Po dwóch tygodniach pobytu w Iten zobaczyłem, że każdy biega tu szybciej ode mnie. Może wystarczy zaprosić do Polski na bieg pierwszego z brzegu biegacza, których setki spotykamy tu codziennie na drogach? Czy faktycznie każdy z nich ma w sobie geny mistrza? Dlaczego Kenijczycy są rekordzistami świata w bieganiu? Co tak naprawdę warunkuje niesamowite rezultaty, które osiągają na bieżniach i ulicach całego świata? Warto zastanowić się, które elementy popularnych mitów dotyczące kenijskiej szkoły biegów mają swoje uzasadnienie w rzeczywistości Iten. Spróbowałem przyjrzeć się populacji miejscowych biegaczy, przyjrzeć się z kilku stron aspektom ich życia codziennego oraz samego treningu.
Aha, moja teoria, przedstawiona pobieżnie pod koniec tego tekstu, na pewno nie jest spójna. Nie biorę pod uwagę wielu czynników, które mogą wydać się zasadnicze. Jestem tu zdecydowanie za krótko, by ferować wyroki, ale w końcu przyda mi się między treningami intelektualna zabawa w dopasowanie elementów układanki, które składają się na MISTRZOSTWO.
Warunki naturalne w Kenii
Iten położone jest na wysokości szczytów Tatr, między 2350-2400 m n.p.m. Zresztą większość obszaru Kenii (nie dotyczy wschodniej części) jest wyżynną. Kraj przecina Wielik Rów Wschodni, ale znaczny obszar państwa to płaskowyż na terenach położonych od 3000 do 1600 m n.p.m. Mamy więc tu do czynienia z tak lubianymi przez długodystansowców górami średnimi i wysokimi. Fizjologowie w teorii, a trenerzy i zawodnicy w praktyce udowodnili, że dzięki właściwej wysokości, a w odpowiedzi na hipoksję – organizm człowieka z nizin reaguje szeregiem zmian adaptacyjnych , dzięki którym… no cóż, w uproszczeniu: mnożą się krwinki, a forma idzie w górę.
W dodatku śnieg w Iten pada rzadziej niż raz na sto lat. Klimat, jeśli nie liczyć wahań w okresie pór deszczowych, jest bardzo stabilny. Średnie temperatury oscylują w granicach 22-25 stopni Celcjusza. Podczas gdy w Europie Wschodniej walczymy z mrozem, lodem lub bylejakością okresów przejściowych, w Kenii biega się w krótkich spodenkach. Teren w Iten jest bardzo falisty, oprócz stadionu nie tak łatwo znaleźć tu 400 metrów płaskiej nawierzchni. Wymusza to naturalne rozwijanie siły biegowej, choć trzeba przyznać, że niektórzy biegacze stosują podbiegi jako osobną jednostkę treningową.
Jednak nie jest aż tak idealnie. Iten leży tuż nad krawędzią Elgeyo, z widokowych punktów widać, 1000 metrów niżej, dolinę rzeki Keiro. Nie wiem, czy to kwestia pory roku, ale wieją tu dosyć silne wiatry. Tereny, które kilkadziesiąt lat temu były jeszcze zalesione, teraz zamieniły się w odkryte pola uprawne lub pastwiska (ponad 30% dochodu narodowego Kenii pochodzi z rolnictwa). Drzewa rosną tylko na granicach ogrodzonych drutami kolczastymi działek. Bieg pod wiatr i liczne podbiegi na pewno kształtują siłę biegową, ale sądząc ze zmęczonego wyrazu twarzy i nierównego tempa biegu wielu tutejszych biegaczy, nie sprzyjają wcale osiąganiu zawrotnych prędkości.
Drogi w Iten wyglądają na stworzone do szybkiego biegania. Jednak dłuższy trening na nich pokazuje, że są pełne dziur i wybojów. Po deszczu czerwona glina przylega ściśle do butów (moje Vomero ważyły po jednym treningu 2 razy więcej, niż zwykle). Za to w porze suchej każdy przejazd samochodu owocuje chmurą brunatnego pyłu, który utrudnia oddychanie i widoczność. Bieg po jedynej drodze asfaltowej, łączącej Iten z Elderet, to z kolei ryzykowna rywalizacja z pędzącymi matatu, ciężarówkami oraz pojawiającymi się, w newralgicznych momentach treningu, krowami.
