Redakcja Bieganie.pl
Sezon letni zakończyłaś startem na Mistrzostwach Świata w Moskwie. Jakie były Twoje myśli po przekroczeniu linii mety na 10000 m?
Jeśli chodzi o start w Moskwie to trudno, abym była z siebie zadowolona. Na imprezie tej rangi trzeba biegać „życiówkę” lub przynajmniej być bardzo blisko niego. Mi się to niestety nie udało. Ponieważ nie zadowalam się samym udziałem w takich imprezach, dlatego pierwszą myślą jaka przyszła mi do głowy po przekroczeniu linii mety była "Jednak nie powinnam tutaj być".
Gdzie aktualnie trenujesz? Zaszyłaś się w swoim ulubionym miejscu – Alamosie?
Tak, obecnie przebywam w Stanach Zjednoczonych w Colorado, ponieważ miałam trochę problemów z organizacja startów w najbliższym czasie, a plany zmieniały się u mnie z dnia na dzień. Początkowo myśleliśmy wraz z trenerem, abym późną jesienią wystartowała maraton. Mieliśmy dwie fajne opcje, ale po głębszych przemyśleniach, doszliśmy do wniosku, że jednak ten rok pozostanie już bez maratonu w moim wykonaniu. To był naprawdę owocny i pracowity dla nas sportowo sezon, prócz, jak uważam, Moskwy oczywiście. Organizm potrzebuje jednak trochę odpoczynku, a ponieważ chcę jeszcze pourywać coś ze swoich „życiówek” w przyszłym roku, teraz jesień potraktuje troszkę ulgowo.
Kiedy kibice będą mogli zobaczyć, jak biegasz maraton?
Biegasz od niedawna w barwach MKL Toruń. Czy możesz liczyć na wsparcie klubu i sponsorów w przygotowaniach do startów?
Z Klubem MKL Toruń jestem związana od lipca tego roku i bardzo się cieszę, że mogę go reprezentować i się z nim utożsamiać. Wcześniej przez długi czas pozostawałam niestowarzyszona. Jeśli chodzi o pozyskanie sponsorów – jestem stypendystką Maratonu Łódzkiego Dbam o Zdrowie. Wsparcie jakie zostało mi ofiarowane przez firmę Pelion, pozwala częściowo pokrywać koszty moich inwestycji w siebie, co jest aktualnie dla mnie najważniejsze. Serdecznie dziękuje zarówno klubowi MKL Toruń jak i Firmie Pelion, Dbam o Zdrowie za zaufanie, jakim mnie obdarzyli.
Sezon 2013 był dla Ciebie przełomowy. Pobiłaś aż dwa rekordy Polski. Niewiele zabrakło Ci w Łodzi, na trudnej trasie, do pobicia tego upragnionego rekordu – w maratonie. To będzie cel na nowy sezon?
Jak zawsze podkreślam – bicie rekordów nie jest moim celem samym w sobie. Przed startem zawsze chce pobiec po prostu najszybciej jak tylko będę mogła. Jeśli wychodzą z tego rekordy Polski to fajnie. Ponieważ jestem zawodniczką, którą ciężko "zadowolić" sportowo, to zwykle, mimo tych rekordowych biegów, mam ciągły niedosyt. Być może wynika to z tego, że biegam w bardzo mocnych biegach, gdzie startuje najlepsze zawodniczki na świecie, i mimo tych niby doskonałych czasów, jakie osiągam, mam poczucie, że jestem daleko, daleko za najlepszymi.
Jeśli chodzi o maraton to jak zawsze przed każdym maratonem pragnę pobiec „życiówkę”. Zdaje sobie sprawę, że coraz trudniej będzie mi urywać te cenne sekundy, ale wierze, że jeszcze mogę tego dokonać… Dlatego, jak zawsze przed każdym maratonem, trening będę wykonywać w ciszy, odosobnieniu, wręcz wyizolowaniu. Kiedyś chciałam połamać 2:30 wydawało mi się, że to już będzie coś. Gdy pobiegłam 2:29, od razu pomyślałam o wyniku 2:28, bo wtedy czułabym się jak prawdziwa maratonka. Przyszedł czas, że udało się nabiegać 2:27, a potem 2:26. I dalej myślę, że teraz zadowoliłby mnie wynik 2:25 i wtedy poczułabym się wartościową zawodniczką. Nie jestem wcale zachłanna, po prostu ciągle myślę o rozwoju. Progres jest dla mnie zawsze najważniejszy.
Czy myślisz już powoli o przyszłości, np. jak będzie wyglądać Twoje życie za 5 lat lub planujesz założenie rodziny?
Niestety – aby biegać na przyzwoitym poziomie, to mówiąc na swoim przykładzie, bardzo wiele to kosztuje. W zasadzie całe życie jestem na walizkach, spędzając wiele tygodni poza granicami kraju. I co z tego mam? Tylko 2:26 w maratonie. Czasami się zastanawiam, jak widzę np. Ukrainki, Rosjanki, Białorusinki, biegające 2:23, czy 2:22 to myślę o sobie w kategoriach nieudacznika…(Śmiech). Tak wiec, na tę chwilę, aby się rozwijać, muszę jeszcze na pierwszym miejscu w życiu stawiać trening i wszystko co z tym związane, czyli odpoczynek, podróże, starty. Myślę, że przyjdzie taki czas, że będę widziała, i że trener będzie też ze mną szczery do bólu i powiemy sobie, że czas zamknąć ten rozdział życiowy. A co potem? Mam nadzieje, że życie i sam Pan Bóg napiszą mi fajne, kolejne rozdziały. Nie mniej jednak, już teraz wiem, że sport ukształtował mnie jako osobę. Potrafię podejmować walkę, ponosić porażkę, dążyć do celu, kiedy wydaje się, że jest już naprawdę beznadziejnie. Chcę być dobrym człowiekiem tak po prostu i po ludzku.
Jak myślisz, co sprawiło, że stałaś się tak bardzo odporna na ból, z którym musi się zmagać podczas kryzysu maratończyk?
Każdy, kto biega maratony wie, że to dystans strasznie okrutny, nieprzewidywalny, bolesny. Tutaj nie ma miejsca dla tych, którzy nie potrafią walczyć ze słabościami, kryzysami, nie potrafią cierpieć. Oczywiście do tego wszystkiego można się przygotować treningiem, który tak naprawdę też jest bardzo trudny i ciężki do zniesienia. Mimo to maraton zawsze boli.
Zawsze szczerze powtarzam, że maratonu nie lubię, boje się go, stale ogarnia mnie przed startem lęk i niepokój. Ale staram się wierzyć, że tym razem nie będzie bolało, a jednak boli tak samo mocno! Zawsze walczę sama z sobą, z nikim innym, tylko z sobą i czasem. Nie liczą się rywalki i nagrody. Podczas maratonu jestem tylko ja i biegnący ze mną czas. Nie potrafię chyba odpowiedzieć na pytanie, jak to się stało, że stałam się odporna na" ból maratoński". Chyba mam to w sobie, bo przecież swój pierwszy maraton przebiegłam w starszych katuszach. Pokonałam go jedynie siłą. To już był sygnał – mimo słabiutkiego czasu, potrafiłam cierpieć na maratonie.
Poza tym mam świetnego, wręcz fantastycznego trenera, który nigdy we mnie nie zwątpił, przy którym "dojrzewałam" do maratonu. Przechodząc wszystkie etapy od płaczu, smutku, poprzez radość i euforię.