Redakcja Bieganie.pl
Drogi czytelniku!
Twoim oczom ukazuje sie sekretny tekst.
Mam nadzieję, że uszanujesz wagę tego faktu. Jeśli jednak odczuwasz, że
zachowanie tajemnicy Cie przerasta, spal go przed przeczytaniem. Historia powstania tego parku
jest silnie związana z Igrzyskami Olimpijskimi w Atlancie i jest… dziełem
przypadku.
Pewnego dnia, w autobusie wiozącym
widzów na stadion olimpijski, spotykają sie Karina Miller, właścicielka 1000 akrów
przepięknego zakątka Georgii i Wayne Hill, facet który w powiecie Gwinnett ma
wiele do powiedzenia. Karina Miller zwierza sie
oficjelowi ze swojego marzenia – nie chce sprzedać swojej ziemi developerowi, który
przeznaczy wspaniały drzewostan pod topór i zniszczy całe piękno buldożerami.
Marzeniem Kariny jest przekazanie ziemi pod budowę parku, by piękno zachować
na zawsze .
Hill, zagorzały jeździec,
zafascynowany perspektywą budowy traktów do jazdy konnej, używa swego
autorytetu, by powiat wysupłał potrzebne fundusze na zakup ziemi i budowę parku. Reszta jest historią i to niezbyt odległą. Pierwsza, zagospodarowana część
parku zostaje oddana we wrześniu 2004 roku, wzbudzając wielki zachwyt swym pięknem
i skalą nakładów finansowych. Sama ubikacja jest warta tyle, co
nowy dom, a dźwigary wiat mają tak niewielką tolerancję, ze kontraktor posiwiał,
starając się je powiązać. Do budowy zużyto ogromne ilości
kamienia budowlanego, którego wartość przekroczyła milion dolarów.
Oto stoimy przed jedna z trzech
bram wjazdowych.
Nazwa parku, pochodząca od przepływającej
przez niego rzeczki (Little Mulberry) jest wyryta dużymi literami na wielkim głazie. Tuż po wjeździe wita nas znak ze znajomą nazwą popularnego magazynu sportowego – Sports Illustrated.
To właśnie powiat Gwinnett został
uhonorowany jako najlepszy na terytorium Stanów pod względem ilości i jakości
nowo oddawanych parków. I nie ma się czemu dziwić – właśnie
w parkach zaczynają karierę przyszli mistrzowie olimpijscy, choć przeważająca cześć
parkowiczów to osoby zażywające rekreacji. Ogromne tempo postępującej
urbanizacji rodzi choroby cywilizacyjne. Aby uciec przed nimi i złapać nieco
oddechu, okoliczni mieszkańcy poszukują ostatnich oaz spokoju. W powiecie widać
wyraźnie walkę z czasem – developerzy zabudowują masowo każdy kawałek lasu czy łąki, tworząc asfaltowe dżungle .
Ceny gruntów pną się do góry i
gdyby nie dobrowolny podatek – SPLOST, powiat nigdy by nie zdobył pieniędzy na
ratowanie ostatnich malowniczych terenów. Cała procedura wygląda następująco
– władze powiatu, zakupiwszy dany teren, organizują zebranie, na którym wyłaniają
tzw. Komitet Sterujący . Do jednego z takich komitetów
parkowych miałem zaszczyt być powołany, by tworzyć historię nowożytną USA (no, prawie). Członkowie komisji, często przedstawiający przeciwstawne grupy zainteresowań, przez rok prowadzą cykliczne debaty nad końcowym wygładem parku. Czego by nie
uchwalili, jedno jest pewne – “kręgosłup” każdego parku stanowi parking,
toaleta i ścieżki spacerowo-biegowe. Tak to bowiem tutaj wygląda, że dominują
spacerowicze i biegacze .
A skoro przyszliśmy tutaj pobiegać, zwróćmy uwagę na mapkę:
Według niej, znajdujemy się w południowej części parku.
Nasza trasą na dzisiaj jest Ravine Loop (po lewej stronie). Przy asfaltowej alejce stoi obowiązkowo słupek pokazujący
odległość:
Planiści zadbali by każda pętla (w tym wypadku ósemka), składała sie z równych, jednomilowych odcinków. Opodal konstrukcja z rury PCV, w której znajdują sie
torebki na… psie odchody.
Każdy z nas posiada nadmiar
takich torebek z marketu. Kodeks honorowy nakazuje dbać o park jak o swoją własną
posiadłość, więc torebek nigdy nie brakuje – przynoszą je spacerowicze. W oddali wiata chroniąca nie tylko przed deszczem, ale i słońcem, stanowiąca miejsce pikników.
Budynek ubikacji, gdzie króluje
wiek XXI (spłuczki na podczerwień), stanowi malownicze dopełnienie
architektury w stylu Appalachów. Właśnie południowe pasmo Appalachów – Blue Ridge
Mountains – widać wyraźnie z punktu widokowego, drugiego w powiecie pod względem
wysokości.
Jesteśmy
na początku Ravine Loop. Koniec asfaltu, początek żwiru.
To właśnie w tym miejscu zaczynam
bieg, po pieszej rozgrzewce na asfalcie. Park, który do tej pory niczym
specjalnym sie nie wyróżniał, zaczyna odkrywać swe tajemnice. Ścieżka wiedzie serpentyną, lekko w dół.
I
rynsztoki kamienne:
Brak
listowia wynagradza wodospad, który obfituje w wodę głównie w miesiącach
zimowych.
Różnica poziomów na pętli długości
ok. 3 km wynosi nieomal 100 metrów. Czy do pomiarów użyto sprzętu firmy Garmin?
– o tym informacja nie wspomina, a ja… jeszcze nie posiadam . Schody można policzyć. Pętla ma ich kilkaset!
Konstrukcja
mostku jest typowa dla powiatowych parków. Czyż nie pięknie tutaj?
Gdyby
nagle zaczęło padać, ten nawis skalny uratuje przed zmoczeniem:
lub
156 schodów:
MR to Mike Riter, który zaprojektował i wykonał ten szlak. Mike jest wybitnym fachowcem, zapraszanym do budowy ścieżek i szlaków gruntowych na terenie Stanów i Kanady. Kiedyś wykonywał ścieżki dla rowerów górskich w kilku krajach Europy. Mam dyplom ukończenia kursu budowy takich ścieżek, pod dyrekcja Mike’a. To naprawdę wiedza tajemna. Przeciwnikiem człowieka
jest tutaj woda. Aby ulewy nie zniszczyły ogromnego nakładu pracy,
potrzebnego do wykonania takiej drogi, trzeba nie lada sprytu. Do tej pory cały
szlak jest w idealnym stanie.
Po
drodze czyjeś inicjały, wyryte w pniu ściętej sosny .
Płuca grają mi jak miechy i widok końca podbiegu
przyjmuję z wielką ulgą.
Ten park odwiedzam dość często,
pomimo że dojazd zajmuje mi prawie pół godziny. Każda pora roku jest tutaj szczególna i w przeciwieństwie do innych miejsc biegowych, nigdy się tu nie nudzę. O dziwo – ten park jest nadal
wielką tajemnicą powiatu, a nawet stanu i
choć znam wiele parków w Georgii, ten jest szczególnie malowniczy.
Położony opodal autostrady 85, wiodącej
z Atlanty na północny wschód, jest dostępny nawet z lotniska Hartsfield w
niewiele ponad godzinę. Ale niech ta tajemnica pozostanie
jak najdłużej tajemnicą. Wy też nikomu nie mówcie!