Obiekty sportowe powstają w Iten tylko ze względu na pojawiających się tu zagranicznych biegaczy. Oprócz Muzungu z Ameryki i zachodniej Europy zaczynają tu przyjeżdżać, z inicjatywy europejskich menadżerów, również Marokańczycy, a nawet Etiopczycy. To na ich potrzeby powstają takie ośrodki jak ten, w którym mieszkamy – stworzony przez rekordzistkę świata w półmaratonie Lornę Kiplagat. Miejscowi biegają tłumnie w terenie albo na stadionach, których stan pozostawia wiele do życzenia. Bieżnia Keiyo Amateur Athletic Association ma w obwodzie od 402 do 410 metrów (zależnie od pogody), posiada zarośnięty rów z wodą, a tuż obok gliniastej bieżni pasą się w najlepsze owce i kozy.
Naturalna dieta Kenijczyków
– Ugali smakuje jak piasek – twierdzi Adam. – Już nie mogę, mój mózg domaga się mięsa. Idę do restauracji na steka – mówi co parę dni Henio.
Kuchnia kenijska nie jest super smaczna, ani urozmaicona, ale na pewno pożywna. W holenderskim ośrodku, w którym mieszkamy, karmieni jesteśmy z zacięciem europejskim. Mamy jednak do czynienia z potrawami miejscowymi, które stanowią dietę czarnoskórych biegaczy.
Podstawa pożywienia to ugali, czyli bardzo gęsta kasza zrobiona z mąki kukurydzianej, która wygląda i smakuje jak kuskus. Jest bardzo bogata w węglowodany. Jako dodatek do ugali pije się ogromne ilości mleka. Często częstowani jesteśmy też innym popularnym wśród tutejszych biegaczy daniem – czyli sukuma wiki. Jest to zielone (niezbyt porywające smakowo) połączenie kapusty i jakichś tutejszych pędów, które dostarcza długodystansowcom ogromną ilość żelaza i soli mineralnych. Jeszcze innym zestawem obiadowym jest tu ryż i sos robiony na bazie soczewicy.
W świecie biegaczy w Iten prawdziwe obżarstwo następuje w trakcie kolacji, na lunch je się dużo mniej, a śniadanie jest symboliczne. Benjamin, sympatyczny chudzielec w koszulce „Stockholm Marathon 2003”, spotkany obok straganu z warzywami mówi, że na pierwszy poranny trening kenijscy biegacze wychodzą na czczo. „Only chai… In the evening biiiiiig supper… but breakfast: only chai” – twierdzi Benjamin. Ma na myśli mocną herbatę, która w Kenii przyrządzana jest z duża ilością mleka i kilogramami cukru, niekiedy wzbogacana o przyprawy korzenne. Pije się ją przed i po treningu, w moim odczuciu stanowi niezwykle łatwo przyswajalny energetyk i hipertonik w jednym.
W tym rejonie Kenii łatwo dostępnym i niedrogim źródłem witamin są owoce. Wiele z nich stanowi towar handlu wymiennego, ale również ich oficjalne ceny są w zasięgu każdego. Zielone pomarańcze kosztują około 5 KSH (kenijskie szylingi, przelicznik 1 zł = ok. 40 KSH), ananas – 40 KSH, awokado 10 KSH, mango 5 KSH.
– Miejscowi jedzą mięso dwa razy w tygodniu. Wydaje mi się, że w tym klimacie nie trzeba jeść aż tyle białka zwierzęcego, co w Europie – mówi Mariusz. – Każdy z nas schudł tu ponad 2 kilogramy, na pewno spory udział miała w tym dieta z przewagą węglowodanów. My w Polsce jemy dużo więcej mięsa, bo prawdopodobnie więcej zmagazynowanej tkanki tłuszczowej chroni nas przed mrozem.
Patrząc na jedzenie biegaczy z Iten nie jestem specjalnie zaskoczony. Kenijscy biegacze mają do dyspozycji naturalne, bogate w witaminy i kalorie pożywienie, jednak nie komponują w jakiś przesadnie staranny sposób swojej diety. Jedzą to, co jest tu łatwo dostępne, to co jest tanie, co można łatwo i szybko przyrządzić. Nie spożywają też czegoś, czego nie można by dostać w Europie, a już na pewno nie żywią się, zgodnie z panującymi mitami, krwią antylop czy mięsem lwa.
