. Media w różny sposób kreują zawodników i wydarzenia. Na przykład w Bydgoszczy podczas memoriału Ireny Szewińskiej zdziwiły mnie wiadomości od znajomych, którzy pisali: „Hej, musisz obejrzeć i posłuchać, jak komentują”. No więc obejrzałam i było mi bardzo szkoda Angeliki Sarny, która jest młodą zawodniczką i świetnie otworzyła sezon, pobiegła super, a nie wspomniano o niej słowem. W ogóle w Bydgoszczy miała miejsce bardzo rzadka sytuacja, że na 800 metrów spotkała się cała czołówka polskich biegaczek, na rozgrzewce wszystkie dziewczyny powtarzały, że mamy dziś małe mistrzostwa Polski… W transmisji też nikt o tym nie wspomniał. A szkoda, bo był to fakt warty uwagi. To nie zdarza się praktycznie wcale na polskich mitingach, bo zawsze ktoś z czołówki gdzieś wyjeżdżał, na przykład na zawody zagraniczne.
A widzisz, to musisz koniecznie wejść na bieganie.pl i przeczytać naszą relację (śmiech). Napisaliśmy zarówno o doskonałym wyniku Angeliki Sarny, jak też o tym, że na starcie pojawiła się prawdziwa śmietanka polskich biegaczek średniodystansowych…
Ja mam tak, że w okolicach zawodów mało zaglądam w internet. Im mniej siedzę w sieci, tym lepiej. Jak mi ktoś podeśle link – zawsze przeczytam, ale tak sama z siebie raczej ograniczam internet. Niestety u mnie te social media naprawdę kuleją (śmiech).