Natalia Kaczmarek: w idealnych warunkach jestem w stanie złamać 50 sekund
Natalia Kaczmarek ma bardzo udany początek tegorocznego sezonu. Zwycięstwo na Diamentowej Lidze, srebrny medal Drużynowych Mistrzostw Europy w ramach Igrzysk Europejskich (indywidualnie i w sztafecie mieszanej) i wyniki niewiele powyżej 50 sekund na 400 m to świetny prognostyk przed zbliżającymi się mistrzostwami świata w Budapeszcie. O dotychczasowych startach, celach na ten sezon, planach startowych i nowościach w treningu opowiada nam w wywiadzie udzielonym Jakubowi Jelonkowi.
Jakub Jelonek: Jak podsumujesz swój tegoroczny sezon halowy i początek sezonu na stadionie?
Natalia Kaczmarek: Sezon halowy był u mnie krótki – miałam tylko dwa starty, ale był bardzo udany, bo udało mi się pobić rekord Polski i pobiec poniżej 51 sekund. Tak więc wszystkie rzeczy, które miałam tam zaplanowane, udało mi się zrealizować. Z perspektywy czasu myślę, że dobrze, iż odpuściłam te mistrzostwa Europy, co oczywiście miałam w planach od razu, ale później przez chwilę część ludzi mnie bardzo namawiała, żebym jechała. Jednak cały czas odmawiałam i nie żałuję tego, bo super udało mi się wejść w ten sezon. Jestem naprawdę świetnie przygotowana. Żałuję, że właśnie nie było nigdzie takich idealnych warunków, oprócz tego Chorzowa, gdzie udało mi się pobiec 50 sekund. Wydaje mi się, że byłabym w stanie złamać 50 sekund przy optymalnych warunkach podczas któregoś z tych startów, gdzie byłam wypoczęta. Bo jednak w Chorzowie niestety byłam zaraz po starcie we Florencji i po podróży, dlatego jak na te okoliczności uważam, że super pobiegłam.
W tym sezonie jak dotąd zwyciężałaś w Diamentowej Lidze, wyniki były bliskie 50 sekund. Jakie miałaś cele przed sezonem i co już udało się osiągnąć?
Na razie nie udało się zrealizować żadnego mojego celu, który sobie postawiłam. Ale to dlatego, że ja stawiam sobie takie cele już na cały sezon takie duże, że tak powiem. Bardziej dotyczą one tych głównych imprez, więc ich po prostu jeszcze nie było. Ale udało mi się zwyciężyć pierwszy raz w Diamentowej Lidze, było to dla mnie super przeżycie i super doświadczenie. Bardzo mnie to cieszy. Poza tym nie udało mi się zbliżyć jeszcze do mojego rekordu życiowego, chociaż pobiegłam w zasadzie tylko 17 setnych wolniej, więc może to jest zbliżenie się do niego? Na pewno chciałabym pobiec jeszcze szybciej. Nie udało mi się złamać 50 sekund, ale mam nadzieję, że to się uda. Cieszy mnie to na pewno, że cały czas jestem w tej czołówce światowej i we wszystkich startach jestem bardzo wysoko. Najgorzej chyba byłam na Diamentowej Lidze czwarta w Paryżu, ale tam była też bardzo mocna obsada, bo były wszystkie medalistki mistrzostw świata, a i tak w ich towarzystwie zajęłam czwarte miejsce. To bardzo cieszy, że rywalizuję z nimi i nie jestem tak daleko, jestem w stanie cały czas się utrzymać w tej czołówce światowej.
Jakie starty planujesz jeszcze przed mistrzostwami świata?
Na pewno na Memoriale Kamili Skolimowskiej 16 lipca w Chorzowie [Diamentowej Lidze – przyp. red.]. Bardzo mnie to cieszy, bo w tamtym roku to tam zrobiłam życiówkę i nie ukrywam, że chciałabym również dobrze wystartować w tym roku na Stadionie Śląskim. Potem jest jeszcze Diamentowa Liga w Monako. Jeszcze nie wiem, czy startuję, ale jeżeli będę startować, to będzie mój ostatni start komercyjny, bo później są już tylko mistrzostwa Polski. Później możliwe, że jeszcze jakiś start wpadnie, ale nie jestem pewna, a następnie już mistrzostwa świata.
A po mistrzostwach świata zobaczymy Cię jeszcze na zawodach?
Raczej tak, ale to jeszcze nie jest zaplanowane. Wszystko będzie zależało od tego, jak tam wystartuję, jak się będę czuła. Bo jeżeli będę się czuła bardzo źle, to jestem w stanie też odpuścić na przykład po to, żeby odpocząć. Na razie zakładam, że niesiona euforią dam radę jeszcze wystartować.
Czy wprowadzaliście z trenerem w tym sezonie jakieś nowości w Twoim treningu?
Raczej chyba nie, trening jest bardzo podobny. Jedynie właśnie w marcu testowaliśmy namiot hipoksyjny, ale dla mnie to było straszne. Naprawdę kiepskie doświadczenie, bo tak jak zresztą mówiłam też w podcaście, dużą wagę przywiązuję do snu, a moim zdaniem tam się nie da spać, przynajmniej jakościowo. Wytrzymałam dwa tygodnie i na tym zakończył się ten eksperyment. Pierwsze dni były najgorsze, później spałam w zatyczkach do uszu, kombinowałam trochę itd., ale i tak było ciężko, choć było trochę lepiej. Najgorsze jest to, że nie przyniosło to znacznych zmian w moich wynikach krwi, więc w sumie byłam trochę zdemotywowana, bo nie dość, że spało mi się źle, to jeszcze nie widziałam jakichś takich wymiernych wyników. Ale koniec końców sezon jest dobry i zaczęłam go dobrze, nieźle mi się biega, więc nie będę narzekać. Więcej już nie planuję spania w namiocie hipoksyjnym, ewentualnie może jeżeli będę chciała spróbować hipoksji, to sprawdzę spanie w pokoju hipoksyjnym i zobaczę, czym to się różni i czy dam radę spać.
Były chodziarz, który nieustannie dokądś zmierza (wielokrotny reprezentant Polski i dwukrotny olimpijczyk – z Pekinu i Rio). Współautor biografii Henryka Szosta, Marcina Lewandowskiego i Adama Kszczota oraz książki „Trening mistrzów". Doktor nauk medycznych i nauk o zdrowiu. Pracownik Uniwersytetu Jana Długosza, a także trener lekkoatletycznych klas sportowych w IV L.O. w Częstochowie. Działa też jako sędzia i organizator imprez, nie tylko sportowych.