Bieganie to sport narodowy Kenijczyków – społeczny status biegania
Kenijczycy są dumni ze swoich sukcesów sportowych, czują się urażeni, jeśli wygrywają z nimi Etiopczycy. Chwalą się bieganiem jak skarbem narodowym, nazywają stadiony i ulice nazwiskami swoich mistrzów biegania. Wydaje się na pierwszy rzut oka, że każdy w Iten chce biegać, a kto nie biega, podziwia i kibicuje biegającym.
Jednak moim zdaniem bieganie nie jest w Kenii sportem narodowym, a jedynie sportem masowym. Na pewno jest zajęciem obdarzonym wysokim statusem społecznym.
Nie sądzę zresztą, by pojęcie narodu było głęboko zakorzenione w mentalności tutejszych biegaczy. Nawet w ich świecie daje się jeszcze odczuć podziały plemienne. Podziały, które nadal są żywe w życiu społecznym, a w szczególności politycznym. W latach 90-tych doszło w tej części Kenii do czystek etnicznych. Stosunkowo niedawno (na przełomie 2007 i 2008 roku) w prowincji Rift Valley, do której należy Iten, doszło do krwawych zamieszek, których podłoże stanowiły właśnie plemienne umiejętnie podsycane przez polityków.
Przynależność biegaczy do narodu – tworu który wywalczył formalną niezależność od kolonistów dopiero w 1963 roku – manifestowana jest chyba tylko w czasie kontaktów ze światem Zachodu. A i w nich można zauważyć pewne nieścisłości. Gdyby poczucie kenijskości było mocne i nieprzekupne, kenijscy biegacze nie zmienialiby obywatelstwa na katarskie czy saudyjskie…
Bieganie osiągnęło wysoki status społeczny w Kenii 30, góra 40 lat temu. Dopiero w ostatnich dwóch dekadach stało się w moim mniemaniu jednym z nowych sposobów na życie i uzyskiwanie dóbr (nazwijmy to „robieniem kariery”). Biegacze, którzy odnoszą sukcesy podziwiani są chyba nie ze względu na same wyniki i rekordy, ale na pieniądze, jakie za tymi osiągnięciami stoją. Bieganie jest według mnie jednym z zawodów, który w świadomości współczesnych Kenijczyków wiąże się z obietnicą stabilności i zamożności. Motywacja do biegania w kraju, w którym średni dochód na mieszkańca wynosi 1000 dolarów (i tak wysoko, jak na Afrykę), musi więc być ogromna.
– Yes, I was In Europe – mówi spotkany na stadionie Joil. – One time, In Holland… no I don’t remember what race… – mówi, gdy próbuję dowiedzieć się kiedy i gdzie startował. Gdy pytam go, czy chciałby jeszcze tam kiedyś pojechać rozmarza się, ale za chwilę mówi skromnie, że na razie nie jest wystarczająco mocny.
Zaryzykowałbym twierdzenie, że 90% z tutejszych biegaczy, żyje samym bieganiem (bynajmniej nie „z biegania”). Przeciętny długodystansowiec w Iten biega cały rok. Nie ma w tym żadnej przenośni. Gdyby pojęcie zawodowstwa nie było tak obciążone semantyką zachodnioeuropejską, powiedziałbym, że biegacze z Iten są idealnymi zawodowcami. Grupy 20-30 osobowe mieszkają i żywią się często razem, w domach doświadczonych zawodników. W czasie treningów ludzie stają się biegiem w czystej postaci. Są skupieni na oddechu i drodze pod stopami, nie rozglądają się na boki, nie rozmawiają. Po prostu biegną, a przecież jest to naturalna forma ruchu, pochodna pracy fizycznej, którą poza Nairobi wykonuje w Kenii każdy, nawet małe dzieci.
Trening biegaczy z Iten, czyli planu brak
Jak wspomniałem biegacze w Iten tworzą grupy biegowe (dochodzące do 50 zawodników, w tym zawodniczek), zgromadzone pod skrzydłami jednego, bądź kilku doświadczonych biegaczy, którzy odnieśli już jakiś sukces. Guru jest najczęściej zwycięzcą któregoś z europejskich maratonów, półmaratonów, rzadziej medalistą zawodów na bieżni. Często jako jedyny w grupie ma zegarek, ale co najważniejsze – ma dobry plan treningowy. Plan, który już się sprawdził. A skoro plan się sprawdził, to znaczy, że jak go się zrobi, to się będzie biegać tak, jak guru.
Tyle tylko, że programy treningowe są realizowane przez wszystkich w grupie, nie ma w nich miejsca na program zindywidualizowany. Zawodnicy owszem, prezentują podobny, ale przecież nie jednakowy poziom wytrenowania. W efekcie o wyznaczonej godzinie w miejscu zbiórki (niektórzy dojeżdżają lub dochodzą na nie godzinę) trening zaczyna wielka grupa. W trakcie treningu grupa rozrzedza się, dzieli na podgrupy, a do miejsca końcowego spotkania zawodnicy docierają w dużych odstępach. Liderzy – w asyście osłaniających ich od wiatru i dyktujących tempo żołnierzy, pozostali – pojedynczo, nieraz mocno wyczerpani. Jeden z bezimiennych biegaczy, z którym rozmawiałem w Iten, mówił, że realizuje podobny plan swojego lidera tydzień w tydzień, od paru miesięcy, ale na pierwszy poważny start czeka już dwa lata.
Szczegółowy plan treningowy, który może przybliżyć nieco styl przygotowań miejscowych biegaczy do startów w biegach ulicznych, zdradził nam kilka dni temu Mathew Kosgei. Zwycięzcę maratonów w Dębnie, Krakowie i Poznaniu spotkaliśmy przypadkowo na drodze do Eldoret. Czy raczej to on wypatrzył „muzungu” Giżyńskiego ze swojej wypasionej, zaledwie kilkuletniej Toyoty i przyjechał do naszego ośrodka na spotkanie z polskimi przyjaciółmi. Podnosząc palec wskazujący wyliczał dzień po dniu elementy swojego mistrzowskiego planu, realizowanego przez całą swoją grupę.
Przykładowy tydzień planu grupy Mathew Kosgei (z moim komentarzem)
Poniedziałek: Bieg ciągły w urozmaiconym terenie 21 km (Kosgei twierdzi, że najlepsi w grupie pokonują ten dystans w 70 minut)
Wtorek: Trening tempowy na stadionie. 2X2km, 2X1600m, 2X1200m, 2X800m (coraz szybciej, ostatnie odcinki w tempie 2.06-2.08). Przerwy 400 m w truchcie.
Środa: Spokojny długi bieg około 1,5 godziny.
Czwartek: Fartlek. W nomenklaturze Mathew oznacza to zabawę biegową od jednej do sześciu minut wysiłku: 1’+2’+3’+4’+5’+6’+5’+4’+3’+2’+1’ (przerwy 1’, między odcinkami 4,5,6-minutowymi – 2’)
Piątek: Spokojny bieg 1,5 godziny
Sobota: Długi bieg, pod koniec przechodzący w intensywny 2-2,5 godziny.
Niedziela: Najczęściej wolne albo spokojny, krótki bieg
Uwaga! Ten plan to tylko przedstawienie głównych akcentów danego dnia. Zawodnicy szykujący się do maratonów trenują 2 razy dziennie, ci startujący na bieżni – 3 razy dziennie. Pierwszy zasadniczy trening wykonywany jest najczęściej wcześnie rano, około godziny 6.00 (nie dotyczy wtorku).
Kosgei twierdzi, że trening w Kenii zmienił się drastycznie w ostatnich 10 latach. Podobnie uważa trener Grzegorz Gajdus, który podczas swojej zawodniczej kariery wielokrotnie przyjeżdżał trenować w okolice Eldoret, do domu mistrza świata na 10000 metrów i zwycięzcy maratonu w Bostonie Mosesa Tanui.
– Dzisiejszy trening biegaczy w Kenii jest dużo cięższy, niż wtedy – mówi rekordzista Polski. – Widać, że kiedy konkurencja na świecie się zaostrzyła, zaczęli trenować mocniej. Już nie mogli pójść w objętość, zwiększyli więc intensywność. Wyrównała się też ich stawka, w okolicy Iten można spotkać kilkunastu zawodników z wynikami poniżej 2.10 w maratonie i około godziny na „połówkę”.
Według mnie zarówno brak wyraźnego zindywidualizowania treningu, jak i bezwarunkowe zwiększanie obciążeń nie służą większości tutejszych biegaczy. Nie jestem specjalistą treningu, ani fizjologiem, ale wydaje mi się, że sposób ich szkolenia jest przykładem gospodarki ekstensywnej i że w ostatecznym rachunku prowadzi raczej do gubienia talentów, niż ich wynajdywania. Może się to wydać nieco dziwne, biorąc pod uwagę roczne podsumowania wyników na świecie, ale pamiętajmy, że rekordzistami świata i liderami tabel zostają raczej zawodnicy, którzy po przyjeździe z Kenii poddali się ukierunkowanemu treningowi europejskiemu (lub amerykańskiemu).
A już na pewno nie Masajowie, jeszcze wczoraj uciekający przed lwem…
Geny, czyli cechy fizjologiczne i dobór naturalny
Jeszcze kilka lat temu przeczytałem w poważnym miesięczniku, że kenijskie sukcesy w bieganiu odnoszą zawodnicy wywodzący się z ludu nandi. Według przewodnika, który zabrał tu ze sobą Mariusz, z jednego tylko Liceum Świętego Patryka w Iten pochodzi kilkunastu rekordzistów świata, z Wilsonem Kipketerem na czele.
Nie jestem specjalistą od antropologii (tej drugiej, poważniejszej od ulotnej antropologii kulturowej, gałęzi wiedzy), ale coś mi w tym stereotypie zazgrzytało, kiedy przyjrzałem się sylwetkom i rysom twarzy miejscowych biegaczy. Fakt, pewnie większość z nich urodziła się na wysokości, co przekłada się na doskonałe parametry krwi. Rzeczywiście, mają smuklejsze mięśnie niż biali, a często najgrubszą częścią ich nogi jest kolano. Jednak nie wydaje mi się, żeby byli członkami jednego plemienia. Jak się dowiedziałem od nich samych, w okolicy nie biegają tylko nandi, ale też kikuyu i kalenji. W dodatku ludy te już dawno wyszły z fazy totalnej izolacji i wymieszały między sobą. Widzę w Iten biegaczy bardzo szczupłych, ale i masywnie zbudowanych (jak nasz przyjaciel Mathew Kosgei). Biegających z pięty i z palców, malutkich i bardzo wysokich. Niektórzy mają płaskie nosy i niskie czoła, inni smukłe rysy twarzy. Może się mylę, ale nie sądzę, żeby ich geny gwarantowały jednakowe mistrzostwo i taką samą smykałkę do sportów wytrzymałościowych.
Jednak z drugiej strony pomyślałem sobie, że patrzę za wąsko i być może o sukcesie kenijskich biegów nie świadczą cechy widoczne gołym okiem, ale raczej ukryte w materiale genetycznym zalążki sukcesu. Innymi słowy, że za ich rekordami stoi efektywny (i celowy ?) dobór naturalny. Nie chcąc błądzić, zapytałem o zdanie eksperta, dr. Przemysława Chylareckiego, z Muzeum i Instytutu Polskiej Akademii Nauk. Tak jak się spodziewałem, był bardzo ostrożny, jeśli chodzi o łączenie zjawisk społecznych z genetyką. Próbował jednak cierpliwie i przystępnie wytłumaczyć mi, w których miejscach się mylę.
– Słuchaj Kuba, dobór naturalny to zróżnicowany sukces rozrodczy w zależności od cechy, na którą patrzysz. W dodatku ta cecha musi być odziedziczalna. Jeżeli szybko biegający mężczyźni mają więcej dzieci i cecha ta może się dziedziczyć, to super. Wtedy dobór może kształtować szybkie bieganie – mówił Przemek. Gdy już cieszyłem się na myśl, że znalazłem odpowiedź na pytanie o naturę rekordów Made in Kenya, zgasił mój zapał. – Oczywiście fakt, że cecha podlega treningowi sugeruje, że nie jest odziedziczalna lub odziedziczalność jest słaba. Być może predyspozycje do szybkiego biegania są dziedziczone i w połączeniu z odpowiednim treningiem dają istotnie bardzo dobrych biegaczy. Jednak sugestia, że dobór naturalny warunkuje rodzenie się szybkich, czy wytrzymałych biegaczy, jest bardzo ryzykowna – zakończył.
Zrozumiałem z tego, że przenoszenie materiału genetycznego nie wiąże się z błyskawicznym kształtowaniem określonych cech w populacji. Tym bardziej, nie można powiedzieć, że wytrenowany mistrz z Iten, który zmieszał materiał genetyczny z mistrzynią z innego plemienia, spłodził tym samym rekordzistę świata. Co więcej, przekonanie o działaniu – w tym konkretnym przypadku – doboru naturalnego, musiałoby być poparte większą ilością potomstwa w takich związkach, a na to dowodów nie mam.
Zwycięska statystyka
Podsumowałem sobie na kartce fakty. Biegacze z Iten trenują w sprzyjających, ale nie idealnych warunkach. Pogoda i ukształtowanie terenu nie robią z nich mistrzów, a jedynie pomagają im w efektywnym treningu. Po drugie tutejsi długodystansowcy żywią się zdrowo i zgodnie z naturą. Tyle że dieta nie jest przesadnie urozmaicona i, szczególnie w przypadku biedniejszych biegaczy, zależy jedynie od tego, co akurat jest pod ręką. Po trzecie bieganie jest dla nich naturalną formą ruchu i cieszy się dużą estymą w społeczeństwie, jednak ma stosunkowo krótką historię i wydaje się jednym z bardziej efektywnych sposobów na dostatnie życie. Kenijczycy trenują ciężko, ale z drugiej strony ich trening nie jest zindywidualizowany i służy tylko niektórym (na pewno służy otaczanym szacunkiem mistrzom, którzy trenują wspomagani armią bezimiennych pacemakerów). Wreszcie, twierdzenie o przekazywaniu sobie z pokolenia na pokolenie materiału genetycznego z zakodowanym w helisie pierwiastkiem rekordu – nie jest poparte twardymi dowodami.
Moja konkluzja jest następująca: żadne z wymienionych zjawisk z osobna nie decyduje o sukcesach sportowych biegaczy z Kenii. Za to wszystkie razem sprzyjają ogromnej liczbie trenujących. A co za tym idzie stosunkowo dużej grupie tych biegaczy, którzy odnoszą potem spektakularne sukcesy na arenach międzynarodowych.
Według mnie za wszystkim stoi unikalne połączenie sprzyjających czynników, ale w ostatecznym rozrachunku dochodzi do głosu bezwzględna statystyka.
Optymistycznie oceniam, że w Polsce startuje w oficjalnych zawodach góra 500 długodystansowców (kobiet i mężczyzn) w wieku 19-35 lat. W Iten na jednym porannym treningu, w okolicach samego stadionu, naliczyłem 200 osób (był to wtorek, tradycyjny dzień na bieganie tempowe). Nie wiem, co działo się godzinę później, nie wiem, jaka liczba biegaczy była wtedy w terenie, ale domyślam się, że przynajmniej drugie tyle osób trenowało wtedy w okolicach naszej miejscowości.
A Iten to tylko jeden z kilkunastu ośrodków biegowych w Kenii. W promieniu 40 km są, podobno równie popularne, centra treningowe w Kaptagat i Eldoret. Na pewno nie przesadzę, jeśli ocenię liczbę biegaczy w Kenii na 10000. I jeśli dodam, że drugie tyle nastolatków, ze względu na wysoki status społeczny biegania, rozpoczyna właśnie swoje sportowe kariery, na pewno nie będę daleki od prawdy.
Spotkany podczas zeszłorocznego Półmaratonu Gryfa w Szczecinie biegacz Nixon Kiplagat Cherutich twierdził uparcie, że każdego lata do Europy przybywa ponad tysiąc kenijskich biegaczy. Pewne jest, że trafiają oni na Stary Kontynent (nie liczę Ameryki) po niezwykle ostrej selekcji. Każdy z nich ma też niesamowitą motywację do osiągania sukcesów. Z tak gigantycznej liczby musi „urodzić się” co roku przynajmniej kilkudziesięciu, no dobrze, kilkunastu zawodników, których stać na bicie rekordów świata.
Tak czy siak muszę znaleźć przynajmniej jednego na chwałę niewielkiego (w każdym razie nie potężnego, chociaż pierwszoligowego!) klubu z Podlasia…
Pisząc coś o sobie zwykle popada w przesadę. Medalista mistrzostw Polski w biegach długich, specjalizujący się przez lata w biegu na 3000 m z przeszkodami, obecnie próbuje swoich sił w biegach ulicznych i ultra. Absolwent MISH oraz WDiNP UW, dziennikarz piszący, spiker, trener biegaczy i współtwórca Tatra Running.